15. … but you return could mean the end.
- Wszystko minie, zobaczysz –
powiedział Andreas, po wysłuchaniu chaotycznej opowieści.
- … Kiedy? To jest takie…
trwałe. To nie jest zwykły podryw w kawiarni, Andi.
- Ja wiem, że teraz to się
wydaje niemożliwe, ale minie na pewno, uwierz.
Nie wierzyła. Jak mogła wierzyć?
Po tym, co się stało, jak to wszystko ma się ułożyć? To było niewykonalne.
Wellinger twierdził wprawdzie, że zdarzają się gorsze historie, ale co taki dzieciak
o tym może wiedzieć? Nie ma jeszcze doświadczenia, pewnie nie potrafi wczuć się
w jej sytuację. Ale mimo tego, to jego wybrała do zwierzeń. I wiedziała
dlaczego: bo tylko jemu mogła powiedzieć, co się stało. Znała go z czterech
zdań rozmowy, ale czuła że może bardziej zaufać jemu niż Sybilli. Zwłaszcza, że
w tej sytuacji, reakcja Blake’ówny była nieprzewidywalna. A Sylvii nie było.
Więc kto jeszcze pozostał zagubionej dziewczynie? – Andreas Wellinger, sam
zaproponowawszy jej swoją pomoc. Na ‘w-razie-czego’, co znalazło się szybciej
niż oboje się spodziewali.
Pierwotnie Anja nie chciała
dopuścić go do głosu, snuła tylko swoją pesymistyczną wersję wydarzeń,
opowiadała o czarnej wizji przyszłości, po cichu wymagając, żeby Andreas jej
przytakiwał. Ale on nie miał takiego zamiaru. W ten sposób wcale by jej nie
pomógł, a prawda chyba wcale nie przedstawiała się tak źle. W końcu dziewczyna
pozwoliła Andiemu mówić, przetrawiając jego słowa, zastanawiając się nad każdym
zdaniem i jego prawdziwością.
- Bez sensu to wszystko… -
pociągnęła nosem, wcale nie mając zamiaru powstrzymywać łez. Nie wstydziła się
ich, lecz bardziej samej siebie. – Chyba… chyba odejdę. Nie chcę, żeby się…
dowiedział.
Andreas zmarszczył czoło,
zastanawiając się nad dobrą radą. Nie chciał powiedzieć czegoś bez sensu, żeby
nie narazić Anji na dodatkowe krzywdy. Nie chciał tego, chociażby z tego
powodu, że mu zaufała, choć na to nie liczył. Lubił pomagać ludziom, udzielać
dobrych rad. Kiedyś na poważnie zastanawiał się nad zostaniem psychologiem
Niemców zamiast skoczkiem kadry. Ale podjął inną decyzję, a inne, niespełnione
aspiracje, nadrabiał pomaganiem przypadkowym ludziom. Teraz wysilał swoje
talenty i szare komórki, chcąc znaleźć alternatywne wyjście dla tej dziewczyny,
która zaufała mu, zupełnie nie wiadomo dlaczego. Wczoraj zachowywała się tak,
jakby nie ufała nikomu.
- … Lepiej, żebyś mu powiedziała
– odezwał się w końcu, starannie dobierając słowa, ważąc każdy wyraz. – W końcu
i tak się dowie, wiesz o tym. Może lepiej żeby dowiedział się od ciebie?
- … Złamię mu serce.
- Prędzej to zrobisz, jeśli
zostawisz go bez słowa, a potem dowie się od jakiegoś namolnego plotkarza.
Anja staczała wewnętrzną bitwę
sama ze sobą. Z jednej strony tak, z drugiej strony nie. Tak i nie, tylko ‘tak’
i ‘nie’, żadnych półśrodków, pomocnych głosów w głowie. Jak tu dokonać bilansu?
Jak wybrać? Ciężko jest wierzyć sobie, a równocześnie słuchać się innych osób.
Ale… skoro ona w siebie nie wierzy, to może ci inni mają rację? Może warto
czasem posłuchać osoby trzeciej, nie wplątanej w to całe gówno? Skoro każda
decyzja przez nią podjęta, samotnie, wpędziła ją w mniejsze lub większe
kłopoty, to lepiej przedłożyć rady Andreasa ponad wynik swojej wewnętrznej
bitwy…?
- Ja… chyba to zakończę, wiesz?
– odezwała się niepewnie. – Może… może po prostu tak miało być?
- Skoro uważasz, że nie ma
innego wyjścia…
To nie miało być tak. Chciała,
żeby zaprzeczył, zaoponował, truł jej do głowy inne prawdy, chciał ją przekonać
do zmiany decyzji. Być może wtedy zachciałaby walczyć. Żeby pokazać wszystkim,
że nie podda się nigdy, bez względu na wszystko. A potwierdzenie jej słów,
potwierdzenie, że może mieć rację, zniechęciło ją na starcie. Bo to oznaczało,
że nie ma dla niej szans, że tym razem podejmuje dobrą decyzję; czyli jej błędy
nie są kwestią wprawy, ale głupoty. Czyli tym razem wie, jaką decyzję podjąć.
Ale ta świadomość nie przynosiła wcale ulgi.
- Powiem mu to… jak … będę
gotowa – powinna była powiedzieć: j e ś
l i będę gotowa.
Wstała, żeby odejść. Zatrzymała
się w drzwiach, chcąc wyrzucić z siebie zdanie, które raniło ją od środka, a
którego bała się powiedzieć.
- Jestem złym człowiekiem…
- Nieprawda. Nie jesteś wcale
zła, tylko zagubiona. Trochę pobłądziłaś po drodze, pomyliłaś kierunki. Każdy
ma do tego prawo, zwłaszcza jeśli nie posiada dobrej mapy. Bo nikt nie ma
GPS’a, który potrafiłby wskazać właściwą drogę w życiu. Tak jest, było i
będzie. To mogło się zdarzyć każdemu, naprawdę. Idź już spokojnie i przestań
się zamartwiać, pokręcisz się w kółko, popytasz o drogę, a w końcu ją
znajdziesz. Tylko szukaj. Nie poddawaj się.
- Jeśli tylko starczy mi sił…
Wyszła, nie wiedząc, gdzie może
się udać. Na korytarzu zatrzymała się, gdy coś do niej dotarło i zawróciła z
powrotem. Wellinger nadal siedział w tej samej pozycji na łóżku.
- Zapomniałam…: Dziękuję. Za
dobre słowo – odezwała się Anja. – Nie wiem, czemu przyszłam akurat do ciebie,
ale chyba… potrzebowałam kogoś obiektywnego, kto nie jest ze mną związany
uczuciowo.
- Drobiazg. To znaczy: drobiazg
dla mnie. Dla ciebie z pewnością nie.
Wyszła, obijając się o ściany.
Zastanawiała się, gdzie ma iść, z kim porozmawiać, z kim b y ć . Skończył się jeden rozdział w jej
życiu, czas na nowy. Zaczął się dość gwałtownie, a jego skutki były jak dotąd
wstrząsające. Dużo się zdarzyło, dużo złych rzeczy się zdarzyło, dużo błędów
zostało popełnionych. Wśród nich ten jeden, największy… Komu się przyznać?
Komu, oprócz Andiego? Och, nie ma nikogo, nie ma zaufanej osoby: jednej nie ma,
druga nie może się o tym dowiedzieć, trzecia jak się dowie to zabije, a czwartą
Anja właśnie straciła. Właśnie przez to. I co teraz?
Teraz nic. Teraz trzeba wyjść na
spotkanie konsekwencjom. Skoro już popełniła błąd, to musi się teraz do niego
przyznać. Co będzie trudne. Trudniejsze niż najbardziej niebezpieczny wyczyn w
jej życiu. Ale nawarzyła sobie piwa i teraz będzie musiała go wypić. Nie lubiła
piwa; piła je raz w życiu: było paskudne, gorzkie… gorzkie jak jej życie.
Gorzkie jak konsekwencje jej czynu. Cierpkie, jak wyduszenie z siebie tych słów
i oczekiwanie na reakcję.
Siedziała w pokoju, gapiąc się
przez okno na szary świat. Wsłuchiwała się w deszcz, padający na zewnątrz. To
tylko kapiące krople wody. Tak jak łzy. A po deszczu i burzy przychodzi słońce.
Zawsze. Prawda?
Ta pogoda tylko dodatkowo ją
zasmucała. Wszystko dookoła było szare, smutne i mokre, czarne chmury spowijały
niebo gęsto. Na zewnątrz nie było widać żywego ducha. Wszystko chowa się na
deszcz i przeczekuje go w suchym miejscu.
- … Przecież to nie moja wina,
że Ziemniak postanowił zrobić sobie basen w mojej łazience! – wydarła się
Sybilla, wchodząc bez ostrzeżenia do pokoju Anji. Zamknąwszy drzwi, zwróciła
się do dziewczyny. – Zalali mi pokój. No zepsuli po prostu zawór wody, a ja
rybą nie jestem i w akwarium mieszkać nie będę, o nie! Słuchaj, Anka, mogę zostać
u ciebie na parę nocek? Wiem, że ostatnio trochę między nami nie teges, ale to
da się naprawić.
Anja przytaknęła niemrawo i
zmusiła się, żeby odwrócić głowę w kierunku Sybilli. Powiedzieć jej pierwszej?
Właściwie dlaczego nie? Równie dobrze może zacząć od niej jak od kogokolwiek
innego. W końcu, to tylko Sybi, będzie miała już doświadczenie i przygotuje się
na taką rozmowę z Fannemelem…
- Ej, ty cos chyba nie w
humorze? – zauważyła Sybilla. – Smutną masz buźkę. Stało się coś?
- Nooo… tak jakby. Boże, Sybi,
ja… zrobiłam coś… strasznego.
- Co? Zabiłaś kogoś? Pobiłaś?
Zgwałciłaś?... Rany boskie, Anka, ty?! Aż boję się, co to może być…!
- Powiem ci… powiem. Ale proszę…
nie przerywaj mi, daj mi opowiedzieć do końca. Jak skończę to możesz mnie
udusić, ale… błagam, nie przerywaj.
- Spoko, Anju. Znasz mnie
przecież.
Właśnie tego się obawiam.
Anja zaczęła. Najpierw
stosunkowo spokojnie. Z trudem jednak przyszło jej opanować drżenie głosu. Z
czasem zaczęła się jąkać i mówić dość chaotycznie. Gdy doszła do najważniejszego,
zacięła się i przez chwilę nie mogła dokończyć. Ciężko jej było przeżywać to
jeszcze raz, od nowa. W kółko i w kółko. Ale wiedziała, że musi dociągnąć
opowieść do końca. I dosłownie, i przenośnie. Bo jej historia jeszcze się nie
skończyła. A zakończenie dopisze sama, choć boi się, że atrament w piórze
skończy się, zanim postawi ostatnią kropkę i napisze ‘The End’. Jednak udało
jej się zakończyć opowiadanie, powstrzymując spazmy. Pozwoliła sobie jedynie na
pociąganie nosem i niehamowanie łez, płynących po jej policzkach.
Sybilla z początku słuchała
wszystkiego z grobową miną, nie zdradzającą żadnych skrajnych uczuć. Zerkała od
czasu do czasu na Anję, próbując wyprzedzić opowiadanie i samej dopisać
kawałek. Ale nie udawało jej się i zaskakiwały ją dalsze wydarzenia. Coraz
szerzej wybałuszała oczy i otwierała usta. Opis wieczoru wstrząsnął nią bardzo
mocno. Stała zszokowana, nie wierząc w to co usłyszała. Rozglądała się w
oszołomieniu po pokoju, szukając przedmiotu, na którym mogłaby się wyżyć. W
końcu jej wzrok, a następnie palce spoczęły na czarnym staniku z Victoria’s
Seecret zrobionym z niezwykle wytrzymałego materiału. Bawiła się nim, mięła go
w dłoniach, zagryzając zęby. W końcu w wyniku chaotycznych ruchów rąk, związała
go w supeł od stryczka…
A gdyby tak…
Angielka zaczęła popadać od
skrajności w skrajność: od współczucia dla Anji, po frustrację i wręcz
nienawiść. Anja i Vladi? Vladi i Anja…? Razem…?
- Kurwa mać… - i wyjście z
pokoju.
To była cała reakcja Sybilli.
Chyba przytłoczyło ją to wszystko aż tak, że nie mogła podjąć innych kroków. I
Anja w duchu cieszyła się z tego (jeśli osoba w jej stanie może się cieszyć). W
końcu bądź co bądź, spodziewała się gorszej awantury. Chociaż z drugiej strony
mogła mieć pewność, że jej przyjaźń z Angielką skończyła się raz na zawsze.
Przecież Sybi nigdy nie wybaczy jej tego, że… no, powiedzmy to szczerze:
przespała się z jej potencjalnym chłopakiem.
Zawiodłaś,
Anju. Na całej linii, w każdej swojej roli społecznej: jako przyjaciółka, jako
partnerka, nawet jako znajoma. Jako psycholog też. Bolała ją utrata Sybilli,
nawet jeśli ta przyjaźń i tak już była na granicy rozpadu. To i tak było
przykre: stracić przyjaciela.
Sybi wróciła dopiero późnym
wieczorem. Anja nie widziała jej wcześniej, sama nie poszła nawet na obiad ani
na kolację. Nic nie jadła od poprzedniego dnia. Ale nie miała nawet na to
ochoty. Po co jeść? Może zdąży umrzeć zanim coś się wydarzy? Śmierć z głodu, a
nie z czyjeś ręki – to wcale nie taka zła śmierć. Właściwie każda śmierć nie ze
strony Alexa lub Sybilli była dobrą śmiercią.
Ta druga właśnie pojawiła się w
pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi. Stanęła za progiem, miętosząc w
rękach swój najlepszy stanik, zawiązany na kształt stryczka. Anja przeraziła
się, widząc to, ale odetchnęła nieco, gdy Sybilla, zamiast rzucić się na nią i
ją powiesić czy udusić, czy oba naraz, odłożyła fragment swojej bielizny na podłogę.
- Sybi…
- Cicho – przerwała Angielka
Anji, zanim ta zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej. – Nic nie mów, nie odzywaj
się… Ehhh… Myślałam czy nie nawrzeszczeć na ciebie, nie nazwać cię pieprzoną
dziwką i tak dalej, może dać ci w gębę, bo sobie na to zasłużyłaś.
- Więc dlaczego…
- Nie, nie zrobię tego. Wiesz,
długo chodziłam w kółko po korytarzu, po mieście, no wszędzie po prostu i
przeklinałam cię, złorzeczyłam, klęłam jak szewc, no nikt mnie chyba bardziej
nie wkurwił niż ty… W końcu napatoczył się ten cały owładnięty obsesją
ratowania świata Andreas W., napieprzający w kółko o przebaczeniu i potędze
przyjaźni. I mówił tak przekonująco, że to kupiłam i zrozumiałam. Przecież nie
zrobiłaś tego po to, żeby mnie upokorzyć. A ten zdrajca i tak nie zwróciłby na
mnie uwagi, bo ma jeszcze tę swoją całą Petrę, która kocha go jeszcze bardziej
zazdrośnie niż ja. Po długim myśleniu doszłam do wniosku… że tak naprawdę przez
to nic nie straciłam. A ty… ty straciłaś wszystko.
- Dzięki za podsumowanie, ale…
- Oprócz mnie, Anju – Sybilla
podeszła do dziewczyny, usiadła na jej łóżku i przygarnęła ją do siebie,
zaskakując ją tym samym. – To po części jest też moja wina: odwróciłam się od
ciebie i zostawiłam się samą z tym wszystkim...
- Nie mów tak – Anja rozpłakała
się serdecznie, słysząc jak przyjaciółka za wszelką cenę chce ją uniewinnić. –
To nie twoja wina, że ja i Vladi…
Jak tak mogła? Nie dość, że się
nie oburzyła, bo miała do tego pełne prawo, to jeszcze próbowała wziąć na
siebie całą winę. A do tego prawa nie miała. Zrozumiałe: chciała Anję chronić,
jako przyjaciółka. Ale nie może jej chronić przed samą sobą. W końcu dziewczyna
musi poznać konsekwencje swojego postępowania i zrozumieć swój błąd. Tylko że
Sybilla martwiła się, czy przypadkiem Anji starczy na to sił. Wprawdzie była
silna, tak, ale to wszystko na pewno przybiłoby nawet takiego optymistę jak
Hilde.
- No to ładnie się
pokomplikowało – mruknęła Sybi, na swój sposób wyrażając współczucie. – Ale
przejdziemy przez to. Jakoś damy sobie radę. Powiedziałabym ci ‘nie martw się’,
ale wiem, że nic to nie da, bo i tak się będziesz martwić. Serce nie sługa.
Więc powiem: wszystko się j a k o ś ułoży … A swoją drogą: Wellinger? Serio? Niezła
jesteś; zjednać sobie tylu ludzi różnych narodowości i charakterów… Był już jeden
walnięty Norweg, była reszta walniętych Norwegów, pogodny Szwajcar ze smutną przyjaciółką,
popieprzona i agresywna Angolka czyli ja, hmmm, zdradliwy Bułgar, teraz uroczy Niemiec…
kto będzie następny? Może tajemniczy Słoweniec…?
Na początku odliczałam dni do
jego przyjazdu, nie mogąc się doczekać aż nadejdzie chwila, kiedy powiem, że mu
wybaczyłam. Kiedy powiem, że możemy zacząć od nowa. Ale teraz… Teraz bałam się.
Chciałam opóźnić ten moment o tyle, o ile się dało. Starałam się uciec od tego
myślami, dochodząc z przerażeniem do wniosku, że teraz tego nie chcę. Nie chcę
go widzieć i to nie jest bynajmniej jego wina. Czy może raczej źle mówię: chcę
go widzieć, ale równocześnie się boję.
Więc teraz odliczałam dni, w
miarę upływu czasu denerwując się coraz bardziej. Im bliżej do naszego
spotkania – tym bardziej go nie chciałam. Im mniej czasu zostało – tym bardziej
go potrzebowałam. I nie wiem czy to tylko dlatego, że człowiek docenia to co ma
dopiero, gdy to straci, czy może naprawdę tak było. Nie wiem. Nic już nie
wiedziałam, nawet tego, że w ogóle istnieję… Nie, znowu źle mówię: wiedziałam,
że istnieję. Aż za bardzo. Strach oczekiwania i ból widoczny w oczach Vladiego
bezustannie przypominały mi o mojej patologicznej egzystencji na tym
najpiękniejszym ze światów.
Skreślałam dni w kalendarzu na
ścianie, przy każdej kresce czerwonym markerem czując drżenie ręki, serca i
żołądka. Dwa dni przed oczekiwanym przyjazdem Fannemela dostałam biegunki. Tej
biegunki, która z Krzysiem nie ma nic wspólnego. Czyli Fannemelloza wywołuje
biegunkę. Dobrze wiedzieć, jakie są objawy mojej choroby. Szkoda tylko, że nie
przynosiło to żadnej ulgi. Wręcz przeciwnie. Na dodatek regularnie, co dwie godziny,
biegałam do łazienki i rzygałam, pewnie z tych wszystkich nerwów.
Nadszedł ten dzień, oczekiwany
przez calutkie trzy tygodnie. Ale inny charakter miało oczekiwanie na początku,
a inny pod koniec, po… tej wpadce. Tak, tylko tak umiałam to nazwać. Inne nazwy
bywały bardzo nieprzyzwoite, obsceniczne i wulgarne. Jeszcze chwila i zrobiłby
się ze mnie chodzący Hilde. W dodatku nerwów przysparzał mi fakt, że musiałam
osobiście odebrać Andersa z lotniska. Pierwotnie miała to zrobić Sybi, ale o
niczym nie wiedzący Alexander Stöckl znalazł jej jakieś zadanie, które
oczywiście było ważniejsze od moich wewnętrznych oporów przed przejęciem tego
obowiązku od przyjaciółki.
Usłyszałam głos na lotnisku,
oznajmiający, że samolot jakiś-tam z Oslo właśnie wylądował. Zrobiłam się
jeszcze bardziej nerwowa. Czekałam, drżąc na całym ciele i na sercu. Wychodziło
dużo ludzi, witali się z innymi, szczęśliwi… zazdrościłam im tego szczęścia. To
uczucie, które ostatnio odczuwałam coraz częściej, frustrowało mnie do tego
stopnia, że miałam ochotę stanąć na środku zeskoku i drzeć się na całe gardło,
tak aby mieć pewność, że wszyscy mnie słyszą.
Zobaczyłam go. Szedł z
zadowoloną miną, z torbą nonszalancko przerzuconą przez ramię. Ciekawe, czy
gdyby wiedział, też byłby taki szczęśliwy. Również mnie zobaczył. Ucieszył się
na mój widok, poznałam to po wielkim bananie na ustach. Podszedł do mnie, nie
ściągając uśmiechu z twarzy. Chciałam rzucić mu się na szyję. I nie mogłam.
Poczułam, jak przytula mnie do siebie, mocno, jakby stęskniony za tym uczuciem.
Nie dziwiłam mu się. Mnie też bardzo tego brakowało, ale… jakoś nie umiałam się
teraz tym cieszyć.
- Co masz taką smutną buźkę? –
spytał Fannemel, odsuwając się i przyglądając się badawczo mojej twarzy. – Nie
cieszysz się?
- Nie, skąd. Ja po prostu…
jestem zmęczona – wymruczałam pod nosem.
- Mam się martwić?
- Nie… Nie musisz – pokręciłam
głową. – Ja… pogadamy później.
Cholera, cały czas tak bardzo
tego pragnęłam, nie mogłam bez tego wytrzymać, a teraz… teraz marzę o tym, aby
zamknąć się w pokoju i wreszcie przestać udawać. Przestać grać w tę dziwną grę
na moich uczuciach. Szkoda tylko, że jeśli skończę jedną grę, zacznę drugą:
granie na uczuciach Fannemela.
Tego nie chciałam.
Więc postanowiłam męczyć się ze
sobą i swoimi spornymi uczuciami, choć to bolało. Ale bolało mnie, a nie jego,
więc tak było lepiej. Tylko, że ja nie potrafię poradzić sobie z bólem. Wolę
raczej przed nim uciekać. Zawsze tak robiłam. Więc nic dziwnego, że mimowolnie
zrobiłam tak i tym razem.
- Hej, Sybi! Mam ja dla ciebie nowinę!
– Hilde wparował do pokoju dziewczyn. – Zografski rozstał się z Petrą.
Wyraz twarzy Anji zaczął
zmieniać się powoli w odzwierciedlenie pewnego stopnia przerażenia.
- Dlaczego?
- A tego to nie wiem. Ale wiesz,
jakby co to masz teraz drzwi otwarte – Tom uśmiechnął się wyrozumiale. – Możesz
sobie użyć, if you know what I mean.
Sybilla pytała tylko dla
zachowania pozorów, bo oczywiście doskonale znała przyczynę rozstania tej pary.
I chociaż jeszcze przed tygodniem zapewne skorzystałaby z okazji, teraz nie
miała na to najmniejszej nadziei, zdając sobie sprawę z przyjacielskiej
lojalności.
A Anja zadrżała, słysząc, jakie
są dalsze konsekwencje jej postępowania. Dotykają nie tylko jej, ale wszystkich
dookoła. Tak to już jest, jak żyje się w grupie.
Dziwne, Anja nie umiała się
cieszyć.
Dziwne, przecież tak bardzo na
to czekała. I ja czekałem. Oboje czekaliśmy. W każdym mailu podkreślała, jak to
jej smutno i tęskni. A teraz… nie widać, żeby specjalnie się cieszyła.
Pewnie jest zmęczona, przecież
często tak bywało. Nic jej wtedy nie bawi, jest smutna i apatyczna, jakby życie
straciło wszystkie kolory i barwy. Doskonale to rozumiem, to akurat potrafię
zrozumieć; żywot skoczka narciarskiego nie jest wcale lekki. Niby dlaczego
dawniej uciekałem w alkohol, imprezy i tak dalej? Potrzebowałem takiej
odskoczni od męczącego, monotonnego życia, ciągłych treningów, konkursów,
treningów, konkursów… No i w ten sposób wyładowywało się najlepiej. Bo
najlepiej jest łączyć przyjemne z pożytecznym, nie? Tak, to było fajne. To było
takie szekszi. Ale to było. Było i minęło. Teraz jest Anja, teraz ona jest
najważniejsza, jest taką osłodą życia, jak limonka do drinka… tak, wiem: te
porównania są obleśne i prymitywne, nie powinienem w ten sposób porównywać
dziewczyny, ale niestety przez te wszystkie lata moja zdolność parafrazowania
rozwinęła się na tyle, na ile znałem się na alkoholu i seksie. No niestety,
taki żywot Fannemela, ale staram się poprawić. I nawet mi się to udaje,
przynajmniej w większości przypadków. Ja pomagam się zmieniać Anji, a ona mi. I
tak sobie nawzajem pomagamy.
A propos zmiany…
Anja zachowywała się ostatnio
inaczej. I nie wiem, czy mam się z tego powodu cieszyć. Chyba nie. Bo jak mam
się cieszyć z tego, że nabrała do mnie jakiegoś dziwnego dystansu? Zupełnie nie
rozumiem dlaczego. Może zapomniała jak to jest jak jestem blisko i musi sobie
przypomnieć? W takim razie niech przypomina sobie jak najszybciej, bo mi nie
jest miło, jak ona mnie tak ignoruje. W końcu chyba niczym sobie nie
zasłużyłem; do tamtej imprezy ustaliliśmy, że nigdy nie będziemy wracać. A od
tego czasu nie zrobiłem niczego nieodpowiedniego. Nawet zniosłem tę całą
pieprzoną samotność, ani razu nie oglądając pornosów, ani nawet nie zerkając na
najnowsze wydanie playboya, gdy Hilde wydzierał się przez telefon, że „koniecznie m u s z ę
to zobaczyć!”. A to jest coś. To jest wielki dowód poświęcenia w imię
miłości i mojej silnej woli.
No cóż, raz faktycznie miałem
mały eksces. Ale to nie moja wina! Po prostu jednego wieczoru napatoczyły się
te dwie tlenione blondyny z cyckami większymi od arbuza. Trochę się
pomigdaliły, ale potem je przepędziłem. Przysięgam na narty Hildeły, do niczego
nie doszło! Byłem stanowczy, jak zawsze, ale tym razem odesłałem te lasencje
tam skąd przyszły.
Więc dlaczego, w zamian za moje
poświęcenie dostaję tylko ignorancję? Znaczy, może źle to odczytuję, mam taką
nadzieję, ale przecież Anja na ogół się tak nie zachowywała.
Do tego stopnia, że przez
tydzień widziałem ją zaledwie kilka razy, co zdecydowanie było dla mnie za mało.
Nie wiem jak dla niej.
Ale nie mogę tak tego zostawić.
Przecież muszę wiedzieć na czym stoimy i co właściwie się dzieje? Bo do tego,
że coś się dzieje nie mam najmniejszych wątpliwości. Coś musiało wydarzyć się
podczas mojej nieobecności. A raczej mojej obecności w Lillehammer, prawie dwa
tysiące kilometrów stąd.
Ale all right. Bez paniki. Fannis wrócił, Fannis jest tu.
I weźmie sprawy w swoje łapki.
- Unikasz mnie – odezwał się
Fannemel, podchodząc do stojącej tyłem Anji.
Nie odezwała się. Patrzyła tylko
przez okno ze ściśniętym gardłem i drżała. Drżała w środku, ale Anders to
widział i wyczuwał. Znał ją na tyle dobrze, niemal na wylot, że zawsze
wiedział, gdy była radosna, smutna lub niespokojna.
- Anju, co się dzieje?
Drgnęła niespokojnie, nadal
patrząc w szybę, mokrą od deszczu.
- Do cholery, weź w końcu coś
powiedz! – zdenerwował się. Nie chciał. Ale nie mógł już dłużej wytrzymać tego
okropnego napięcia, które towarzyszyło im od dłuższego czasu, a które Anja
uparcie starała się przemilczeć. – Powiedz coś, odezwij się! Nie rób ze mnie
idioty!
- Wiele ostatnio przemyślałam. -
odezwała się cicho. – … To koniec, Fannis. Jednak nie damy rady tego
wszystkiego naprawić.
- … Co? Co ty pieprzysz…?
- Widzisz, to wszystko nie ma
sensu; najpierw ty po pijaku, teraz ja na trzeźwo… Co będzie dalej? Nie ma
sensu tego dłużej ciągnąć.
Fannemel stanął wryty.
Paradoksalnie, uspokoił się po swoim wybuchu. Nie wierzył, że słyszy to, co
słyszy. Miał wrażenie, że to jakaś równoległa rzeczywistość, która miała
przestrzec go przed błędami prawdziwego życia. Myślał, że to tylko sen.
Raczej koszmar.
- Że co…? Niby o co ci chodzi…?
Dziewczyna wreszcie odwróciła
się twarzą do Andersa.
- O to chodzi! – wybuchła,
udając że wcale nie płacze. – Nie możemy tak dłużej! Kiedy ostatnio
powiedziałeś mi, że mnie kochasz? Kiedy ostatnio byłeś przy mnie, a dla
odmiany, kiedy ostatnio myślałeś o innych dziewczynach? – urwała, przypominając
sobie prawdziwy powód, dla którego to mówi.
Rzuciła skoczkowi ostrożne
spojrzenie; był zdumiony. Nic z tego wszystkiego nie rozumiał: ani powodów,
które mógł dać dziewczynie do takiego myślenia, ani tym bardziej jej wybuchu. Sądził,
że kwestię jego wierności mają już za sobą, a sama Anja mówiła, że to już nie
ma znaczenia. Może jednak miało? Fannemel usiłował zrozumieć. Ale nie potrafił.
Kilka razy otwierał usta, żeby coś sprostować, ale ani razu nie wydobył z
siebie nawet pół słowa. Zmarszczył brwi, wpatrując się w Anję intensywnie,
wnikliwie, próbując prześwietlić jej wnętrze i rozgryźć jej myśli. A ona wiedziała,
że w końcu się domyśli. Wiedziała, że musi powiedzieć wszystko. Do końca.
Wzięła głęboki wdech.
– Przepraszam. Tak naprawdę nie
chodzi tylko o to. Bo jest jeszcze coś… – dodała ciszej. - Jak ciebie nie było…
to ja cię zdradziłam – powiedziała wprost, patrząc mu prosto w oczy.
- Hehehe, dobry żart –
zarechotał Fannemel. - … Bo to jest, żart, prawda?
Miał nadzieję, że ona zaraz się
roześmieje. Roześmieje i powie, że to wszystko było żartem, a on dał się tak
haniebnie nabrać. Szukał jakichkolwiek oznak uśmiechu, ale jej twarz była
śmiertelnie poważna.
- Chciałabym móc tak powiedzieć
– westchnęła, spuszczając wzrok.
Ale przecież możesz!, krzyczała podświadomość Fannemela, Przecież to niczego nie zmienia, możesz
powiedzieć, że nic się nie stało, może być wszystko normalnie, spokojnie, jak
dawniej, tylko powiedz coś. Powiedz coś, bo nigdy ci nie uwierzę, że mnie
zdradziłaś. Nie jesteś taka… jak ja!
Chciał to wszystko wykrzyczeć,
ale zamiast tego spytał tylko:
- … Z kim?
- Z Vladim – padła żałosna
odpowiedź, przecinana pociągnięciami nosa.
Po policzkach Anji spłynęły dwie
wielkie łzy. Otarła je ręką i znowu odwróciła się do okna. Zakryła usta dłonią,
próbując zdusić w sobie spazmatyczny szloch. Nie mogła płakać. To tylko
pogorszyłoby sprawę. Ale czuła, że płacze. Łzy ciekły jedna za druga, nie dając
żadnej ulgi, żadnego pocieszenia. Tylko gorzki ból.
Milczałeś.
To bolało bardziej niż
jakiekolwiek obelgi, bardziej niż ostre słowa, powodowane gniewem. Bardziej niż
uderzenie w policzek, w brzuch; trafiało prosto w moje serce. Marzyłam, żebyś
odezwał się przynajmniej jednym słowem, choćbyś miał mnie zwymyślać,
nawrzeszczeć i przeklinać – miałbyś rację.
Ale ty milczałeś.
I miałeś do tego prawo.
A ja nie miałam prawa nawet
poprosić cię o jakieś słowo, jakiś gest. Już nie miałam prawa. Wiedziałam o tym
aż nazbyt dobrze, a bolało to tym bardziej, że była to moja własna wina. Gdybyś
mi to powiedział, powiedział: „Anju, sama jesteś sobie winna”, może byłoby mi
trochę lżej. Ale nie powiedziałeś nic. Stałeś tylko i patrzyłeś; po co?
Nie ma słów, którymi mogłabym
przemówić, ani tych, które mogłyby zamknąć ten rozdział, zakończyć to wszystko.
Może to dlatego milczałeś?
Wiem, że dla ciebie milczenie
też było trudne; może nawet trudniejsze niż zwymyślanie mnie. Nie rozumiałam
tylko współczucia, wymalowanego na twojej twarzy.
Dlaczego, do cholery, mi
współczujesz? To jeszcze bardziej mnie rani. Nawet, choć to ty cierpisz
najbardziej, nadal myślisz o mnie. Wiem, że ty też nie byłeś do końca wierny…
nie, do jasnej cholery, nie mogę się usprawiedliwiać. Ja zrobiłam coś
niewyobrażalnie gorszego.
- Przepraszam cię, Fannis – na
dźwięk moich słów przez twoją twarz przeleciał skurcz bólu. – Przepraszam cię
dziesięć tysięcy razy. Przepraszam za wszystko… Mówiłam, że to nie ma szans,
żeby się udać… Proszę, zapomnij o mnie. Zapomnij jak najszybciej… Przepraszam.
Nie mogłam płakać.
Nie mogłam, choć bardzo tego
chciałam. Każda komórka w moim ciele wyrywała się, żeby płakać i wtulić twarz w
twoją koszulkę. Tego już zrobić nie mogłam. Bo już nie byłam twoja. Płakać też
nie mogłam. To jeszcze bardziej utrudniłoby rozstanie. Po co komplikować coś,
co i tak jest już wystarczająco przytłaczające…?
I przepraszam, że zostawiłam cię
tam samego, wstrząśniętego na korytarzu. Ale nie mogłam już dłużej wytrzymać,
żeby nie rzucić się z płaczem w twoje ramiona.
Przepraszam za to, że złamałam
twoje zaufanie.
Przepraszam za to, że mnie
spotkałeś, beze mnie byś tak nie cierpiał.
Przepraszam za to, że cię
wykorzystywałam, żeby żyć.
Przepraszam za to, że żyję.
Ale chociażbym mówiła
„przepraszam” do końca swojego życia, i tak niczego by to nie zmieniło.
Więc zapomnij o mnie jak
najszybciej i poukładaj sobie życie od nowa. Z kimś, kto nie złamie ci serca.
Bywaj zdrów i szczęśliwy, Fannis.
Ale ja ciebie nie zapomnę nigdy.
I zawsze będę cię kochać.
Ammann.
***
Jeny, tym razem zeszło mnie straaaasznie długo, za co z góry przepraszam ;-; Spróbuję powiedzieć coś na swoje usprawiedliwienie: Po pierwsze, mój brat miał Pierwszą Komunię, a gośćmi były ciocia i 10-miesięczna kuzynka, którą trzeba było się zająć zamiennie 24/7. Po drugie: ostatnio tu wycieczka, tam wycieczka, a tam jeszcze wyjazd z grupy Fenixa, więc samo jakoś tak wyszło, że brak czasu. No i po trzecie: brak weny. Poprawiałam ten rozdział kilka(naście) razy i wciąż nie jest to tak jakbym sobie tego życzyła ;-;
W ogóle to nasz główny bohater miał niedawno urodzinki, więc takie spóźnione Happy Birthday! :D
I to chyba tyle z ogłoszeń parafialnych.
Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze został ;-;
Pozdrawiam!