poniedziałek, 27 kwietnia 2015

14. My world is falling apart when you’re not with me…





Niby razem, ale jednak osobno.
Tak zleciał jeden tydzień. Zostały jeszcze dwa.
Anja, mistrzyni kalkulacji.
Nie wiem, co ja właściwie sobie wyobrażałam. Że zaspokoję tęsknotę pisząc emaile? Jeśli rzeczywiście tak myślałam, to pomyliłam się na całej linii. Zwłaszcza, że rzadko kiedy miałam czas, żeby napisać. Do tej pory zrobiłam to zaledwie kilka razy, chociaż obiecałam sobie i jemu, że będę pisać codziennie. A przy tym za którymś razem były to tylko trzy zdania:
Hej.
Zupełnie nie mam na nic czasu.
Tęsknię i chyba nadal Cię kocham.

Wysiliłam się, nie ma co. Ale naprawdę tak jest. Wszystko leci jakoś tak strasznie szybko, czuję się jakbym jechała na rollercoasterze. Jestem zmęczona, nie mam na nic czasu, a przy tym tęsknię jakbym już nigdy miała go nie zobaczyć. A przecież zobaczę. Więc co, w mojej cholernej, wypaczonej podświadomości boi się czegoś złego?
Wiem, to wszystko przez to, że go nie ma. Bo nie umiem być bez niego szczęśliwa. Ale czyżbym aż do tego stopnia była uzależniona od jego miłości, że nie potrafię bez tego wytrzymać trzech tygodni? A co będzie, jeśli nie zdołam mu zapomnieć? A wtedy już tak zostanie…
… Nic nie będzie, bo zdecydowałam się odpuścić. Ale ja już taka jestem: lubię bawić się w hipotezy i snucie teorii przyszłości, z których przeważnie nie wieje zbytnio otuchą. Chyba zaprzyjaźnię się z tym Kotem z Polski, podobno to pesymista jakich mało. Moglibyśmy razem wymieniać swoje poglądy o życiu, świecie i przyszłości. Chociaż Maciej nie wygląda na takiego, co chętnie dzieliłby się poglądami i doświadczeniami. Ale to tak jak ja. A dwóch takich to o jednego za dużo. Zbyt dużo psychotycznych myśl; no i po co nawzajem się dołować?
Dlatego wybrałam inne towarzystwo.
- Hej, Anju! – przywitał się Zografski, widząc mnie, stojącą samotnie przed hotelem. – Nie masz ochoty na mały spacer?
Przez ten tydzień wieczorny spacer stał się naszą mała tradycją; wyszedł na obrządek dzienny i codziennie to powtarzaliśmy: rundka ulicą w dół, chwila na ławeczce w hotelowym parku i od razu człowiek się lepiej czuje, niż jak gnije samotny w pokoju. Bywały chwile, kiedy żałowałam, że nie wzięłam przykładu z Sybi i nie szukałam nowych interesujących znajomości, ale jak zwykle wrodzona nieufność brała górę i obstawałam przy tych, których znałam. Vladi od niedawna należał do tej grupy. Małej, bo niewielu zdołało mnie do siebie przekonać.
- Z przyjemnością.
Poszliśmy obok siebie, podziwiając uroki Zakopanego. Wiem, że Stjernen, spacerujący tutaj z Agatą, przyglądał się nam i wiem, co potem rozpowiadał między skoczkami. Ale wiem też, że to co mówił, nie miało pokrycia w rzeczywistości. Vladi i ja nie byliśmy parą. Nigdy nie łączyło nas nic oprócz koleżeństwa i wspólnych prób rozgryzienia skomplikowanej osobowości Sybilli. No i w końcu Fannemel sam powiedział, żebym znalazła sobie kogoś do towarzystwa.
O, właśnie: do towarzystwa – nic więcej.
W Zakopanem najbardziej lubiłam tę atmosferę, której nie ma nigdzie indziej. Tę muzykę, słyszaną ze wszystkich barów i restauracji, śpiewających górali na Krupówkach i to świecące drzewko. Tam lubiliśmy z Vladim przysiadywać i po prostu milczeć, patrząc gdzieś przed siebie. Rzadko zdarzało się nam rozmawiać na konkretny temat. Tak było dobrze: jest towarzystwo, ale nie ma narzucania. I nic na siłę.
Szkoda tylko, że przez te wieczorne spacery moja przyjaźń z Sybillą trochę podupadła. Sybi była bardzo zazdrosna, nie mogła znieść myśli, że Vladi woli spacer ze mną niż wieczór z nią. Przez to odnosiła się do mnie z lekkim chłodem i nabrała dystansu. Było mi przykro z tego powodu; Sybi zawsze była ze mną zawsze i wszędzie, i nagabywała, trajkotała, próbowała wciągnąć do zabawy, udzielała ‘zbawiennych rad’. Była trochę jak sprężynka, taki mały silniczek, pchający mnie czasem do działania. Teraz odzywała się tylko z konieczności, z wystudiowaną uprzejmością.
Ale ja tak wybrałam: wolałam spacery z Zografskim niż jej przyjaźń. Spacery były bardziej podnoszące na duchu, w subtelniejszy sposób. Nie musiałam robić tego, na co nie miałam ochoty i milczeć ile tylko chciałam. Vladi nie naciskał. Sybi owszem.
- Kiedy Fannis przyjeżdża? – spytał nagle Zografski, przerywając ciszę.
Zaskoczył mnie tym pytaniem. Niby wiedział, że spotykam się z nim tylko dlatego, żeby nie cierpieć, nie być samotna, ulżyć sobie w tęsknocie. Ale pewnie zdawał sobie sprawę, że gdy Fannemel wróci, nie będę już poświęcać mu tyle czasu. Albo w ogóle nie będę poświęcać mu czasu. W końcu on też ma swoje zajęcia i raczej nie będzie się uganiał za tradycyjnym spacerkiem z dziewczyną w związku. Chyba.
- Za dwa tygodnie. Spotkamy się w Lahti.
- To dobrze, że tak szybko wraca do formy, naprawdę dobrze.
Nie wiem czy tylko mi się wydaje, czy nie powiedział tego tak szczerze. Jego głos nie brzmiał naturalnie, zdecydowanie. Chyba po prostu czuł, że musi coś odpowiedzieć, ale wcale nie miał na to ochoty.
- Masz już mnie dość? – zapytałam z uśmiechem. – Skoro cieszysz się, że Fannis wraca…
- Nie, skąd. Lubię te nasze spacery.
- Ja też je lubię.
Powiedziałam to szczerze. Bez przymusu. Naprawdę to lubiłam. Spacer z kolegą, może przyjacielem, bez zobowiązań, bez oczekiwań, bez perspektyw. Gdybym tego nie lubiła, już dawno uciekłabym, zamknęła się w pokoju i schowała pod kołdrę. I siedziała tam, stając się gnijącym stosem niewypowiedzianych myśli. Wprawdzie Sylvia radziła, żebym spisywała takie rzeczy na kartce i w ten sposób wyrzucała to z siebie. Tylko szkoda, że to na mnie nie działa niestety. Podobno pisząc swoje myśli, pozbywamy się ich z serca, pozbawiamy ich uczuć i już nie oddziałowują na nas tak mocno. Ale mi to nie pomaga; to nadal siedzi we mnie, dopóki komuś tego nie powiem. Chociaż nie miałam na to ochoty i raczej nie byłam osobą skłonna do zwierzeń.
I to było właśnie jednym z moich problemów.


Kolejny jednostajny tydzień. Urozmaicony jedynie kwalifikacjami, seriami treningowymi i konkursami. No i wieczornymi spacerami z Zografskim. Jakoś tak to leciało; ani specjalnie źle, ani specjalnie dobrze. Obojętnie. Czasami szale wagi chwiały się to w jedną, to w drugą stronę, gdy na przykład Fannemel coś napisał albo Sybi robiła Vladiemu awantury. Nie miała do tego prawa, w końcu nie byli parą, ani ja z nim też. Ale wszyscy przymykali na to oko; Sybilla ustanawia własne prawa, które często nijak nie pokrywają się z prawem panującym powszechnie.
Mimo napiętego grafiku i zagrożenia ze strony panny Blake, z Vladim zawsze znajdowaliśmy chwilkę, chociażby na krótką rundkę dookoła hotelu. On wiedział, że ja tego potrzebuję, ja wiedziałam, że on tego chce. Zawarliśmy taki milczący pakt.
Czasami dopadała mnie wprost nieznośna tęsknota. Przeważnie było to tuz po spacerze, gdy zostawałam w pokoju ze zdystansowaną Sybi lub całkiem sama. Leżałam wtedy na łóżku, patrząc przez okno lub ścianę, czasem popłakując cicho. Dzieliło nas tyle kilometrów, ja byłam sama tutaj w hotelu w Bad Mittendorf, on w domu w Lillehammer. Tylko że on miał jedynie w odwecie rozgadaną Martine Romøren, a ja mogłam liczyć na Sylvię i Vladiego. Więc teoretycznie byłam w lepszej sytuacji.
Anja, mistrzyni bilansu.
Ale byłam słabsza i łatwiej się załamywałam. Wystarczyło drobne wspomnienie, widok chociażby Andreasa z Czyszczoniówną i już przekraczałam cienką czerwoną. Sylvia i Vladi mieli ręce pełne roboty, żeby podnieść na duchu panią psycholog. Cóż to za ironiczny paradoks. Ale ja rzeczywiście tego potrzebowałam.
Tego wieczoru poszłam na spacer trochę wcześniej. Najpierw pochodzić sobie sama, potem dołączyłby do mnie Zografski. Potrzebowałam się dotlenić szybciej niż Bułgar zdążyłby do mnie przyjść. Poszłam pod skocznię. Na pewno będzie wiedział, że może mnie znaleźć właśnie tam. Gdzie indziej sama wolałam się nie ruszać, bo parę razy już się zgubiłam. Nie tylko tu, w Bad, ale praktycznie w każdym mieście, w którym przebywaliśmy. Po kilku wpadkach nabrałam doświadczenia i przezornie zawężyłam pole manewrów jeśli chodzi o spacery w pojedynkę i ograniczyłam się do wyjścia pod obiekt skoczni.
Szkoda tylko, że właśnie tam dopadała mnie nostalgia. Prawie za każdym razem. Zwłaszcza, gdy widziałam inne spacerujące osoby, przeważnie szczęśliwe pary. Nie wiem, co takiego jest w tych skoczniach, ale coś na pewno. W końcu wiele osób wybierało właśnie to miejsce do spacerów, odpoczynku, nawet do odcięcia się od świata i porozmyślania. Ja odnajdowałam tu coś znacznie cenniejszego niż spokój – dziwną więź, telepatię, która łączyła mnie ze wszystkimi skoczkami i skoczniami. Tę w Lillehammer też. Och, dałabym wiele, żeby znaleźć się właśnie tam.
Na razie jednak jestem tu, pod obiektem Kulm. Wielki mamut robił na mnie wielkie wrażenie swoją wielką wielkością.  W i e l k i . To jedyne słowo, przychodzące mi w tej chwili do głowy. Na takiej skoczni to Fannemela pewnie nawet nie widać. Pod taką skocznią czułam się jak pyłek, drobinka, jak nic w porównaniu do ludzi na świecie. Pewnie nawet jestem tak mała, że mnie nie widać; niezauważalna. Bo czym jest drobna, chuda dziewczyna w porównaniu do tego skoczniska? Mikroorganizmem. O, właśnie tak czasem czuję się na tym świecie – jak wirus. Wirusy nie żyją, wirusy nie są samowystarczalne, wirusy nie są mile widziane.
Rozglądnęłam się wokół, nadal pozostając niewidzialną dla ludzkiego oka. Zobaczyłam innych; siedzącego gdzieś-tam-daleko Wellingera, Dietharta uprawiającego jogging i Stjernena całującego się z Agatą.
Fuj.
Aż mnie zemdliło.
Fuj fuj.
Też bym tak mogła, gdyby był tu Fannemel i gdyby między nami wszystko było w porządku… Nie, cicho, nie. Nie ma go tu i przestań fantazjować, bo takie myśli nigdy nie kończą się dobrze. Najpierw zaczynasz marzyć, potem zaczynasz tęsknić, a w konsekwencji płakać. Reasumując: nie wolno mi myśleć o nim, bo znowu będę tęsknić nie do zniesienia. Jego tu nie ma.  N i e  m a . Jeszcze tylko dwa tygodnie, ale na razie go nie ma.
A jak będzie, powiem mu w końcu wszystko szczerze: że tęskniłam. Że kocham. Że to co złe minęło. I już się nie liczy.
Tak, dużo lepiej.
Udało mi się nawet powstrzymać wargi od drżenia, a oczy od produkowania słonych kropelek. Nieźle, zaczynam ćwiczyć siłę woli. Robię się coraz silniejsza. Ale równocześnie wciąż pozostaję małą bakterią.
Nagle dobiegł mnie przeraźliwy wrzask. Obróciłam się w tamtą stronę, przed oczami mignęła mi rozmazana sylwetka pędzącego Norwega. Tuż za nim leciał kolejny oszołom, w którym rozpoznałam Roensena. Coś-przed-Atlem piszczało jak baba, natomiast sam Atle triumfalnie wymachiwał uniesioną w górę ręką, w której trzymał niewielki czarny prostopadłościan. Nagle zza zakrętu wyłonili się Schlierenzauer z Andreasem Koflerem, biegnąc w pogoni za dwoma szalonymi Norwegami.
- Stać w imieniu prawa! - wołał zdyszany Kofler, usiłując gestem dłoni i samą siłą woli zatrzymać Roensena i jego towarzysza, który okazał się być kompletnie oszalałym Vegardem Haukoe Sklettem. - Natychmiast zatrzymajcie się, podstępni kryminaliści, i oddajcie nam własność Waltera Hofera, a nic się nikomu nie stanie!
Atle odpowiedział szyderczym rechotem, Sklett umknął w uliczkę prowadzącą do wioski skoczków, by zgubić pościg między chatkami.
Austriacy zatrzymali się na chwilę, patrząc za oddalającymi się porywaczami krótkofalówek.
- Scheisse...!- mruknął Schlierenzauer, marszcząc swoje idealne brwi. - Jak nie odzyskamy tego małego pudełka to papa Hofer nie będzie już dla nas taki dobry...
Kofler przytaknął ponuro i oboje puścili się pędem, pragnąc za wszelką cenę dorwać Norwegów.
Przy okazji wyjaśniła się sprawa nieskazitelnych not Gregorka. Więc to w ten sposób Austriacy zdobywają przychylność Hofera, Tepesa i jury - interesujące...
Dostrzegłam jakiś ruch z boku i w cieniu windy zauważyłam ukrytego Toma Hilde, który właśnie odtańczał dziki taniec radości. Zapewne obserwował całą akcję z bezpiecznego stanowiska. Choć Hilde był naszym głównym pomysłodawcą i przodownikiem każdej akcji, na misje samobójcze wysyłał swoich pachołków, jak na prawdziwego bossa norweskiej mafii przystało.
Uśmiechnęłam się z ironią i rozbawieniem na tę myśl.
- … no co ty, stary. Przecież znasz Fanniego – usłyszałam głos jakiegoś Niemca, chyba Neumayera.
Stał przede mną razem z Freundem, popijali piwo. Chyba nawet mnie nie zauważyli, stałam wciśnięta w ścianę budynku, no i w końcu byłam przecież niewidzialna, nie?
- Hehe.. no pewnie – zaśmiał się głupawo Severin. – Ten to długo bez laski w łóżku nie wytrzyma. I niech nie wmawia wszystkim wokół, że Sklett to zboczeniec. Krasnal bije wszelkie rekordy!
- Ten kurdupel ma większy potencjał niżby się tego po nim należało spodziewać.
Przysłuchałam się rozmowie mimowolnie. Wiem, że to nieładnie podsłuchiwać, ale obgadywać też. A czuję, że ci dwaj nie mówią o Fannemelu zbytnio pochlebnie. Tak, tę część prawdy, o Złym Fannemelu, już znałam. Pewnie dowiem się czegoś więcej. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogą mówić nieprawdę. Freund pociągnął ostatniego łyka i spoglądał smutno do środka pustej butelki.
- Pewnie – odezwał się wreszcie, próbując wyssać z flaszki coś jeszcze. – Nigdy nie miałem go za łamagę. Mały to on może jest. Ale małe jest piękne, nie? Poza tym, nie liczy się rozmiar, tylko gdzie można wsadzić  – zarechotał, a mnie przeszły ciarki.
Neumayer zawtórował mu. Miałam ochotę wykonać gwałtowny odwrót i zbiec do pokoju, ale wtedy by mnie zobaczyli. Pewnie nie byliby zadowoleni z faktu, że ktoś ich podsłuchiwał. A szczególnie ja. Bo pośrednio mnie to też dotyczy, prawda?
- Ta cała jego Anja duża też nie jest – stwierdził Michael.  Chyba zaraz się obrażę. – Chude to takie i niższe nawet od niego.
- Tak, pewnie dlatego sobie ją wybrał! – Freund doznał podwójnego olśnienia; w kwestii mojej i tego, że w butelce nic już nie ma, a z pustej nie da się pić. – Wyższa mu się w łóżku nie mieściła.
- Ja tam nie byłbym taki pewny, że to on sobie ją wybrał – stwierdził Neumayer, uśmiechając się złośliwie pod nosem. – Mnie się wydaje – hep! – że to ona się do niego przykleiła, bo chce go wykorzystać.
- Anja? Przecież ona to strasznie święta jest.
- Nie o to mi chodzi, debilu. Wykorzystuje go psychicznie i ekonomicznie. W sensie, że potrzebuje mieszkania – to mieszka u niego, potrzebuje wsparcia – to płacze mu na ramieniu, co swoją drogą jest niehigieniczne. Jak potrzebuje czegokolwiek – to zawsze jest Fannis. A teraz jak go nie ma to jest Zografski. Mówię ci, Sevi: ani jedno, ani drugie nie jest wierne temu drugiemu lub pierwszemu. Krasnal się pewnie zorientował i dlatego na imprezie darował sobie odgrywanie idealnego, grzecznego faceta. A teraz siedzi tam w Lillehammer, nikt go nie pilnuje – może sobie Fannela użyć! Pewnie w tej chwili gdzieś siedzi albo leży, otoczony swoimi wypindrzonymi lasencjami.
- Taaa, pewnie masz rację – westchnął Severin, obdarzając butelkę po piwie ostatnim żałosnym spojrzeniem i ciskając ją do śmietnika. – Kurde, chyba trzeba się zbierać, Schuster jest ostatnio jakiś niespokojny…
Wszystko słyszałam.
Nie byli tego świadomi, ale ja to słyszałam. Słowo w słowo, litera po literze. Niemal przelatywały mi przed oczami wizje tych wszystkich rzeczy, o których tak zapalczywie rozprawiali Neumayer z Freundem. Mogłabym rozgadywać się na ten temat bardziej niż Martine, ale wystarczy jedno zdanie, żeby dobrze to opisać:  t o  b y ł o  s t r a s z n e . Przerażające. Nigdy nie patrzyłam na to pod tym kątem. Może mają rację?
Nie, nie mają racji! Co też ja mówię! Niebawem poddam się całkowicie sugestiom i autosugestiom i będę żyła plotkami, jak Rønsen, Stjernen czy Fettner. Ale to jest okropne. Ci dwaj nie zdają sobie sprawy, że ja to słyszę. Może tylko chcieli powymyślać sobie historyjki do plotek. Ale dlaczego akurat o nas? Nie ma ciekawszych tematów? Wiem, nie układało nam się ostatnio najlepiej, ale nie jest tak źle jak mówią oni, prawda? Gdyby Fannemel tu był, nie byłoby problemów. Żadnych pieprzonych plotek, żadnych wpadek i brak samotności.
Tylko nie to. Już dłużej nie wytrzymam.
W jednej chwili zebrało mi się na płacz. Tak, wiem, jestem beznadziejna i powtarzam to tysiąc razy dziennie. Płaczę tysiąc razy dziennie. Pewnie ludzie śmieją się z tego tak, jak śmieją się z nas. Ale nic na to nie poradzę. Bo jestem słaba. Bo jestem podatna na sugestie i brak mi asertywności. Bo jestem tylko drobinką, którą łatwo rozdeptać.
Uciekłam.
Neumayer i Severin w końcu mnie zauważyli; trudno nie zauważyć czegoś, co przelatuje ci przed samym nosem. Ale nie przejęli się mną. Pożegnali mnie tylko szyderczym śmiechem, nieco bełkotliwym. Nawet się nie odwróciłam. Po co? Żeby tylko patrzeć na tych dwóch nachlanych idiotów? Nie należy zwracać uwagi na wszystko, co mówią ludzie, wiem. Wszyscy mi to mówią. Ale niech mówią co chcą. I tak nadal przejmuję się każdą zasłyszaną opinią, każdym niepokojącym zdaniem, bez żadnych wiarygodnych źródeł. To cała Anja.
Cała Anja, która lubi wpadać na różne rzeczy i na różnych ludzi. Wpadać dosłownie i w przenośni. Bo to, że właśnie wpadłam na Wellingera, było w całkowicie dosłownym znaczeniu. Wcale nie chciałam go potrącić, ale przez łzy nie widziałam, dokąd biegnę. Jak zwykle. Zatrzymałam się na chwilę, po części dlatego, żeby przetrzeć sobie obraz, po części dlatego, że tak wypadało.
- Przepraszam… - odezwałam się.
- Nic nie szkodzi – odparł Andreas, wcale się nie gniewając. – Wszystko w porządku?
- Tak. Nie. Nie bardzo.
Nie, nie jest w porządku. Nie lubię takich retorycznych pytań, wprowadzających mnie w zakłopotanie. Po pierwsze: nie lubię na takie odpowiadać, po drugie: takie pytanie ciągnie za sobą kolejne: ‘czy potrzebujesz pomocy?’, w takiej czy innej formie.
- Może w czymś pomóc?
Dobre dziecko. Znaczy – dziecko; tylko dwa lata ode mnie młodszy, ale jednak nie jest jeszcze na tyle dorosły, żeby być takim zepsutym przez innych, przez życie i przez siebie. Nie jest jeszcze pobrudzony własnymi błędami. Zazdroszczę mu. Gdybym była teraz w jego wieku, wiedziałabym jak spożytkować ten czas. Nie zmarnowałabym go na głupie zabawy ani na drobne przyjemności.
- Nie, nie trzeba.
Tak naprawdę, Andi, przydałaby mi się pomoc. Ale boję się, że nie podołasz.
Oby nie naciskał, oby nie zwracał więcej na mnie uwagi. Nie chcę obarczać go takimi paskudztwami. Ani jego, ani kogokolwiek innego. Nie lubię zwalać swoich problemów na innych ludzi i ich do tego mieszać. To były moje problemy. I żaden Andreas Wellinger, nawet mimo najlepszych chęci, nie będzie się do tego wtrącał. Po prostu nie i koniec. I żadnych zbędnych pytań, na które nie chcę, bądź nie potrafię odpowiedzieć. Proszę, Andi, nie znamy się wprawdzie, ale mam nadzieję, że masz na tyle wyczucia, żeby nie nalegać.
- Skoro tak uważasz… Niemniej wydaje mi się, że nie mówisz prawdy.
Mądry człowiek. Naprawdę. Dziękuję, że to ty, subtelny Andreas, a nie jakiś gadatliwy, denerwująco nachalny Hilde. Naprawdę nie mam nic do Toma, ale jednak nie chciałabym teraz stać tu z nim twarzą w twarz. Ani z nikim. Prawie. Potrzebowałam teraz tego, który zawsze był przy mnie. Jak coś się dzieje to tylko on. Dlaczego on musi być tak daleko…?
- … Tak, bo nie wiem, co powiedzieć.
Błędy Anji – ciąg dalszy. Po co się usprawiedliwiam? Przecież to nie jego interes i na dobrą sprawę mam prawo zachować milczenie. I mam prawo kłamać… Nie, nie mam prawa kłamać. Mam prawo zataić część prawdy albo powiedzieć ją w sposób niezbyt elokwentny. Kłamstwo ma krótkie nogi, Mądry Andreas na pewno nie da się wkręcić. Ale mógłby dać sobie spokój. W końcu nawet mnie nie zna, jestem tylko psychologiem Norwegów. Albo robi to z litości, albo ma w sobie tyle altruizmu i dobrej woli.
- Tęsknisz za nim, prawda?
Niezły jest. Albo: to ja jestem obrzydliwie przewidywalna. Pewnie z mojej twarzy można czytać jak z otwartej książki. W tej chwili nawet bym się nie zdziwiła. Straciłam kontrolę nad ukazywaniem emocji. To znaczy, że ułatwiam ludziom dostęp do mnie, daję im broń do ręki. Przestałam być czujna, przestałam być ostrożna. O nienienienienie.
Budujemy mur. Wysoki, szczelny mur, odgradzający od ludzi. Cegiełka po cegiełce, musi być twardy, nie do skruszenia, żeby nikt nie zdołał go zwalić ani przez niego przejść. Loading, loading, 80%...
- Wiesz, nie musisz nic mówić, jak nie chcesz.
ERROR. Przepraszamy, wystąpił błąd podczas logowania. Spróbuj ponownie.
Budujemy mur, jeszcze wyższy, jeszcze silniejszy; nie złamią go wrażliwe słówka ani ciosy pięści. Zaraz go ukończę, zaraz będę nie do zdarcia i nie do przeniknięcia. Jak Tower of London.
Ukończono.
- Możliwe – odezwałam się beznamiętnie. – Ale ty raczej nie jesteś osobą, z którą chciałabym o tym rozmawiać.
- To chyba oczywiste. Ale wiesz, jakby co to Andi Wellinger zawsze do usług.
- Podziękuję… ale zapamiętam.
Odeszłam jak najszybciej. Może mój mur nie jest jeszcze wystarczająco silny, nie chciałam tego testować akurat teraz. Zwłaszcza że od łagodnego i poczciwego głosu Andiego trochę się trząsł. Zawsze się trzęsie, gdy znajdę się obok kogoś, kto chce za wszelką cenę mi pomóc. Albo też chciałby, ale jest zbyt taktowny, żeby to zrobić, widząc, że nie mam na to najmniejszej ochoty. Chociaż dobrą stroną takiej osoby jest to, że nie naciska i nie stawia mnie w głupiej sytuacji takim beznadziejnie absurdalnym zdaniem jak: „Bo będzie mi przykro”. Realne zagrożenie dla mojej stanowczości. Taki mały podkop pod murem.
I co teraz robić?
Gdzieś trzeba pójść i zapomnieć te wszystkie okropne rzeczy, wypowiedziane przez Freunda i Neumayera. Bo to nadal boli, nadal to we mnie siedzi, dopóki tego komuś nie wyrzucę. Tylko że jedyna osoba, przed którą mogłabym się otworzyć znajduje się tysiące kilometrów stąd. Ironia losu. Złośliwość. Jak zwykle wszystko sprzysięgło się przeciwko nam; przeciwko mnie…
Moja podświadomość podjęła decyzję. Nie była to decyzja w pełni rozmyślna, ale jakaś decyzja. Gdybym zdążyła przemyśleć to wszystko, zanim nogi zaniosły mnie do jedynego miejsca, w którym nikt nie będzie się mną przejmował, pewnie nie doszłoby do tego wszystkiego. Zapomniałam, że nie pod żadnym pozorem nie wolno mi podejmować spontanicznych decyzji. Zapomniałam, że prawie wszystkie decyzje, które podjęłam, były złe. Każdy mój wybór ciągnął za sobą szereg przykrych konsekwencji.
Ale i tym razem zapomniałam. I znowu, popełniłam kolejny błąd. Jeden krok bliżej w stronę czarnej otchłani.
I tym razem wszystko, ale to wszystko miało się skomplikować.
Naprawdę skomplikować.




Vladimir ciągle jej szukał.
Był zaniepokojony; nigdy nie zdarzyło jej się przegapić spotkania, lub choćby spóźnić się o pół minuty. Zależało jej na nim, chyba tak tylko można to wytłumaczyć. Tylko że ‘zależeć’ ma różne znaczenia. A on nie miał pojęcia, która definicja jest odpowiednia.
Szukał w hotelu i okolicy, szukał pod skocznią. To były wszystkie te miejsca, gdzie Anja mogłaby być. Gdyby wszystko było w porządku.
Obrzucił pogardliwym spojrzeniem podpitych Freunda z Neumayerem,
  spacerujących ulicą. Nigdy nie lubił pijanych tłumów albo imprez, na których się pije. Bo piją tylko ludzie głupi albo ci, którym znikąd pomocy i uciekają w alkohol, ostatnią deskę ratunku. Może nie wiedząc, że deska tylko pociągnie ich na dno. A Zografski nie zaliczał się do tych nieszczęśliwych ofiar losu, dlatego jedyny alkohol, który preferował to szampan w Sylwestra lub na czyjeś urodziny.
Anja też nigdy nie piła. Zadziwiające, jak ta dziewczyna potrafi sobie poradzić. Myśli i mówi o sobie, że jest słaba, nie zdając sobie sprawy, że tak naprawdę jest bardzo silna; nie poddała się, nie wpadła w nałogi, wciąż jest zdolna do resocjalizacji. I zawsze potrafi znaleźć w kimś oparcie, zamiast szukać go w alkoholu…
Może coś tym razem się stało? Coś, co ją zdołowało, przygnębiło; a jego tam nie było. Nie było go, nie miała wsparcia… może poszła poszukać go gdzie indziej? Oby nie, nie wiadomo, jak mogłoby się to skończyć.
Rzeczywiście.
Anję zastał siedzącą w barze, wpatrującą się bez sensu w szklankę whisky.
- Anju…! – zawołał Vladimir od progu, przepychając się przez tłumy ludzi.
Odwróciła wzrok, patrząc się na niego trzeźwo. Najwyraźniej nie zdążyła jeszcze wziąć ani łyka. Co świadczyło, że mimo desperacji, ma bardzo silną wolę i potrafi skutecznie opierać się pokusom.
- Piłaś?
Pokręciła głową, odsuwając szklankę z obrzydzeniem. Westchnęła.
- Nie wiem, co ja sobie myślałam – odezwała się. – Przecież to świństwo w niczym mi nie pomoże. Tylko tego brakowało, żebym zaczęła szukać ratunku w whisky. Stoczyłabym się jak niegdyś Harri Olli.
Odepchnęła od siebie te myśli. Nigdy nie będzie podobna do Harriego. Nie jest taka jak on. Nie jest taka jak nikt inny. Jest sobą, chociaż wiele razy dałaby wszystko, żeby na chwilę stać się kimś innym. Choćby takim Prevcem z szufladą zamiast żuchwy… Pardon, już nie. Nawet on potrafił zrobić coś ze swoim problemem. Tylko ona nigdy nie umie.
- Silna dziewczynka – Vladimir stanął nad nią, obejmując ją. – Nie musisz szukać nie wiadomo gdzie. Masz jeszcze mnie, prawda?
Skinęła głową. Pozwoliła zamknąć się Vladiemu w ramionach. Pozwoliła roztoczyć nad sobą opiekę, której tak bardzo potrzebowała. Westchnęła znowu. Miała już powoli dość wszystkich wokół, depczących ją jak insekta. Zaczynała już powoli czuć się jak pasożyt albo jak pyłek kurzu, zalegający na środku dywanu w salonie.
- Miło jest wiedzieć, że nie wszyscy chcą cię zdeptać – odezwała się cicho. – Miło jest mieć przy sobie kogoś, kto podniesie z ziemi i postawi w bezpieczne miejsce albo będzie pilnował.
Vladimir uśmiechnął się. Lubił te jej nietypowe wypowiedzi, często w formie przenośni; czasem pozostawiała niedokończone myśli albo tylko milczała. Ale jej milczenie było bardziej wymowne niż najbardziej kwieciste wiersze. Potrafiła mówić bez poruszania ustami, najlepszym odzwierciedleniem jej uczuć były oczy. Zmieniały się, ilekroć zmieniał się jej humor; gdy była szczęśliwa – błyszczały jak dwie gwiazdy, a gdy wpadała w melancholię – szkliły się jak blask księżyca na tafli jeziora.
Teraz były matowe. Zupełnie matowe i tylko mały błysk w kąciku pokazywał, że skrywa w sobie głębokie uczucia. Nieprzeniknione.
Bez słowa wstała. Vladi chwycił ją za rękę i delikatnie pociągnął za sobą w kierunku wyjścia. Szli tak całą drogę; obawiała się, że spadnie, gdy tylko puści jego dłoń. Nie odzywała się ani słowem. Nie chciała powiedzieć czegoś, co wzbudziłoby kontrowersje. A takie w tej chwili były jej uczucia: sporne. Do tego stopnia, że nie potrafiła powiedzieć, co w ogóle czuje. Jednego była pewna: czuła się jakby nierealna. Abstrahując od tego, że zupełnie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Patrzyła tylko w rozproszeniu dookoła, przyglądając się czasem Vladimirowi. Udawał, że tego nie widzi, że na nią nie patrzy; gdy napotkała jego wzrok, odwracała głowę w inną stronę, poruszając niepewnie palcami dłoni.
Doszła pod swój pokój. Pusty pokój, nawet Sybilla się od niej odwróciła. Machialnie przekręciła klucz w zamku i weszła do środka. Zografski na krok jej nie odstępował. Zatrzymała się na środku pokoju.
Tak, miała wsparcie.
Oprócz Fannemela był jeszcze ktoś, na kogo mogła liczyć. Vladi był z nią, starał się jej pomóc. A ona wcale nie odrzuciła jego pomocnej dłoni. Wręcz przeciwnie; przygarnęła ją do siebie i trzymała tak, kurczowo, bojąc się wypuścić. Wypuścić i narazić ich obu na bolesny upadek. On ofiarował siebie i swoje poświęcenie, przyjęła go. Odrzuciła wszystkich innych dobrotliwych znajomych, ale jego nie. Doszła do wniosku, że nieprzypadkowo wybrała go sobie jako towarzysza; widocznie czuła, że może ją zrozumieć i być po prostu – ot tak, być z nią sobą.
I teraz też był. Stał i czekał cierpliwie, aż powie mu ‘dobranoc, do zobaczenia jutro’. Nie chciał wyjść, zanim nie usłyszy, że jest gotowa na chwilę samotności. Więc czekał.
A ona nie chciała pozwolić mu odejść. Nie chciała być sama, całkiem sama, myśląc o tym i dołując się jeszcze bardziej. Człowiek jest istotę społeczną, potrzebuje mieć kogoś przy sobie. A ona jest człowiekiem, ma ludzkie problemy i ludzkie potrzeby. A gdy on odejdzie, ona zostanie ze swoimi problemami całkiem sama. I gdy rano się obudzi, będzie musiała na nowo stawiać czoło światu i czekać na wieczór, aż ktoś znowu się przy niej pojawi. Dzielić życie na fragmenty; krótkie, urywane chwile szczęścia. Ona chce tego szczęścia. Teraz. Potem. Ale teraz przede wszystkim. Dzisiaj padło zbyt wiele słów, dzisiaj zbyt wiele się zdarzyło, żeby zostać z tym samemu. A jeśli kogoś potrzebowała i pragnęła to właśnie jego. Chciała, żeby był przy niej. Zależało jej. Bardzo.
Próbował powoli odejść, ale zacisnęła lekko palce, przytrzymując jego dłoń.
- Vladi – odezwała się cicho. - … Zostań.
- Zostań: na pięć minut?
- Zostań… na noc.
Nieco zaskoczony spojrzał na nią. Na jej twarzy widać było kalejdoskop uczuć, całą gamę kolorów; od czerwieni po granat. Ale jej oczy były tęskne. Jej oczy były błagalne. Nie wahał się.



Obudziło mnie światło dnia, padające na moją twarz.
Nie otworzyłam oczu. Nie chciałam jeszcze budzić się z przyjemnego ciepła. Czułam przy sobie Fannemela, przez to będąc szczęśliwą. Nie chciałam się budzić.
Miałam koszmarny sen. Zapewne rzucałam się w nocy, zawsze tak robię, ilekroć jestem wystraszona. A tym razem, na samo wspomnienie snu, przeszły mnie dreszcze. To było tak przerażające; straciłam Andersa, nie potrafiłam znowu go do siebie dopuścić, Sybilla się ode mnie odwróciła, zostałam całkiem sama… Nie, nie będę znowu tego opisywać od nowa. To już minęło.
Dobrze, że to był tylko sen. Dobrze, że jest przy mnie. Przy nim czuję się bezpieczna; z daleka od innych ludzi, od nieszczęść, razem przygotowani na kaprysy losu. I tak jest dobrze.
Uśmiechnęłam się lekko. Poczułam jak mnie obejmuje i przytula do siebie. Wyciągnęłam dłoń, chcąc poczochrać mu włosy.
Ale coś było nie tak. Z jego włosami; szukałam dłonią bujnej czupryny, jego dumy, zabawki do mierzwienia. Nie było jej. Zastanawiałam się, co się dzieje, Fannis prędzej oddałby którąś z kończyn niż te jego piękne kudły, w czym ujawniało się jego podobieństwo do swojego najlepszego kumpla.
Otworzyłam oczy.
Wrzask był odruchem warunkowym, nie miałam szans go powstrzymać. Przebiegł po mnie lodowaty prąd i zerwałam się z łóżka, drąc się wniebogłosy. Jeszcze nie docierało do mnie, co w ogóle się dzieje i dlaczego, do cholery, Fannemel zamienił się w Zografskiego???!
- Co się stało, Anju? – spytał Vladi, podnosząc się, wyrwany ze snu.
Nie mogłam odpowiedzieć. Moje serce wariowało, myślałam że wyskoczy mi z piersi, głowa nie nadążała, rozpaczliwie próbując znaleźć inne, alternatywne wytłumaczenie tej całej sytuacji.
- Skąd…? Ty…? Tu…? – zdołałam tylko wyjąkać, trzęsąc się jak liście na wietrze.
- Prosiłaś, żebym został – uśmiechnął się.
Mnie wcale nie było do śmiechu. Byłam przerażona. Wstrząśnięta. Nie wiedziałam, jak zareagować. Nie miałam pojęcia, co zrobić. Naprawdę byłam aż do tego stopnia zdesperowana, że przespałam się z własnym przyjacielem…? Dlaczego się na to zgodził? Czemu mnie nie powstrzymał? Jak to się w ogóle stało?
Nie, nie chcę wiedzieć. Boję się poznać prawdę, lepiej zachować domysły, nie psuć nadziei, że wszystko jeszcze nie jest najgorsze. Ale czy naprawdę zachowuję się jak pijany Fannemel? Jak Sklett? Jak Hilde? I wszyscy Norwegowie razem wzięci…? Jeśli rzeczywiście stało się to, co myślę to znaczy, że… jestem niewierna. Jestem złamana na trzeźwo tak jak Fannis po pijaku. I jeszcze wykorzystałam przyjaciela, który w dodatku nie oponował. Który w dodatku jest z tego zadowolony. Wszystko się wali, świat się wali…
- Chyba powinieneś już iść – odezwałam się niepewnie, zaskakując samą siebie spokojnym brzmieniem swojego głosu.
- Przecież dopiero, co się obudziliśmy – zauważył wesoło Zografski. – Nie ma pośpiechu.
- Proszę, idź już – powtórzyłam. – Idź już sobie.
Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Dlaczego? – spytał.
- To nie może być tak. Nie powinno cię tu być.
Spoważniał. Patrzył na mnie, starając się przejrzeć moje myśli, widziałam. Próbował zrozumieć, o co mi chodzi. Nie musiałam użyć zbędnych słów. Wyczytał z mojej twarzy wszystko, co chciałam mu powiedzieć.
- … Nie kochasz mnie.
- Nie, nie, nie kocham… - odszeptałam nerwowo, choć to nie było pytanie. – Nie w  t e n  sposób. Nie tak. Nie ty.
- … Więc to była pomyłka? – odezwał się głucho. – To była tylko zabawa? Przelotny romans na jedną noc?
- Nie, to nie miało być tak. Cholera, Vladi, jesteś… byłeś… hm… miałam cię za przyjaciela. Ja nie wiem…
- Ale tak było – przerwał mi, patrząc na mnie z bólem w oczach. – Cholera – powtórzył po mnie. – Cholera. Od tych chrzanionych wakacji miałem nadzieję, że w końcu zwrócisz na mnie uwagę… Do piekielnych wiatrów, wysyłałaś mi sprzeczne sygnały, Anju! Skąd miałem wiedzieć, że ty… Na pewno nie ma szans, żeby….?
 - Nie, Vladi, nie… Przykro mi.
Westchnął, wstał i ubrawszy się, stanął w drzwiach.
- Wczoraj naprawdę myślałem, że… coś między nami jest.
Spojrzał na mnie ostatni raz. Skrzywił się i wyszedł.
- Przepraszam, przykro mi… - wyszeptałam do pustki w drzwiach.
Upadłam na dywan, klęcząc. Poukładałam sobie wszystko i zapłakałam. Tak to ma być? Straciłam za jednym zamachem przyjaciółkę, przyjaciela i chłopaka. A trzy odjąć trzy daje… Zero. Jedno wielkie zero. Bez plusów i minusów. Każdy mój krok był błędny, każdy następny też będzie zły. A teraz… Zakończyłam szczęśliwe życie jednym wydarzeniem. Nieświadomym. I koniec.

              … Boziu, co ja narobiłam…?
             ***

         No dobra, możecie mnie zjechać, bo sobie na to zasłużyłam ;-;
Po pierwsze: nie wiem czemu tak długo zwlekałam z dodaniem tego rozdziału. Chyba dlatego że nie do końca mi się podobał - ba!, jest beznadziejny i zdaję sobie z tego sprawę.
Po drugie: odnosząc się do powyższego: przepraszam za tak prymitywną paplaninę; nie wiem co się stało z moją błyskotliwą do tej pory weną ;-;
Po trzecie: akcję porwania hoferowej krótkofalówki napisałam pięć minut przed dodaniem tego rozdziału, bo przypomniałam sobie takową prośbę i tak jakoś mnie tchnęło... ;)
Pozdrawiam!

poniedziałek, 20 kwietnia 2015


Liebster Award

 Rany, zasadniczo od niedawna jestem na blogu, a tu już jakieś nominacje...! Jesteście naprawdę wspaniałe <3

Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie  obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.


pytania od Anette 15

1. Kiedy napisałaś swoje pierwsze opowiadanie?
Hmmm, takie pierwsze-pierwsze baaardzo dawno temu. Takie na poważnie dwa lata wstecz.

2. Co motywuje cię do pisania?
Chyba Wasza obecność i ciepłe słowa, ale też ambicje.

3. Kto jest twoim ulubionym sportowcem?
Nie mam jednego, ale najbardziej kibicuję Fannemelowi, Ammannowi, Prevcom i Stochowi. (+ wszystkim Norwegom razem wziętym ;))

4. Masz motto, którym kierujesz się w życiu?
Owszem: "W życiu piękne są tylko chwile" *-*

5. Jakie jest marzenie, które udało ci się zrealizować?
Powiem wprost: spiąć dupę i ruszyć się w końcu do Zakopanego na ten CoC ^^

6. Jaki film ostatnio oglądałeś?
"80 milionów", - polecam, bardzo ciekawa polska produkcja. (Żadne tam tandetne melodramaty.)

7. Ulubiony wokalista/wokalistka?
... Nie jestem w stanie nawet wymienić, bo mój gust muzyczny jest baaaardzo szeroki i słucham praktycznie wszystkiego (poza rapem). ;)

8. Najpiękniejsze wspomnienie z dzieciństwa?
Zabawa w chowanego na wycieczce w czwartej klasie podstawówki ;D

9. Ulubiony przedmiot szkolny?
BIOLOGIA RZĄDZI :3

10. Co najbardziej denerwuje cię w ludziach?
Odpowiedź prosta: dwulicowość.

11. Możesz zaprosić znaną osobę na kolację. Kogo byś wybrała?
Moją drugą "życiową miłość" Jessego Spencera xD



pytania od zakochanej w skokach:

1. Dlaczego zdecydowałaś się na pisanie tego opowiadania?
Szczerze: piszę je od kilku miesięcy i chyba taka chęć sprawdzenia samej siebie.

2. Którego ze skoczków cenisz najbardziej i dlaczego?
Cenić to chyba Ammanna, za jego determinację i optymizm, zawsze i mimo wszystko.

3. Twoje największe marzenie?
Pracować kiedyś w USA albo w Norwegii.

4. Ulubione piosenki ( max. 3)
1. Rihanna "Unfaithful" (chociaż w sumie nie lubię Rihanny)
2. ABBA "The winner takes it all"
3. Indilla "SOS"

5. Pierwsza rzecz jaką robisz po przebudzeniu się?
Ubieram szlafrok ^^

6. Czego najbardziej nie możesz się doczekać?
Hm hm hm zgadnij ;D Sezonu na skoki.

7. Jaki sport lubisz, prócz skoków narciarskich?
Siatkówkę, trochę piłkę nożną.

8. Czego nigdy nie byłabyś w stanie zrobić?
Nie wiem. Zabić kogoś. ;-;

9. Twoją najmocniejszą stroną jest?...
Otwartość w stosunku do świata.

10. Na co zwracasz uwagę wchodząc na czyjegoś bloga?
Przede wszystkim czy muzyka nie zakłóca mi czytania^^ Potem na styl pisania i długość rozdziałów ;)

11. Wakacyjne plany są? Jak tak, to jakie?
Wyjechać WRESZCIE na obóz za granicę ;3

pytania od Lila Stich

1.Jaki sport najbardziej lubisz?
To chyba oczywiste ;) A jeśli chodzi o samodzielne uprawianie (amatorskie) to siatkówkę.

2.Jaki przedmiot w szkole jest,według Ciebie,najtrudniejszy?
Historia i fizyka, zdecydowanie ;-;

3.Ulubiony sportowiec?
Było wyżej ;)

4.Twoje najskrytsze marzenie?
Najskrytszego nie powiem, bo się nie spełni ;)

5.Ulubiony reżyser i jego najlepszy film?
Wstyd przyznać: nie patrzę na reżyserów ;-;

6.Najgorsza piosenka jaką w życiu słyszałaś?
O bracie (a raczej siostro) ta w wykonaniu pewniej dziewczyny z mojej klasy... -.-

8.Ulubiona piosenka?
Też było wyżej.

9.Najlepsza herbata?
Pseudo-herbatka granulkowa "Ekland" ;3

10.Gdybyś mogła podróżować w czasie to do jakiej epoki wybrałabyś się?
W czasy angielskich gentlemanów ^^

11.Jaki język chciałabyś umieć ?
Łacinę (potrzebna do medycyny), Francuski, z takich "ińszych" to Norweski, a co mi tam... ;D

PS. Gdzie jest pytanie 7?? ;)

                                     pytania od Milki

1. W jakim mieście chciałabyś zamieszkać w przyszłości?
Tak na poważnie, marzę o życiu w Stanach, na przykład w jakimś Chicago. Jak nie to Oslo też się zadowolę ;)

2. Co byś zrobiła, gdybyś wygrała 40 mln złotych?
Spora sumka... Cóż, pewnie nie będę oryginalna: kupiłabym ładny dom gdzieś na wsi (albo, jak wyżej, w Chicago), oszczędziłabym na przyszłość, a część pewnie przekazała jakiejś fundacji.

3. Ulubiony gatunek muzyczny?
Nie mam ulubionego. Słucham wszystkiego: od klasyki, przez pop, aż po rocka. Tylko rapu nie lubię.

4. Ulubiony wokalista/zespół?
Hmm... Gdzieś tam wyżej wspominałam, że wokalisty ulubionego nie mam. A co do zespołu, najbardziej lubię chyba Linkin Park.

5. Gdzie chciałabyś pojechać na wakacje?
Mam cztery takie miejsca: Grecja, Bułgaria, Francja i z gatunku "nierealne": Australia ;)

6. Co sprawiło, że akurat tego głównego bohatera do swojego opowiadania?
Czysty przypadek. Zachciało mi się pisać opowiadanie o skoczkach, zainspirowała mnie była przyjaciółka, i wybór padł na Fannemela. Bez konkretnego powodu ^^

7. Ulubiony napój?
Woda. Zdziwię was, ale nie lubię coli ani Fanty, ani tych wszystkich 7-upów :p

8. Twój ulubiony program telewizyjny?
Baaardzo podoba mi się forma tego pytania; że nie określiłaś tego jako "film" tylko "program", bo jest to szerszy zakres do wyboru, gdyż mogę wybrać zarówno film, serial jak i jakiś teleturniej :) Otóż, moim zdecydowanie ulubionym programem telewizyjnym, od którego jestem całkowicie uzależniona i oglądam codziennie, jest "dr House" :D

9. Jakie byłyby twoje 3 życzenia?
Hmmm....
- chcę skończyć medycynę i zostać lekarzem
- chcę poznać osobiście jakiegoś skoczka
- chcę poznać takiego faceta, który naprawdę kochał by mnie taką jaka jestem, a wiem że to niełatwe

10. Ulubiona drużyna sportowa?
Szalona ekipa Norwegów, haha :D

11. Jaki byłby twój wymarzony zawód?
Wspomniałam już o tym wyżej, ale powtórzę się, żeby podkreślić: chcę zostać chirurgiem (a jak to nie wypali to jakimkolwiek lekarzem - byle nie ginekologiem!)


pytania od Lary Santos:

1. Czy jest coś co chciałbyś zmienić w swoim życiu?
Jak tak się zastanowić... Nie wiem. Nie jest mi wcale łatwo w życiu, ale nie narzekam. Lubię je i przyjmuje takie jakim jest... Może jedynie chciałabym odwrócić kilka wydarzeń i zatrzymać przy sobie te kilka osób, na których kiedyś mi zależało ;/

2. Od czego zaczynasz każdy dzień?
"- Co za cholerny budzik!" - wstaję, zakładam szlafrok i człapię powoli do łazienki, obijając się o ściany, meble i wszelkie możliwe rzeczy.

3. Dlaczego zdecydowałaś się pisać bloga?
Hmm, chyba dlatego, żeby poznać opinię ludzi spoza mojego otoczenia. Bo, nie oszukujmy się, moi znajomi w większości nie zrozumieliby najważniejszych rzeczy, które dla nas są oczywiste ;)

4. Co jest twoją największą pasją?
Nie mam jednej. Zawsze byłam i jestem wszechstronna (człowiek renesansu, hihi). A więc tak: przede wszystkich KOCHAM CZYTAĆ <3 I jak tak to od razu pisać opowiadania ;) Lubię rysować, śpiewać, grać na moim kochanym pianinie, uczyć się języków obcych, lubię też biologię. No i oczywiście ubóstwiam skoki :D ... Zastanawiam się czy jeszcze o czymś nie zapomniałam...

5. Masz jakieś zwierzątko?
Nie :c A tak bardzo bym chciała, ale do tej pory alergia, teraz przeprowadzki i jakoś to się nie układa pomyślnie jeśli chodzi o zwierzątka ;-;

6. Jaki jest twój ulubiony film?
O kurczę,tu  chyba też nie mam jednego >.< 
- "City of Angels" jest cudowne, wzruszające i bez klasycznego happy endu, więc niezwykłe.
- "27 sukienek" - typowa komedia romantyczna, oglądałam trzy razy i nadal mogę oglądać.
- "Niezgodna" - pierwsza część o wiele lepsza od drugiej, i co najważniejsze, dość wiernie zaadaptowana. No i nie muszę chyba dodawać, że z miejsca zakochałam się w Cztery?? ^^
- A to jak już wymieniam to niech jeszcze będzie "Bez mojej zgody" - film przy którym płakałam chyba najbardziej, bardziej nawet niż przy "Titanicu". I też bez "klasycznego happy endu" - szczerze powiedziawszy, wolę głębokie, refleksyjne zakończenia od tych typowych i przewidywalnych, a one zazwyczaj nie są zbyt szczęśliwe, przynajmniej pozornie.

7. Wolisz kawę czy herbatę?
Herbatę, zdecydowanie <3 Jestem prawdziwym koneserem, a zapoczątkowałam ten nałóg na kółku biologicznym ;)
Aczkolwiek, kawę też lubię, choć po niej przeważnie mi odbija o.O Ale jakie mam potem cięte riposty...! xD

8. Jeśli mogłabyś zmienić świat na lepsze, co być zrobiła?
Zmusiłabym złych ludzi do bycia dobrymi ;-; Ale tak się nie da - wolna wola i tak dalej... :p

9. Pisałaś kiedykolwiek pamiętnik?
Owszem, nawet trzy. Jeden bardzo dawno temu (w wieku 8-12 lat) i jak teraz czytam te zapiski typu "chyba się zakochałam" to beczę ze śmiechu xD Potem jeden na komputerze, ale ojciec wyczyścił twardy dysk i wszystkie moje pamiętniki i CHYBA ZE 30 OPOWIADAŃ poszło się, za przeproszeniem, jebać. -.- Większej furii chyba w życiu nie przeżyłam. Rok temu jeszcze prowadziłam dziennik i spisywałam każdy dzień, ale potem brakło mi czasu.

10. Dlaczego wybrałaś akurat takiego głównego bohatera opowiadania?
Już wspomniałam: to był czysty przypadek. Fannelkę pokochałam dopiero w trakcie pisania (a trwa to już chyba ponad 2 lata, jeśli brać pod uwagę pierwotne wersje)

11. Masz ulubiony miesiąc w roku?
Marzec <33 Mam urodzinki, ale nie tylko dlatego.
Jakoś zawsze w marcu spełniają się moje marzenia *-*



Obiecałam, więc jestem. Niestety, obserwuję tylko kilka blogów, a część z nich już mnie nominowała, a nie można się powtarzać, więc ja osobiście nominuję dwa blogi (myślę, że mi wybaczycie):


&

Moje pytania:

1. Jakie kraje chciałabyś odwiedzić?
2. Gdybyś mogła wybrać jedną cechę charakteru, której nie masz, a chciałabyś posiadać, jaka cecha by to była?
3. Jaki film polecisz każdemu (zakładając że taki istnieje)?
4. Gdybyś mogła porozmawiać z twoim ulubionym celebrytą (I mean: aktorem, piosenkarzem, sportowcem, whatever), czego dotyczyłaby wasza rozmowa?
6. Pytanie z serii "podstawowe": ulubiony kolor?
7. Dlaczego, zamiast zająć się czymś pożytecznym, czytasz teraz tego bloga? ;)
8. Którą porę roku lubisz najbardziej i dlaczego?
9. Gdybyś mogła na jeden dzień wcielić się w kogoś innego, kto by to był?
10. Jaka jest piosenka, której nie znosisz?
11. Opisz się w trzech słowach.

Pozdrawiam! :)

sobota, 11 kwietnia 2015


13. “So, when it’s all not what you thought and the friendship is not enough…”




- Hej – rzucił krótko Fannemel, mijając mnie z nartami.
- Cześć – powiedziałam za nim.
Bez jakichkolwiek oznak uczuć w głosie. Zimno, zwyczajnie, jak do każdego; Hilde, Stjernena, a nawet Austriaków, których, ostatnimi czasy, pojawiło się okropnie dużo. Tak jakby nie znaczył dla mnie więcej niż ktokolwiek inny. Bo przecież tak miało być.
Dzisiaj to już był… tydzień. Dokładnie tydzień od tego feralnego dnia po imprezie. Dokładnie tydzień, odkąd powiedziałam mu, że muszę przemyśleć nasz związek. I dotąd cały czas myślę. Od tego czasu sporo się zmieniło. I niestety nie mogę powiedzieć, że była to zmiana na lepsze. Nawet chyba wręcz przeciwnie.
Bo jak żyć tylko w przyjaźni z kimś, kto jeszcze przed chwilą był dla ciebie całym światem? No nie da się. Zwłaszcza, gdy druga strona nie chce współpracować. Ale pod tym względem nie mogłam na Fannemela narzekać. Poddał się zupełnie moim nowym warunkom, czasem bałam się, że aż za bardzo. W końcu nie wiedziałam, czy rzeczywiście czeka na jakiś znak, czy nie ma dla niego półśrodków, tylko ‘albo – albo’. Zachowywał się dokładnie tak, jak od niego oczekiwałam: po koleżeńsku, z dystansem.
Tylko mimo to, wcale nie czułam się z tym dobrze. Nie wiem, dlaczego, ale coraz częściej, patrząc na jego pozornie obojętną twarz, doznawałam wyrzutów sumienia, jakbym to ja go zraniła, a nie na odwrót. Czasami nawet odczuwałam z tego powodu zdenerwowanie; za to, że jest taki obcy i zobojętniały. Ale nie miałam do tego prawa, ja sama go do tego zmusiłam. Więc grał dalej w moją grę, zachowując poker face. Chcąc, nie chcąc – grał.
Powinnam chyba być zadowolona, prawda? Powinnam cieszyć się, że zgadza się na moje warunki, idzie na ustępstwa i robi dokładnie to, czego chcę. Powinnam być szczęśliwa, że możemy trwać w przyjaźni, bez nienawiści, mimo wszystko. Więc dlaczego, zamiast radości, czuję tylko ciągłą melancholię? Czego mi brak? Mam to, czego sama chciałam, więc na co jeszcze czekam? Za czym tęsknię? I dlaczego?
Zgłębiając ten temat, przerywałam zazwyczaj po dwóch minutach; gdy dochodziłam do wniosku, że to moja wina.
Do cholery, dlaczego życie musi być takie trudne? Dlaczego  m o j e  życie musi być takie trudne? Gdy patrzyłam na Stjernena i Agatę lub chociażby na Hilde i dziewczyny, bezustannie kręcące się wokół niego, czułam zazdrość. Po prostu zazdrościłam im szczęścia i poukładanego życia bez przykrych niespodzianek. Nieskomplikowanej, prostej miłości.
Przygnębiało mnie to dziwne, frustrujące trwanie w niby-przyjaźni. Bo tak tylko można było to nazwać. W tym układzie czegoś mi brakowało, a konkretnie jego. Tego prawdziwego Fannemela, zachowującego się jak mój Fannis, bez tych półsłówek i pojedynczych zdań typu: ‘hej’, ‘cześć’, ‘jak leci?’ i ‘spoko, w porządku’. Za każdym razem żywiłam płonną nadzieję, że powie coś jeszcze, że nie skończy się na wymianie dwóch, trzech słów. Za każdym razem miałam nadzieję, że coś potoczy się dalej, do przodu. Czułam się, jakby ta przyjaźń była tylko chwilowa, jak miejsce oczekiwania; coś w rodzaju czyśćca. Nie mogłam jednak wymagać od niego niczego więcej. Mieliśmy być ‘przyjaciółmi’, ale coś podpowiadało mi, że on tak nie potrafi; nie ma nic pośrodku, jest tylko czarne i białe.
No nic, jakoś musiałam z tym żyć. Mogłam tylko cieszyć się, że nie przeszedł od razu do bycia wrogiem. Bo od miłości do nienawiści tylko jeden mały krok. I cieszę się, że on tego kroku nie zrobił. Wybrał obojętność, lepsze to niż bycie wrogami, prawda?
A może właśnie gorsze? Może ta bierność jest jeszcze gorsza? Ta chora obojętność, która boli zarówno mnie, jak i jego. Wiem, że boli, niech nie uważa, że jestem aż taką podłą egoistką, która myśli tylko o swoim bólu, a o innych zapomina. Nie jestem taka, chociaż wielu zapewne mnie za taką uważa; wielu sądzi, że wybrałam Fannemela tylko dlatego, że było to dla mnie korzystne. Ale to nie jest prawdą. Nie tylko dlatego.
Czy jeszcze pamiętam, dlaczego?
Tak, pamiętam: po prostu Fannis to Fannis, mój Fannis; ten jeden, który mnie zauważył. Ten jeden, który uznał mnie za wyjątkową, który widział coś we mnie, a ja nadal nie wiem co. Chyba nigdy nie zrozumiem, jak można pokochać taką ofiarę losu jak ja. I chyba wcale nie chcę tego zrozumieć.
Patrzyłam za nim tęsknym spojrzeniem; jak niósł swoje narty, idąc przez korytarz, nie zatrzymując się na chwilę, nawet nie odwracając się w moją stronę. Poza zwykłym, obrzydliwie zimnym ‘hej’, nie obdarzając mnie ani słówkiem. Stałam się mu obca, bardziej nieprzyjazna niż Swensen, do którego praktycznie nie odzywał się od roku, no chyba że absolutnie musiał. Pożałowałam swoich słów, swojej decyzji, podjętej pod wpływem emocji. Odprowadziłam go wzrokiem aż skręcił na końcu korytarza.
Kiedyś nie obeszłoby się bez ciepłych słów, jego wesołego uśmiechu, muśnięcia warg przy każdym spotkaniu. Ale kiedyś było kiedyś, teraz jest teraz, zbrukane błędami i złymi decyzjami, podjętymi przez nas obojga.
Zamknęłam oczy. Chciałam wrócić do etapu nieznajomych, cofnąć czas lub zapomnieć, że go znałam i poznać na nowo, nie popełniając już niektórych pomyłek. Stanąć na korytarzu i zapukać do jego drzwi, mówiąc:
- Cześć, jestem Anja. Nie znamy się wprawdzie, ale wiem, że to ciebie szukałam. Mogę ci zaoferować moje serce. Jest trochę połamane i zalęknione, ale mogę ci je dać. Przyjmiesz je?



Miało nie być nic.
Miało to wszystko potoczyć się zupełnie normalnie, nie wpływając na losy żadnego z nich obojga. Miało niczego nie zmienić, pozostawiając uczucie chłodu i obojętności forever after. Tak zaplanował los: miało więcej nie być nic, na tym się zakończyć: „Anja i Fannemel żyli już na zawsze w chłodnej obcości, niby-przyjaźni na wieki wieków amen. Ona zamknęła się na ludzi, a on z powrotem wpadł w nałóg romansowania.” Ale czasami nawet los nie umie postawić na swoim i potoczyć dziejów według własnego upodobania. Bo zjawi się ktoś, kto jest odporny na jego działanie i za nic w świecie nie chce się podporządkować.
Tym kimś był Renè, pochodzący z Francji młody serwis-men, stażysta w kadrze norweskiej. Nie znał osobiście, i nigdy nie poznał, ani Fannemela, ani Anji, ale bardzo im pomógł, nawet o tym nie wiedząc. A jeśli wiedząc, to traktując to raczej jako zły uczynek. Bo czyn sam w sobie istotnie dobry nie był: miał chłopak dużo szczęścia, gdyby konkurs odbył się w Planicy lub Harrachovie, mógłby już nazywać się mordercą i sabotażystą. Ale, koniec końców, efekt jego poczynań był niezły.
Bo młody Renè, chcąc zaskarbić sobie uznanie starszych serwis-menów, wykonywał swoją robotę czasem aż nazbyt gorliwie. Nie ufał w łut szczęścia, który wyniesie go na szczyty kariery i, będąc racjonalistą, wolał wziąć sprawy we własne pracowite ręce. Gdy nadarzyła się okazja, by przed konkursem zająć się przygotowywaniem nart Norwegów, bez wahania z niej skorzystał. Nie mając jednak zbytniego doświadczenia, uważał, że odrobinę pedantyczna troska o sprzęt nie zaszkodzi. Bynajmniej, jemu zaszkodziła.


To wszystko zdarzyło się bardzo szybko, mało kto zdążył się zorientować, co w ogóle się dzieje.
To nie była jego wina.
Fannemel po prostu poczuł, że jedna noga ciąży mu nieznośnie, a druga jest lekka jak piórko. Nie było sensu się ratować, i tak by się to nie udało. Najpierw spadła jedna narta, a później on sam, z drugą, znajdującą się tam, gdzie powinna. Uderzył w zimny, twardy śnieg i stoczył na sam dół zeskoku.
Kibice zamarli. Jedynie hałaśliwi Finowie nadal dmuchali w wuwuzele i skandowali imię prowadzącego Koivuranty, poza swoim liderem nie widząc bożego świata. Po chwili jednak zapadła cisza. Jak makiem zasiał. Nie odezwał się nikt. Norwegowie rzucili się na barierkę, usiłując wyskoczyć zza niej, niczym stado Alexandrów Pointnerów z trenerskiego gniazda. Anja stała w miejscu. Nawet się nie poruszyła. Patrzyła tylko w napięciu na wielki ekran, usiłując zachować spokój.
Później wybuchł chaos: ludzie zaczęli gderać i przeklinać, ktoś próbował przecisnąć się przez tłum, Norwegowie zaczęli wrzeszczeć jakieś uwagi w kierunku Mirana Tepesa i Anja całkowicie straciła pojęcie tego, co dzieje się wokół niej.



Mój organizm był cały obolały; bolały mnie wszystkie części ciała, zdolne do bolenia. Już nie wspominając o tym, że jedna z nóg wydawała się jak przygnieciona zadkiem słonia. Raczej nie było wczoraj imprezy – choć kij tam wie – więc kac połączony z amnezją raczej odpadał. Poza tym impreza nie tłumaczyłaby cholernego rąbania w nodze… no chyba że Delta za bardzo zbliżył się do mnie podczas swojego pseudotańca.
Otworzyłem oczy.
Wszędzie było biało. Biało, biało, biało – jak na skoczni… chociaż szczerze powiedziawszy uważam, że to całe polskie pierdzielenie bez sensu jest suche i… bez sensu.
Okay, już wszystko pamiętam. Choć „wszystko” ogranicza się do pierdyknięcia łbem w śnieg na buli. Ciągu dalszego domyśliłem się sam – karetka, szpital, rentgen albo tomografia, prawdopodobnie złamanie, w najgorszym razie z przemieszczeniem… (Tak, to było dość mocne pierdyknięcie. Nie aż takie jak niegdyś Hildeła, ale wystarczające, żeby pogruchotać jakiegoś Iron-mana.) A teraz leżę tu sobie, usiłując nie dostać ślepoty śnieżnej.
Usłyszałem jakieś hałasy na korytarzu. Odwróciłem z wysiłkiem głowę, usiłując zobaczyć, co za oszołomy. W zasadzie podobno przyjaciele są jak anioły – nie musisz ich widzieć, żeby wiedzieć, że są obok. W ich przypadku chodziło o hałas, który robili – notabene nie musiałeś ich widzieć, by wiedzieć, że znajdują się w promieniu pięciu kilometrów. I ten piekielny wrzask bynajmniej miał niewiele wspólnego z anielskością. Dlatego wcale się nie zdziwiłem, widząc Bardala, Żółwia, Jacobsena, Stjernena i Hilde. Wpadli na salę, witając mnie wylewnie i głośno.
Nie ma jej...
- Fannis, ty skończony wariacie! – zawołał Hilde, klepiąc to coś na mojej kończynie, co było albo gipsem, albo szyną. – Wiesz, że istnieją skuteczniejsze metody sabotażu niż rzucanie w ludzi nartami?
- Anderso dzisiaj wymiótł cały zeskok! – wrzasnął Stjernen. – Hmm… i to nawet dosłownie wymiótł…
- To było zajebiście widowiskowe! – Velta, przypomniawszy sobie widocznie jakąś przyjemną chwilę, zaczął podskakiwać w miejscu. – Jebło jak w Czarnobylu! Myśleliśmy żeś popełnił samobójstwo. Biedna Fannelka… Wszyscy zajęli się rozdupconym na zeskoku Fanniskiem, zapomniawszy o tych wszystkich nieszczęśliwych fankach, rozpaczających tam na dole… I wtedy pojawiłem się ja – Rune Turtle Velta – i moje wielkie serce, gotowe by pocieszyć każdego potrzebującego. Zostałem bohaterem sytuacji i uratowałem naprawdę wiele seksownych ludzkich istnień od depresji albo i gorzej…!
Nie ma jej…
Reszta jakoś tak dziwnie po sobie popatrzyła.
… Czyżbym powiedział to na głos?
- Była cały czas, ciołku – oznajmił Jacobsen. – Przed chwilą została porwana przez Sybillę i Alexa. Siedziała na tym zasranym śmierdzącym korytarzu. Nie chcieli jej wpuścić; że niby nie jest rodziną czy coś…
A więc jednak. Była. I chociaż powinienem się cieszyć, to jednak gdzieś w głębi duszy miałem nadzieję na iście tandetne pseudoromantyczne zakończenie. No wiecie, w obliczu wypadku ona do mnie wraca i żyjemy długo i szczęśliwie… Ale wiem, że po tym co zrobiłem nie może być tak łatwo. Co to to nie…
- Ale… to jak wy się tu dostaliście?
- Podaliśmy się za twoich kuzynów ze strony synowej wujka twojej matki – powiedział Bardal.
- Okay… A tak na serio?
Pozostali uśmiechnęli się przebiegle, rzucając sobie ukradkowe spojrzenia. Hilde zaczął się śmiać tym swoim wariackim, zboczonym śmiechem.
Oni chyba… nie zrobili tego, co myślę że zrobili?
- Polska wódka, Fannis! – wyjaśnił Hilde z szelmowskim uśmiechem. – Lekarz też człek. A przecież  k a ż d y  człowiek lubi polską wódeczkę!
                - … Upiliście lekarzy?
- Idiota z ciebie. Albo po prostu za mocno puknąłeś się w czerep – Tom schylił się i poklepał mnie po głowie. – My tylko… wspaniałomyślnie podarowaliśmy im tę wódeczkę, w podzięce za wpuszczenie nas do naszego drogiego kuzyna.




Następnego dnia rano prawie wszyscy zwalili się do pokoju, w którym zwykli byli przesiadywać, i kombinowali. Hilde w euforii przedstawiał światu swój szatański plan, uknuty w piekielnych odmętach jego mózgownicy. Plan, polegający na przechwyceniu krótkofalówki samego Hofera, by dzięki posiadaniu jego najcenniejszej relikwii, mieć w garści cały skoczny światek. Mogliby wprowadzić norweski totalitaryzm i sterroryzować kogo popadnie. A potem dokonać brutalnej indoktrynacji i zawładnąć światem, szerząc zło i rozpustę.
- Plan zasadniczo jest prosty jak włosy Bera – mówił Hilde, z demonicznym błyskiem w oku. – Gorzej będzie z wykonaniem i na pewno nie obędzie się bez ofiar… No ale zwycięstwo zawsze jest okupione ofiarami, o czym chyba najlepiej wie Simi Ammann.
- Tak, dlatego sugeruję, by to Vegard Haukoe Sklett podjął się tej próby – wtrącił Stjernen. – To będzie najmniejsza strata dla społeczeństwa.
- A może lepiej wysłać Sybillę? – bronił się Vegard, który w obliczu wielkiego zagrożenia zignorował nagłą potrzebę stomatologicznej ingerencji w buźkę Andreasa. – Jej to nawet potop, boski czy szwedzki, nie zabije…! Babsko cholerne, choć raz by się do czegoś przydało…
Tak, można śmiało zakładać, że w zasięgu słuchu nie było Sybilli. Inaczej Sklett hamowałby się z tak elokwentnymi opiniami. Miał jednak nadzieję, że Hilde, który był pomysłodawcą i, hmmm, mózgiem?, całej krótkofalowej operacji, nie zmusi go do zostania swoim osobistym kamikadze. Bo Hildeła swoje argumenty ma i choć na co dzień za swoimi kumplami skoczyłby w ogień, wodę i Sapporo, to niechybna śmierć czekała tego, kto śmiałby sprzeciwić się jego knowaniom.
Sklett patrzył na pozostałych, próbując odczytać z ich twarzy czy dostąpi miłosierdzia i zostanie ułaskawiony, czy też może już kazać babci zmówić za siebie różaniec. Ale nie potrafił jednoznacznie tego wywnioskować. Fannemel nie brał udziału w dyskusji; rozwalił się zadowolony na łóżku, z unieruchomioną girą, i wgapiał w ekran telefonu jak Hilde na Polki w Zakopanem. Jacobsen, Bardalo i Stjernen szeptali coś między sobą, patrząc to na nieszczęsnego Vegarda, to na Hilde, który drapał się po głowie z gonitwą myśli. W końcu Tom Hilde Wspaniały, Geniusz Zbrodni, Władca Norweskich Planów, etc, etc…, pokiwał głową i, niczym Juliusz Cezar, uniósł do góry kciuk, pozwalając Sklettowi utrzymać się przy życiu.
- Kurwa! – padło nagle spod ściany, gdzie Fannis bawił się swoim smartphonem.
Wszystkie głowy obróciły się w tamtą stronę, patrząc na Andersa, który z rozszerzonymi źrenicami gapił się na ekran, łapiąc się za głowę.
- Żółw wpadł pod tira! – oznajmił Fannemel, wyrywając sobie z głowy garści złotych kudłów.
- O w dupę…!
- Zmiłuj się nad nami, Walterze, bo grzeszyliśmy!
- Ja pierdykam!
- Oh, shit!
- Idiota…
- Gott mit Uns!
- To się kiedyś  m u s i a ł o  tak skończyć…
Powiedzieć, że Norwegów poniosły emocje, byłoby wielkim niedomówieniem. Przecież za niedługo Mistrzostwa Świata, a Rune był jednym z filarów Norge-teamu. Że też kretyn teraz sobie umyślał wpadać pod tiry! Tak jakby nie mógł z miesiąc zaczekać… Ale, pomijając fakt, że drużyna być może została pozbawiona stałego członka, skoczkowie na poważnie przerazili się o życie swojego norweskiego brata. Zaczęli miotać się po pokoju, klnąc, kopiąc w meble i drąc się jak polscy kibice. Dopiero Fannemel, który zapragnął się w spokoju relaksować, pogonił ich do wszystkich diabłów, waląc kulami w kogo popadnie.
I zupełnie nie rozumiał, co tym patafianom nagle odbiło…?



A teraz suprise! (taki mały bunt przeciwko starzeniu się ziemniaków ^^):
GDYBYM MÓGŁ BYĆ SUPERMANEM JEDEN DZIEŃ… CZYLI ŚWIATOPOGLĄD ANDERSA B.

Żywot w ciele Supermana nie jest lekki. Kochasz to czerwone S na swoich gatkach i zupełnie się nie przejmujesz opiniami marginesów społecznych. Ale gdy zaczynają się dziać straszne rzeczy –  na przykład ktoś topi kogoś w klozecie i tym podobne – wszyscy od razu oczekują od ciebie czegoś, na ten przykład, super. Ja wiem, że jestem Super, w końcu prawdziwy Superman może być tylko jeden, ale, do cholery, to przecież nie bielizna określa człowieka, prawda?
Tak więc, mimo swojej Superbardalowatości, nie miałem zielonego pojęcia o obecnym miejscu przebywania naszego Delty. Jestem Supermanem, a nie jakąś cholerną wróżbitką! I nie, nie potrafiłem zacisnąć pięści, wzbić się w niebo i swoim Superwzrokiem namierzyć gada. Co wcale nie znaczy, że się o niego nie martwiłem, jasne?
Ograniczyłem się do tego, że razem z Jacobsem chwyciliśmy za naszą tajną broń – Iphone’y 4S i to takie z jabłuszkiem, by na złość Putinowi wesprzeć naszych ziomków Polaczków – i wydzwanialiśmy po wszystkich komendach, szpitalach i numerach alarmowych. Reszta ekipy goniła po mieście, usiłując natrafić na jakiś ślad Żółwia. Ale byliśmy w ciemnej dupie.
W końcu wróciliśmy do Bajkolandii, by naradzić się co robić dalej. Swoją drogą, nie rozumiem dlaczego zawsze zwalamy się akurat do pokoju Fannisa i Hildeły. Przepraszam za to co teraz powiem, ale tam jest po prostu taki burdel, że trzeba patrzyć pod nogi, żeby jakiejś dziwki nie zdeptać. (Oczywiście z tymi dziwkami  j a k  n a  r a z i e  tylko żartuję.) No błagam, litości!
Anyway, tym razem zebraliśmy się wszyscy, nawet Sybilla. Jedyną nieobecną była Anja, która ostatnimi czasy nie najlepiej znosiła towarzystwo Krasnala (jak tylko skończy się to całe zamieszanie z Żółwiem, sprężę wszystkie swoje supermoce, żeby jakoś im pomóc, zanim przejdę na Superemeryturę) i, oczywiście, Velta. Wspólnie ustalaliśmy co ustaliliśmy do tej pory. Czyli nic. Toma Hilde chyba trafiał szlag. A biedny Sklett ronił łzy w kącie, smarkając do rękawa.
- Wiecie… Rune czasem tak strasznie mnie wkurza… i obraża, i w ogóle… ale ja naprawdę go bardzo koooocham…! – szlochał Vegie.
Czyżby Vegard sugerował, że on i Velta coś tego…?
Wprawdzie mieliśmy kiedyś okazję zobaczyć Żółwia całującego się z facetem – mogę zapewnić, że nie był to boski widok, raczej pełna oblecha – ale nigdy nie przypuszczałbym, że Rune skrywa w sobie naturę homo homo sapiens. Czyli homo nie bardzo sapiens… Ach ta łacina! No ale w końcu jego byłe dziewczyny i w ogóle…
- Jak brata normalnie! – dodał Sklett, chyba domyśliwszy się co właśnie pomyślało dziewięćdziesiąt dziewięć procent tu obecnych, włączając w to Sybillę.
Fannemel, do tej pory mający nas dokładnie w dupie, siedząc z słuchawkami na uszach, skutecznie nas ignorował. Dopiero gdy Sklett zaczął się do niego przytulać – co, tak na marginesie, wyglądało jakby się do niego dobierał – i jęcząc błagał, by Fannis go pocieszył, Anders nie wytrzymał.
- Do kurwy nędzy, co wam się dzisiaj dzieje?! – ryknął, zrywając z głowy słuchawki. – Siedzę sobie, wszystko jest okay, a tu nagle wszystkim odwala! Nie mogę mieć nawet chwili spokoju od tych waszych durnych pomysłów?!
- To tak się martwisz o zaginionego kumpla, Fannisku? – spytał Stjernen z dezaprobatą w oczach.
- Jakiego zaginionego kumpla?! O co tu chodzi, do jasnej cholery?! – Fannis gapił się to na jednego, to na drugiego, najwyraźniej nic nie rozumiejąc.
- Podobno Velta miał wypadek – oznajmił Hilde. – Cały dzień go szukamy, ale jego chyba Hades pochłonął. Swensen, kretyn, tak się zamyślił, że zaliczył bliskie spotkanie z latarnią. A Rønsen do teraz lata po wsi.
- Co wyście wszyscy ćpali? Ja pierdykam, ale to musiało być mocne!; ale w takim razie… jak mogliście się ze mną nie podzielić? – Fannemel patrzył na Hildełę z żalem, a na jego twarzy odbił się wyraz bezgranicznej przykrości.
- Fannis, co ty znowu pieprzysz? Sam nam powiedziałeś, że Żółw wpadł pod tira!
Okay, nic już z tego nie rozumiałem. A Sybilla zaczęła wydawać się coraz bardziej wkurzona naszym zachowaniem i lada chwila mogła wybuchnąć. Hilde ogałacał swoją głowę, Sklett ryczał jak baba, a Fannemel nie zdawał sobie sprawy z tego, co dzieje się wokół niego i już myślałem, że muszę lecieć po Freitaga, gdy nagle Anders doznał olśnienia.
- Na Świętego Tepesa, ja tylko w Crossy Road grałem,  b a r a n i e  ! – zamachał Tomowi przed nosem swoim bajeranckim telefonem. – Byłem bliski pobicia kolejnego rekordu świata i nagle pojawiła się ta jebana ciężarówka i rozjechała mojego żółwia!
- Zaraz … ŻE JAK???!!!
Hilde rzucił się w kierunku Fannisa i z pewnością byłby zrobił mu dużą krzywdę, gdyby nie cichy głos Swensena.
- Ale… w takim razie: gdzie, do cholery, jest Velta?
- Otóż Velta, ten idiota, aktualnie znajduje się u Pietera Żyły i wspólnie oglądają jakiś maraton polskich romansideł.
- Skąd ty to wiesz?
- Gdzieś tak z rana poleciał. Mówię wam, zapierdalał jak Marit Bjoergen! A Żółw zapierdala tak tylko wtedy, gdy chodzi o melodramaty. I polską wódkę.
- ŻE JAK???
Moje bardalowskie sumienie nie pozwala mi na przytoczenie tego, co działo się następnie.
Dziękuję za uwagę.




- Nie chcę wyjeżdżać bez ciebie – oznajmiła Anja, siedząc na łóżku Fannemela. – Nie wyjaśniliśmy jeszcze wszystkiego.
- Przyjadę za trzy tygodnie, jak tylko ściągną mi to pieprzone gówno – ruchem głowy skoczek wskazał szynę, wciąż zabezpieczającą jego nogę, nieznośnie uprzykrzającą mu życie na każdym kroku.
Chociażby w ten sposób, że musi zostać w domu, podczas kiedy Anja jedzie dalej na Tournee. Ogarniała go bezsilna wściekłość; najchętniej wziąłby siekierę i rąbałby w ten cały cholerny gips, dopóki się od niego nie uwolni. Tylko po co? Alex i tak każe mu zostać w Lillehammer, a jeśli będzie stawiał opór, dostanie w bonusie gorliwą nianię. Perspektywa spędzenia trzech tygodni sam na sam z Martine Romøren była zbyt przerażająca, żeby ryzykować. To oznaczałoby przymusowe leżenie plackiem na łóżku, w lepszym wypadku na kanapie, gorące herbatki, obrzydliwe, tłuste rosoły i niekończące się pogawędki. Nie był aż tak zdesperowany, żeby narażać się na takie katusze.
Dla niej taki układ sprawy też nie był korzystny. Wcale nie miała ochoty opuszczać Andersa, zaraz po tym jak wszystko w miarę wróciło do normy. Niby razem, ale jednak osobno – taka perspektywa nie przedstawiała się optymistycznie.
- Dlaczego to wszystko musi być takie trudne? – spytała wzdychając bezradnie.
No właśnie, dlaczego? To takie nie fair. Dlaczego inni mogą sobie żyć spokojnie w szczęśliwych związkach, a oni nie? Jedno rozstanie, drugie rozstanie… czas leci do przodu, wszystko leci do przodu, a oni chcieliby trochę zwolnić; zatrzymać się w miejscu i nie zważać na pędzący świat. Ale tak się nie da; czasu, tak jak nie da się cofnąć, tak też nie da się go zatrzymać. Jest ponad wszystko, pędzi, nie zastanawiając się czy komuś jest to na rękę. I nic na to nie poradzisz.
- Takie życie, Pando.
Droczył się. Nie lubiła tego przezwiska, tak jak Albinoski czy Pingwina. Ale w przeciwieństwie do tamtych, do Pandy czuła pewien sentyment; Fannemel rzadko ją tak nazywał, ale jak już nazwał, zawsze dochodziło do bijatyki na poduszki. A te chwile lubiła: w zapomnieniu tłuczenie w siebie nawzajem jaśkami, dopóki jedno nie skapitulowało albo poduszka nie rozwaliła się, rozsypując dookoła białe pierze. Z kolei białe pierze kojarzyło jej się ze śniegiem, przypominała sobie ten początek życia, nowego życia; zamieć, śnieżycę, załamaną gałąź… W takich chwilach dostawała przypływu nostalgii i siadała wśród pierza, w zadumie. Czasem uśmiechała się pod nosem, patrząc na Fannemela, filozofowała.
- Wielce beznadziejne.
Zaśmiał się, nie tracąc poczucia humoru. Przecież to raptem ¾ miesiąca, 3 tygodnie, 21 dni, 504 godziny… dobra, może lepiej się nie rozdrabniać, bo coraz większe te liczby wychodzą, niezbyt pozytywnie oddziałowując na psychikę.
- Jakoś wytrzymasz – odezwał się Anders, patrząc na nią z ukosa. – Będziesz miała wszystkich do towarzystwa: Hildeła podtrzyma dobry humor, Bardalo zachowa zimną krew, Rønsen będzie przynosił nowinki… tylko trzymaj się z daleka od Skletta. Ja zaś będę zdany na samego siebie, w razie wypadku na niezłomną Martine.
Nie odezwała się. Wbiła spojrzenie w dywan, chcąc uniknąć kontaktu wzrokowego.
- … Dalej się na mnie gniewasz? – spytał Fannemel, nie spuszczając z niej wzroku.
- Chyba jeszcze trochę tak…
Anders westchnął, odwracając się tyłem. Zapatrzył się przez okno na widok szarobiałego świata, po czym dokuśtykał do łóżka i usiadł koło dziewczyny.
- Wiem, że ostatnio zachowuję się jak ostatni palant – powiedział smutno. – I wiem, że psuję to, co między nami jest dobre … Wiem też, że ciężko byłoby znów wrócić to pierwotnego stanu. Ale jeśli tylko uważasz, że to jeszcze jest możliwe, będę walczył. O ciebie. O nas … Chyba że nie chcesz dać mi szansy. Wtedy odpuszczę. Bo chcę tylko, żebyś była szczęśliwa.
Dziewczyna zagryzła wargi niemal do krwi, usiłując zapanować nad ich drżeniem. Przełknęła głośno łzy, które zaczęły napływać jej do gardła, przez to że powstrzymywała je przez pocieknięciem po twarzy. Zamrugała oczami, by poprawić rozmazany obraz. Zmusiła się w końcu do spojrzenia mu w oczy. Nie wiedziała co odpowiedzieć, bo nie wiedziała tak naprawdę, czego chce. Tak, jej też zależało i to bardzo. Ale nie wiedziała czy potrafi tak po prostu o tym wszystkim zapomnieć i żyć dalej. Ufać. Czuć się pewnie.
Chwyciła dłoń Andersa, wzdychając, znów spuszczając wzrok. Przez chwilę bawiła się jego palcami, wciąż szukając odpowiednich słów, które jakoś opisałyby to, co czuje.
- Żałujesz tego wszystkiego? – spytał znowu Fannemel. – Tego, że jesteś… byłaś… ze mną?
Pokręciła głową przecząco.
- Wszyscy jesteśmy ludźmi – odezwała się w końcu. – Mamy nasze ludzkie słabości, popełniamy błędy, wpadamy w złe towarzystwo, złe nawyki… Fakt; nie jest mi lekko udawać, że nic się nie stało. Nie jest mi lekko przyjąć to do wiadomości. Nie jest mi łatwo znowu zaufać … Ale jeszcze cię nie skreślam. Nas… Może jakoś… może jakoś uda się naprawić to, co się zepsuło. Kiedyś.



Od: AnjaSov5105@post.com
Do: Afannis6995@post.com
Data: 2014-02-23; 22:54

Hej, Fannis.
Trochę późno, bo konkurs i te sprawy… ale udało mi się wreszcie coś
napisać. Na razie jest bezproblemowo, nic takiego się nie dzieje, w
każdym razie nic złego. (Czy ty kazałeś Jacobsowi mnie pilnować!?).
Nie będę ci zawracać głowy, pewnie jesteś zmęczony po wizycie Martine.
Przyznam się, że jednak trochę tęsknię. Nudno tu. Zwłaszcza wieczorem.
 (Nie miej skojarzeń, po prostu Sybilli nie ma i czuję się samotna).
Przyślę parę zdjęć, które zrobił mi Hilde. (Ale nie śmiej się, bo są okropne!)
 Mam nadzieję, że sobie tam jakoś radzisz? Pozdrawiam.

Od: Afannis6995@post.com
Do: AnjaSov5105@post.com
Data: 2014-02-24; 14:21

Hej, Anuś.
Martine nie było, dlatego jeszcze jestem w stanie do ciebie pisać,
w przeciwnym razie byłby ze mnie zimny trup… :P Jacobsowi? Skąd Ci
to przyszło do głowy? (raczej Roszpunce). Titisee to ładne miejsce,
znajdź sobie kogoś do towarzystwa, na pewno będzie ci trochę raź-
niej. Radzę sobie doskonale: na obiad była zupka chińska i pizza. Nie
gniewaj się, ale mikrofalówkę chyba szlag trafił…
Ja też tęsknię, brakuje mi Ciebie, zwłaszcza wieczorami… I co robić?
Jakoś zleci, mam nadzieję. Jeszcze tylko 20 dni. Liczę sobie w kalendarzu
 (Bo, wbrew zdaniu Martine, umiem policzyć dalej niż do zera.)
Pozdrów Hildełę, namiętne kissy.
PS: Zdjęcia nie są złe! Twarzowo ci w czapce Żółwia (!) ;)

Od: AnjaSov5105@post.com
Do: Afannis6995@post.com
Data: 2014-02-28; 23:37

Cześć.
Od razu się kajam: nie miałam zupełnie czasu, żeby napisać cokolwiek.
Mam nadzieję, że się nie gniewasz… Mam urwanie głowy, jakaś masa-
kra. Połowa kadry wpada w deprechę, dobrze, że Cię tu nie ma… ale 16
dni to szmat czasu, a mnie ciężko tu wytrzymać. Poszłam za twoją radą
i znalazłam sobie Vladiego do towarzystwa. Nie jest źle, przynajmniej aż
tak bardzo nie czuję się samotna. A ty nie możesz żyć samą chińszczyzną!
Jeśli  nie zrobisz czegoś z tym, to będę dzwonić do Martine, przysięgam!
Ale tak na poważnie: mimo wszystko jednak trochę tęsknię za tobą.
Hilde pozdrawia. Ja też.
Trzymaj się tam.

Od: Afannis6995@post.com
Do: AnjaSov5105@post.com
Data: 2014-02-29; 10:03

Hej.
Połowa kadry w depresji??? No to musi tam być ciekawie…
Trzymaj się tam, dasz radę, wierzę w ciebie, itd., itd. Tylko błagam,
 uważaj z tym całym Vladim. Coś, przy czym kręci się Sybi, zawsze
 jest podejrzane!  ZAWSZE. Poza tym muszę cię ostrzec: Fannis czuje
 się zazdrosny. i bardzo chciałby cię zobaczyć… Sądzisz, że to możliwe?
BŁAGAM, NIE RÓB TEGO! NIE DZWON DO MARTINE! Ja naprawdę
się poprawię. Dzisiaj próbowałem zrobić sobie omlet. Nie zapomniałem
 tym razem dodać mleka, ale… omlet skończył na suficie… Kurde. Już
 widzę jak się śmiejesz >.< (Tylko nie mów Hildełowi, bo będzie się ze
mnie nabijał do śmierci i dłużej…) Poza tym radzę sobie całkiem nieźle,
choć ostatnio jest jakoś nudno.
                Hug, Kiss and Bye ;*
             ***

Witam was serrrdecznie po świętach J Mam nadzieję, że jesteście mokrzy, najedzeni i wypoczęci, bo ja tak (może z wyjątkiem tego ostatniego…).
1. Że tak zacytuję samą siebie: Miało nie być nic. A w każdym razie nic bekowego, no ale jakoś tak mnie naszło – i BACH! Kolejny odpał norweskich popaprańców, tym razem bardzo spontaniczny i nieplanowany.
2. Przyznawać się: kto spodziewał się akcji tym razem z punktu widzenia Supermana? To kolejny (i, podejrzewam, niestety ostatni) wyraz protestu przeciwko jego odejściu i zburzeniu mojego idealnego skocznego świata ;-;
3. Aleksandro, ten, zapewne dłuuuugaśny, punkt będzie w pewnym sensie odnośnikiem do twojej odpowiedzi na mój komentarz, ale nie chciałam robić niepotrzebnego spamu u ciebie: obyło się bez nieprzespanej nocy, zamiast tego miałam pewien, hmmm, osobliwy sen. Śniło mi się, że śpiewam z chórkiem na jakimś pogrzebie, który okazał się być ślubem (ale to jeszcze bez związku), potem jeździłam na nartach w rewii na lodzie, a następnie – oto główny powód dlaczego publicznie opisuję tu moje wariackie wytwory mózgu (o ile rzeczywiście go posiadam, bo ostatnio zaczynam mieć wątpliwości…) – no więc następnie jechałam taką boską czarną bryczką i uderzałam KANAPOWYMI ZAGŁÓWKAMI (ciekawe dlaczego?!!) Jessego Spencera (choć to nazwisko pewnie niewiele ci mówi), który dodatkowo wyglądał jak Andrzej Kmicic. (Sienkiewicz się kłania, choć Jędruś i tak jest lepszy niż jakiś Zbyszko z Bogdańca...). No i powiedz mi co ja mam w tej sytuacji zrobić? Brać leki? Nie chodzić spać? No bo o zaprzestaniu czytania nie ma nawet mowy! Bądź tu mądra i powiedz co mam począć? ;) PS Wiesz co mi się podoba najbardziej? Że nie tylko mnie Urlich Wohlgenannt kojarzy się z Urlichem von Jungingen ;D
4. THE MOST IMPORTANT THING:
            Tataratatatata, oto nadeszła wiekopomna, oczekiwana chwila. Przed państwem PREVCO-FREUND! xD który po poważnej operacji  (ZOSTANĘ KIEDYŚ CHIRURGIEM) trochę bardziej przypomina Petera niż Seva, ale jednak nie jestem do końca usatysfakcjonowana jego podobieństwem do prawdziwego Prevca, dlatego mam prośbę: jeśli znajdziecie jakieś podobieństwo do jeszcze innego skoczka (i/lub nie tylko) – piszcie śmiało :)
       
               5. Co was tak mało ostatnio, co? (Chociaż może jednak nie chcę znać odpowiedzi...) Nie dość że skoki się skończyły, że sezon na sprawdziany i zaliczenia zbliża się wielkimi krokami, to jeszcze pustki tutaj... nic tylko najeść się czekolady ;-;
             Pozdrawiam ciepło wszystkich obecnych (czytaj: wytrwałych) ;*