niedziela, 17 maja 2015


15. … but you return could mean the end.





- Wszystko minie, zobaczysz – powiedział Andreas, po wysłuchaniu chaotycznej opowieści.
- … Kiedy? To jest takie… trwałe. To nie jest zwykły podryw w kawiarni, Andi.
- Ja wiem, że teraz to się wydaje niemożliwe, ale minie na pewno, uwierz.
Nie wierzyła. Jak mogła wierzyć? Po tym, co się stało, jak to wszystko ma się ułożyć? To było niewykonalne. Wellinger twierdził wprawdzie, że zdarzają się gorsze historie, ale co taki dzieciak o tym może wiedzieć? Nie ma jeszcze doświadczenia, pewnie nie potrafi wczuć się w jej sytuację. Ale mimo tego, to jego wybrała do zwierzeń. I wiedziała dlaczego: bo tylko jemu mogła powiedzieć, co się stało. Znała go z czterech zdań rozmowy, ale czuła że może bardziej zaufać jemu niż Sybilli. Zwłaszcza, że w tej sytuacji, reakcja Blake’ówny była nieprzewidywalna. A Sylvii nie było. Więc kto jeszcze pozostał zagubionej dziewczynie? – Andreas Wellinger, sam zaproponowawszy jej swoją pomoc. Na ‘w-razie-czego’, co znalazło się szybciej niż oboje się spodziewali.
Pierwotnie Anja nie chciała dopuścić go do głosu, snuła tylko swoją pesymistyczną wersję wydarzeń, opowiadała o czarnej wizji przyszłości, po cichu wymagając, żeby Andreas jej przytakiwał. Ale on nie miał takiego zamiaru. W ten sposób wcale by jej nie pomógł, a prawda chyba wcale nie przedstawiała się tak źle. W końcu dziewczyna pozwoliła Andiemu mówić, przetrawiając jego słowa, zastanawiając się nad każdym zdaniem i jego prawdziwością.
- Bez sensu to wszystko… - pociągnęła nosem, wcale nie mając zamiaru powstrzymywać łez. Nie wstydziła się ich, lecz bardziej samej siebie. – Chyba… chyba odejdę. Nie chcę, żeby się… dowiedział.
Andreas zmarszczył czoło, zastanawiając się nad dobrą radą. Nie chciał powiedzieć czegoś bez sensu, żeby nie narazić Anji na dodatkowe krzywdy. Nie chciał tego, chociażby z tego powodu, że mu zaufała, choć na to nie liczył. Lubił pomagać ludziom, udzielać dobrych rad. Kiedyś na poważnie zastanawiał się nad zostaniem psychologiem Niemców zamiast skoczkiem kadry. Ale podjął inną decyzję, a inne, niespełnione aspiracje, nadrabiał pomaganiem przypadkowym ludziom. Teraz wysilał swoje talenty i szare komórki, chcąc znaleźć alternatywne wyjście dla tej dziewczyny, która zaufała mu, zupełnie nie wiadomo dlaczego. Wczoraj zachowywała się tak, jakby nie ufała nikomu.
- … Lepiej, żebyś mu powiedziała – odezwał się w końcu, starannie dobierając słowa, ważąc każdy wyraz. – W końcu i tak się dowie, wiesz o tym. Może lepiej żeby dowiedział się od ciebie?
- … Złamię mu serce.
- Prędzej to zrobisz, jeśli zostawisz go bez słowa, a potem dowie się od jakiegoś namolnego plotkarza.
Anja staczała wewnętrzną bitwę sama ze sobą. Z jednej strony tak, z drugiej strony nie. Tak i nie, tylko ‘tak’ i ‘nie’, żadnych półśrodków, pomocnych głosów w głowie. Jak tu dokonać bilansu? Jak wybrać? Ciężko jest wierzyć sobie, a równocześnie słuchać się innych osób. Ale… skoro ona w siebie nie wierzy, to może ci inni mają rację? Może warto czasem posłuchać osoby trzeciej, nie wplątanej w to całe gówno? Skoro każda decyzja przez nią podjęta, samotnie, wpędziła ją w mniejsze lub większe kłopoty, to lepiej przedłożyć rady Andreasa ponad wynik swojej wewnętrznej bitwy…?
- Ja… chyba to zakończę, wiesz? – odezwała się niepewnie. – Może… może po prostu tak miało być?
- Skoro uważasz, że nie ma innego wyjścia…
To nie miało być tak. Chciała, żeby zaprzeczył, zaoponował, truł jej do głowy inne prawdy, chciał ją przekonać do zmiany decyzji. Być może wtedy zachciałaby walczyć. Żeby pokazać wszystkim, że nie podda się nigdy, bez względu na wszystko. A potwierdzenie jej słów, potwierdzenie, że może mieć rację, zniechęciło ją na starcie. Bo to oznaczało, że nie ma dla niej szans, że tym razem podejmuje dobrą decyzję; czyli jej błędy nie są kwestią wprawy, ale głupoty. Czyli tym razem wie, jaką decyzję podjąć. Ale ta świadomość nie przynosiła wcale ulgi.
- Powiem mu to… jak … będę gotowa – powinna była powiedzieć:  j e ś l i  będę gotowa.
Wstała, żeby odejść. Zatrzymała się w drzwiach, chcąc wyrzucić z siebie zdanie, które raniło ją od środka, a którego bała się powiedzieć.
- Jestem złym człowiekiem…
- Nieprawda. Nie jesteś wcale zła, tylko zagubiona. Trochę pobłądziłaś po drodze, pomyliłaś kierunki. Każdy ma do tego prawo, zwłaszcza jeśli nie posiada dobrej mapy. Bo nikt nie ma GPS’a, który potrafiłby wskazać właściwą drogę w życiu. Tak jest, było i będzie. To mogło się zdarzyć każdemu, naprawdę. Idź już spokojnie i przestań się zamartwiać, pokręcisz się w kółko, popytasz o drogę, a w końcu ją znajdziesz. Tylko szukaj. Nie poddawaj się.
- Jeśli tylko starczy mi sił…
Wyszła, nie wiedząc, gdzie może się udać. Na korytarzu zatrzymała się, gdy coś do niej dotarło i zawróciła z powrotem. Wellinger nadal siedział w tej samej pozycji na łóżku.
- Zapomniałam…: Dziękuję. Za dobre słowo – odezwała się Anja. – Nie wiem, czemu przyszłam akurat do ciebie, ale chyba… potrzebowałam kogoś obiektywnego, kto nie jest ze mną związany uczuciowo.
- Drobiazg. To znaczy: drobiazg dla mnie. Dla ciebie z pewnością nie.
Wyszła, obijając się o ściany. Zastanawiała się, gdzie ma iść, z kim porozmawiać, z kim  b y ć . Skończył się jeden rozdział w jej życiu, czas na nowy. Zaczął się dość gwałtownie, a jego skutki były jak dotąd wstrząsające. Dużo się zdarzyło, dużo złych rzeczy się zdarzyło, dużo błędów zostało popełnionych. Wśród nich ten jeden, największy… Komu się przyznać? Komu, oprócz Andiego? Och, nie ma nikogo, nie ma zaufanej osoby: jednej nie ma, druga nie może się o tym dowiedzieć, trzecia jak się dowie to zabije, a czwartą Anja właśnie straciła. Właśnie przez to. I co teraz?
Teraz nic. Teraz trzeba wyjść na spotkanie konsekwencjom. Skoro już popełniła błąd, to musi się teraz do niego przyznać. Co będzie trudne. Trudniejsze niż najbardziej niebezpieczny wyczyn w jej życiu. Ale nawarzyła sobie piwa i teraz będzie musiała go wypić. Nie lubiła piwa; piła je raz w życiu: było paskudne, gorzkie… gorzkie jak jej życie. Gorzkie jak konsekwencje jej czynu. Cierpkie, jak wyduszenie z siebie tych słów i oczekiwanie na reakcję.
Siedziała w pokoju, gapiąc się przez okno na szary świat. Wsłuchiwała się w deszcz, padający na zewnątrz. To tylko kapiące krople wody. Tak jak łzy. A po deszczu i burzy przychodzi słońce. Zawsze. Prawda?
Ta pogoda tylko dodatkowo ją zasmucała. Wszystko dookoła było szare, smutne i mokre, czarne chmury spowijały niebo gęsto. Na zewnątrz nie było widać żywego ducha. Wszystko chowa się na deszcz i przeczekuje go w suchym miejscu.
- … Przecież to nie moja wina, że Ziemniak postanowił zrobić sobie basen w mojej łazience! – wydarła się Sybilla, wchodząc bez ostrzeżenia do pokoju Anji. Zamknąwszy drzwi, zwróciła się do dziewczyny. – Zalali mi pokój. No zepsuli po prostu zawór wody, a ja rybą nie jestem i w akwarium mieszkać nie będę, o nie! Słuchaj, Anka, mogę zostać u ciebie na parę nocek? Wiem, że ostatnio trochę między nami nie teges, ale to da się naprawić.
Anja przytaknęła niemrawo i zmusiła się, żeby odwrócić głowę w kierunku Sybilli. Powiedzieć jej pierwszej? Właściwie dlaczego nie? Równie dobrze może zacząć od niej jak od kogokolwiek innego. W końcu, to tylko Sybi, będzie miała już doświadczenie i przygotuje się na taką rozmowę z Fannemelem…
- Ej, ty cos chyba nie w humorze? – zauważyła Sybilla. – Smutną masz buźkę. Stało się coś?
- Nooo… tak jakby. Boże, Sybi, ja… zrobiłam coś… strasznego.
- Co? Zabiłaś kogoś? Pobiłaś? Zgwałciłaś?... Rany boskie, Anka, ty?! Aż boję się, co to może być…!
- Powiem ci… powiem. Ale proszę… nie przerywaj mi, daj mi opowiedzieć do końca. Jak skończę to możesz mnie udusić, ale… błagam, nie przerywaj.
- Spoko, Anju. Znasz mnie przecież.
Właśnie tego się obawiam.
Anja zaczęła. Najpierw stosunkowo spokojnie. Z trudem jednak przyszło jej opanować drżenie głosu. Z czasem zaczęła się jąkać i mówić dość chaotycznie. Gdy doszła do najważniejszego, zacięła się i przez chwilę nie mogła dokończyć. Ciężko jej było przeżywać to jeszcze raz, od nowa. W kółko i w kółko. Ale wiedziała, że musi dociągnąć opowieść do końca. I dosłownie, i przenośnie. Bo jej historia jeszcze się nie skończyła. A zakończenie dopisze sama, choć boi się, że atrament w piórze skończy się, zanim postawi ostatnią kropkę i napisze ‘The End’. Jednak udało jej się zakończyć opowiadanie, powstrzymując spazmy. Pozwoliła sobie jedynie na pociąganie nosem i niehamowanie łez, płynących po jej policzkach.
Sybilla z początku słuchała wszystkiego z grobową miną, nie zdradzającą żadnych skrajnych uczuć. Zerkała od czasu do czasu na Anję, próbując wyprzedzić opowiadanie i samej dopisać kawałek. Ale nie udawało jej się i zaskakiwały ją dalsze wydarzenia. Coraz szerzej wybałuszała oczy i otwierała usta. Opis wieczoru wstrząsnął nią bardzo mocno. Stała zszokowana, nie wierząc w to co usłyszała. Rozglądała się w oszołomieniu po pokoju, szukając przedmiotu, na którym mogłaby się wyżyć. W końcu jej wzrok, a następnie palce spoczęły na czarnym staniku z Victoria’s Seecret zrobionym z niezwykle wytrzymałego materiału. Bawiła się nim, mięła go w dłoniach, zagryzając zęby. W końcu w wyniku chaotycznych ruchów rąk, związała go w supeł od stryczka…
A gdyby tak…
Angielka zaczęła popadać od skrajności w skrajność: od współczucia dla Anji, po frustrację i wręcz nienawiść. Anja i Vladi? Vladi i Anja…? Razem…?
- Kurwa mać… - i wyjście z pokoju.
To była cała reakcja Sybilli. Chyba przytłoczyło ją to wszystko aż tak, że nie mogła podjąć innych kroków. I Anja w duchu cieszyła się z tego (jeśli osoba w jej stanie może się cieszyć). W końcu bądź co bądź, spodziewała się gorszej awantury. Chociaż z drugiej strony mogła mieć pewność, że jej przyjaźń z Angielką skończyła się raz na zawsze. Przecież Sybi nigdy nie wybaczy jej tego, że… no, powiedzmy to szczerze: przespała się z jej potencjalnym chłopakiem.
Zawiodłaś, Anju. Na całej linii, w każdej swojej roli społecznej: jako przyjaciółka, jako partnerka, nawet jako znajoma. Jako psycholog też. Bolała ją utrata Sybilli, nawet jeśli ta przyjaźń i tak już była na granicy rozpadu. To i tak było przykre: stracić przyjaciela.

Sybi wróciła dopiero późnym wieczorem. Anja nie widziała jej wcześniej, sama nie poszła nawet na obiad ani na kolację. Nic nie jadła od poprzedniego dnia. Ale nie miała nawet na to ochoty. Po co jeść? Może zdąży umrzeć zanim coś się wydarzy? Śmierć z głodu, a nie z czyjeś ręki – to wcale nie taka zła śmierć. Właściwie każda śmierć nie ze strony Alexa lub Sybilli była dobrą śmiercią.
Ta druga właśnie pojawiła się w pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi. Stanęła za progiem, miętosząc w rękach swój najlepszy stanik, zawiązany na kształt stryczka. Anja przeraziła się, widząc to, ale odetchnęła nieco, gdy Sybilla, zamiast rzucić się na nią i ją powiesić czy udusić, czy oba naraz, odłożyła fragment swojej bielizny na podłogę.
- Sybi…
- Cicho – przerwała Angielka Anji, zanim ta zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej. – Nic nie mów, nie odzywaj się… Ehhh… Myślałam czy nie nawrzeszczeć na ciebie, nie nazwać cię pieprzoną dziwką i tak dalej, może dać ci w gębę, bo sobie na to zasłużyłaś.
- Więc dlaczego…
- Nie, nie zrobię tego. Wiesz, długo chodziłam w kółko po korytarzu, po mieście, no wszędzie po prostu i przeklinałam cię, złorzeczyłam, klęłam jak szewc, no nikt mnie chyba bardziej nie wkurwił niż ty… W końcu napatoczył się ten cały owładnięty obsesją ratowania świata Andreas W., napieprzający w kółko o przebaczeniu i potędze przyjaźni. I mówił tak przekonująco, że to kupiłam i zrozumiałam. Przecież nie zrobiłaś tego po to, żeby mnie upokorzyć. A ten zdrajca i tak nie zwróciłby na mnie uwagi, bo ma jeszcze tę swoją całą Petrę, która kocha go jeszcze bardziej zazdrośnie niż ja. Po długim myśleniu doszłam do wniosku… że tak naprawdę przez to nic nie straciłam. A ty… ty straciłaś wszystko.
- Dzięki za podsumowanie, ale…
- Oprócz mnie, Anju – Sybilla podeszła do dziewczyny, usiadła na jej łóżku i przygarnęła ją do siebie, zaskakując ją tym samym. – To po części jest też moja wina: odwróciłam się od ciebie i zostawiłam się samą z tym wszystkim...
- Nie mów tak – Anja rozpłakała się serdecznie, słysząc jak przyjaciółka za wszelką cenę chce ją uniewinnić. – To nie twoja wina, że ja i Vladi…
Jak tak mogła? Nie dość, że się nie oburzyła, bo miała do tego pełne prawo, to jeszcze próbowała wziąć na siebie całą winę. A do tego prawa nie miała. Zrozumiałe: chciała Anję chronić, jako przyjaciółka. Ale nie może jej chronić przed samą sobą. W końcu dziewczyna musi poznać konsekwencje swojego postępowania i zrozumieć swój błąd. Tylko że Sybilla martwiła się, czy przypadkiem Anji starczy na to sił. Wprawdzie była silna, tak, ale to wszystko na pewno przybiłoby nawet takiego optymistę jak Hilde.
- No to ładnie się pokomplikowało – mruknęła Sybi, na swój sposób wyrażając współczucie. – Ale przejdziemy przez to. Jakoś damy sobie radę. Powiedziałabym ci ‘nie martw się’, ale wiem, że nic to nie da, bo i tak się będziesz martwić. Serce nie sługa. Więc powiem: wszystko się  j a k o ś  ułoży … A swoją drogą: Wellinger? Serio? Niezła jesteś; zjednać sobie tylu ludzi różnych narodowości i charakterów… Był już jeden walnięty Norweg, była reszta walniętych Norwegów, pogodny Szwajcar ze smutną przyjaciółką, popieprzona i agresywna Angolka czyli ja, hmmm, zdradliwy Bułgar, teraz uroczy Niemiec… kto będzie następny? Może tajemniczy Słoweniec…?





Na początku odliczałam dni do jego przyjazdu, nie mogąc się doczekać aż nadejdzie chwila, kiedy powiem, że mu wybaczyłam. Kiedy powiem, że możemy zacząć od nowa. Ale teraz… Teraz bałam się. Chciałam opóźnić ten moment o tyle, o ile się dało. Starałam się uciec od tego myślami, dochodząc z przerażeniem do wniosku, że teraz tego nie chcę. Nie chcę go widzieć i to nie jest bynajmniej jego wina. Czy może raczej źle mówię: chcę go widzieć, ale równocześnie się boję.
Więc teraz odliczałam dni, w miarę upływu czasu denerwując się coraz bardziej. Im bliżej do naszego spotkania – tym bardziej go nie chciałam. Im mniej czasu zostało – tym bardziej go potrzebowałam. I nie wiem czy to tylko dlatego, że człowiek docenia to co ma dopiero, gdy to straci, czy może naprawdę tak było. Nie wiem. Nic już nie wiedziałam, nawet tego, że w ogóle istnieję… Nie, znowu źle mówię: wiedziałam, że istnieję. Aż za bardzo. Strach oczekiwania i ból widoczny w oczach Vladiego bezustannie przypominały mi o mojej patologicznej egzystencji na tym najpiękniejszym ze światów.
Skreślałam dni w kalendarzu na ścianie, przy każdej kresce czerwonym markerem czując drżenie ręki, serca i żołądka. Dwa dni przed oczekiwanym przyjazdem Fannemela dostałam biegunki. Tej biegunki, która z Krzysiem nie ma nic wspólnego. Czyli Fannemelloza wywołuje biegunkę. Dobrze wiedzieć, jakie są objawy mojej choroby. Szkoda tylko, że nie przynosiło to żadnej ulgi. Wręcz przeciwnie. Na dodatek regularnie, co dwie godziny, biegałam do łazienki i rzygałam, pewnie z tych wszystkich nerwów.
Nadszedł ten dzień, oczekiwany przez calutkie trzy tygodnie. Ale inny charakter miało oczekiwanie na początku, a inny pod koniec, po… tej wpadce. Tak, tylko tak umiałam to nazwać. Inne nazwy bywały bardzo nieprzyzwoite, obsceniczne i wulgarne. Jeszcze chwila i zrobiłby się ze mnie chodzący Hilde. W dodatku nerwów przysparzał mi fakt, że musiałam osobiście odebrać Andersa z lotniska. Pierwotnie miała to zrobić Sybi, ale o niczym nie wiedzący Alexander Stöckl znalazł jej jakieś zadanie, które oczywiście było ważniejsze od moich wewnętrznych oporów przed przejęciem tego obowiązku od przyjaciółki.
Usłyszałam głos na lotnisku, oznajmiający, że samolot jakiś-tam z Oslo właśnie wylądował. Zrobiłam się jeszcze bardziej nerwowa. Czekałam, drżąc na całym ciele i na sercu. Wychodziło dużo ludzi, witali się z innymi, szczęśliwi… zazdrościłam im tego szczęścia. To uczucie, które ostatnio odczuwałam coraz częściej, frustrowało mnie do tego stopnia, że miałam ochotę stanąć na środku zeskoku i drzeć się na całe gardło, tak aby mieć pewność, że wszyscy mnie słyszą.
Zobaczyłam go. Szedł z zadowoloną miną, z torbą nonszalancko przerzuconą przez ramię. Ciekawe, czy gdyby wiedział, też byłby taki szczęśliwy. Również mnie zobaczył. Ucieszył się na mój widok, poznałam to po wielkim bananie na ustach. Podszedł do mnie, nie ściągając uśmiechu z twarzy. Chciałam rzucić mu się na szyję. I nie mogłam. Poczułam, jak przytula mnie do siebie, mocno, jakby stęskniony za tym uczuciem. Nie dziwiłam mu się. Mnie też bardzo tego brakowało, ale… jakoś nie umiałam się teraz tym cieszyć.
- Co masz taką smutną buźkę? – spytał Fannemel, odsuwając się i przyglądając się badawczo mojej twarzy. – Nie cieszysz się?
- Nie, skąd. Ja po prostu… jestem zmęczona – wymruczałam pod nosem.
- Mam się martwić?
- Nie… Nie musisz – pokręciłam głową. – Ja… pogadamy później.
Cholera, cały czas tak bardzo tego pragnęłam, nie mogłam bez tego wytrzymać, a teraz… teraz marzę o tym, aby zamknąć się w pokoju i wreszcie przestać udawać. Przestać grać w tę dziwną grę na moich uczuciach. Szkoda tylko, że jeśli skończę jedną grę, zacznę drugą: granie na uczuciach Fannemela.
Tego nie chciałam.
Więc postanowiłam męczyć się ze sobą i swoimi spornymi uczuciami, choć to bolało. Ale bolało mnie, a nie jego, więc tak było lepiej. Tylko, że ja nie potrafię poradzić sobie z bólem. Wolę raczej przed nim uciekać. Zawsze tak robiłam. Więc nic dziwnego, że mimowolnie zrobiłam tak i tym razem.




- Hej, Sybi! Mam ja dla ciebie nowinę! – Hilde wparował do pokoju dziewczyn. – Zografski rozstał się z Petrą.
Wyraz twarzy Anji zaczął zmieniać się powoli w odzwierciedlenie pewnego stopnia przerażenia.
- Dlaczego?
- A tego to nie wiem. Ale wiesz, jakby co to masz teraz drzwi otwarte – Tom uśmiechnął się wyrozumiale. – Możesz sobie użyć, if you know what I mean.
Sybilla pytała tylko dla zachowania pozorów, bo oczywiście doskonale znała przyczynę rozstania tej pary. I chociaż jeszcze przed tygodniem zapewne skorzystałaby z okazji, teraz nie miała na to najmniejszej nadziei, zdając sobie sprawę z przyjacielskiej lojalności.
A Anja zadrżała, słysząc, jakie są dalsze konsekwencje jej postępowania. Dotykają nie tylko jej, ale wszystkich dookoła. Tak to już jest, jak żyje się w grupie.




Dziwne, Anja nie umiała się cieszyć.
Dziwne, przecież tak bardzo na to czekała. I ja czekałem. Oboje czekaliśmy. W każdym mailu podkreślała, jak to jej smutno i tęskni. A teraz… nie widać, żeby specjalnie się cieszyła.
Pewnie jest zmęczona, przecież często tak bywało. Nic jej wtedy nie bawi, jest smutna i apatyczna, jakby życie straciło wszystkie kolory i barwy. Doskonale to rozumiem, to akurat potrafię zrozumieć; żywot skoczka narciarskiego nie jest wcale lekki. Niby dlaczego dawniej uciekałem w alkohol, imprezy i tak dalej? Potrzebowałem takiej odskoczni od męczącego, monotonnego życia, ciągłych treningów, konkursów, treningów, konkursów… No i w ten sposób wyładowywało się najlepiej. Bo najlepiej jest łączyć przyjemne z pożytecznym, nie? Tak, to było fajne. To było takie szekszi. Ale to było. Było i minęło. Teraz jest Anja, teraz ona jest najważniejsza, jest taką osłodą życia, jak limonka do drinka… tak, wiem: te porównania są obleśne i prymitywne, nie powinienem w ten sposób porównywać dziewczyny, ale niestety przez te wszystkie lata moja zdolność parafrazowania rozwinęła się na tyle, na ile znałem się na alkoholu i seksie. No niestety, taki żywot Fannemela, ale staram się poprawić. I nawet mi się to udaje, przynajmniej w większości przypadków. Ja pomagam się zmieniać Anji, a ona mi. I tak sobie nawzajem pomagamy.
A propos zmiany…
Anja zachowywała się ostatnio inaczej. I nie wiem, czy mam się z tego powodu cieszyć. Chyba nie. Bo jak mam się cieszyć z tego, że nabrała do mnie jakiegoś dziwnego dystansu? Zupełnie nie rozumiem dlaczego. Może zapomniała jak to jest jak jestem blisko i musi sobie przypomnieć? W takim razie niech przypomina sobie jak najszybciej, bo mi nie jest miło, jak ona mnie tak ignoruje. W końcu chyba niczym sobie nie zasłużyłem; do tamtej imprezy ustaliliśmy, że nigdy nie będziemy wracać. A od tego czasu nie zrobiłem niczego nieodpowiedniego. Nawet zniosłem tę całą pieprzoną samotność, ani razu nie oglądając pornosów, ani nawet nie zerkając na najnowsze wydanie playboya, gdy Hilde wydzierał się przez telefon, że „koniecznie  m u s z ę  to zobaczyć!”. A to jest coś. To jest wielki dowód poświęcenia w imię miłości i mojej silnej woli.
No cóż, raz faktycznie miałem mały eksces. Ale to nie moja wina! Po prostu jednego wieczoru napatoczyły się te dwie tlenione blondyny z cyckami większymi od arbuza. Trochę się pomigdaliły, ale potem je przepędziłem. Przysięgam na narty Hildeły, do niczego nie doszło! Byłem stanowczy, jak zawsze, ale tym razem odesłałem te lasencje tam skąd przyszły.
Więc dlaczego, w zamian za moje poświęcenie dostaję tylko ignorancję? Znaczy, może źle to odczytuję, mam taką nadzieję, ale przecież Anja na ogół się tak nie zachowywała.
Do tego stopnia, że przez tydzień widziałem ją zaledwie kilka razy, co zdecydowanie było dla mnie za mało. Nie wiem jak dla niej.
Ale nie mogę tak tego zostawić. Przecież muszę wiedzieć na czym stoimy i co właściwie się dzieje? Bo do tego, że coś się dzieje nie mam najmniejszych wątpliwości. Coś musiało wydarzyć się podczas mojej nieobecności. A raczej mojej obecności w Lillehammer, prawie dwa tysiące kilometrów stąd.
Ale all right. Bez paniki. Fannis wrócił, Fannis jest tu.
I weźmie sprawy w swoje łapki.





- Unikasz mnie – odezwał się Fannemel, podchodząc do stojącej tyłem Anji.
Nie odezwała się. Patrzyła tylko przez okno ze ściśniętym gardłem i drżała. Drżała w środku, ale Anders to widział i wyczuwał. Znał ją na tyle dobrze, niemal na wylot, że zawsze wiedział, gdy była radosna, smutna lub niespokojna.
- Anju, co się dzieje?
Drgnęła niespokojnie, nadal patrząc w szybę, mokrą od deszczu.
- Do cholery, weź w końcu coś powiedz! – zdenerwował się. Nie chciał. Ale nie mógł już dłużej wytrzymać tego okropnego napięcia, które towarzyszyło im od dłuższego czasu, a które Anja uparcie starała się przemilczeć. – Powiedz coś, odezwij się! Nie rób ze mnie idioty!
- Wiele ostatnio przemyślałam. - odezwała się cicho. – … To koniec, Fannis. Jednak nie damy rady tego wszystkiego naprawić.
- … Co? Co ty pieprzysz…?
- Widzisz, to wszystko nie ma sensu; najpierw ty po pijaku, teraz ja na trzeźwo… Co będzie dalej? Nie ma sensu tego dłużej ciągnąć.
Fannemel stanął wryty. Paradoksalnie, uspokoił się po swoim wybuchu. Nie wierzył, że słyszy to, co słyszy. Miał wrażenie, że to jakaś równoległa rzeczywistość, która miała przestrzec go przed błędami prawdziwego życia. Myślał, że to tylko sen.
Raczej koszmar.
- Że co…? Niby o co ci chodzi…?
Dziewczyna wreszcie odwróciła się twarzą do Andersa.
- O to chodzi! – wybuchła, udając że wcale nie płacze. – Nie możemy tak dłużej! Kiedy ostatnio powiedziałeś mi, że mnie kochasz? Kiedy ostatnio byłeś przy mnie, a dla odmiany, kiedy ostatnio myślałeś o innych dziewczynach? – urwała, przypominając sobie prawdziwy powód, dla którego to mówi.
Rzuciła skoczkowi ostrożne spojrzenie; był zdumiony. Nic z tego wszystkiego nie rozumiał: ani powodów, które mógł dać dziewczynie do takiego myślenia, ani tym bardziej jej wybuchu. Sądził, że kwestię jego wierności mają już za sobą, a sama Anja mówiła, że to już nie ma znaczenia. Może jednak miało? Fannemel usiłował zrozumieć. Ale nie potrafił. Kilka razy otwierał usta, żeby coś sprostować, ale ani razu nie wydobył z siebie nawet pół słowa. Zmarszczył brwi, wpatrując się w Anję intensywnie, wnikliwie, próbując prześwietlić jej wnętrze i rozgryźć jej myśli. A ona wiedziała, że w końcu się domyśli. Wiedziała, że musi powiedzieć wszystko. Do końca. Wzięła głęboki wdech.
– Przepraszam. Tak naprawdę nie chodzi tylko o to. Bo jest jeszcze coś… – dodała ciszej. - Jak ciebie nie było… to ja cię zdradziłam – powiedziała wprost, patrząc mu prosto w oczy.
- Hehehe, dobry żart – zarechotał Fannemel. - … Bo to jest, żart, prawda?
Miał nadzieję, że ona zaraz się roześmieje. Roześmieje i powie, że to wszystko było żartem, a on dał się tak haniebnie nabrać. Szukał jakichkolwiek oznak uśmiechu, ale jej twarz była śmiertelnie poważna.
- Chciałabym móc tak powiedzieć – westchnęła, spuszczając wzrok.
Ale przecież możesz!,  krzyczała podświadomość Fannemela, Przecież to niczego nie zmienia, możesz powiedzieć, że nic się nie stało, może być wszystko normalnie, spokojnie, jak dawniej, tylko powiedz coś. Powiedz coś, bo nigdy ci nie uwierzę, że mnie zdradziłaś. Nie jesteś taka… jak ja!
Chciał to wszystko wykrzyczeć, ale zamiast tego spytał tylko:
- … Z kim?
- Z Vladim – padła żałosna odpowiedź, przecinana pociągnięciami nosa.
Po policzkach Anji spłynęły dwie wielkie łzy. Otarła je ręką i znowu odwróciła się do okna. Zakryła usta dłonią, próbując zdusić w sobie spazmatyczny szloch. Nie mogła płakać. To tylko pogorszyłoby sprawę. Ale czuła, że płacze. Łzy ciekły jedna za druga, nie dając żadnej ulgi, żadnego pocieszenia. Tylko gorzki ból.



Milczałeś.
To bolało bardziej niż jakiekolwiek obelgi, bardziej niż ostre słowa, powodowane gniewem. Bardziej niż uderzenie w policzek, w brzuch; trafiało prosto w moje serce. Marzyłam, żebyś odezwał się przynajmniej jednym słowem, choćbyś miał mnie zwymyślać, nawrzeszczeć i przeklinać – miałbyś rację.
Ale ty milczałeś.
I miałeś do tego prawo.
A ja nie miałam prawa nawet poprosić cię o jakieś słowo, jakiś gest. Już nie miałam prawa. Wiedziałam o tym aż nazbyt dobrze, a bolało to tym bardziej, że była to moja własna wina. Gdybyś mi to powiedział, powiedział: „Anju, sama jesteś sobie winna”, może byłoby mi trochę lżej. Ale nie powiedziałeś nic. Stałeś tylko i patrzyłeś; po co?
Nie ma słów, którymi mogłabym przemówić, ani tych, które mogłyby zamknąć ten rozdział, zakończyć to wszystko. Może to dlatego milczałeś?
Wiem, że dla ciebie milczenie też było trudne; może nawet trudniejsze niż zwymyślanie mnie. Nie rozumiałam tylko współczucia, wymalowanego na twojej twarzy.
Dlaczego, do cholery, mi współczujesz? To jeszcze bardziej mnie rani. Nawet, choć to ty cierpisz najbardziej, nadal myślisz o mnie. Wiem, że ty też nie byłeś do końca wierny… nie, do jasnej cholery, nie mogę się usprawiedliwiać. Ja zrobiłam coś niewyobrażalnie gorszego.
- Przepraszam cię, Fannis – na dźwięk moich słów przez twoją twarz przeleciał skurcz bólu. – Przepraszam cię dziesięć tysięcy razy. Przepraszam za wszystko… Mówiłam, że to nie ma szans, żeby się udać… Proszę, zapomnij o mnie. Zapomnij jak najszybciej… Przepraszam.
Nie mogłam płakać.
Nie mogłam, choć bardzo tego chciałam. Każda komórka w moim ciele wyrywała się, żeby płakać i wtulić twarz w twoją koszulkę. Tego już zrobić nie mogłam. Bo już nie byłam twoja. Płakać też nie mogłam. To jeszcze bardziej utrudniłoby rozstanie. Po co komplikować coś, co i tak jest już wystarczająco przytłaczające…?
I przepraszam, że zostawiłam cię tam samego, wstrząśniętego na korytarzu. Ale nie mogłam już dłużej wytrzymać, żeby nie rzucić się z płaczem w twoje ramiona.
Przepraszam za to, że złamałam twoje zaufanie.
Przepraszam za to, że mnie spotkałeś, beze mnie byś tak nie cierpiał.
Przepraszam za to, że cię wykorzystywałam, żeby żyć.
Przepraszam za to, że żyję.
Ale chociażbym mówiła „przepraszam” do końca swojego życia, i tak niczego by to nie zmieniło.
Więc zapomnij o mnie jak najszybciej i poukładaj sobie życie od nowa. Z kimś, kto nie złamie ci serca. Bywaj zdrów i szczęśliwy, Fannis.
Ale ja ciebie nie zapomnę nigdy.
I zawsze będę cię kochać.
           Ammann.
           ***

         Jeny, tym razem zeszło mnie straaaasznie długo, za co z góry przepraszam ;-; Spróbuję powiedzieć coś na swoje usprawiedliwienie: Po pierwsze, mój brat miał Pierwszą Komunię, a gośćmi były ciocia i 10-miesięczna kuzynka, którą trzeba było się zająć zamiennie 24/7. Po drugie: ostatnio tu wycieczka, tam wycieczka, a tam jeszcze wyjazd z grupy Fenixa, więc samo jakoś tak wyszło, że brak czasu. No i po trzecie: brak weny. Poprawiałam ten rozdział kilka(naście) razy i wciąż nie jest to tak jakbym sobie tego życzyła ;-;
       W ogóle to nasz główny bohater miał niedawno urodzinki, więc takie spóźnione Happy Birthday! :D
       I to chyba tyle z ogłoszeń parafialnych.
       Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze został ;-;
      Pozdrawiam!