piątek, 28 sierpnia 2015


16. Sometimes life is brutal and you don’t know what can you do.




„ To, co nazywamy doświadczeniem, często bywa sumą naszych klęsk. Dlatego patrzymy w przyszłość ze strachem, jak ktoś, kto popełnił wystarczająco dużo głupstw i nie ma odwagi zrobić następnego kroku.” ~ Paulo Coelho



Życie nagle zmieniło się o 180 stopni. Stało się jak rodem z koszmaru sennego, prawdziwa gehenna. Przez pierwszy dzień chyba jeszcze do mnie nie docierało, co w ogóle się wydarzyło. Ale gdy Anja trzymała się z daleka, a minąwszy mnie, odchodziła szybko, nie racząc mnie ani spojrzeniem, ani półsłowem, wreszcie zaczynałem rozumieć. Przyzwyczajać się do tej myśli.
Problem w tym, że nie dało się do tego przyzwyczaić. Za każdym razem to bolało, każdego rana budziłem się z nadzieją, że właśnie skończył się koszmar, a prawdziwe życie przedstawia się bardziej optymistycznie niż wegetacja z cierpieniem na dokładkę.
A w dodatku… Zografski? Realy? Ten wyglądający jak połowa Ruska Bułgar? Aż tak nisko upadłem, że on może mnie zastąpić? Rozumiem że Sybi – w końcu ona to ma skośnie pod sufitem – ale że moja Anja dała się uwieść temu, pożal się Boże, kicajowi?
Nie mogłem zrobić niczego, żeby o tym nie myśleć. Skakać… skoki przestały być frajdą i ucieczką od codzienności. Bo ona była ze mną wszędzie. I przez to nie pozwalała mi robić niczego, na co miałem ochotę. W ogóle niczego. Nawet głupie kwalifikacje przerastały mnie jak mamut mrówkę. Jak Vikersundbakken Wielkiego Krokieta.
Donikąd nie mogłem od tego uciec, nikomu też nie mogłem się wyżalić. Wszyscy przecież już wiedzieli, a poza tym chłopaki nie płaczą, nie? Tak wszyscy mi mówili. Jeden Stjernen milczał, najwidoczniej wykazując coś w rodzaju zrozumienia. A Hilde, mój najlepszy psiapsiel, zamiast przejąć się tym, że zdycham w pokoju, w najlepsze wpierdalał niemieckiego wursta z tym przerośniętym Andreasem Wieżowcem.
- Hej, Fannis! – odezwał się, mieląc zębami jak przeżuwacz – Ja już wiem, co z tobą jest nie tak! Twój problem polega na tym, że ty lubisz czuć się komuś potrzebny. Lubisz czuć, że nie jesteś ludziom obojętny. I pokazujesz to zarówno latając za dziwkami, jak i troszcząc się o Anję.
Wzruszyłem ramionami, rozwalając się na łóżku, zupełnie ignorując Hildełę i jego nowego szwabskiego koleżkę.
Dziwne, jak szybko życie może się zmienić. I to tak diametralnie: od pełni szczęścia, do dołka, apatii i cierpienia. Niby życie to taśmociąg wzlotów i upadków, ale kto powiedział, że będzie tak bardzo bolało? Nikt mnie nie uprzedził. A ja nie pisałem się na takie coś. Chociaż z drugiej strony nikt nie powiedział, że będzie lekko. I nie było. I nie jest. I nie będzie.
Teraz już wiedziałem. Zaczynałem rozumieć samego siebie i swoją dotychczasową postawę moralną wobec ludzkości. Byłem hedonistą, liczyła się tylko dobra zabawa. I wiem dlaczego: bo to było takie proste i takie przyjemne. Po prostu żyć nie umierać, bez zasad, bez bólu, bez konsekwencji.
Hilde namawiał mnie na ‘rozrywkę’, ale nie chciałem. Nie miałem ochoty na żadne laski i żaden seks. Nie w tej chwili. Nawet nie tknąłem alkoholu, nie przyszło mi to do głowy. Zresztą, ostatnio wszystko wzbudzało we mnie odruch wymiotny. Bardalo mówił, że jak boli żołądek, to po porządnym wyrzyganiu czuje się ulgę. Szkoda, że z życiem nie da się tak zrobić; gdyby to było możliwe, rzygałbym ile wlezie, żeby potem zapomnieć i przestać cierpieć, a przynajmniej trochę sobie w tym cierpieniu ulżyć.



- Sovlic, zdajesz sobie sprawę, że nie zatrudniłem cię tutaj dla zabawy, tylko dlatego, że masz dobry wpływ na drużynę. A zwłaszcza na Fannemela. Nie wiem, co dokładnie was łączy, nie wścibiam nosa w życie prywatne skoczków, ale widzę, że z Andersem dzieje się coś niedobrego. Coś się stało?
- Nie wiem; nie, skąd…
- Coś musiało, przypatrz się tylko jego wynikom. Skakaniem tego nie można nazwać. Masz z tym coś zrobić, rozumiesz? Nie wiem co, to ty jesteś psychologiem. Ale dla dobra Andersa i całej drużyny, od jutra przeznaczam waszą godzinę wolnego czasu na sesję psychoterapeutyczną.
- Ale… Myślę… To chyba nie jest wskazane…
- Wręcz przeciwnie, Sovlic. To jest  k o n i e c z n e.




- Usiądź – zaproponowała cicho Anja, czyniąc powinność.
Cała godzina… Gdyby tylko Stöckl wiedział, pewnie nie wydałby takiego strasznego rozporządzenia. Żadne z nich tego nie chciało, oboje czuli napięcie i zdenerwowanie. Całe te ‘sesje’ działały na obojga jeszcze gorzej niż ich brak. Bo niby o czym mieli rozmawiać? Doskonale wiedzą, co jest przyczyną spadku formy Fannemela i jego psychicznego dołka; żadne nie chciało wałkować tego tematu, zaczynać od nowa, ciągnąć retorycznego tabu. Do czego niby to miało prowadzić? Chyba tylko zapuszczać się coraz dalej i dalej w bezdroża...
Fannemel usiadł na łóżku, Anja na stołku. Wpatrywali się w siebie w milczeniu. Po co to ciągnąć? Anja wiedziała, że powinna się odezwać, podejść do sprawy czysto zawodowo, nie może patrzeć na swoje uczucia. Musi być obiektywna. Wiedziała, że mimo wszystko powinna się przemóc. Ale rozumiała, że nie może szukać innego wyjaśnienia, bo go po prostu nie ma. Więc milczała. Oboje milczeli. Długo, bardzo długo. Cisza dzwoniła w pokoju i w nich samych.
Fannemel wstał.
- To bez sensu.
Tak jakby ona tego nie wiedziała. To było całkowicie bezsensowne, nie przynosiło żadnych korzystnych rezultatów. Ale Stöckl nie wiedział, nie znał prawdy. Nawet nie domyślał się, że problemy mają źródło właśnie w Anji, ona sama to wiedziała. Patrząc uparcie, nieśmiało na Fannemela, starała się nie okazywać mu, jak bardzo brakuje jej tego starego życia. Że nie może znieść tej obcości i chłodu, że ciężko jej być przy nim, ale nie z nim.
- … Możesz wyjść, jeśli chcesz.
Powiedziane wprost. Anja miała nadzieję, że nie zabrzmiało to jak próba pozbycia się go z pokoju, ale nie miała sił myśleć nad dobraniem innych wyrazów. Bo jeśli chciałaby wyrazić to, co naprawdę czuje, nie umiałaby. Byłoby to zbyt chaotyczne. Paradoksalnie, chciała, żeby został. Tak: właśnie został. Ale nie w sensie ‘został w pokoju’. Tylko został sobą. Tutaj. Taki jak dawniej. Ale równocześnie wiedziała, że to nie jest możliwe.
Wyszedł bez słowa, a zamykając drzwi, zerknął jeszcze przez szparę. Ale nie mógł nic zrobić. Bezsilnie zamknął się w pokoju, pozwalając, by monotonna paplanina Hilde ukoiła jego zszarpane nerwy; w końcu słowa zlały się w jeden potok, a żarówka stłumiła blask. Nastała cisza.
Ale nie spokój.




Sybilla weszła do pokoju, chcąc pocieszyć Anję, a przynajmniej z nią porozmawiać. Nie uczyniła tego, od wyznania Fannemelowi prawdy. Ale uznała, że wreszcie jest czas na rozmowę. W końcu nie można przemilczać delikatnych tematów do końca życia. Zastała ją, klęczącą na podłodze, trzymającą w rękach jaskrawe pudełeczko.
- Co to? – spytała Sybi, podejrzliwie przyglądając się opakowaniu.
- Nic – odburknęła Anja, rzucając tym czymś prosto w Sybillę, która w locie złapała przedmiot. – Zabierz to ode mnie, błagam. Zabierz to, zanim naprawdę zrobię coś głupiego.
- Ale… ty chyba nie chciałaś…
- Chciałam.
Sybilla wpatrywała się w Anję, próbując zrozumieć. Ale nie potrafiła. Nie była psychologiem, nie wiedziała co teraz powiedzieć. Zresztą, co takie wredne babsko jak ona, goniąca za swoimi przyziemnymi pragnieniami, emanująca agresją na odległość dziesięciu mil morskich, mogła wiedzieć o delikatności? Jednak coś wiedziała. Wiedziała, że nie powinna teraz się wściekać ani odstawiać scen, jak to początkowo sobie zaplanowała.
- Ty chyba do reszty zgłupiałaś – mruknęła tylko, usadawiając się na dywanie obok przyjaciółki. – Samobójstwo? Serio? Już tak nisko upadłaś?
- Nie, Sybi, wiem że to bez sensu – powiedziała Anja, odgarniając sobie z twarzy czarne włosy. – Ja… sporo teraz myślałam. Miałam trochę czasu na to… I doszłam do wniosku, że… że widocznie tak miało być. Już wtedy, po imprezie, powinnam była się domyślić, że ja i Fannis… że my razem; ten związek nie ma przyszłości. Historia lubi się powtarzać: skoro raz się stało, stanie się i drugi, skoro jedno zawiodło, drugie też może. Próbowaliśmy, nie wyszło. Może pora wreszcie się z tym pogodzić? I ułożyć sobie życie na nowo?
- Dzielna jesteś. Tak trzymaj, kochana.
- Ale tym razem nie popełnię więcej tego błędu – ciągnęła dziewczyna. – Już z nikim się nie zwiążę. To chyba jedyny sposób na to, żeby ochronić się przez późniejszym cierpieniem… chociaż… Sybi, cholernie mi brakuje Fannisa…
- Ja wiem, Anju – Angielka objęła ją ramieniem. – Ale jesteś silna, naprawdę; dasz sobie radę. To wszystko się jakoś ułoży. Może nawet lepiej, kto wie? Ale, póki co, obiecaj mi, że do tej pory nie skoczysz z mostu, nie połkniesz żadnego cholerstwa, nie podetniesz sobie żył, ani nie odważysz się rąbnąć krótkofalówki Waltera, tak jak Sklecio i Atle – którzy skończyli na szorowaniu kibla Hoffcia swoimi szczoteczkami do zębów – bo w przeciwnym razie będę musiała wysłać cię do czubków. Chcesz tego?
- Nie.
- Obiecujesz?
- Tak, Sybi. Obiecuję. Ja… tak naprawdę wcale tego nie chcę … Wiesz czego chcę najbardziej? Najbardziej chcę żyć; tak po prostu, bez zbędnego cierpienia.
Sybilla popatrzyła na dziewczynę ze współczuciem.
- Żeby to było takie proste, Anka…



Sybilla podjęła się tej próby. Podeszła do drzwi Bajkolandii i zapukała energicznie. Nie usłyszała żadnego zaproszenia, ale też się go wcale nie spodziewała, więc odczekawszy chwilę, sama weszła do środka.
Fannemel siedział na swoim łóżku, zrezygnowany, już od dłuższej chwili. Zresztą, każdy skrawek wolnego czasu spędzał ostatnio w ten sposób. Podniósł głowę, ukazując cierpiące oblicze.
- Hej, Fannis – odezwała się Sybi.
Fannemel skinął głową bez wyrazu. Nawet nie próbował się uśmiechnąć.
- Długo tak siedzisz?
Kolejne skinięcie głową. Anders westchnął bezgłośnie.
- Co chciałaś? – spytał matowym głosem.
- Pogadać.
Fannemel znowu pokiwał głową, bez przekonania. Jakoś nie miał zbytnio ochoty na rozmowę.
- Chodzi ci o Anję, prawda?
Sybilla przytaknęła.
- Jesteś bardzo zły? – zaryzykowała pierwsze pytanie.
Anders wzruszył ramionami.
- Nie jestem zły  - odparł po chwili, z pewną dozą niepewności zerkając na Sybillę. – Nie mogę być na nią zły; że też musiałem się tak zakochać…
- Ty ją naprawdę kochasz?
Fannemel przytaknął z rozpaczą, po czym spuścił głowę i gapił się beznadziejnie w dywan, obok stóp Sybilli.
- To… dlaczego z nią nie porozmawiasz? – spytała ona, obawiając się trochę reakcji Andersa.
- … Bo to za bardzo boli. Ja nie wiem, nie umiałbym… - urwał Fannemel, nie potrafiąc dokończyć. – Cholera, nie wiem co z sobą zrobić. Do tej pory miałem dokładnie w dupie uczucia tych wszystkich lasencji, które przeleciałem - no wiesz, pierwsza żelazna zasada Kodeksu Fannemela: nie przywiązuj się do kobiety, z którą łączy cię tylko numerek – ale nie miałem pojęcia… Nie wiedziałem, że to aż tak boli. A Anja… Wiesz, Sybi, moje życie było proste – rozumiesz: skoki, treningi, osiągnięcia, laski… - bezproblemowe. I mi się cholernie podobało. Ale… Anja podoba mi się jeszcze bardziej …
Sybilla spojrzała na niego uważnie.
- Jeśli naprawdę ci na niej zależy, idź do niej – odezwała się z powagą.
- Ale ona sama mi powiedziała…
- Widzę, że muszę powiedzieć to wprost, bo się nie rozumiemy. Człowieku, nieszczęśliwy, bez krzty kojarzenia faktów: czy ty nie rozumiesz, że powiedziała to tylko po to, żebyś nie musiał o niej myśleć i żebyś ty nie miał wyrzutów? Wiem, że mieliście do tematu imprezy Ziemniaka nie wracać, ale ja ci przypomnę, jak to było wtedy, pamiętasz? Tak wiem, że Anja zrobiła coś gorszego i to na trzeźwo, ale nie możesz patrzeć tylko przez ten pryzmat, bo wyszedłbyś na hipokrytę. Jeśli ją kochasz, to nie czekaj aż stanie się coś złego, tylko idź do niej teraz. Bo potem może być za późno.
- Jak to: za późno?
- Ty chyba nie myślisz, że jej jest lekko. Załamała się. Jest zdesperowana do tego stopnia, że przez chwilę gotowa była nawet połknąć jakiś tani przetykacz do kibla – Sybilla rzuciła pudełko na kolana Andersa. Wziął je do rąk i obejrzał, czując jak budzi się w nim niepokój.
- Znaczy… popełnić samobójstwo…? Anja…? – Fannemel zbladł, zrobiło mu się słabo. - Moja Anja…? Chciała… się zabić…?
- Chciała. Przez chwilę. Potem skapowała chyba, że to błąd. A ja wymogłam na niej obietnicę, że więcej prób harakiri nie będzie, ale… Fannis, ona teraz przechodzi ciężkie chwile.
- Do cholery, Sybi, ja też przechodzę ciężkie chwile! – wybuchnął w końcu Anders. – Czy do ciebie to nie dociera?! Naskakujesz na mnie jakbym to ja zrobił coś złego! Pierwszy raz w życiu naprawdę kogoś kocham – pomijając taką jedną w pierwszej gimnazjum, ale głupia była jak deska stołowa – i nawet próbowałem zerwać z nałogami, ale nie! Wszystko i tak musi się pierdolić! Więc, kurwa mać, przestań chrzanić do mnie, jakbym to ja był winny tej całej cholernej sytuacji!
- Dobra, Fannis, luz, przestań się na mnie wydzierać – wzdrygnęła się Sybilla. – Nie przyszłam to po to, żeby ci nawrzucać, tylko żebyś przemyślał swoją postawę wobec, jak to nazwałeś, tej sytuacji.
- Uważasz, że to ja zrobiłem cos źle?
- Uważam po prostu, że zrobiłeś zbyt mało, żeby temu zapobiec albo to naprawić … A teraz wybacz, muszę iść pilnować twojej eks, żeby znowu nie było takiej sytuacji, że błaga mnie, bym ją powstrzymała.
Sybilla wyszła, zostawiając Fannemela z ciężkimi myślami. Zrobiła to, co uznała za słuszne. Choć nie była psychologiem, miała nadzieję na trafność swojej ingerencji. I chciała wierzyć, że pchnęła to wszystko choć trochę.
W tę lub tamtą, ale którąś stronę.




To wszystko potoczyło się nie tak.
Nie wiem, co zapoczątkowało tę reakcję łańcuchową, niszczącą całe moje życie, ale wiem że zrobiło to skutecznie. W ciągu dosłownie półtora miesiąca w gruzach legło wszystko, fundamenty naszego szczęścia. Ktoś o wielkiej mądrości miał rację, mówiąc że imprezy zostawiają zgliszcza.
… A nie, to był Hilde, sorka.
Co prawda te słowa miały znaczenie dosłowne, ale w przenośni też sprawdziły się doskonale. Chociaż… czy można nazwać przenośnią to, co się dzieje naprawdę? I nie jest ani trochę sparafrazowane. Niestety. To takie… melodramatyczne.
Velta oglądał ostatnio jakiś włoski melodramat, nie pamiętam tytułu, bo takie filmy to omijam szerokim łukiem. Takie tam dołowanie na ekranie. Ale spędziłem tamten wieczór, oglądając razem z nim, z tę różnicą, że w przeciwieństwie do zadowolonego Żółwia, ja byłem trochę bardziej sceptycznie nastawiony do romansideł. Rune płakał, gdy miłosny świat Aleksandro i Franceski obrócił się w niwecz. Ja, niewzruszony Fannemel, nie okazałem żadnego współczucia, ograniczyłem się jedynie do cichego wyśmiewania wyolbrzymionych uczuć, tragizmu i łez oraz podskakiwania na sofie podczas scen erotycznych. Chyba zasnąłem, gdy zapłakana France’ szlochała coś do swojego kochanka. I tak naprawdę nie mam zielonego pojęcia, jak ten cały film o bliżej nieokreślonym tytule się zakończył. Nie wiem, dlaczego jakoś nagle mnie to zainteresowało, ale udałem się do kanciapy Żółwia, żeby się dowiedzieć.
- Weekend w Mediolanie? – niemal natychmiast odgadł Rune, słysząc imiona bohaterów. – To oglądaliśmy dwa lata temu, gdy szła premiera. Czemu tak nagle sobie przypomniałeś?
- Powiedzmy, że chcę poznać zakończenie.
- To był pięęękny happy end. Po długim obopólnym cierpieniu, kilku nieudanych romansach Aleksandra i anoreksji Franceski, (mało brakło, aby jej na tym świecie zabrakło), wpadli na siebie przypadkiem i z powrotem byli razem. A po twojemu: przeprosiny, seks i wszystko było cacy; i żyli długo i szczęśliwie, amen. I nie musisz mi dziękować, jak coś to znam fabuły wszystkich filmów, które oglądałem. Ostatnio nie było nic ciekawego, wyobraź sobie, na żadnym kanale. Poszedłem więc sobie do Wiewióra i oglądaliśmy polskie seriale. Z napisami. Zajebista fabuła, Fannis. Dużo płaczu, dużo zdrad i duuuużo seksu. Serio, musisz kiedyś spróbować.
- Szczerze, dear Turtle? Wolałbym seks bez tego całego aj-waj-i-płakania.
- Och, Fannis, ty to zawsze… po najmniejszej linii oporu – uśmiechnął się Velta, odrobinę protekcjonalnie.
Wróciłem do siebie. Ale nie mogłem spokojnie leżeć na łóżku. W dodatku sam, bo Hilde, jak to Hilde, zapewne znalazł sobie lepszą rozrywkę na wieczór niż wysłuchiwanie westchnień Krasnala. Coś męczyło mnie w podświadomości. To żadna nowość, od czasu… wiadomo jakiego, to coś męczyło mnie bezustannie. Ale teraz nabrało jeszcze innego charakteru męczenia. Jakichś cichych wyrzutów sumienia, jakbym czegoś nie zrobił. A przecież zrobiłem wszystko, co było można zrobić. Bo praktycznie nie można było nic zrobić.
… Chyba że tak tylko się usprawiedliwiam? Może jednak coś przegapiłem? Nie potrafiłem stawić czoła życiu i uciekłem do pokoju, zamykając się na świat. I leżałem tak cały czas, nic nie robiąc, czekając chyba na jakiś cud.
I dotarło do mnie, że… nie mogę czekać. Bo cuda wprawdzie się zdarzają, ale jakoś specjalnie nie można było na nie liczyć. Nawet tandetni bohaterowie melodramatów potrafili zrobić coś ze sobą i wszystko naprawić.
Tak, czas z tym coś zrobić. Bo cierpimy oboje, tęsknimy oboje. Za sobą. Brak nam siebie, ale ta duma i strach równocześnie nie pozwalają działać. Wprawdzie Anja zawiniła, ale jak to mówi Sybi, hipokrytą nie jestem i czysty też nie jestem. Rzeczą ludzką jest błądzić. A teraz czas z tym coś zrobić. I zrobię to ja, wracając do życia.
Spokojnie, Anju, wszystko będzie dobrze. Fannis wrócił, Fannis jest tu.
            I weźmie sprawy w swoje łapki.
           ***

           Ufffff, wreszcie coś!
           Strasznie mi przykro, że minęło tak dużo czasu odkąd między Fannelką i Anją wszystko się rozwaliło, ale już zmierzam, by wziąć pióro we własne ręce (... to znaczy: klawiaturę) i tym samym ich losy także ;) W końcu "Fannis wrócił, Fannis jest tu" - i to samo mogę chyba powiedzieć o sobie.
        Dodam, że ten rozdział pojawił się tutaj jako pewien rodzaj pocieszenia na koniec wakacji ;-; (A w tym roku egzaminy, będzie pogrom i masakroza.)
       + pewna zapowiedź (jak ktoś nie lubi spojlerów, lepiej niech ominie ten akapit): w następnym rozdziale pojawi się wreszcie oczekiwany Tajemniczy Słoweniec i nie tylko, więc biorę się ostro do roboty.
       Pozdrawiam ciepło, jak resztki wakacyjnego słoneczka ;)
      Buziaki :*
         

środa, 19 sierpnia 2015


OGŁOSZENIE PARAFIALNE

Mesdames et Messieurs
                ... czyli ci, którzy pozostali (o ile ktoś taki jeszcze istnieje... ;) )
                Przeglądałam ostatnio tego bloga, zwracając szczególną uwagę na ostatnie komentarze. Szczerze powiedziawszy, jestem zaskoczona Waszymi prośbami o kontynuowanie pisania - bardzo na plus i bardzo Wam wszystkim dziękuję za miłe słowa. Musze przyznać, mam przez Was teraz poczucie winy, że porzuciłam to wszystko, nie napisawszy wciąż "THE END". Dlatego postanowiłam trochę to sprostować.
                Wybaczcie, że od długiego czasu nie dawałam żadnego znaku życia. Ale jeśli ktoś się martwi, to zapewniam, że żyję i piszę, choć może niekoniecznie to, co powinnam pisać.
             At first: jednym z głównych powodów, dla którego od maja nie pojawiają się kolejne rozdziały, jest brak weny. Mam na myśli tę 'dobrą wenę', z której powstają kreatywne rozdziały, a nie jakiej bezsensowne wypociny... Może to dlatego, że brak kontaktów ze skocznym światem powoduje małą ilość inspiracji, a może dlatego, że wzięłam się ostatnio za pisanie czegoś znacznie grubszego niż kilku(nasto)rozdziałowe opowiadanie. Musicie wybaczyć mi chwilowy brak zaangażowania, ale jestem zajęta pisaniem "czegoś", co mam nadzieję, że kiedyś stanie się książką, tym razem zupełnie niezwiązaną ze skokami. A kiedy już skończę i okaże się, że został mi jeszcze margines czasu, może wezmę się za pisanie jakiegoś nowego opowiadania. (W zasadzie mam już nawet kilka pomysłów...)
           Jednak nie martwcie się, obiecuję, że nie pozwolę 'Fanji' tak po prostu zapaść się pod ziemię, (zwłaszcza w sytuacji, kiedy nie zdążyli jeszcze wszystkiego wyjaśnić), To byłoby złe, zarówno wobec Was, jak i mojego wyimaginowanego skocznego światka i jego międzynarodowej ekipy. (No i musi pojawić się jeszcze ów "Tajemniczy Słoweniec" ;) ) Jak mówiłam, nie porzucę tego opowiadania, nie dokończywszy go - w przeciwieństwie do 99% pisanych wcześniej opowiadań "do szuflady".
         Więc, tak już na zakończenie: postaram się, żeby w możliwie niedługim - stosunkowo - czasie pojawiła się jakaś nowość, choć nie obiecuję, że powali Was na kolana...
        Pozdrawiam cieplutko! :)
        Buziaki :*
        /W.