piątek, 27 lutego 2015

7. When everything is perfect, someone has to appear.




Obudziłem się z uczuciem, że coś mam. Coś nowego, bardzo wartościowego.
Anja leżała na moim ramieniu, wgniatając mi się w obojczyk. To bolało. Ale w życiu nie poskarżyłbym się na ten przyjemny ból.
Nie chciałem drgnąć, by jej nie obudzić. Gdy spała, wyglądała na szczęśliwą. Gdzieś na jej ustach igrał przelotny uśmiech, niekiedy ujawniając swoją obecność. Czasami dziewczyna poruszała ręką lub głową, łaskocząc mnie włosami w szyję.
Leżałem, odwrócony na wznak, z otwartymi oczami i uśmiechem na ustach. Długo czekałem, aż nadejdzie taka chwila, gdy będę mógł powiedzieć, że Anja jest moja.
Tak, MOJA.
Jak cudownie to brzmiało.
Niech Hilde się schowa z tymi swoimi gumami i komentarzami, żeby zabawić się w Skletta, mówiący, że nigdy nie wydarzy się to, co się właśnie dzieje. Ciekawe, jak teraz wyjdzie z tego z twarzą… Niech schowają się dziwki i inne takie lasencje, z którymi budziłem się dotychczas.
MOJA ANJA.
Pogładziłem ją po dłoni. Długo leżeliśmy bez słowa, czując szczęście, tak wyraźne, że jeszcze trochę i można byłoby je ucieleśnić.
Ach, te podwójne znaczenia…
Ale… może coś w tym jest?
- Jak tam, Anju? – spytałem. – Jest okay?
- Mhm…
Oparła się na łokciu i zbliżyła do mojej twarzy. Pocałowała mnie w policzek. I w usta, wkładając w to odrobinę namiętności. Widząc, że nie mam nic przeciwko, zrobiła się trochę śmielsza. Jedną dłonią poczochrała mi włosy, a drugą oparła się o mój mostek. Moja ręka powędrowała ku jej plecom…


Łup! Łup! Łup! Łup!
- ANKAAAA!!! – łup! – OTWÓRZ – łup! – TE – łup! – CHOLERNE DRZWIIII!!! – rozległ się głośny wrzask i pukanie, pardon,  ł o m o t a n i e  do drzwi pokoju.
Momentalnie czar chwili prysł.
Sybilla potrafi być natarczywa i głośna.
- OTWIEEE(łup!), KURRR(łup!), BO JEŚLI NIE TO OS(łup!)GAM, WYWARZĘ JE (łup!) NARTAMI TEGO PRZEKLĘTEGO-NIECHJAGODORWĘ-HILDEGO !!! – darła się wniebogłosy, włączając w akcję walenia w drzwi wszystkie swoje kończyny i chyba nawet całe ciało.
Łup!
Po ostatnim walnięciu drzwi podejrzanie się zatrzęsły. Ale nic dziwnego. Wszystko trzęsło się od nieznośnie głośnego wrzasku Sybilli. Ale uporczywe dobijanie się do pokoju ustało. Zapanowała cisza.
- Chyba zrezygnowała – odezwała się ostrożnie Anja, nasłuchując czy z korytarza nie dochodzą jakieś podejrzane odgłosy.
- … O co chodzi? – słychać było tylko pytanie ziewającego Velty. - … Co to za hałasy w środku nocy…? Jest dopiero ósma…
Poza tym cisza. Jak makiem zasiał.
Cisza przed burzą.
Anja wstała, żeby otworzyć drzwi. Przekręciła zamek…
… i ledwo zdążyła odskoczyć przed szarżującą masą, która wpadła do pokoju, jak stado słoni. A gdzie tam! Nawet dwa takie stada nie zrobiłyby takiego harmideru.
Sybilla przegalopowała przez pokój, nie potrafiąc się zatrzymać i wpadła na ścianę, łamiąc narty należące do Hildego. Była czerwona jak burak ze zdenerwowania i dyszała głośno.
- Kurwa, Sybi, co ty odpierdalasz?! – spytał Fannemel, patrząc na zwłoki nart.
- Ja?! – wydarła się Sybilla, machając dziko nartami, kilka razy niebezpiecznie blisko głowy Andersa.
- No, przepraszam, z całym szacunkiem! Ale to bynajmniej nie ja próbowałem staranować drzwi nartami!
– Ostrzegałam!
Sybilla zamachnęła się i z rozpędu stłukła lampkę nocną na swojej szafce.
- O, witaj, dzielny husarze! – zawołał z korytarza Hvala, przystając i zaglądając do pokoju. – W jakiej to sprawie przypuściłaś atak frontalny na tych biednych dwóch cywili?
- Jeszcze jeden taki tekst i przypuszczę atak frontalny na twoją mordę, to będzie jeszcze bardziej krzywa od szuflady Prevca! – oznajmiła Sybilla, grożąc mu nartą podniesioną do góry.
Jaka zaśmiał się cicho i odszedł w swoim kierunku, kręcąc głową z politowaniem.
Sybilla tymczasem wzięła parę głębokich wdechów i uspokoiła się. Znaczy… względnie. Już nie miała nieopartej potrzeby wbicia nart w głowę Fannemela. Zamknęła drzwi i stanęła na środku pokoju, podrygując nerwowo.
- No to się nazywa beka! – zawołała. – Czegoś takiego bym się nie spodziewała! Znaczy… nie żeby coś, ale wiecie… i ten, przez wasze tere-fere musiałam spędzić noc w Bajkolandii, to jest: w pokoju Krasnala i Roszpunki! I myślicie, że mi było tak miło jak wam tutaj?!
- Sybi, uspokój się, usiądź i ochłoń trochę – odezwała się Anja, usadawiając Sybillę na łóżku.
Ona jednak nie zwróciła na to uwagi i mówiła dalej.
- No wyobraźcie sobie, że nie! Bo ten cholerny Tom, niech-ja-go-gdzieś-przyuważę!, tak strasznie, okropnie chrapał przez całą noc! Jak kołatka pokutnika! Oka się nie dało zmrużyć! Na dodatek zostawiłam telefon tutaj pod poduszką i oczywiście nie udało mi się napisać SMS’a na dzień dobry do Zogu, jak codziennie!
- I o to ci chodzi? – spytała Anja. – Co mamy na to poradzić?
- Heeeh, na to już nic – westchnęła Sybilla, ziewając. – Ale na przyszłość, jak będziecie chcieli zająć pokój to dajcie cynka, żebym poszła przespać się na mieście…
- Ja po prostu miałam doła i ten… jakoś tak wyszło. Jesteś na nas zła?
- Nie no skąd, spędziłam wręcz upojne chwile! – mruknęła z ironią. – Powiem tak: nie mam nic do was i do tego, że jesteście razem szczęśliwi. Ale nie moim kosztem!
- Tobie brakuje faceta – wtrącił w końcu Fannemel. – A jak nie, to przynajmniej porządnego psychiatry. A teraz idź się trochę ogarnij, najlepiej jakichś ziółek się napij, czy czegoś. Tylko nie pomyl melasy z marihuaną…
- Tylko kawa może mnie teraz uratować! – zawołała Sybilla. – Ale faktycznie, przyda się coś na uspokojenie, bo jak nie to poduszę wszystkich przeklętych Norków, zaczynając od Hildeły, a dla was przygotuję długą i wymyślną śmierć! – dorzuciła z nutą wesołości. – Dobra, dam wam na razie spokój, ale jak wrócę, ma tu być porządek… znaczy, nie gadamy o lampie i ścianie, tak?
Wyszła z pokoju, nie potrafiąc się jednak opanować, by nie trzasnąć drzwiami.




Fannemel wziął walnięte na krzesło spodnie z koszulką i zaczął się ubierać.
- Musisz już iść? – spytałam smuto, zarzucając mu od tyłu ręce na szyję.
- Naprawdę nie chcę się narażać niewyspanej Sybi – odparł Anders na wpół żartem, na wpół serio. – Jest wtedy bardziej niebezpieczna niż Sklett prowadzący pojazd osobowy. Nie, Anju, nie mogę na razie zostać dłużej. Alex by mnie zabił, jeśli Sybi by go nie uprzedziła, a ja przecież nie mogę umrzeć. Obiecałem w końcu, że będę z tobą – przechylił głowę do tyłu z nadzieją na całusa.
Nie mogłam mu odmówić.
Miał rację. Trzeba nad tym wszystkim przejść do porządku dziennego.
Choć inaczej niż dotychczas.
Fannemel wyszedł. Idąc korytarzem, odwrócił się jeszcze. Pomachałam mu i posłałam za nim całuska.
Życie jednak jest piękne.
Cały strach, który wczoraj nękał mnie nie do zniesienia zniknął, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zostało tylko szczęście i nadzieja. Nadzieja, że szczęście nigdy się nie skończy. Szczęście, które objawia się w gestach, słowach, spojrzeniach i ciszy. We wszystkim. Tak jak w nocy. I wczorajszego wieczoru, bez którego nie byłoby tej nocy. Ani dnia po tej nocy, ani nocy po dniu po tej nocy…
Fannemel. Fannis. Mój Fannis.
Ciepło tych słów ogarnęło cały mój niewielki organizm i duszę.
Tak, mój Fannis. A ja jego.





Chyłkiem przemykałem do pokoju, nie chcąc zostać zauważonym przez Sybillę lub Alexa, lub tym bardziej na nich wpaść.
No i masz, Fannis. Nie żyjesz.
Miałem nadzieję, że uda mi się umknąć przed słynnym gniewem Sybilli. A słynnym dlatego, że kiedyś dziewczyna pobiła Evensena za grzebanie w jej walizce i narysowanie na niej wściekle zielonym sprayem… nieważne czego. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego to robił, ale podobno chodziło o jakiś zakład z Romørenem. W każdym razie Johan trafił na SOR z rozwalonym nosem i wykręconą ręką. Albo chociażby ta sztandarowa historia ze Sklettem w Zakopcu… Sybilla była naprawdę silna. Nic więc dziwnego, że w obecnej chwili wolałem jej unikać.
Tchórz, baby się boi…
Tak baby, ale należy pamiętać, że to agresywna baba. Ciekawe, czy kiedykolwiek robiła sobie testy na wściekliznę, albo chorobę szalonych krów, (bo istnieje coś takiego, i wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z Diethartem), bo na pewno by jej to nie zaszkodziło.
Wszedłem do pokoju i ku braku zdziwienia zastałem w środku Hilde, Jacobsena i Skletta.
- No, jesteś wreszcie Fannis! – zawołał Hilde na mój widok. – Zaczynaliśmy się martwić. Długo cię nie było.
- Całą noc – podkreślił Sklett, uśmiechając się demonicznie.
Wiadomo, Vegardowi zawsze jedno chodzi po głowie.
- Straszne współczucie, Fannis - uśmiechnął się Hilde.
- Tak wiem, unikam Sybi. Też się jej boję.
Reszta jakoś tak dziwnie po sobie popatrzyła.
- A tam, Sybilla! Sybi to teraz małe piwo! – zawołał Hilde. – Masz zdrowo przesrane. U papy Alexa. Zdaje mi się, że będzie miał ochotę na tatar z krasnala.
- Hilde, chyba nie pomagasz… - zauważył delikatnie Jacobsen.
- Chłop powinien wiedzieć na czym stoi! – Hilde całkowicie go zignorował i mówił dalej do mnie. – Alex cię zabije. Tak sobie zdezerterowałeś z konkursu i przespałeś się ze świeżo upieczoną psycholożką!
- Skąd wiesz? – spytałem.
Pytanie na poziomie imbecylności ponad wszelkie normy. Poziom IQ jak śpiącego Żółwia.
- No błagam cię, Fannis! – westchnął Sklett z politowaniem. – Żebym to ja  t o b i e  musiał tłumaczyć…? Co innego można robić z dziewczyną, całą noc, w sypialni zamkniętej na klucz?
Na przykład leżeć i rozmawiać, lub milczeć, być wsparciem… dużo rzeczy. Ale ograniczony mózg Vegarda, pod pojęciem „noc z dziewczyną” ma tylko jedna definicję. I wytłumacz tu coś takiemu prymitywowi.
- No… na przykład leżeć sobie w spokoju – odparłem, wiedząc, że i tak go nie przekonam. Mimo całej ograniczoności Skletta, był przecież ekspertem w tej dziedzinie, podobnie zresztą jak i ja. Ale ja, nie zważając na to, że wychodzę na hipokrytę, próbowałem do końca wpoić mu do łba pewne, zupełnie nienorweskie prawdy. – Ale z ciebie penis!
No ładnie, Fannis, pogrążasz się jeszcze bardziej.
- Ale z ciebie hipokryta! – odparował uchahany Sklett.
- A chociaż warto było? – spytał Jacobsen.
Mimowolnie się uśmiechnąłem.
I co ty wyrabiasz, patafianie? Najpierw próbujesz wytłumaczyć Sklettowi, że do niczego nie doszło, co swoją drogą odrobinę mija się z prawdą, a potem szczerzysz zęby jak lama.
Sklett i Hilde pokiwali głowami, podnosząc w górę kąciki ust. Jacobsen poszedł za ich przykładem. Zdrajca.
- Na twoim miejscu, Hilde – odezwałem się, chcąc zmienić temat – raczej zainteresowałbym się nartami.
- Co?! – wrzasnął Tom, zrywając się z łóżka.
- Chodzi mi o te z autografem Małysza. Bo wiesz, Sybilla zrobiła z nich sobie taran i chcąc wywarzyć drzwi do pokoju, wpieprzyła się z nimi prosto na ścianę.
- AAARRRRRRGGGGGGHHHHHTTTTTTRRRRUUUMMMMPPPPFFFF!!! – ryknął Hilde i wyleciał z pokoju.
Wrócił po chwili, niosąc szczątki swoich ulubionych nart i mrucząc cos pod nosem. Założę się, że modlitwę pogrzebową… Zaczął się zachowywać jak dureń; przytulał te swoje deski śmierdzące naftą, głaskał je i pieścił, skomląc przy tym jak zbity pies.
I to ma być mój BFF?
- Jest Fannis? – do pokoju wszedł Velta, jak zwykle w żółwiowym tempie zauważając moją obecność. – Wiesz, Alex cię woła do… - przeniósł wzrok na wyjącego Hilde.
- Nie przeszkadzaj mu – odezwał się Jacobsen. – Wpadł w depresję.
- Właśnie widzę… dobra, Fannis, jest sprawa do ciebie – Velta porzucił slow-tempo mówienia. – Alex cię woła, chyba jest nieźle wytrącony z równowagi. Mam przeczucie, że nie wyniknie z tego nic dobrego…
Super, sam się tego domyśliłem.
Po cholerę to powiedziałeś, Velta?!
Jego przeczucia bardzo często się sprawdzały. Czasami przechodziły nawet jego najśmielsze oczekiwania. Na przykład parę lat temu przeczuwał wypadek Hildeły, co Tom nadal skrycie ma mu za złe, twierdząc, że gdyby Żółw nie powiedział tego na głos, to wypadku wcale by nie było. Podobnie było w przypadku Jacobsena. Biedny Rune, gdy tylko zaczyna zdanie od „mam przeczucie”, od razu zostaje zakneblowany pierwszym lepszym przedmiotem.
- Powodzenia! – Hilde, zapomniawszy na chwilę o strasznej tragedii, która go dotknęła, klepnął mnie w plecy. – Załatwimy ci piękną trumnę. I nie martw się o Anję, Sklett się nią zaopiekuje…
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Hilde byłby już zimnym trupem.
Zresztą ja zaraz sam będę zimnym trupem, więc o czym tu mówić.
Stanąłem pod drzwiami zimnego, bezdusznego, bezlitosnego trenera, cały spięty ze strachu. Zaraz będę musiał wejść do tej kostnicy.
- W imię Ojca! – przeżegnałem się i wszedłem do środka.
- Andersie Fannemel – dobijający głos Stöckla już na wstępie przygniótł mnie jak wielka kula ołowiu.
Nie lubię jak tak mówi. To oznacza poważne kłopoty. Nigdy nie zwraca się do nas po imieniu i nazwisku, w dodatku bezsensownie operując wołaczami.
Żegnaj Anju, to dla ciebie umieram.
- Może zechciałbyś, w swej łaskawości, wytłumaczyć mi… co to miało znaczyć do jasnej cholery?!
- Uczucie – odparłem lakonicznie, żywiąc płonną nadzieję, że im mniej będę mówił, tym dla mnie będzie lepiej.
Czy mówiąc o torturach i śmierci można użyć słowa: lepiej?
- Uczucie – powtórzył trener głosem przesiąkniętym ironią.
Au, zabolało!
- I ty to mówisz? Ty? Ty i poważne uczucie? Skrajnie niemożliwe, nie sądzisz? Poza tym pomyśl, ile w poprzednim sezonie włożyłeś wysiłku, żeby być w takiej formie, w jakiej obecnie jesteś? Pomyśl o swojej karierze, o przyszłości, o życiu! Chcesz to wszystko zmarnować dla uczucia?
Czy wspomniałem kiedyś, że Alex wydaje mi się nieraz pozbawionym jakichkolwiek, oprócz złości, ludzkich uczuć cyborgiem? Nie? To przepraszam, wspominam teraz.
Ale póki co, chyba spartańskie odpowiedzi typu „tak”, „nie”, „yhy” i jakieś pojedyncze słowa nie wystarczą, żeby przekonać Stöckla. Było się kiedyś przyłożyć do nauk literackich… No nic, trzeba wymyślić jakąś filozoficzną wypowiedź.
- Przyszłość… - postanowiłem obrać to słowo za kluczowe. – Ja tam jakoś inaczej widzę przyszłość. Jak będę stary i zgrzybiały, i przestanę skakać, to nie chciałbym zostać sam. Jakoś z Romørenem nie miałeś problemu! To tylko sport.
- To także sposób na życie – zauważył trener. – A przy tym daje mnóstwo satysfakcji i można dzięki temu zajść na sam szczyt. I ty jesteś w stanie to zrobić. Ale co? Ty wolisz zmarnować lata pracy, poświęceń, wyrzeczeń i morderczych treningów! Jesteś rozproszony, zawalasz skoki, uciekasz z konkursów, a kończy się na tym, że Sybilla, po nocy przespanej w twoim pokoju, łamie narty bogu ducha winnemu Hilde. Naprawdę tak chcesz? Nagle? Bo jakaś dziewczyna zawróciła ci w głowie?
- A tak! Właśnie tak! – rozmowa zaczęła przybierać na emocjach i decybelach.
Wdech – wydech, Fannis.
Jasne. Już jestem spokojny. Jak jasna cholera!
- Tak w ogóle to zastanawiam się, czy nie rozwiązać jej umowy! – rzucił Stöckl gniewnie. – Zatrudniłem ją głównie ze względu na twoje prośby, ale nie takich rezultatów oczekiwałem.
- Proszę bardzo! Jak tak to moją od razu też możesz! Nie chcę zrezygnować ze skakania, ale jeśli postawisz mnie przed takim wyborem to wybiorę to, co jest dla mnie najważniejsze. Wybiorę Anję, jest warta tego, a nawet więcej! I wiesz, co? Czasami
zazwyczaj
zachowujesz się tak, jakby nigdy na nikim ci nie zależało! Jakbyś nie miał w życiu żadnych wyższych wartości! A skoro tak, to może czas to zmienić i zrozumieć drugiego człowieka!
Po tych słowach z własnej inicjatywy (żebym za to nie spłonął w czeluściach Hadesu-pokoju Alexa) zakończyłem rozmowę i wyszedłem, nadzwyczaj subtelnie trzaskając drzwiami i zostawiając trenera z tematem do rozmyślań. Oczywiście doskonale zdawałem sobie sprawę, że moje zachowanie było buntownicze i aroganckie, ale to już problem Alexa. Niech zrozumie wreszcie, że oprócz skoków istnieje takie pojęcie jak „życie prywatne”.
- Fannis, zaczekaj! – zawołał za mną Stöckl.
Odwróciłem się.
STOP. Czy on właśnie powiedział „Fannis”?
- Może i masz trochę racji, nie przeczę –odezwał się, usilnie próbując ukryć zażenowanie. – Być może byłem trochę zbyt surowy… To dobrze, że się… zmieniłeś.
WTF?! Jaja sobie ze mnie robi, czy co?
- Ja cię nawet trochę rozumiem.
Wow. Wielkie WOW. Podwójne wielkie WOW.
- Także ten… tym razem wyjątkowo ci wybaczę, ale jeśli kiedyś dostanę podobną, lub gorszą skargę na was, to ulgi nie będzie, pamiętaj o tym.
Gapiłem się na niego z otwartą paszczą.
- No idź, zanim się rozmyślę.
Zaskoczony nagłą zmianą w cynicznym zwykle zachowaniu trenera, odmaszerowałem do swojego pokoju. W środku był już tylko Hilde i Sklett, jako dwójka najbardziej zainteresowanych tematem.
- Jednak żyjesz… - Hilde udał zmartwionego. – A szkoda, bo Sklett już suszył sobie łapki… Ale wiesz o tym, że drugi Vegard też leci na twoją dziewczynę? Sam mi to powiedział wczoraj wieczorem, że nie może sobie wybaczyć, że nie zdobył jej jako pierwszy…
Spokojnie, Fannis, powstrzymaj się. Wcale nie musisz rzucić się na Roszpunę i wykręcić mu karku.
- Jak udało ci się udobruchać Alexa? – spytał Sklett z niedowierzaniem. – Nie wyobrażam sobie, jak bardzo musiałeś się ukorzyć…
- W sumie to wcale. Nawrzeszczałem na niego… - podrapałem się po karku.
- Nie…
                - Hehehe, wyobrażam sobie! – zaśmiał się Hilde, zamykając ostentacyjnie oczy i uśmiechając się pełną gębą.
Naprawdę miałem ochotę go udusić, ale niejednokrotnie był moim jedynym towarzyszem niedoli, więc postanowiłem mu odpuścić. Co wcale nie znaczy, że mu wybaczę. Nie, za ten tekst o Vegardach, polujących na Anję.
Rzygam.



Do pokoju Fannemela i Hildego, gdzie na drzwiach, oprócz numeru 95, wisiał wielki, kolorowy plakat „Bajkolandia” ozdobiony w tęczę, gwiazdki, kwiatki i serduszka, zwaliła się duża część ekipy na rozgrywkę pokera. Czasami grywali na pieniądze, ale najczęściej, jak to na Norwegów przystało, w rozbieranego. Wygrywał jak zwykle Jacobsen, mając nadzwyczajne szczęście do kart. Tym zaś, który pozbył się najwięcej części swojej garderoby i siedział prawie nago na podłodze był Sklett. Najwyraźniej jednak nie przeszkadzał mu fakt, że do obstawienia miał jeszcze tylko niebieskie bokserki z napisem „Jingle bells” i grał nadal. Czasami puszczał diabelskie oczko do Anji, dając do zrozumienia, że bardzo chętnie przegra następną rundę. Wtedy zaś Anja, bądź gdy zauważył Vegarda Fannemel, ciskali w niego chrupkami z paczki Swensena. Vegard zazdrośnie chował paczkę Lays’ów (Bóg wie jakim cudem, żeby przeszmuglować ją pod czujnym okiem trenera) za siebie, wciąż obrażony, że Anja wolała usiąść na kolanach Krasnala, niż na oferowanym przez Swensena krześle.
Anja myślała.
Swensen zazdrościł.
Fannemel triumfował.
Jego ubrania też w znacznej części leżały na podłodze. Poza tym Anders miał pewność, że przegra następną rozgrywkę. Kicha. Hilde będzie uchahany. A tylko jedna rzecz jest gorsza od uchahanego Hilde. Uchahany Sklett… lub wściekła, niewyspana Sybilla.
Czyli w sumie to dwie rzeczy.
Zapach serowo-cebulowy unosił się po całym pokoju, sprawiając, że głodny Atle skusił się do ukradkowego podjadania Swensenowych chipsów.
Do konkursu drużynowego zostały trzy godziny. Zbyt mało czasu, żeby któryś z Norwegów zdążył rozebrać się całkowicie. No chyba, że Sklett, ale on się nie liczy.
Hilde, Velta i Bardal mieli jeszcze mniej czasu. Oni mieli reprezentować Norge-Team podczas konkursu. Nieznany był czwarty reprezentant, pierwotnie miał być nim Fannemel, ale Stöckl nie wiedział, co zrobić z „tym nieszczęśnikiem”, na którego nie wiadomo w końcu było, czy można polegać.
- Ha! Wygrałem! … to znaczy: przegrałem! – zawołał triumfalnie Sklett, wystrzelając w górę jak z procy, rozsypując przy tym karty po całym pokoju.
Nie zdążył się jednak rozebrać. Bo nagle przez pokój przeszarżowała wściekła Sybilla, ciskając jakimś bliżej nieokreślonym przedmiotem i przypadkiem trafiając do paczki Lays’ów.
- No dobra, gnojki! – zawołała. – Przyznać się, który to zawiesił na klamce od naszego pokoju odświeżacz powietrza pod postacią całkowicie przepoconych, cuchnących skarpet, a udupię sukinsyna!
Sklett oparł się o ścianę i zaniósł się śmiechem. Ale szybko przestał, bo musiał uciekać przed Sybillą, która rzuciła się na niego ze szczotką do kibla. Należy może dodać, że szczotkę zapożyczyła z pokoju Bardala, który wczoraj degustował kulinarne przysmaki z jakiejś chińskiej knajpy.
Vegard z panicznym wrzaskiem, od którego umarli chyba powstali z grobów, pognał w kierunku wyjścia, a za nim Sybilla, wymachując szczotką. Wyglądało to dość komicznie, zwłaszcza, że Vegard, biegnąc w samych swych niebieskich bokserkach, zgubił po drodze oba kapcie. Bez skarpetek.
Hilde wyjął skarpety Skletta z paczki chipsów, czy może teraz; paczki po chipsach. Przysunął je do twarzy, pociągnął nosem i natychmiast tego pożałował, bo ciskając skarpetki prosto w Fannemela, zawołał:
- O ja pierdolę! Ten to ma dopiero organizm! Jak można z nim wytrzymać w pokoju?! Jak można się do tego przyzwyczaić?!
- Nie można – mruknął Velta, będąc właśnie tym pechowcem, który musiał dzielić kwaterę ze Sklettem, trzymającym pod łóżkiem tysiące takich bomb gazowych.
Fannemel wyrzucił cuchnące skarpety, nasączone naturalnym gazem bojowym, przez okno, trafiając prosto w wychodzącego Prevca i zajął się zabawą włosami Anji, a to z kolei zajęcie pochłonęło całą jego uwagę, także nawet nie zauważył, jak wszyscy wyszli do hallu, chcąc podziwiać widowisko. A było na co patrzyć.
- Wolę tak – odezwała się Anja.
- To znaczy jak?
- To znaczy z tobą.
- Przecież cały czas jesteś ze mną – przekomarzał się Anders.
- Ale ja wolę  t y l k o  z tobą.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i schowała głowę w najbezpieczniejszym miejscu na świecie; gdzieś między brodą a mostkiem Fannemela.
 Chyba do tego zostały stworzone mostki i brody: żeby można było między nimi ukryć głowę. Bo nie znajdzie się bardziej odpowiedniego miejsca na głowę niż pomiędzy brodą, a mostkiem. Ale jedna głowa ma przypisane tylko jedno takie miejsce. Bo chociaż bród i mostków jest kilka miliardów, to do jednej głowy pasuje tylko jedna para. Trochę tak jak z puzzlami; w pudełku jest wiele elementów, ale w konkretne miejsce pasuje tylko ten jeden jedyny. Anja właśnie czuła, że odnalazła swoje miejsce wśród wieloczęściowej układanki. Anders przytulił ją do siebie. Zaczęła nucić pod nosem jakąś cichą melodyjkę; kilka powtarzających się dźwięków. Nie potrzebowała do szczęścia niczego więcej.
- A dlaczego, tak w ogóle, Sybilla nienawidzi Skletta? – odezwała się nagle po jakimś czasie.
- To raczej on nienawidzi Sybilli. I, szczerze, nie dziwię się jełopowi.
- Ale dlaczego? Odkąd tu jestem, cały czas toczą ze sobą jakieś wojny. To tak dla żartu czy jak?
- A kij tam wie, co im teraz łazi po głowie! … Naprawdę chcesz znać szczegóły z życia prywatnego Vegarda Haukoe Skletta? … Taaa – Fannemel podrapał się po głowie, poprawiając efekty specjalne swojej fryzury, znajdującej się wiecznie w artystycznym nieładzie. – Widzisz, Sybi to mimo wszystko niezła laska… Nie patrz tak na mnie, ja tylko stwierdzam fakty… Na początku znajomości Sklecio próbował ją poderwać, ale że jest skończonym idiotą, źle się do tego zabrał i wszystko spier… schrzanił. Podłożył jej nogę jak szła z nartami i się wyrypała. Ale Sybi, jak pewnie zdążyłaś się domyślić, odpłaciła mu pięknym za nadobne: tak mu przypier…niczyła w splot słoneczny, że przez tydzień nie mógł przelecieć żadnej laseczki. Przypadkiem akurat następnego wieczoru była najzajebiściejsza impreza roku w MO. No i Vegie skończył jako seksualny  abstynent, jeśli tak mogę to nazwać. Ale poprzysiągł zemstę i od tego czasu nienawidzą się nawzajem. Do tego stopnia, że ledwo mogą tolerować swoją obecność, nie skacząc sobie do gardziołków.
- Gruba sprawa… - mruknęła Anja. - … A ty jak się bawiłeś?
- Co?
- No, na tej imprezie.
- Ach… - Anders przypomniał sobie pewien pamiętny poranek po pewnej niepamiętnej nocy w Zakopanem, kiedy to obudził się pod stołem z Hildełą i trzema panienkami. – Wlazłem na stół i wymiatałem do polskiej disco-pompy. Potem włączyli austriacki folk, którego nie lubię… Ale są rzeczy gorsze od austriackiego folku, na przykład ruskie techno… A potem, niestety, chyba urwał mi się film.
- Aha… - Anja przekrzywiła głowę, patrząc na niego z zaciekawieniem. - … O czym ty myślisz, tańcząc na stole?
- O tym – Fannis objął ją mocniej, przyciągając do siebie i pocałował w szyję. Odwróciła się tak, że zetknęli się ustami.
- Hej, Anja, co za masakra…! – do pokoju bez uprzedzenia wpadł Swensen.
Dziewczyna gwałtownie się zaczerwieniła i zawstydzona odwróciła głowę w bok. Vegard kontynuował sensacyjną opowieść.
- Sybilla natarła Sklettowi twarz szczotką od Bardalowego WC-ta! Kwiczał jak ubijana świnia! A Pero szuka taśmy klejącej, żeby zrobić Vegiemu knebla z jego własnej skarpety! Żałujcie, że nie widzieliście Sybi w akcji! Ubaw po pachy i wyżej! Sklett spierniczył do schowka na miotły i się zatrzasnął. Alex z Alexem próbują teraz otworzyć i go wyciągnąć… Także lecę, bo ominie mnie widowisko! Hehehe, ja nie mogę…! – zawołał Swensen na wychodnym, zapominając jak zwykle o zamknięciu drzwi.




Wspomniałem już o tym, że nie znoszę Swensena?
Ten gość po prostu działa mi na nerwy. Bo nie dość, że kumpluje się z Diethartem (no błagam! Jak można przyjaźnić się kimś, kto myje końskie zęby pastą o smaku cynamonowym?!) to jeszcze zawsze pojawia się w najmniej odpowiednim momencie. Teraz akurat musiał zepsuć dobrze zapowiadającą się chwilę. Po postawie Anji wywnioskowałem, że dalszej części nie będzie.
Za to był Stjernen, który latał od pokoju do pokoju i zwoływał wszystkich niezwłocznie na pilną zbiórkę przed pokojem Stöckla. Zbiórkę o nazwie: „macie-przerąbane-a-jeśli-nie-przyjdziecie-to-będziecie-mieli-jeszcze-gorzej”.
Chyba, że chodziło o tę drugą, którą Hilde nazywał kabaretem pod tytułem: „Norkowie, niesubordynacja i zawieszenie”.
Doprawdy, sam nie wiem, która byłaby gorsza. Osobiście… to dla mnie chyba ta druga. Miałem nadzieję, że Alex do tej pory przestał się na mnie boczyć. W przeciwnym razie… oops… może nie być przeciwnego razu. Będzie tylko podzielone. Zdania podzielone: kto jest za tym, żeby udupić Krasnala za wszystkie jego dotychczasowe przewinienia, i kto jest temu przeciwny. Niedopsze.
Takie zebrania mają tylko jedną zasadę, prawo dżungli: PRZETRWA NAJSILNIEJSZY. A kto jest w naszej kadrze najsilniejszy? Pan trener ze swoim autorytetem.
Bo Sybilla się nie liczy, prawda…?
***

Jest kolejny, są Norwegowie ^^
Dziękuję Wam, kochani, za tak konstruktywną krytykę ;) każdy lubi co lubi :D
Dzisiaj krótko, bo czas nagli.
Pozdrawiam :*

poniedziałek, 23 lutego 2015


6. “I want to hear your voice, your laughter, again and again – forever”.




Obudziłam się rano z mieszanymi uczuciami.
Leżałam, udając że śpię, ale daleko było mi do takiego stanu. Byłam całkowicie pogubiona i nie wiedziałam, co robię, co robiłam… Wczorajszy wieczór, kiedy stałam na balkonie, przyjście Fannemela i ta jego bliskość; otwartość… Bałam się wstać, bałam się wyjść na korytarz. Bo choć czułam się wczoraj  p r a w i e  szczęśliwa, bałam się, że znajdę się znowu w takiej sytuacji, kiedy nie będę wiedziała, jak postąpić, co powiedzieć. Wprawdzie wczoraj obyło się bez zbędnych słów, ale przecież tak nie można. W końcu będę musiała z nim porozmawiać, i to naprawdę, szczerze porozmawiać, nie tak jak do tej pory. Nie umiałam rozmawiać z ludźmi, nie umiałam…
Otworzyłam oczy, wiedząc, że prędzej czy później muszę wstać, chociaż przerażała mnie perspektywa stanięcia vis á vis z Fannemelem lub tłumem ludzi, którzy akurat wczoraj lub dzisiaj rano zgłębili treść najnowszego „Sportsmena”.
Przed oczami pojawiła się kolorowa plamka.
Balony?
Przetarłam oczy.
Nie, to był bukiecik kwiatów, stojący na mojej szafce nocnej.
Podniosłam się i po omacku zaczęłam szukać bileciku, karteczki lub czegoś w tym stylu, co pozwoliłoby mi określić tożsamość ofiarodawcy. Tego już było za wiele. Wystraszyłam się, że to kolejny numer ze strony…
- Nie od Fannemela – usłyszałam głos Sybilli.
Właśnie wyszła z łazienki, jak zwykle piłując paznokcie. W ręce dzierżyła jeszcze dwa kolory lakieru i tusz do rzęs. Wiadomo, szła na polowanie. Trochę nie podobał mi się sposób, w jaki ona dawała Zografskiemu do zrozumienia, że na niego leci. Mało subtelnie.
- Myślałam, że prymitywy nie posiadają czegoś tak złożonego jak sumienie, ale chyba nie do końca miałam rację. Te skurczybyki, które wczoraj omal cię nie zamordowały, nie roztrząsam czy celowo, czy nie, przyszły tu z samego rana, budząc mnie z pięknego snu…
- Mogę się domyślić, że…
- Tak, powitałam ich należycie – uśmiechnęła się figlarnie Sybi. – Było koło piątej nad ranem, a mi właśnie śnił się doskonały wręcz wieczór…
Ja też się uśmiechnęłam. Mogłam się domyślić, co dla niej oznaczał idealny wieczór. Zaczęłam się za to zastanawiać, czym byłby dla mnie.
Samotność, oglądanie komedii, lub wręcz przeciwnie, horrorów, paczka popcornu i butelka coli, w lepszym wypadku, może jakiegoś trunku…
Nie, to nie to.
Samotność, spacer po ulicy, oglądanie sklepowych wystaw…
Nie, to też nie to. Naprawdę nie wiesz…?
Jeszcze raz.
Samotność…
Nie, kurwa, odwal się od tej pieprzonej samotności! Potrzebny ci KTOŚ, idiotko! KTOŚ, a nie COŚ!!!
Ostatnia szansa.
Milczenie. Może i rozmowa. Cisza wokół i wewnątrz mnie. Zrozumienie. Spokój. I przede wszystkim
Fannemel
czyjaś obecność.
To jest to.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
Zaraz jednak uśmiech zamienił się w zamyślenie, a to w narastające uczucie strachu i zdumienia. Rysopis idealnego wieczoru wydawał się brzmieć znajomo. Aż za bardzo. Przeraziłam się, jak bardzo opis pasował do wczorajszej nocy. Fannemel i to wszystko… Wczoraj czułam... szczęście. Dzisiaj się tego wstydzę. Dzisiaj się tego boję. Dzisiaj boję się, że to się powtórzy. Choć jest to w moim pojęciu wieczór idealny. Paradoksalnie.
- A ty w ogóle nie masz zamiaru ruszyć dupy z łóżka? – głos Sybi przerwał moje rozmyślania. – Nie żeby coś, ja rozumiem, że możesz się nienajlepiej czuć, ale… dzisiaj też jest dzień i praca sama się nie zrobi.
- Nie wiem, czy dam radę…
- Źle się czujesz?
- …Tak.
Nieprawda. Przestań wreszcie okłamywać siebie i wszystkich wokół. Boisz się szczęścia. Boisz się Fannemela, chociaż tego chcesz. Wiesz, że tego chcesz, schizofreniczko.
Wcale nie czułam się źle. Tak naprawdę to czułam się nawet lepiej niż przez incydentem w jeziorze. Być może zaczęłam się hartować. Jednak wątpię, żeby dało się do tego przywyknąć.
- Wiesz co, Sybi… Może jednak trza w końcu się ruszyć i wstać – odezwałam się, wychodząc spod kołdry.
I wyjść naprzeciw własnym patologicznym, paradoksalnym, niedorzecznym lękom.
- Pewnie. Inaczej zgrzybiejesz w tym łóżku i nie nadasz się do niczego. Zgrzybiejesz i na ciele i na duchu.
Miała całkowitą rację. Zastanawiałam się tylko, z której książki czy kolorowego poradnika wzięła ten tekst.
Taak, Anju, zrób coś ze sobą. Dzisiaj drugi konkurs. O wczorajszym trzeba zapomnieć. Chociaż… za mało przerwy nam dali między konkursami – uświadomiłam sobie. A gdzie kwalifikacje? A seria treningowa? Cóż, zupełnie nie orientuję się w tym wszystkim. Dowiem się pewnie później. I ostania, jak zwykle zresztą.
Byłam zmęczona. Męczyło mnie nie tylko wyczerpanie fizyczne, ale również duża niestabilność psychiczna. Miałam już dość tej wiecznej huśtawki nastrojów. Denerwowała i mnie, i wszystkich dookoła. Niedługo wszyscy, nawet Fannemel, stracą do mnie cierpliwość…
Taak, ubierz te dwa swetry, nie wiadomo, gdzie dzisiaj przyjdzie ci stać. Tak, chociaż rozczesz włosy. Musisz coś ze sobą zrobić i nie wyglądać jak kupka nieszczęścia, którą się czujesz. Musisz zachować dobrą minę do złej gry do końca.
Do końca oszukiwać, że wszystko w porządku…





- Fannemel! – z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie głośny, pełen wyrzutów głos Stöckla.
Od razu wiedziałem, że traci cierpliwość. Nawet nie nazwał mnie Fannis, co znaczyło, że ma mnie dość. Nie było moim zamiarem go ignorować, zwłaszcza przed konkursem. Nie mogłem się jednak powstrzymać. Powstrzymać, żeby nie rozmyślać.
Zastanawiałem się nad tym, co zrobiłem wczoraj. Oto co zrobiłem: pozwoliłem tym bezmózgim idiotom wrzucić moją dziewczynę do jeziora. Do zimnego, lodowatego…
WRÓĆ.
Czy ja właśnie powiedziałem coś o „mojej dziewczynie”? Cofam to.
Jasny gwint i ryj Dietharta… Nie jest ze mną dobrze. Może faktycznie wczoraj przemroziłem sobie mózgoczaszkę. (Zakładając, że w ogóle posiadam coś takiego jak mózg, bo w życiu z zasady kieruję się trochę czymś innym, ale może nie będę się zagłębiał w te tematy…)
Okaay. Odbija mi na stare lata, chyba najwyższy czas to przyznać. Albo po prostu… Nie, to jakiś absurd. Przecież to ja, Fannis – jedyny w swoim rodzaju Król Norweskiego Zła; jestem wyjątkowy. To niemożliwe, żebym poddał się temu prądowi co wszyscy wokół. Oficjalnie jestem gorącym facetem z zimnym sercem.
A może jednak nie aż tak zimnym? Może potrafiłbym kochać normalnie, jak wszyscy normalni ludzie (poza Hildełą) na tym świecie? Nie wiem. Czy chciałbym? Chyba tak. Nie wiem. Nic już nie wiem…
- Ty w ogóle nie słuchasz! – usłyszałem znowu. Nie wiedziałem, czy od ostatniego upomnienia minęła minuta, czy pół godziny. – Radzę ci dobrze, porzuć myślenie, bo w przypadku półgłówstwa rzadko wychodzi ono na dobre. Myślisz i myślisz, jakbyś właśnie pakował się w jakiś poważny związek lub z niego wychodził.
Oczywiście powiedział to czysto hipotetycznie, ale gdyby wiedział! Nie mogłem powstrzymać uśmiechu albo jakiegoś ciętego tekstu, ale opanowałem się. Nie miałem ochoty wkopywać się niepotrzebnie w kłótnie z Alexem.
Za to Hilde nie miał najwyraźniej nic na przeszkodzie, żeby parsknąć śmiechem i poszeptać ze Sklettem, po czym razem z nim podśmiewywać się po cichu, nie ukrywając jednak rozbawienia. Mogłem się założyć, że wiem, z czego się śmieją. Ale, o nie!, za cholerę nie wiedziałem, skąd to wiem.
- Nie powiesz nam, co tak pochłania twoje myśli, że jest ważniejsze od konkursu? – spytał Stöckl, zwracając się do mnie. – Nie powiesz o czym myślisz?
- Raczej myślę, że nie.
Zmierzył mnie surowym wzrokiem. Nie mam pojęcia, dlaczego robił to tak długo. W końcu w sumie nie miał dużo do mierzenia przy moim wzroście. W końcu westchnął z rezygnacją i odwrócił się bokiem, udzielając następnych wskazówek. Nie miałem pojęcia, jakie to były wskazówki. Nie słyszałem nawet, jak kazał nam się rozejść i przygotować do konkursu. Wyszedłem, bo inni wychodzili. Robiłem wszystko jak robot.
Bezwiednie.
Bezładnie.
Bezsensownie.
Jak gdyby świat mnie otaczający był tylko fikcją. Jedynie moje myśli były prawdziwe i bliskie. Ale przecież nie da się w nieskończoność żyć w świecie fikcji. Zdziwaczeję, zamknę się w sobie i stanę się, w swojej samotności, podobny do Anji.
Włącz się, durny mózgu! Wracaj do rzeczywistości!
- … a wtedy on „już myślałem, że to się nigdy nie skończy” – usłyszałem głos Sorsella. – Mówię wam, jaką miała głupią minę!
Pozostali ryknęli śmiechem. Nie miałem pojęcia, z czego się śmieją. Westchnąłem w duchu, wchodząc do pomieszczenia. Rozglądnąłem się wokół. Patrzyłem wszędzie, szukając pewnej osoby.
Była.
Siedziała gdzieś z boku z zamiarem wspierania nas i pomagania. Zobaczyła mnie. Spuściła głowę.
Nie radziła sobie.
Anja miała na zadanie nas wspierać, a przecież ona sama potrzebowała wsparcia. Czy nikt oprócz mnie tego nie widzi? Ona potrzebuje czyjejś pomocy bardziej niż wszyscy skoczkowie przed konkursem razem wzięci. Ona o tym także wie.
Więc dlaczego nie chciała dopuścić do siebie kogoś, kto chciałby jej pomóc?
Nawet jeśli tym kimś miałbym być ja – Król Norweskiego Zła.


Wprost proporcjonalnie do trwania konkursu, pomieszczenie pustoszało, ale mimo to, robiło mi się coraz duszniej i goręcej. Coraz bardziej czułam, że mi ciasno, jakbym miała klaustrofobię. A przecież nie miałam.
Ciągle słychać było komentarze, rzadko pozbawione złorzeczeń i niewyszukanych wyrazów w najróżniejszych językach świata. Mogłam nieźle podszkolić słownictwo. Miałam ochotę podejść do grupki złożonej z Norwegów, paru Słoweńców i Piotra Żyły. Podejść, włączyć się do rozmowy…
Zaniedbywałam życie towarzyskie, wiedziałam o tym. Chciałam wreszcie odzyskać umiejętność współżycia w grupie. Ale nie potrafiłam. Już nie. Tak dawno…
Nie, tylko nie zaczynaj znowu...
Chcę się do nich przyłączyć. Muszę się przełamać. Teraz. Jednak wiedziałam, że było to niemożliwe. Wszystko przez ten pieprzony strach w środku. Chciałam się go pozbyć, ale nie umiałam.
Strach, że jeśli zwiążę się z kimkolwiek, kiedyś znowu zostanę sama. Bałam się, że jeśli za bardzo zbliżę się do Fannemela, później i tak to stracę. Tym bardziej będę cierpieć. Strach przed cierpieniem wywoływał ból wielokrotnie gorszy, ale po przejściach z dzieciństwa, nadal mnie prześladował. Nie umiałam zaufać nikomu. Ani sobie. Ani temu, że wszystko będzie dobrze. Zaufać, że nie skończy się to tak jak do tej pory. Brak wiary tłumaczyłam sobie mówiąc „kto sparzył się na gorącym, ten na zimne dmucha”. Ale zbyt wiele lat tak trwałam. Ta maksyma mimowolnie stała się moim życiowym mottem i wytyczną. Najwyższą wartością, której nie umiałam zrzucić.
A gdyby spróbować? Odważyć się i… cierpieć? Znowu? Nie. Nie mogę. Ale chcę, tak bardzo chcę. Lecz nie potrafię. Pomocy…
Poczułam, że mimo otworzonego okna, robi mi się duszno nie do zniesienia. W środku kłuły mnie niby drobinki szkła, wbijające mi się w serce. Odłamki przeszłości, nie usunięte z rany. W moje życie wdarło się zakażenie zwane Strach, powodując bardzo ciężką, prawie nieuleczalną chorobę, Nieufność.
Muszę stąd wyjść, muszę być sama.
Nie, proszę, tylko znowu nie zaczynaj, przestań…
Nikt mi nie może pomóc. Muszę sama. Tak,  s a m a . I cicho, serce. Jeszcze nic dobrego nie wyniknęło z tego, że cię posłuchałam. Rozum też mi nie pomógł.
Pomógł tylko STRACH. Tak, właśnie STRACH, którego się tak boisz, wiesz o tym doskonale.
Niemal wymiotując od tego całego strachu, poszłam do Stöckla, zwalniając się. Tłumaczyłam, że źle się czuję. Nie kłamałam. Czułam się okropnie. Ale nie na ciele, lecz na duszy, na sercu.
Poszłam. Sama. Znowu.
Nic się nie zmieniło, nadal tkwisz w tym samym miejscu. Nadal zamykasz się na ludzi i uciekasz w samotność, która cię zabija. A właśnie u niej szukasz pocieszenia. Błędne koło, prowadzące do…
Właśnie, do czego?
Nie weszłam do pokoju. Ręka drżała mi tak bardzo, że nie mogłam trafić kluczem do zamka. Usiadłam na ławce, stojącej w hallu.
Tak nie możesz, zabijesz się sama. Popełnisz samobójstwo. Samotność cię zabije. Dasz palec, a zabierze całą rękę, zabierze całą ciebie. Uciekaj. Uciekaj.
Ale dokąd? Nie ma dokąd uciec przed samotnością. Sama sobie to zrobiłam, była to moja własna wina. Sama, swoim zachowaniem odepchnęłam ludzi, którzy mogli mi pomóc.
Przeszłość.
Litości, tylko nie to!
Tam był pies pogrzebany. Przeszłość odbiła piętno na całe moje życie. Rany, które zabliźniły się krzywo, lub nawet wcale. Chciałam odciąć się od niej i zacząć nowe życie. Ale zakażone blizny przypominały mi o tym na każdym kroku. Teraz też.
Teraz też.
Czym skorupka nasiąknie za młodu, tym na starość karki przetrąca. Zawsze byłam samotna. I wątpię, czy kiedykolwiek to zmienię. A w takim razie umrę. Mój organizm nie przestanie pracować, ale to nie będzie życie. To będzie trwanie. Wegetacja.
Całe moje życie było jedną wielką pustką. Od niechcianego początku, do skomplikowanego teraz. Pomyłka. To ja byłam w tym wszystkim największą pomyłką.
Schowałam twarz w dłoniach. Zacisnęłam powieki tak mocno, że aż wreszcie pojawiły się łzy. Czy przyniosą ulgę, czy mękę nie do zniesienia – tego nie wiem. Ale czy pozostało mi coś innego?
Z każdą chwilą płynęło coraz więcej łez. Mżawka zamieniła się w ulewę, a ta w oberwanie chmury. Płakałam nad szczęściem, którego nie poznałam, a które przez niepoznanie sama odpychałam. Płakałam nad miłością, której nigdy w pełni nie zaznałam.
W takim właśnie stanie zastał mnie Fannemel, który pojawił się nie wiadomo skąd. Pewnie przyszedł sprawdzić, czy wszystko w porządku.
A wszystko było wyjątkowo nie w porządku.



Gdy usłyszałem od Stöckla, że Anja źle się poczuła, od razu wiedziałem, że coś jest nie halo. Pieprząc cały ten konkurs, poszedłem w kierunku hotelu. Zastałem ją, tonącą we łzach, w hallu. Zatrzymałem się, zaskoczony nową sytuacją.
- Anju… - wymamrotałem, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć.
Może nic nie trzeba? A może właśnie jest to konieczne? Do tej pory moje kontakty z kobietami polegały zupełnie na czymś innym, skąd miałem wiedzieć, co robi się w sytuacji takiej jak ta?
Dziewczyna odsłoniła czerwone oblicze. Ze zgrozą i współczuciem patrzyłem na drżące wargi, błyszczące oczy i mokrą twarz, po której wciąż spływały łzy.
- Anders…? – odezwała się bezgłośnie i płakała nadal.
Nie rozumiałem ogromu smutku. Skąd się bierze i dlaczego?
- Ale… co się stało? – próbowałem spytać.
- Życie; życie się stało…! – odparła z płaczem Anja, gwałtownie odsuwając dłonie od twarzy i mruczała niby do siebie, ale jednak do mnie. – To pomyłka, to wszystko jest jedną, wielką, cholerną pomyłką…! Nie umiem już żyć…! Może nie powinnam…? Ale chcę, tak bardzo chcę…
Popatrzyła na mnie bezradnie.
- Pomóż mi, Fannis… - szepnęła rozpaczliwie i z dziecięcą ufnością przylgnęła do mnie.
Do głębi poruszyła mnie swoją bezradnością; zawsze nieprzystępna Anja nagle staje się małą dziewczynką, szukającą miłości i oparcia. Nie mogę jej zawieść. Potrzebuje mnie. Zaufała mi.
Wiesz, co masz robić. Wyłączam się, Anders. Podpisano: Twój Rozum.
Słowa były tutaj zbędne. Usiadłem z nią na ławce, przygarnąłem do siebie i pocałowałem w czubek głowy. Tak, właśnie tego teraz potrzebowała. Kogoś bliskiego. Wsparcia. Zrozumienia.
Możesz jej to dać, możesz i chcesz.



Anja ze szlochem wtuliła się w Fannemela i ukryła twarz w jego koszulce na piersi. Płakała, choć nie był to już płacz tak bolesny jak przedtem. Teraz miała wsparcie. Czuła się bezpiecznie w ramionach Andersa, ukryta przed złem tego świata. Po raz pierwszy czuła, że ktoś jest przy niej. Płakała nadal, nie mogąc zaczerpnąć oddechu. Czuła, że Fannemel opiera podbródek na jej głowie. Zadrżała. Całkowicie odizolowana od świata dookoła.
Powódź na koszulce Andersa była co najmniej obfita, jednak skoczkowi najwyraźniej to nie przeszkadzało. Czekał. Był.
Anja skończyła płakać dopiero, gdy zabrakło jej łez. Ale nie śmiała się poruszyć. Bała się, że ochronny mur, wniesiony przez Fannemela runie, gdy tylko dziewczyna odsunie się od niego. Trwała tak długo.
- … To wszystko przez przeszłość – Anders usłyszał cichy głos dziewczyny. – Moi rodzice… to była zwykła wpadka – ja byłam… nikt nigdy mnie nie kochał… - urwała, gdy głos jej się załamał.
Poczuła, że Fannemel obejmuje ją mocniej.
Wstał, ciągnąc za sobą Anję i zwrócił ją ku sobie. Stykali się czołami. Patrzyli sobie w oczy, nie mówiąc nic, współobjęci.
- … Dziękuję – odezwała się dopiero szeptem Anja. – Fannis…
W jej oczach znowu pojawiły się łzy. Ale ona nie wiedziała, czy są to łzy boleści, czy szczęścia. Pociekły po twarzy dziewczyny. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- W porządku – odezwał się Fannemel ciepło, delikatnie kciukiem ścierając łzy z jej twarzy. – Teraz jestem tutaj. Przy tobie.
Słowa te przyprawiły Anję o przyspieszone tętno i nowe, nieznane jej dotąd uczucie. Oddała się temu całą sobą.
- To ja powinnam wam pomagać… - powiedziała poważnie. – Ale potrzebuję, żeby ktoś pomógł mi, żeby ktoś martwił się o mnie… Fannis, chcę, żebyś to ty był tym kimś…
- Będę przy tobie – obiecał Fannemel miękko, biorąc w dłonie twarz dziewczyny i całując ją w usta.
Anja poczuła ciepło i szczęście. Odwzajemniła pocałunek i trwała tak długo, mając nadzieję, że jak najdłużej uda jej się zatrzymać tę chwilę. W końcu zostawiła usta Fannemela, odsunęła twarz i popatrzyła na niego ze szczęściem i miłością widoczną w oczach.
- Fannis…
- Chyba cię kocham, Anju – powiedział nagle Anders.
- Ja… ja ciebie też.




Szczęście.
Miłość.
Dwa słowa dodane do mojego słownika. Te dwa uczucia, które teraz czułam. Szczęście i miłość. Takie to piękne. Pierwszy raz zaznałam czegoś takiego.
To uświadomiło mi, jak ślepa byłam dotychczas. Nie zauważałam szczęścia, pukającego do mnie. Weszło dopiero, gdy burza i ulewa zniszczyła mur, drzwi zamknięte na kłódkę bez klucza.
Fannemel… los widocznie tak chciał. Postawił go na mojej drodze i ciągle na niego nakierowywał, a ja przez cały czas go omijałam. Przeraziłam się, jak niewiele brakowało, żebym go obeszła, nawet nie zauważając przegapionej szansy. Teraz zrozumiałam, że jest jeszcze ktoś, kto będzie ze mną, ktoś, komu jeszcze na mnie zależy.
- Chciałbym ciągle słuchać twojego głosu – mówił Anders w moje włosy. – I śmiechu. Naucz się śmiać. Chciałbym cię słuchać już zawsze…
- Fannis… - szepnęłam, gubiąc wszystko inne w jego objęciach.
Weszliśmy do pokoju, nadal razem, nie chcąc się rozdzielać. Gdyby ktoś spytał mnie, do czego między nami doszło, nie potrafiłabym odpowiedzieć na to pytanie.
           Wiem tylko, że potem czułam już tylko czułą bliskość Fannemela.
           ***

           Taaaak... Napisałam ten rozdział, czytam go... No nie... Czytam jeszcze raz... Rzygam tęczą no :P Ale chyba nie jest najgorzej. A pierwotna wersja nigdy nie ujrzy światła dziennego: usunęłam ją z laptopa i dla pewności przeglądnęłam wszystkie komputery w domu, mój pendrive, pendrive mamy, brata i wszelkie miejsca, gdzie bezwiednie mogłam to zapisać... ;-; Nevermind.
            W każdym razie mam nadzieję, że wśród was znajdują się miłośnicy takich klimatów ^^
            Pozdrawiam :)

piątek, 20 lutego 2015

5. What I mean love?




Sybilla wcale nie zdziwiła się, że zostałam. Po takiej pouczającej przemowie z jej strony mogła być pewna, że zostanę. A swoją drogą to paradoksalne: ona mówi psychologiczne teksty do mnie. Z logicznego punktu widzenia powinno być dokładnie na odwrót. No ale ja w logice nigdy nie byłam świetna, więc nie będę się zagłębiać w ten temat.
Musiałam przyznać jej rację.
I przy okazji przekonałam się, że Sybi umie trzymać język za zębami, bo incydent z naszego pokoju pewnie nigdy nie wyszedłby na światło dzienne, gdyby nie ja. Nieopatrznie wygadałam to jakiemuś skoczkowi i już dalej poczta pantoflowa zrobiła swoje.
Skończyło się na tym, że musiałam gęsto się tłumaczyć Stöcklowi. Na szczęście nieraz wychodziłam cało z tego typu wpadek.
Znacznie gorzej było mi przekonać Fannemela, który patrzył na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby bał się, że jednak zmienię zdanie i wyjadę. Nie wiedziałam, co mu powiedzieć, żeby go trochę udobruchać, i rozweselić.
- Nie miej takiej miny, bo następnym razem wyjadę bez ostrzeżenia – oznajmiłam i zaraz uświadomiłam sobie, że palnęłam wielką gafę.
Oops.
Fannemel zmarszczył brwi i odwrócił się do okna
- Wobec tego powiem Stöcklowi, żeby cię pilnował na smyczy – odparł. – On ma w tym wprawę.
Starał się obrócić to wszystko w żart, ale wiedziałam, że, delikatnie mówiąc, niezbyt spodobało mu się to, co powiedziałam, choć za czorta pana nie miałam pojęcia dlaczego..
- Znaczy wiesz, ja… przywykłam do tego, że żyję sama – mówiłam szybko, próbując jak najprędzej naprawić nietakt. – Wiesz, zawsze byłam samotnikiem… Możliwe, że nie nauczyłam się życia w grupie.





Ta wypowiedź Anji uświadomiła Fannemelowi, że dziewczyna mówi prawdę. Nie nauczyła się żyć z innymi. Anders współczuł jej z tego powodu i odkrył tym samym, dlaczego Anja zwykle bywa nieprzystępna i smutna.
- Tak, więc u nas przejdziesz proces baaaardzo szybkiej socjalizacji – odezwał się wesoło, próbując naprawić atmosferę. – Widzisz, może i nie jestem jakimś tym… jak mu tam? Paulo Coelho… ale znam parę fajnych wyrazów. A ty tym bardziej powinnaś wiedzieć co ten wyraz oznacza… Pani psycholog – ostatnie słowa wypowiedział z wielce sztuczną powagą i tym samym zmusił Anję do mimowolnego uśmiechu.
Jeżeli uśmiechem można nazwać ledwo dostrzegalne drgnięcie kącików ust, bo tak Anja zwykła się uśmiechać. Tym razem jej uśmiech potrwał trochę dłużej niż sekundę. Stwierdziła, że winna jest to Fannemelowi za jego niezłomne poczucie humoru i… coś jeszcze.





Na korytarzu pojawił się Rune Velta i machnął nam ręką.
- Zaraz wychodzimy na skocznię – oznajmił, podchodząc do nas. – Weźcie ze sobą coś ciepłego, bo na zewnątrz wieje, jakby miało drzewa powyrywać… A swoją drogą mogłoby rzeczywiście wyrwać drzewo i pierdolnąć tego śmierdziela Skletta, to by popamiętał na wieki!
Fannemel zaśmiał się, ale mój umysł zatrzymał się na słowach „ciepłego”, „zewnątrz” i „wieje”. Przełknęłam ślinę, zastanawiając się, czy widać po mnie jak zmroziła mnie ta wiadomość. I dosłownie, i w przenośni.
- Czyli jest zimniej niż wczoraj…? – chciałam się upewnić.
- Niż wczoraj? – powtórzył Rune. – Dziewczyno, w porównaniu do dzisiaj, wczoraj to była sielanka! Słoneczne wakacje na Teneryfie!
Na samą myśl chwyciły mnie dreszcze. Jeszcze zimniej niż wczoraj? To w ogóle może być jeszcze zimniej?
Za chwilę będę miała okazję się przekonać. Niebyt podobała mi się ta perspektywa, ale co poradzić? Mus to mus.
Poszliśmy wszyscy do pokoi.
Od razu rzuciłam się na szafę i założyłam na siebie pięć swetrów i kurtkę. Do tego na głowę wsadziłam nauszniki, a rękawiczek nie miałam, jako że zostały w Lillehammer na dachu poczty.
 Wyszliśmy na mróz i przekonałam się, że owszem – może być jeszcze zimniej. A ten wiatr… myślałam, że urwie mi głowę i zaniesie ją do Słowenii. Ręce schowałam do kieszeni, żeby nikt nie przyłapał mnie, że idę bez rękawiczek. Jak pięcioletnie dziecko.
Ale nic nie umknie przed czujnym wzrokiem (nie, tym razem nie Fannemela; szkoda, nie?) Sybilli.
- Anka, gdzie posiałaś rękawiczki? – spytała, dumnie prezentując swoją parę, to znaczy tę należącą do Zografskiego.
- Aktualnie nie posiadam takowego sprzętu w inwentarzu – odparłam, wzruszając ramionami.
- I co, zamierzać tak stać cały czas z rękami w kieszeni?
Znowu wzruszyłam ramionami.
- No nie, tak być nie może – cmoknęła z niesmakiem Sybi i odeszła na chwilę, żeby zaraz wrócić z rękawiczkami w dłoni.
- Skąd to masz? – spytałam podejrzliwie, ubierając rękawiczki.
- Ukradłam – zaśmiała się. – Nie no, pożyczyłam.
- Od kogo?
- Od Zogu. Wiesz, ma on trochę tego towaru, a to dało mi kolejny pretekst, żeby do niego zagadać.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. W ten sposób i wilk był syty, i owca cała. I widać było, że Sybi lubi pomagać innym… jeśli ma jakąś korzyść z tego pomagania.





Podczas konkursu Anja miała znowu stać na dole. Niezbyt kusząca to była perspektywa, ale obowiązki wzywają. Tym razem lepiej przygotowała się do stania na mrozie i lepiej znosiła warunki. Ubrana w warstwę składająca się z pięciu swetrów, kurtki i pomniejszych elementów ubioru, wyglądała na dwa razy bardziej masywną niż była w rzeczywistości. Stała dzielnie pod zeskokiem, motywując skoczków i udzielając im rad, często mimowolnie w formie żartu.
Pierwsza seria na początku przebiegała bez niespodzianek. Wszyscy Norwegowie skakali na miarę swoich możliwości i Anja zupełnie nie rozumiała, dlaczego Stöckla nie zadowala odległość 135 metrów, uzyskana przez Jacobsena.
Serię widowisk zapoczątkował daleki skok Krafta, na 143 metry. Później Pungertar spadł tak blisko, że ledwo wylądował na buli. Następnie upadek Andreasa Wanka, którego zwożono na noszach i Anja po raz pierwszy naocznie przekonała się, jak niebezpieczny to sport. Każdy niedopracowany detal groził wypadkiem, kalectwem, kto wie, może i śmiercią…?
Niespodziewanie dla wszystkich po pierwszej serii prowadził Fannemel. Oddał bardzo dobry skok, nawet Stöckl był zadowolony i uśmiechał się do kamery.
- Świetny skok – odezwała się Anja. – Jeszcze tylko drugi taki sam i Kuusamo będzie twoje.
- No tak, jasne – odparł Fannemel. – Ale najpierw trzeba jeszcze skoczyć. Wiesz, jaki to jest stres? Wiedzieć, że jesteś pierwszy i że musisz dać z siebie wszystko, bez względu na warunki? To tylko tym, co nie siedzą w mojej skórze wydaje się, że dla mnie to taki chleb powszedni…
Anja uznała, że w ramach pracy, powinna wypowiedzieć się w tej kwestii.
- Stres to najgorszy wróg nie tylko sportowców. Każdego. Jak będziesz już siedział na belce, to pomyśl o najsilniejszym stresie jaki kiedykolwiek przeżyłeś. A potem zamknij na chwilę oczy i pomyśl o czymś, co zmotywuje cię do skoku. Coś, o co będziesz chciał walczyć do upadłego, że będzie jak Red bull z kasku Schlierenzauera – doda ci skrzydeł.
Fannemelowi po raz pierwszy przyszło do głowy, że Anja posiada dar słowa. Tylko nie zawsze umie go wykorzystać. Postanowił wziąć sobie te rady do serca.
- Tak zrobię – obiecał. – Ale ty też musisz coś dla mnie zrobić. Proszę, jak będzie moja kolej, wyjdź przez tę bramkę i po prostu tam stój. Okay?
- … Dobrze – Anja pomyślała, że to dziwna prośba. Ale jeśli to ma pomóc w skakaniu Fannemela to czemu nie?
Druga seria prawie do końca przebiegała spokojnie i zdawało się, że Fannemel, mający sporą przewagę nad Kraftem, ma wygraną w kieszeni. Jednak Stefan zaskoczył wszystkich i poleciał na 144 metr, co oznaczało, że Fannemel musiałby skoczyć co najmniej 142 metry, żeby wygrać.
Anja stanęła pod wyjściem z zeskoku, tak jak obiecała Andersowi. Stöckl zagryzł wargi, z góry zakładając, że Austriak już wygrał. Wszyscy kibice w napięciu obserwowali lot Fannemela. Długi, stylowy i chyba wystarczający.
Fannemel zahamował obok Anji, odpiął narty i patrzył w napięciu na tabelę wyników. 141,5 metra. A zatem o zwycięstwie zadecydują noty. Obok nazwiska Andersa pojawił się numerek 1. Norwegowie, kibice i sam Alexander Stöckl podnieśli wrzawę na trybuny. Na zeskok wbiegła reszta Norków, odprawiając dziki taniec radości. Fannemel, szczęśliwy ze zwycięstwa, pochwycił Anję w ramiona i wirował w kółko, potrącając przy tym Swensena i Atle. Odstawił dziewczynę z powrotem na ziemię i pocałował z radości w sam środek ust. Anja, w natłoku wesołości, odnotowała to w głowie jako hojne podziękowanie. Nawet nie zdążyła poczuć się niepewnie, może dlatego, że od razu została zmiażdżona przez napierający tłum norweskiej kadry. Cieszyła się bardzo udanym konkursem, nie tylko zresztą dla Fannemela, przecież Hilde zajął trzecie miejsce.
Po ceremonii umedalowania, Norwegowie, niemal pijani z radości śpiewali wesoło piosenki dla utrzymania nastroju.
- Słuchajcie! – zakrzyknął Sklett. – Chodźmy, zróbmy coś szalonego! Uczcimy w ten sposób piękno dzisiejszego dnia; podwójne zwycięstwo, pierwszy oficjalny dzień naszej nowicjuszki w pracy…!
Propozycja spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem. Anja niepokoiła się, co dla Norków, a zwłaszcza dla Skletta znaczy wyraz „szalony”, skoro porywanie półnagich dziewcząt z pokoju jest dla niego normalką.
Można się było spodziewać, że skoczkom uderzy coś głupiego do głowy. Poszeptali między sobą, z demonicznymi uśmieszkami i wcielili do życia swój pomysł.
Z dzikim wrzaskiem zrzucili z siebie wszystko, co mieli i całkiem na golasa rzucili się do jeziora.
Anja ze wstydem odwróciła głowę, za to Sybilla przyglądała się temu z rozbawieniem.
- Przyzwyczaj się! – powiedziała. – Tak to już z nimi jest – pstryknęła Norwegom w jeziorze pamiątkowe zdjęcie.
Anja patrzyła na skoczków z niesmakiem, ale w głębi oczu błyszczały dwa ogniki, zdradzające, że jest ubawiona tymi popisami.
Norwegowie wypadli na brzeg, a potem na powrót wskoczyli do wody, tym razem już w majtkach. Fannemel stanął na barkach Bardala i skakał do wody, to samo robił Hilde. Potem łapali się za ręce i nogi, i „huśtawką” wrzucali do jeziora. Bawili się jak dzieci. Próbowali nawet wciągnąć dziewczyny do zabawy.
- Hej, Anja, Sybi, idziecie?! – wrzasnął Atle, chlapiąc wodą na wszystkie strony.
- O nie, dziękuję – odezwała się Anja. – Nie jestem masochistką.
Skoczkowie roześmiali się i poszeptawszy między sobą, spojrzeli na dziewczyny z uśmiechami. Sybilla zrozumiała, co im chodzi po głowie i rzuciła się do ucieczki.
- Wiej, Anja, ratuj życie! – krzyknęła.
Obie biegły jak najszybciej, chcąc uniknąć kąpieli, ale Atle, Velta, Hilde i oczywiście Sklett byli szybsi i silniejsi; bez problemu dogonili dziewczyny i porwali je na ręce.
- I co, Mądralo? – spytała Anja zwisając głową w dół z ramion Skletta i Velty. – Co teraz powiesz?
- Powiem: AAAA!!! – wydarła się Sybilla. – Już po nas!!!
Dziewczyny piszczały, krzyczały i miotały się jak szalone, próbując umknąć oprawcom, ale na próżno. Obie, drąc się wniebogłosy wylądowały w lodowatej wodzie.
Sybilla od razu wstała, jak porażona piorunem i odgarniając mokre włosy, zasłaniające jej twarz, rzuciła się na Norwegów, miotając przy tym najróżniejsze przekleństwa i złorzeczenia we wszystkich znanych sobie językach, tak że niejeden słownik mógł czerpać z rezerwuaru jej wypowiedzi. Pociągnęła za nogi niczego niespodziewającego się Swensena, który wylądował z głową we wodzie, trochę się przy tym krztusząc.
- Policzymy się w hotelu, pieprzone sukinsyny! – groziła Sybilla, wykręcając włosy i wymachując od czasu do czasu pięścią.
Natomiast Anja poszła pod wodę, machając dziko rękami i natychmiast przestała, gdy poczuła nieludzkie zimno, jakby ktoś wbijał w jej ciało miliony szpilek. Nie mogła się nawet poruszyć i zaczynało jej powoli brakować powietrza.
- Niech no ja tylko dostanę się w cieplejsze miejsce, pozabijam was jak kaczki! – wrzasnęła Sybi. – Prawda, Anka?
Nie otrzymała odpowiedzi.
Teraz dopiero uciekający przed Sybillą skoczkowie zauważyli, że z dwóch wrzuconych do wody męczennic, na powierzchnię wypłynęła jedna.
Ta gorsza, pomyślał Atle z sarkazmem.
- O kurwa… – odezwał się Fannemel, rzucając się pod wodę tam, gdzie wpadła Anja.
- Dostała szoku termicznego – wyraził przypuszczenie Jacobsen.
- Ja wiedziałam, że to się tak skończy, z waszymi zakutymi łbami i genialnymi pomysłami – ironizowała Sybilla, patrząc z niepokojem na taflę. – Teraz nie obejdzie się bez sympatycznej, niezobowiązującej pogadanki z naszym przemiłym i nadzwyczaj wyrozumiałym trenerem. Gratulacje. I pozdro. Powodzenia.
Fannemel tymczasem wynurzył się z wody, trzymając w ramionach Anję z bardzo nietypowo powykręcanymi rękami, zesztywniałymi z zimna. Doczłapał na brzeg i położył tam dziewczynę, nachylając się nad nią. Nie dawała żadnych oznak życia.
Reszta skoczków zgromadziła się dookoła, czując zażenowanie. Po raz pierwszy pomyśleli, że może we wszystkim istnieją jakieś granice, jakiś umiar.
- Jak jej się coś stało, to was pozabijam! – nie omieszkała się wtrącić Sybilla. – Była moją najlepszą współlokatorką.
- Bo jedyną… - burknął Swensen.
Sybilla była zbyt zaabsorbowana tym, co się działo dookoła, żeby rzucić jakąś ripostę, lub w ogóle dać Vegardowi jakikolwiek znak, że go do końca nie zignorowała.
- Przydałaby się teraz super moc Supermana – powiedziała tylko, ale nikogo tym razem nie rozbawiła. – No, Krasnalu, na co czekasz? Ratuj naszą psycholog, bo już nie rzuci żadnym psychologicznym tekstem.
- Za to ja zaraz ci rzucę psychologicznym tekstem, jeśli się nie zamkniesz! – odparował Fannemel.





Sybilla potrafiła żartować i wyśmiewać się z innych nawet w takiej chwili. Miałem jej to za złe, a szczególnie wkurzony byłem na Skletta, bo to z pewnością był jego pomysł; pała z niego.
Zrobiło mi się zimno, ale nie od temperatury panującej dookoła, mój organizm zdążył się już do takich sytuacji przyzwyczaić. Zimno zmroziło mnie od czubka głowy, po koniuszki palców, gdy tak nachylałem się nad Anją. Bardzo silne uczucie déjà vu przypomniało mi ten pamiętny wieczór, śnieżycę, dłoń wystającą spod śniegu. Teraz wyglądała podobnie, tylko że była cała mokra. Woda na jej włosach powoli zamarzała, formując się w kryształki lodu.
- Jack, nie umieraj! Scenka iście jak z Titanica… – odezwał się Sklett. – No, Fannis, nie krępuj się; usta – usta!
Dostał kuksańca w bok od Jacobsena, za co byłem Andersowi wdzięczny.




Anja zaczęła kaszleć, kichać, w końcu zaczerpnęła potężny oddech. Brakowało jej powietrza i zupełnie nie pamiętała, co się stało. Zobaczyła tylko nad sobą przerażoną twarz Fannemela i poczuła, że ktoś mocno ściska ją w ramionach.
- … Co się stało? – wychrypiała drżącym głosem.
- Ciii, nic. Jest okay – szepnął Fannemel, chuchając w jej włosy.
- Ale… co się stało?
- Ta banda pawianów, z IQ mniejszym niż ma krowa, wrzuciła cię do jeziora! – pospieszyła z wyjaśnieniami Sybilla, jednak Anja ją zignorowała, najwidoczniej tak naprawdę niespecjalnie interesując się odpowiedzią.
- Anders… - wyjąkała. - ... Strasznie mi zimno…
Nie mogła opanować mocnego drżenia warg, a jej oddech był krótki i przerywany.
- Nie martw się, zaraz się rozgrzejesz – uśmiechnął się krzepiąco Fannemel.
- Ale… mi tak strasznie zimno… Nie czuję nóg…
Jacobsen przyniósł kilka swetrów, należących do Fannemela, Hildego i Swensena, i zaproponował, żeby Anja włożyła je na siebie. Tak też zrobiła.
- Moje nogi… są jak nie moje… Nie mogę nawet nimi poruszać…
- W porząsiu. Zaniosę cię do hotelu – oznajmił Fannemel.
Anja za nic w świecie nie przyznałaby się do tego, że trochę ją to krępuje. Ale nie miała innego wyjścia. Zresztą gdzieś podświadomie wcale nie przeszkadzał jej taki obrót sprawy.

Trzy godziny potem skoczkowie wyszli po ciężkich torturach z pokoju Stöckla. Mieli wyrzuty sumienia i naprawdę wisielcze humory. Ciężka rozmowa, pełna aluzji, wyrzutów i nagany ostudziła nawet porywczego Skletta. Norwegowie zrozumieli niestosunkowość i ryzyko swojego zachowania i mieli ponieść przez to konsekwencje. Anja leżała w pokoju pod kołdrą, z wysoką temperaturą, oglądając w telewizji jakieś straszne romansidło, przysypiając co chwila. Sybilla włóczyła się po hotelu opatulona kocem, z czerwonym nosem, a gdy minęła któregoś Norwega, nie odeszła bez rzucenia jakieś obelgi pod jego adresem. Było w tym trochę komizmu, gdyż co drugie słowo, najczęściej przekleństwo, oddzielała głośnym kichnięciem lub pociągnięciem nosa.




W naszym pokoju siedziała większość skoczków. Humory nie dopisywały nam, jak na co dzień. Normalnie bylibyśmy już w połowie pokera albo obmyślali jakiś plan ataku na kogoś z personelu, czy innych skoczków. Teraz siedzieliśmy i rzucaliśmy ponure aluzje pod swoim adresem. Stöckl tym razem nie owijał w bawełnę i wygarnął nam wszystkie grzeszki, popełnione w ostatnim czasie.
- Wiecie, z początku myślałem, że Alex nie mówi aż tak poważnie – odezwał się Sklett. – Ale jak zacząłem się podśmiewywać i na mnie ryknął…
Nikt nawet się nie uśmiechnął.
- Ej, słuchajcie, mam ja nowinę taką, że aż wam staną … włosy dęba! – zawołał Atle, wpadając do pokoju z hałasem nie mniejszym niż wściekła Sybilla.
- Co to za nowina? – spytał ponuro Rune. – Zostaliśmy zawieszeni przez Stöckla na następny konkurs? Sybilla lata po hotelu, uzbrojona w nóż do krojenia kapusty?
- Lepiej! Fannis jest na okładce „Sportsmena”! – Rønsen cisnął we mnie egzemplarzem gazety o takowym tytule.
Pod wielkim napisem „Sportsmen” zobaczyłem moje własne zdjęcie zrobione przez kogoś po dzisiejszym zwycięstwie. Zdjęcie przedstawiające mnie, gdy w przypływie radości pocałowałem Anję.
Zmarszczyłem brwi.
- „Podwójne szczęście Fannemela” – przeczytałem głośno i przeleciałem kilka kartek, żeby znaleźć rozwinięcie tematu. – „Debiutanckie zwycięstwo w tegorocznym sezonie to nie jedyna niespodzianka zaprezentowana przez Andersa” – z każdym słowem czułem coraz większe wzburzenie i czytałem coraz głośniej, wybierając co ciekawsze zdania. – „Czy to dzięki swojej towarzyszce Fannemel odniósł dzisiejszy sukces?” „Nowa psycholog norweskiej kadry nie została wybrana przypadkowo…”, „To wygląda na pierwsze poważniejsze uczucie młodego skoczka”?! WTF?!
- Nieźle, Fannis. Ten temat zrobi furorę – zaśmiał się Stjernen. – Będziesz na ustach wszystkich dziewczyn w Norwegii…
- Ale, do kurwy nędzy, co to za brednie?! Z samego rana idę do redakcji tej jebanej gazety…!
- Fannis, uspokój się – odezwał się Jacobsen. – Nawet, jeśli pójdziesz, to nic nie da. Nie można walczyć z paparazzi.
- Taaa – poparł go Hilde, ciamkając tę swoją gumę i doprowadzając tym samym Bardala do szewskiej pasji. – A poza tym zastanów się. To nie są wcale do końca takie bzdety.
- Co?!
- Hildeła ma rację – stwierdził Jacobsen. – Głupolu, znamy cię od kołyski i wiemy o tobie wszystko. Dasz radę popatrzyć mi w oczy i powiedzieć „Nie kocham Anji”?
Szach – mat.
Westchnąłem i spuściłem głowę, uspokajając się nieco. Anders miał słuszność. Nie potrafiłem. Przeleciałem tylko wzrokiem do końca artykuł i ponownie westchnąłem.
- Haha, po raz pierwszy reporterzy trafili na dobry temat! – zaśmiał się Atle.
Wtedy coś we mnie pękło.
Wziąłem gazetę, zdarłem z niej okładkę, wytargałem ze środka strony z artykułem o mnie, zrobiłem z tego kulkę i wsadziłem do otwartej paszczęki Rønsena, pękającego ze śmiechu.
- Zapchaj się tę swoją pieprzoną gazetą – powiedziałem i rzuciłem w niego egzemplarzem.
Wyszedłem, zdążając zobaczyć jak Atle wyciąga pomięty papier z ust i śmieje się nadal, próbując ukryć lekkie zażenowanie. Przez długi czas chodziłem bez celu korytarzami, obijając się o ściany i myśląc o Anji.




Obudziłam się kolejny raz i zerknęłam na telewizor. Taylor znowu kłóciła się z Jamesem. I tak za chwilę się pogodzą. Przy każdej kłótni Taylor płacze, potem się przepraszają, całują i obiecują, że będą razem na zawsze…
Jak to w ogóle jest z tym „zawsze”?
Mi też dawno temu wydawało się, że ci, których znałam, zostaną ze mną na zawsze. Mama, ojciec, wszyscy inni… Dawno odeszli. Zostawili mnie samą. Kochałam ich, myślałam, że będę kochać do śmierci, a okazuje się, że… nawet o nich nie pamiętam. Nawet nie pamiętam, że ich kochałam, nie pamiętam, jak ich kochałam… A teraz? Czy ci, którzy mnie teraz otaczają, z którymi żyję, zostaną? Jak długo zostaną? Kiedy odejdą z mojej winy, z ich winy, lub nawet bez powodu, bez słowa wyjaśnienia? Kto mi wtedy zostanie? Na powrót będę sama, jak zanim poznałam skoczków…?
Znowu wgapiłam się bezsensownie w ekran. Tym razem James krzyczał na Taylor. Ona na niego też. Rozstali się w gniewie. Taylor próbowała ukryć łzy.
I tak do siebie wrócą. Za pięć minut zrozumieją, że nie mogą bez siebie żyć, albo wpadną na siebie przypadkiem i znowu zaczną się całować…
Odwróciłam głowę. Nie czułam się dobrze, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, a ten tandetny melodramat przyprawiał mnie o mdłości.
-James, nie mogę bez ciebie żyć! Teraz to zrozumiałam…
Uśmiechnęłam się z lekką ironią, zamykając oczy. Melodramaty mają do siebie to, że są smętne aż do zrzygania i obrzydliwie przewidywalne.
Oddałam się kolejnej kojącej fali spokoju i pozwoliłam swoim myślom odpocząć podczas niczym niezmąconego snu.
- Anka, nie uwierzysz! – do pokoju wpadła bardzo głośna, podniecona Sybilla, nie dając mi szans na kolejną drzemkę, chyba już szóstą tego dnia. – Mam takiego newsa, że szczena ci opadnie!
- Tak? Jakoś nie za bardzo jestem zainteresowana nowinkami ze świata show-biznesu… - mruknęłam. – No… co to za news?
- Jesteś na okładce „Sportsmena”! – wrzasnęła Sybi, rzucając się z gazetą na moje łóżko.
Od razu rzucił mi się w oczy nagłówek.
- „Podwójne szczęście Fannemela”? To o Fannemelu, nie o…
- Patrz na zdjęcie – przerwała mi, wskazując palcem.
Zerknęłam na okładkę.
nawszystkieprzeżutegumyHildegoprzyklejonedowszystkichrękawiczekZografskiego
Najpierw mnie zmroziło, a potem poczułam, jak się czerwienię i od środka robi mi się gorąco. Rzeczywiście byłam na okładce. Ale nie sama.
- Co to ma być? – spytałam, czując jak pulsuje we mnie zdenerwowanie.
- Bardzo poczytne pisemko.
- Wiesz, o co mi chodzi!
- Ty i Fannis. Na okładce! Jak ja ci zazdroszczę! A tam dalej jest więcej… - Sybilla otworzyła gazetę na stronie z takim samym nagłówkiem jak na okładce, ale ja nie miałam zamiaru tego czytać. Zamknęłam gazetę z impetem, aż parę kartek się potargało, po czym cisnęłam to do kosza na śmieci.
- Zazdrościsz?! – spytałam. – Ja się tam nie cieszę, że wypisują takie bzdury…!
- Ja… wcale nie sądzę, że to aż takie bzdury. Jakieś ziarnko prawdy w tym jest.
- Co?!
- No tak. Bo sama przyznaj… dasz radę, patrząc mi w oczy, powiedzieć „Nie czuję nic do Fannemela”?
Otworzyłam usta z oburzeniem, ale nie wydobyłam z nich ani pół słowa.
Nie dasz rady.
- No właśnie – uśmiechnęła się Sybi. – Więc widzisz, może i coś w tym jednak jest?
Nie odezwałam się, tylko zaczęłam sapać ze złości. Od razu przestałam czuć się chora. Wybiegłam z pokoju, chcąc zaleźć miejsce, gdzie będę mogła rozmyślać w świętym spokoju. Skierowałam się do góry, na mały balkon, który nazywano tarasem widokowym. O tej godzinie nie było tam nikogo, mogłam więc oddać się rozmyślaniom, nie narażając się na niszczące nerwy, stresujące lub niebezpieczne sytuacje.
Myślałam długo, zrobiło mi się zimno. Próbowałam rozwiązać dziwny supeł zaplątanych uczuć. Mogłabym powiedzieć, że jestem zła? Tak, jak najbardziej – jestem zła na wścibskość ludzi, na ich natrętność na chęć nagłośnienia wszystkiego. Ale z drugiej strony… czy mogę powiedzieć, że nie jestem zadowolona? Nie, nie mogłam; ten pocałunek był całkiem miłym doznaniem, nawet nie wiedziałam, że czyjaś bliskość zrobi na mnie bądź co bądź pozytywne wrażenie.
I doszłam do wniosku, że – o cholera! – chcę się do niego przytulić. Że chcę go mieć przy sobie, że chcę tego znowu… Nie, nie, nie! Tak nie może być. Nie mogę się zakochiwać, nie mogę! Obiecałam sobie, że nigdy się do nikogo nie przywiążę. Bo miłość to nadzieja. Cholerna nadzieja, która prędzej czy później i tak okaże się płonna.
Nie mogę. Dla własnego dobra nie mogę. Zbyt dużo razy dałam się naiwnie nabrać nadziei. Nie mogę popełniać w kółko tego samego błędu.
Chyba muszę dać sobie z tym wszystkim spokój…




Anja stała na tarasie widokowym i rozmyślała, patrząc przed siebie. Podziwiała widoki, jakie rozciągały się wokół. Wszędzie małe światełka lamp zapalanych w domach, ciepły blask latarni ulicznych; piękna gra świateł. Dziewczyna myślała, czy w związku z jej pojawieniem się w gazecie, nie powinna odejść. Co prawda, mimo wszystko, mimo całych wpadek z Norwegami, nie chciała tego robić. Ale kto wie, do czego jeszcze posunie się prasa? Anja wiedziała, że prasa i media to potęgi współczesnego świata. Miała świadomość na jaką skalę działają i jakie szkody mogą wyrządzić w życiu prywatnym, zarówno celebrytów, jak i zwykłych ludzi.
Dziewczyna usłyszała trzaśnięcie zamykanych drzwi i odwróciła się. Zobaczyła Fannemela, wchodzącego na balkon.
- Przyszedłeś za mną? – spytała.
- Przyszedłem pomyśleć, z daleka od tych wszystkich idiotów – odparł Anders. – Nie spodziewałem się, że cię tu zastanę. Myślałem, że leżysz w łóżku, w pokoju. A… co robisz?
- To samo co ty.
- Pewnie ci przeszkadzam…
- Nie.
- Wolisz, żebym poszedł gdzie indziej?
- Nie.
- Mam iść?
- Zostań.
Anja nie wiedziała czemu, ale chciała, żeby Fannemel został z nią na balkonie. Mimo, że przed chwilą potrzebowała samotności, teraz miłe byłoby jej towarzystwo Andersa.
- Widziałam gazetę – odezwała się.
- Też byłaś wkurwiona jak ja? – uśmiechnął się Fannemel.
- Słownictwo… - mruknęła Anja, po czym westchnęła. - Tak. I pomyślałam sobie… że to nie w porządku. Nie mogę pozwolić, żeby jeszcze kiedyś pojawiło się w gazecie coś takiego. Zepsuję ci reputację. I zastanawiam się, czy po prostu… się nie pożegnać.
Nie chciała tego mówić. Nie chciała tego robić. Ale czuła się do tego zmuszona. Starała się tylko nie napuścić do oczu łez, które zdradziłyby jej myśli.
- Jeśli tylko to ma być powodem twojego odejścia… to nie jest to żaden powód – Fannemel podszedł do dziewczyny. – Zresztą moja reputacja jest już tak bardzo zrąbana, że bardziej się nie da… Poza tym nie mam takiej obsesji na punkcie nieskazitelnego image’u jak Świrenzauer. Niech sobie piszą, ku… penisy jedne – oparł się dłońmi o poręcz. Stali tak blisko, że dotykali się biodrami. – Niech sobie piszą. Ale ty nie odchodź.
Anja nie miała wyboru. Nie potrafiła odgiąć kręgosłupa aż tak bardzo do tyłu, więc musiała złapać się ramienia Fannemela. Nie wiedziała, jak zareagować na to wszystko.
- Przecież… ja nic takiego nie zrobiłam – odezwała się. – Ja tylko… rzucam psychologiczne teksty.
- Nazywaj to sobie jak chcesz. Ale wiesz co ci powiem? Powiem ci, że odkąd jesteś w naszej ekipie, życie nie jest tylko jednostajnym taśmociągiem treningów, skakania i… taniej rozrywki. Jest jakoś tak… inaczej, if you know what I mean… I nie chciałbym, żeby ciebie zabrakło. Zostań z nami. I ze mną.
Anja uśmiechnęła się z lekka. Wcale nie chciała odchodzić i bardzo cieszyła się, że nie musi. Ba, że nie może.
Ale mimo wszystko czuła się trochę skrępowana. Odsunęła delikatnie Fannemela, łapiąc go w biodrach i popychając lekko do tyłu, i odwróciła się tyłem do budynku, patrząc przed siebie.
- Boski widoczek, prawda? – zauważył uprzejmie Anders, przyglądając jej się z uśmiechem.
- Tak. Bardzo piękny… Nie widziałam niczego podobnego…
- Możemy popodziwiać razem.
Dziewczyna skinęła głową.
Fannemel przysunął się do niej i położył swoją dłoń na jej dłoni. Anja poczuła, że robi jej się ciepło na sercu i uśmiechnęła się pod nosem. Normalnie zastanawiałaby się, co w takiej sytuacji powinna powiedzieć, ale atmosfera sprawiła, że nie powiedziała nic. W milczeniu powoli przechyliła głowę w bok i oparła ją na ramieniu Fannemela.
- Anders… - odezwała się po pewnym czasie cicho, nieśmiało. – Ja… chciałam być sama… tak, przed chwilą… ale teraz sobie myślę… no tak doszłam do wniosku… że teraz jednak nie chcę być sama… po prostu to miło … - urwała, zagryzając wargi, nie wiedząc, jak powiedzieć to, co czuje. - … Cieszę się, że jesteś tu ze mną.
Fannemel uśmiechnął się lekko i ścisnął mocniej rękę dziewczyny. Westchnęła, zadowolona, przez nos.
Mogłaby tak stać aż do zgaśnięcia ostatniego światełka. Ale męczący kaszel upomniał ją, że powinna wrócić do pokoju, do łóżka.
- Muszę już iść – odezwała się. – Do zobaczenia rano.
- Zostajesz? – chciał się upewnić Anders.
- Chyba nie mam wyboru – uśmiechnęła się dziewczyna i odeszła.
Czuła, że wraca jej gorączka i jak najszybciej musi znaleźć się w łóżku. Wpadła do pokoju i wskoczyła z lubością pod kołdrę.
- Gdzie byłaś? – spytała Sybilla, rozczesując gęste jasne włosy.
- Na tarasie.
- Nie nudziło ci się samej?
- Nie. Ale nie cały czas byłam sama.
Nie pytała więcej. Uśmiechnęła się tylko pod nosem i przełączyła kanał.
- Och, Taylor… nie opuszczaj mnie! Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie!
- Ona i tak nie umrze – skomentowała Sybilla. – Jak ją kocha to zrobi wszystko, żeby została.
Anja odwróciła się na bok i próbowała jeszcze chwilę porozmyślać, ale gorączka wzbudziła w niej senność. Zanim zasnęła, zdążyła tylko porównać swoje życie dawniej i teraz, dawniej obojętność innych, a teraz…
Nie zdążyła dokończyć myśli. Ogarnął ją spokój, ciemność i ciepło, ogrzewające ją od wewnątrz.
        ***

       No jestem! ;) Wybaczcie, że musieliście tyle czekać, ale mamuś wyjechała służbowo na Mazowsze i zabrała ze sobą cały sprzęt. ;p Kajam się ;-; Ale w zamian za to się postarałam: jest wątek Anja-Fannis, są "norwescy popaprańcy", także tego: mam nadzieję, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie ;)
Pozdrawiam :*
PS. Mam zagadkę (jak chcecie to zgadujcie w komentach ;))
CO WIDZI PETER PREVC, GDY WCHODZI DO SKLEPU?? ;)