17. The breath of past is the foretaste of the future.
Było jeszcze wcześnie rano.
Leżałam w łóżku. Był
poniedziałek; za kilka godzin mieliśmy ruszać w dalszą drogę, ale do tego czasu
mogłam spokojnie sobie doleżeć. Więc leżałam samotnie w pokoju (bo skoczkowie
opuścili budynek wcześniej, siarczyście klnąc i złorzecząc.) I wszystko byłoby wprost
idealnie, gdyby nie fakt, że komuś najwyraźniej się nudziło i ten ktoś od
szóstej rano puszczał ruskie techno.
W zasadzie nie jestem wybredna
jeśli chodzi o muzykę, mogę słuchać praktycznie wszystkiego. Podczas mojej
przygody ze skokami i skoczkami poznałam niezliczone rodzaje i gatunki, że nie
wspomnę o piosenkach – ale ruskie techno to rzecz najgorsza pod słońcem.
Naprawdę. Już wolę rozdartych norweskich oszołomów, grających na korytarzu w
rugby, kręgle albo bawiących się w Rycerzy Jedi (za miecze świetlne posłużyły
im kijki do nart jakiejś bogu ducha winnej biegaczki). Tak więc, jeśli miałabym
wybierać między ruskim koncertem a inscenizacją bitwy z Gwiezdnych Wojen,
wybrałabym Gwiezdne Wojny.
Ale w tej sytuacji za bardzo nie
miałam wyboru.
W związku z tym, moja sielanka
zrobiła się o wiele mniej sielankowa i, żeby odciąć się od tego okropnego
rzępolenia, musiałam w końcu ruszyć zadek z łóżka i odejść w jakieś bardziej
ustronne miejsce. Ubrałam się ciepło, choć od środka było mi wciąż zimno … I
wyszłam na korytarz.
Przy okazji odkryłam, że mój
dręczyciel – ten, który zgotował mi przeraźliwe tortury ruskim technem – mieszka
trzy pokoje dalej, tam gdzie kończy się strefa zasięgu norweskich wpływów. Denis
Korniszon ze swoim fanklubem Ruskiej Wódki. No cóż, można było się tego
spodziewać.
Z braku kreatywnego pomysłu, co
mogę ze sobą począć, coś natchnęło mnie, że koniecznie muszę iść do recepcji.
Tak, korytarzem w lewo, znowu w lewo, na dół po schodach (nienawidzę wind!) i w
prawo, tam gdzie mieścił się kontuar. Dzisiaj rano za ladą kręcił się jakiś
młody mężczyzna, trochę podobny do Romørena.
- Pani Sovlic? – zagadnął mnie,
szukając czegoś na półkach za kontuarem. – Polecony do pani.
Nic z
tego nie zrozumiałam. Kto mógł wysłać do mnie list? Przecież z żadnym z moich
dawnych znajomych nie mam kontaktu, a jedyna rodzina jaka mi w pewnym sensie
pozostała (w pewnym sensie, bo nigdy nie widziałam go na oczy) to ojciec, który
prawdopodobnie zapomniał o moim istnieniu.
- Polecony…? – powtórzyłam,
sięgając po podaną kopertę. – Do mnie…?
Recepcjonista skinął głową.
Podziękowałam i, wciąż mocno zdumiona, odeszłam korytarzem, by poznać zawartość
koperty bez świadków. Zerknęłam na dane adresata. Przeżyłam niemały szok
wewnętrzny, rozpoznając słoweński adres. Ale mimo to, nic mi to nie mówiło.
Rozerwałam kopertę gwałtownie, nie zważając na ryzyko potargania czegoś
wartościowego w środku. Wyciągnęłam maszynopis na bladoróżowej kartce. Wszystko
było po Słoweńsku, i choć nie używałam tego języka od wieków, potrafiłam
zrozumieć praktycznie każde słowo.
Szanowna Pani.
Z wielką przykrością pragniemy Panią poinformować o nieszczęśliwej
śmierci Jej ojca. Odszedł od nas dnia 13 lutego roku pańskiego 2015 o godzinie
21:23. Zostanie pochowany z należytym szacunkiem dnia 16 lutego, by spoczywał w
pokoju wiecznym. Oby Pan świecił nad Jego Duszą. Pani zaś niech przyjmie nasze
najszczersze kondolencje.
Kancelaria notarialna, Lublana 382
Matjaz Govenko
Przeczytawszy treść listu
ponownie, Anja nie mogła uwierzyć własnym oczom. Przez tyle lat, właściwie całe
życie, nie miała od ojca najmniejszych oznak zainteresowania – ba!, nawet życia
– a teraz nagle otrzymała wiadomość o jego zgonie.
Nie wiedziała, co ma o tym
myśleć. Nie znała go. Nie wiedziała jakim był człowiekiem, poza tym, że
zostawił jej matkę, gdy zaszła w ciążę. Podobno wrócił do swojej żony, ale to
tylko ciche przypuszczenia, które mała Anja podsłuchała kiedyś w rozmowie matki
z jakąś klientką.
Nie miała pojęcia co czuje i co
powinna czuć. Bo co może czuć do człowieka, który zniknął z jej życia, przed
jej pojawianiem się na tym świecie? Na pewno nie miłość. Na pewno nie
przywiązanie. Może jedynie pewien rodzaj rozczarowania, czy tęsknoty za czymś
nieosiągalnym. Anja doszła do wniosku, że czuje tylko smutek. Ale nie taki
smutek, jaki odczuwała po śmierci matki. Bo gdy człowiek umiera, opłakuje się
nie tylko to, co nam kiedyś dał, ale także to czego nie dał. Zupełnie tak jakby
śmierć zabijała szansę na słowa, których nie wypowiedziano, lub gest, którego
nie zrobiono. I chociaż za jego życia, Anja nie wierzyła w to, że kiedykolwiek
jej ojciec się zmieni, to jednak śmierć odbierała resztki nadziei na zmianę.
Dziewczyna mogła już być pewna, że prawdziwy ojciec nigdy się w jej życiu nie
pojawi. I to było w tym wszystkim najsmutniejsze.
Nie płakała. Chociaż odczuwała
żal, ale nie potrafiła uronić łzy za człowieka, którego nawet nie znała, choć
powinna. Schowała kopertę do głębokiej kieszeni swetra i ruszyła po schodach na
górę, próbując ogarnąć mętlik w głowie, który wywołała u niej ta wiadomość. Nie
mogła nigdzie znaleźć Sybilli ani Fannemela, ani nikogo bliskiego, kto mógłby
jej to przetrawić i przetrwać. Musiała poradzić sobie z tym sama. Da sobie
radę, przecież miała w tym wielką wprawę, prawda? Szła do góry, piętro po piętrze,
kierując się ku najbardziej ustronnemu i odpowiedniemu miejscu – balkoniku na
poddaszu. (Swoją drogą, zastanawiała się dziewczyna, ciekawe czy wszystkie
hotele mają coś takiego…?)
W końcu dotarła na górę. Pchnęła
drzwi, uchylając je na tyle, żeby mogła przecisnąć się przez szparę. Poczuła
chłodny powiew na twarzy. O tak, teraz będzie mogła samotnie porozmyślać i
wszystko uporządkować.
Tyle że nie była sama.
Otworzywszy drzwi, spostrzegła
jeszcze jedną osobę, opierającą się o poręcz. Wysokiego słoweńskiego skoczka z
potarganymi wiatrem włosami. Peter Prevc, usłyszawszy trzask zamykanych drzwi,
odwrócił głowę i rzucił Anji puste spojrzenie, uśmiechając się smutno, po czym
ponownie odwrócił się przodem do widoku, jaki rozpościerał się przed nimi.
Anja wzdrygnęła się. Wprawdzie
Peter po operacji szczęki nie budził w niej już strachu, ale jednak nigdy nie
wiedziała, czego może się po nim spodziewać. Słyszała z wielu źródeł, że to
naprawdę sympatyczny i wrażliwy człowiek, choć często chodzi zamyślony i
skupiony. I do tego jest najlepszym sztandarowym przykładem pokerowego wyrazu
twarzy. Niektórzy nazywali go żartobliwie Człowiekiem W Masce. Mimo tego, że
Anja znała się z większością skoczków, nigdy nie doszło między nimi do
bezpośredniej – ani w ogóle żadnej – konfrontacji. (Pomijając fakt, gdy raz na
niego wpadła.) Teraz jednak dziewczyna nie miała wyboru, skoro Prevc zajął jej
ulubione miejsce do rozmyślań. Nie chciała z tego rezygnować, ale też nie
potrafiła go po prostu wyprosić. Zwłaszcza że, mimo całej nieprzeniknioności
Petera, widziała jego przygnębienie i zrozumiała, że to miejsce także jest mu
potrzebne.
- Hej – odezwała się cicho,
podchodząc do krawędzi balkonu. Położyła dłonie na poręczy, opierając się o nią
lekko.
Prevc popatrzył na nią z ukosa i
przywitał się skinieniem głowy, z nikłym uśmiechem i znowu wbił tępo wzrok w
horyzont.
- Co… tu robisz? – spytała znowu
dziewczyna, uważnie mu się przyglądając.
- Mógłbym ci zadać to samo pytanie,
Anju – odpowiedział Peter z namysłem, dając tym samym do zrozumienia, że wie z
kim ma do czynienia.
Zupełnie jakby wiedział, że
pokazując to, zmniejszy jej nieufność, którą odczuwała wobec obcych, ludzi
którzy jej nie znali.
Anja nieznacznie się skrzywiła.
Nie spodziewała się, że w takiej chwili przyjdzie jej rozmawiać z kimkolwiek, a
już na pewno nie z kimś takim jak Prevc, którego nijak nie mogła rozgryźć. Był
taki zamknięty w sobie i skupiony tylko na tym, co dzieje się w jego wnętrzu.
Zupełnie jak ja, pomyślała Anja, dokonując tego przełomowego
odkrycia. Nigdy by się nie spodziewała, że cokolwiek może łączyć ją z Peterem
Prevcem. Ale ile do tej pory zdarzyło się rzeczy, których nigdy by się nie
spodziewała? Za dużo. Na tyle dużo, że powiedzenie ‘nigdy nie mów nigdy’ stało
się jej mantrą i życiowym mottem.
- Mój ojciec nie żyje – wyznała
szeptem, spuszczając wzrok na swoje buty i kawałek podłogi przed nimi.
Nie wiedziała, dlaczego o tym
wspomniała ani co ją do tego zmusiło, ale to zrobiła. A teraz chyba tego
żałowała, choć nie była pewna. To były jej osobiste sprawy i problemy, których
nie chciała zdradzać nikomu. Zdawało jej się, że nie potrzebuje współczucia.
Nie chciała w tej chwili otwierać się przed nikim, a Prevc pozornie wcale nie
był osobą, która mogła spowodować zmianę jej postanowień. A jednak powiedziała
prawdę i czekała, co stanie się dalej. Nie spodziewała się po Peterze żadnej
szczególnej reakcji, może poza skinieniem głowy, ale właściwie nie miała
pojęcia, czego może się po nim spodziewać. Nie znała go, a on nie znał jej,
dlatego nie mógł rozumieć. Nie spodziewała się, że zrozumie.
Ale najbardziej chyba nie
spodziewała się tego, co wydarzyło się w następnej chwili.
- Mój też.
Anja, słysząc to, podniosła
wzrok znad podłogi i spostrzegła, że Prevc porzucił gapienie się na widoki gór
i patrzył na nią wnikliwie, jakby chciał prześwietlić jej myśli. Jakiś koncept
zaczął rodzić się w głowie dziewczyny, ale nie potrafiła go zdefiniować.
Rozszerzonymi oczami wpatrywała się w stojącego przed nią Słoweńca, próbując
zebrać myśli. Odruchowo sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej lekko pogiętą
kopertę. Rzuciła jej krótkie, na ułamki sekundy, spojrzenie i wyciągnęła rękę z
listem w kierunku Petera. Patrząc to na kartkę, to na dziewczynę, Prevc bez
słowa wziął list i wyciągnął z kieszeni swoją kopertę. W skupieniu, jak to miał
w zwyczaju, porównywał treść obu kartek. Przenosił wzrok z jednej kartki na
drugą, czytał kilkakrotnie, aż w końcu nieśmiały zaczątek uśmiechu rozpogodził
jego przygnębioną twarz. Podniósł wzrok na Anję.
Ale dziewczyny już nie było.
Trzasnęły głucho drzwi i Prevc
został na balkonie zupełnie sam, trzymając w dłoniach dwa jasnoróżowe listy.
Ach, to Willingen. Tu zawsze
dzieje się coś dziwnego.
Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt,
że w dniu naszego wyjazdu Alex postanowił zafundować nam wszystkim dodatkową
rozrywkę i wyciągnął nas na dziesięciokilometrową przebieżkę o wpół do szóstej
rano? To jakiś sadysta jest!
Cóż, pocieszyć się mogę tym, że Austriacy,
wraz ze swoim cudownym Alexandrem Pointerem biegali jeszcze dłużej. Ci to mają
tak przesrane, że zawsze mam czym się pocieszać. Choć krążą pogłoski, że papa
Pointer ma zamiar zrezygnować ze swojego stanowiska.
I cóż ja, biedny Krasnal –
który, tak nawiasem mówiąc, nienawidzi biegać – wtedy pocznę?
(Nie, nie lubię biegać. A to, że
przeze mnie musieliśmy zaliczać karne rundki, to całkiem inna sprawa, OKEJ?)
Ale wróćmy do tematu.
Z samego rana biegaliśmy dookoła
miasta. Po drodze zgubiliśmy Skletta, który zasłabł i siedział na ławeczce z
jakimś mało atrakcyjnym żulem. (Tak to jest, jak się po nocach chodzi do
Rusków, BUAHAHAHAHA!!!) Zorientowaliśmy się, że jednego z nas brakuje, dopiero
gdy spotkaliśmy go znowu podczas kolejnego okrążenia. Wróciliśmy do hotelu
spoceni i śmierdzący równie potwornie jak owe skarpety Vegarda, którymi niegdyś
oberwał Pero. Od razu rzuciłem się pod prysznic – nie macie pojęcia jak cudowne
to uczucie! – nawet nie zwracając uwagi na to, co dzieje się w pokoju. Po
prysznicem trochę mnie zeszło (no co?, prawdziwy mężczyzna musi dbać o swoją
fryzurę!) Dopiero gdy bosko odświeżony wyszedłem z łazienki, owinięty jedynie
białym hotelowym ręcznikiem, z ociekającymi wodą i szamponem włosami,
zorientowałem się w sytuacji.
No, albo raczej: nie
zorientowałem.
Anja siedziała po turecku na
podłodze, miętosząc w rękach moją ulubioną poduszkę, której używam w samolocie.
Gapiła się w coś, co znajdowało się przed nią, ale w jakimś innym wymiarze, a
czego nie widziałem ja. Czasem, widząc ją w podobnym stanie, zaczynam się bać
tego, co chodzi jej po głowie. Tym razem jednak najbardziej niespodziewana była
sama jej obecność.
Wczoraj, po wizycie Sybilli,
było już za późno, by naprawiać to wszystko, co się spierdoliło, bo jest tego w
kij i jeszcze więcej. Miałem zamiar iść do niej z samego rana, no ale Alex i te
jego rozgrzewki… No cóż, nie ma mocnych na walnięte pomysły papy.
A teraz ona tu była. Przyszła
sama i siedzi na podłodze w moim pokoju, bawiąc się moją ulubioną poduszką. Nie
wiedziałem co powiedzieć – te wszystkie teksty, które zjednują serca wszelkich osób
płci pięknej, nie sprawdzają się w stosunku do Anji. Stałem tylko i patrzyłem
na nią, żałując, że nie mogę teraz zajść jej od tyłu i po prostu zaciągnąć do
łóżka, kochać się do upadłego, a potem żyć długo i szczęśliwie.
- Mój ojciec nie żyje… - jej
cichy głos przerwał moje rozmyślania.
- … Ja… Nie wiem co mogę ci
powiedzieć – cholera, co zwykle mówi się w takich sytuacjach? – Radzisz sobie
jakoś?
Uśmiechnęła się przelotnie, bez
wyrazu. Westchnęła. Jakoś tak ponuro. I wcale jej się nie dziwiłem. Gołym okiem
było widać, że jest jej bardzo ciężko. I w dodatku nie miała nikogo, kto mógłby
ją w tym wszystkim wesprzeć. A ja, po tych miesiącach życia w związku, wreszcie
nauczyłem się paru rzeczy. Chrzanić wszystkie nasze ekscesy, wpadki i przypadki.
Chrzanić te cholerne ciche dni i wszystko zło, które ogarnęło nasze światy jak
aura wkurwionego Eisenbichlera.
- Na pewno byłoby mi łatwiej…
gdybym nie była w tym wszystkim… zupełnie sama – wyznała szczerze.
Ignorując fakt, że byłem mokry i
prawie nagi, jeśli nie liczyć hotelowego ręcznika, usiadłem na podłodze obok
niej i swoim silnym fannemelowskim ramieniem, przygarnąłem ją do siebie.
- Dziewczyno, ty to masz w życiu
pod górkę… - mruknąłem.
- Ale nie sama śmierć jest w tym
wszystkim najbardziej szokująca – odezwała się. - Po tym jak zostawił matkę, ojciec
naprawdę wrócił do tej kobiety. I mają pięcioro dzieci.
- Pięcioro? – powtórzyłem, nieco
zaskoczony. – Fiu! No to mieli trochę roboty… Tylko nie mów mi, że…
- Peter Prevc jest moim bratem.
Nie wiedziałem czy usłyszałem
to, co usłyszałem, czy też może poniosła mnie wyobraźnia, bo mój mózg przegrzał
się od nadmiernego wysiłku podczas biegania.
- … Co?
- P e t e r P r e v c j e s t
m o i m b r a t e m !
Tym razem się nie przesłyszałem.
Ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Już prędzej spodziewałbym
się wiadomości o ciąży albo czegoś takiego. Ale to? Pero i cała jego radosna
rodzinka Prevców to przyrodnie rodzeństwo mojej byłej dziewczyny? To był szok.
Przez dziesięć sekund nie mogłem się otrząsnąć.
- … O H O F E R Z E
W S Z E C H M O G Ą C Y … !
Tak, wiem, powinnam była
postąpić inaczej. Ale działałam instynktownie i zrobiłam to, co w takich
sytuacjach robię zawsze.
Uciekłam.
Zostawiłam Prevca zupełnie
samego z tym newsem i dałam nogę do pokoju – zupełnie jak Sklett uciekający
przed Sybillą – i zamknęłam się w łazience, rzygając ile wlezie. Potem, pod
wpływem jakiegoś cholernie silnego impulsu poszłam do pokoju Andersa i usiadłam
na podłodze. Musiałam zająć czymś ręce, żeby nie powyrywać sobie włosów z
głowy, więc wytarmosiłam tę poduszkę. (Wiem, że Fannis nigdy tego nie zapomni i
będzie mi to wypominał do końca życia.)
A propos: szanowny Fannemel rozczarował
mnie w tej chwili zupełnie: nie raczył powiedzieć nic konstruktywnego i
rzuciwszy wiązką przekleństw we wszystkich dostępnych mu językach, wypadł z
pokoju tak jak stał, prawdopodobnie po to, by jak najprędzej podzielić się
nowinką z resztą gadatliwej, wścibskiej norweskiej ekipy.
Dzieciak z niego.
Ale ja sama nie jestem lepsza.
No, może trochę. Ja przynajmniej zdawałam sobie z tego sprawę i wiedziałam, że
muszę coś z tym wszystkim zrobić, a nie zwalać tego na głowę biednego Petera i
do końca życia chować się po hotelowych łazienkach.
Niespodziewanie usłyszałam
sygnał przychodzącego SMS-a. Wyjęłam telefon z kieszeni spodni i zerknęłam na
wyświetlacz.
Dopadnę cię, dziwko.
Poczułam
nieprzyjemny dreszcz, przechodzący mi po plecach.
Co prawda, jako dziewczyna
Andersa Fannemela, dostawałam kilkanaście hejterskich SMS-ów dziennie. Zdążyłam
już do tego przywyknąć, bo nie było w tym nic dziwnego. Wszystkie dziewczyny
skoczków – ba, w ogóle znanych ludzi – mają podobnie. Martine Romøren musiała sześć razy
zmieniać adres mailowy, bo pół świata nienawidzi jej tylko za to, że to Martine
Romøren. W dodatku
widziałam kilka z tych wiadomości… Ja sama zmieniłam skrzynkę pocztową raz i
teraz korzystam z tej nieoficjalnej, na którą piszą do mnie tylko znajomi. Od
czasu do czasu jednak komuś udaje się przedrzeć przez sieć technicznych
zabezpieczeń i nawet na mojej prywatnej skrzynce pojawiają się hejty. Piszą je
głównie zazdrosne małolaty i wszystkie sprowadzają się do tego samego:
„Nienawidzę cię, szczęściaro, Fannis jest mój!” albo „Jak to jest być jego
dziewczyną?”
Ale to było coś nowego.
Do tej pory nie dostawałam SMS-ów z obelgami i groźbami, a
to dlatego, że nie udostępniałam jak głupia wszystkim swojego numeru telefonu.
W dodatku ta wiadomość była jakaś… złowieszcza. Nie wiem czemu, ale miałam złe
przeczucia.
Wyszłam szybko ze skrzynki odbiorczej i schowałam telefon do
kieszeni, ale przestałam czuć się tak dobrze jak przed chwilą. Cały czas
zdawało mi się, że czuję wibracje przychodzących wiadomości. W dodatku telefon
zaczął jakoś dziwnie ciążyć mi w kieszeni. Chciałam to zignorować, a najlepiej
ignoruje się jedną rzecz, robiąc drugą, więc postanowiłam upiec dwie pieczenie
na jednym ogniu.
Wyszłam z pokoju, wiedząc, że
musze postąpić właściwie. Poszłam do tej części hotelu, którą zajmowali
Słoweńcy. Nie miałam pojęcia gdzie szukać Petera Prevca, a nie chciałam pukać
do wszystkich pokojów po kolei. Wprawdzie byłam zdeterminowana, żeby go
znaleźć, ale bez przesady. Idiotki robić z siebie nie będę.
Ale co innego mi pozostało?
Szczęście jednak wyjątkowo mi
sprzyjało. Bo korytarzem akurat włóczył się Jurij Tepes. Wprawdzie po tym, co
na jego ojca wygadują Norwegowie – w tych rozmowach przeplatają się takie
przekleństwa, o których lepiej nawet nie wspominać – nie miałam ochoty na
konfrontację z dziedzicem jednej z największych szych w świecie skoków, ale
Jurij był moim jedynym punktem zaczepienia. Spytany o numer pokoju Mistrza
Świata w lotach wymruczał pod nosem jakieś cyferki i rzucił mi lekko pogardliwe
spojrzenie. (Cóż, w końcu byłam uznawana za jedną z ekipy Norge-team, przez co
niektórzy „wzorowi” automatycznie traktowali mnie jak szubrawca, ale do tego
zdążyłam się już przyzwyczaić.)
Podeszłam do odpowiednich drzwi,
które – na moje kolejne szczęście – znajdowały się w dość odosobnionym miejscu,
na końcu korytarza i zapukałam, starając się wyglądać na pewną siebie. Choć idę
o zakład, że nie przekonałabym nawet ślepego.
Drzwi otworzył mi sam Prevc,
przez co zmieszałam się jeszcze bardziej. Nie wiedziałam, co w ogóle chcę mu
powiedzieć. „Cześć, Peter, miło mi cię poznać, bracie?” Chyba nie. Coś jednak
musiałam, w końcu po to tu chyba przyszłam, prawda?
Peter wyglądał na osobę wyrwaną
z dłuższej kontemplacji (i mogłabym przysiąc, że wiem czego ona dotyczyła) i
tylko patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jakkolwiek z twarzy
Hildeły czy Fannemela da się czytać jak z otwartej książki, tak Prevc był nie
do przeniknięcia. A jednak, na mój widok na jego twarzy pojawiło się coś na
kształt cienia uśmiechu. Nie był to uśmiech w pełnym znaczeniu tego słowa, ale
jakiś zarodek.
- Hej – odezwałam się w końcu,
trochę cicho. – Przepraszam, że zostawiłam cię na tym balkonie. Ale byłam w
szoku – zresztą nadal jestem – sam
rozumiesz…
- Wejdź
– rzucił Prevc, po czym wycofał się do środka, a ja posłusznie podążyłam za
nim.
Jego pokój był schludny, żeby
nie powiedzieć, wręcz pedancko zadbany. Nawet do części zajmowanej przez
Damjana nie mogłam się doczepić. Peter oparł się o ścianę, wsadzając ręce do
kieszeni.
- Właściwie chyba powinienem był
dawno to zauważyć – odezwał się, po raz pierwszy wypowiadając więcej niż
monosylabowy wyraz. Po jego twarzy znów przemknął cień uśmiechu – Masz
bałkańską urodę. I wiedziałem, że kogoś mi przypominasz. Jesteś podobna do
Domena.
Musiałam patrzeć na niego jak
totalna kretynka, bo dorzucił szybko:
- Domen to mój brat.
Pokiwałam głową.
- Wiem. Mój też – zauważyłam. –
Przyrodni.
- Rzeczywiście… - przytaknął
Peter, rzucając mi rozbawione spojrzenie. Tym razem naprawdę się uśmiechnął. –
No to trochę ci się powiększyła rodzina.
- Trochę tak.
- Wiesz, w życiu bym się nie
spodziewał… Człowieku, bądź tu mądry i wierz potem w zbiegi okoliczności –
zaśmiał się, z niedowierzaniem kręcąc głową. – Zaraz okaże się, że Noriaki
Kasai to tak naprawdę mój zakonspirowany wujaszek.
Uśmiechnęłam się. I
odpowiedziałam. Potem jeszcze raz. I kolejny. I tak jakoś potoczyła się
rozmowa, choć nie jestem w stanie powiedzieć dokładnie o czym rozmawialiśmy.
Ale to wystarczyło, bym przekonała się do Petera Prevca, podczas gdy do
niedawna jego karykatura nawiedzała mnie w koszmarach.
Mam brata. A nawet trzech.
Trzech braci i dwie siostry. Piątkę przyrodniego rodzeństwa. Jednak istniał
jeszcze ktoś na świecie, kto miał choć część tej samej krwi co ja. W dodatku,
ten ktoś od jakiegoś czasu był blisko. I dopiero teraz, tym dziwnym zbiegiem
okoliczności się o tym dowiedziałam.
Do tej pory nienawidziłam
kobiety, do której wrócił ojciec, kiedy dowiedział się, że moja matka, z którą
łączył go tylko romans, zaszła w ciążę. Nienawidziłam ludzi, którzy zabrali mi
to, co mi się należało. Ale teraz, gdy już wiem co to za ludzie… ta nienawiść
zniknęła. Owszem, zawsze pozostanie mi jakiś żal, ale nie do Petera. Nie do
Cene. Ani do żadnego z nich. Tylko do ojca.
I nawet jeśli wszystko odwróci
się do góry nogami, będę wiedzieć, że gdzieś jest ktoś, kogo łączy ze mną coś
trwalszego niż uczucie. Więzy krwi.
Wróciłam korytarzem do norweskiej
części hotelu. Już z daleka słyszałam odgłosy jakiegoś zamieszania. Właściwie,
nie powinnam się temu dziwić. Z Norkami zamieszanie trwa 24/7. Tym razem jednak
musiała to być jakaś poważniejsza afera, bo Hilde opierał się o ścianę,
wyrywając sobie z głowy kłaki, Sybilla darła się coś w niezrozumiałym slangu, a
Bardal poklepywał po ramieniu niebywale wkurzonego Fannemela.
- Coś się stało? – spytałam,
przyglądając się z niepokojem tej scenie.
Wszystkie głowy odwróciły się do
mnie i mogłam do woli podziwiać ich ponure twarze.
- Udupił mnie, do kurwy nędzy! –
oznajmił Fannemel, kopiąc w jakiś wyimaginowany przedmiot przez sobą.
- Że… jak?
Ale Fannis już mnie nie słuchał.
Strząsnął z siebie dłoń Bardala, odmaszerował agresywnym krokiem i trzasnął
drzwiami do pokoju. Popatrzyłam po pozostałych Norwegach, zastanawiając się czy
ktoś w końcu wytłumaczy mi, o co tutaj chodzi.
- Alex odsunął Fannisia od
konkursów – odezwał się w końcu Velta. – Ma wrócić do Lillehammer, trochę
potrenować i jak zacznie znowu skakać jak na Norwega przystało, papa zastanowi
się nad jego powrotem. I biedne ego rekordzisty świata poczuło się trochę
dotknięte…
Więcej nie musiał mi mówić. Sama
wiedziałam. Ignorując usiłującą mnie zatrzymać Sybillę, poszłam w kierunku, w
którym zniknął Fannis i stanęłam przed drzwiami.
Musiałam naprawić to, co
spaprałam.
Anja stanęła pod drzwiami i
zapukała ostrożnie. Gdy nie otrzymała odpowiedzi, ponowiła próbę. Za trzecim
razem po prostu weszła, ignorując zasady dobrego zachowania.
Fannemel akurat usiłował
wepchnął do swojej torby stertę ubrań, kosmetyków i jeden Bóg wie czego
jeszcze. Ten straszny gniew zdążył już go opuścić i jedyne co teraz czuł to
żal. Żal do trenera, że ten, zamiast po ludzku rozwiązać problem, wolał wysłać
go z dala od siebie. Anders usłyszał odgłos zamykanych drzwi. Odwrócił się.
Zobaczył Anję. Westchnął, opierając się o łóżko.
- Pójdę do Alexa – oznajmiła
dziewczyna bez zbędnych wstępów, co było do niej raczej niepodobne. – To moja
wina.
Fannemel patrzył na nią matowym
spojrzeniem, z twarzą zupełnie pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu. Jedynie pustka
w oczach, jaką miał do tej pory, gdzieś znikła.
- To i tak nic nie da, ale idź,
jak chcesz – wzruszył ramionami, po czym przyjrzał się uważniej dziewczynie. –
Ale najpierw powiedz mi, co według ciebie jest twoją winą?
Anja splotła ręce, spuszczając
głowę. Już zaczęła rozważać w myślach możliwość szybkiej ucieczki i wmówienia
potem Andersowi, że coś mu się przywidziało, gdy poczuła znów jakiś silny
impuls i zmusiła się, by dzielnie podnieść wzrok i wytrzymać spojrzenie. Face
to face.
- Wszystko – powiedziała z
nienaturalnym spokojem, którego wcale nie czuła. – Począwszy od nieufności, na…
zdradzie skończywszy. Do tej pory jakoś sobie z tym radziłam…
- … Nie licząc tego razu, kiedy
próbowałaś skończyć ze sobą za pomocą przetykacza do klopa – zauważył Fannemel,
czujnie ją obserwując.
Zmieszała się, wyłamując
odruchowo palce, ale wzięła głęboki wdech i, ignorując jego komentarz,
kontynuowała.
- … ale to wszystko zaszło za
daleko. Bo kończy się na tym, że ciebie, Bogu ducha winnego, wywalają z kadry.
Tak być dłużej nie może.
Fannemel pokiwał głową. Zgadzał
się z nią, od samego początku to mówił: tak dalej być nie może. Trzeba coś w
końcu z tym zrobić. Zaczyna się od naprzemiennego godzenia się i zrywania, a
kończy na depresji, próbach samobójczych i odsunięciach z kardy.
Anja zwiesiła głowę, nie mając
już nic do powiedzenia. Chciała wyjść, pójść do trenera i załatwić to, co miała
do załatwienia. Ale nie mogła. Czuła się, jakby jej nogi wrosły w podłogę.
Stała więc tylko bezradnie i patrzyła na nogi Fannemela, wciąż tkwiącego w tej
samej pozycji.
W końcu jednak Anders nie
wytrzymał i podszedł bliżej.
- Masz rację, tak dalej być nie
może, do cholery – przyznał. - Więc… nie moglibyśmy jakoś naprawić tego
wszystkiego?
Dziewczyna podniosła wzrok znad
jego butów, tym razem w napięciu patrząc mu w oczy. A tam dostrzegła całą gamę
emocji: od żalu, poprzez nadzieję, aż po pożądanie.
- Ale jak?
- A bo ja to wiem? – Fannemel
odgarnął z jej twarzy włosy, zakładając je za uszy. – Nie wiem. Ale ważne, że
tego chcę … A ty? – spytał, unosząc jej podbródek tak, by móc bez przeszkód
patrzeć jej w oczy. – Chcesz tego?
- Chcę.
Chciałam. Och, jak bardzo tego
pragnęłam!
Nie wiedziałam czy nam się to
uda, po raz drugi wszystko odbudować, ale byłam pewna, że bardziej będę
żałować, jeśli nie spróbujemy. Bo moje życie bez niego było puste, a o zwykłej
przyjaźni nawet nie chciałam myśleć, bo naocznie przekonaliśmy się jak kończy
się taka „przyjaźń”.
- Dlaczego to robisz? – spytałam
szeptem. – Dlaczego wciąż ci zależy, mimo tych wszystkich różnic, które nas
dzielą? I mimo błędów, które oboje popełniamy. I mimo tego, że mógłbyś mieć
każdą. Dlaczego nadal zależy ci akurat na mnie?
Anders nie odpowiedział od razu.
Wziął w dłonie moją drobną twarz i przysunął się tak blisko, że zetknęliśmy się
wargami. Poczułam ciepło, rozchodzące się po całym moim wątłym, wychłodzonym
ciele. Odwzajemniłam jego gest i byłabym pewnie posunęła się znacznie dalej –
tak bardzo brakowało mi jego bliskości – gdyby to on pierwszy nie odsunął się
delikatnie.
- Dlatego, że my osobno… to nie
funkcjonuje – odpowiedział, ponownie zagarniając kosmyk włosów, który wysmykał
się zza ucha. – Dlatego, że nawzajem się uzupełniamy. Dlatego, że razem stajemy
się lepsi, niż jesteśmy w pojedynkę – kciukami głaskał moje policzki. –
Dlatego, że cię kocham. Wystarczy?
Skinęłam jedynie głową. Nie
potrafiłam się więcej odezwać.
Do pełnej sielanki było jednak
daleko.
Mimo tego, że wszystko między
Anją i Andersem się ułożyło, Alexander Stöckl był nieugięty. Fannemel musi
wyjechać, ochłonąć i potrenować w spokoju. Kropka. I koniec dyskusji. I chociaż
zarówno Anja, jak i sam skoczek, zarzekali się, że odtąd wszystko będzie szło
tak jak należy, trener nie zmienił swojego zdania. Może jedynie zaczął na
poważnie zastanawiać się, na ile dziewczyna wpływa na Andersa i jego kondycję.
Tego dnia Fannemel spakował
swoje manatki i wsiadł w samolot do Norwegii, by w zaciszu swojego domu i
ulubionej skoczni, nabrać dystansu do życia i nauczyć się panować nad emocjami.
Nie chciał tego, najbardziej zależało mu na tym, by być przy Anji, ale wiedział
że swoim uporem i tak nic nie wskóra, więc ograniczył się tylko do uderzenia
raz pięścią w ścianę i zaciśnięcia zębów z bezsilnej złości.
Żadnemu z nich się to nie podobało;
to że wyjaśnili między sobą to, co mieli do wyjaśnienia i naprawili to, co było
do naprawiania, i właśnie teraz, gdy wszystko zaczęło iść w dobrym kierunku –
choć tego akurat nigdy nie możemy być pewni – znowu muszą się rozstać.
To było nie fair. To było jak
takie chamskie zagranie losu – daje ci coś, a okazuje się, że i tak nie możesz
z tego skorzystać.
Life is brutal.
Włóczyłam się po uliczkach,
uważając, by nie zabłądzić. Podziwiałam błękitne niebo Willingen i słońce, które
niedługo będzie chylić się ku zachodowi. Na razie jednak jeszcze świeciło i
ogrzewało moje plecy, gdy kręciłam się bez celu. Mijałam różnych ludzi,
niektórych znałam, niektórych nie, ale większość z nich posyłała mi przelotne
uśmiechy.
- Hej, Anka, co tak się sama
szlajasz? – dotarł do mnie wesoły głos Sybilli. – Nie chcesz może czasem
towarzystwa, hm?
Uśmiechnęłam się.
- Jak się zastanowić… chyba
chcę.
Dalej poszłyśmy więc razem. Sybi
ciągle coś do mnie mówiła, ale po chwili przestałam ją słuchać i wpatrywałam
się tylko w brukowany chodnik przed sobą, świerki rosnące po bokach alejki i
chmury, przybierające różne kształty. Jedna z nich była podobna do grzyba,
druga do banana. Jeszcze inna do ziemniaka z mordką i nogami.
Miło było tak po prostu pochodzić,
bez konkretnego celu, z przyjaciółką u boku. Choć dałabym wiele, żeby zamiast
niej mógł być tu Anders, towarzystwo Sybilli też było miłe, przynajmniej w tej
chwili. Kupiłyśmy lody w okolicznej budce i skakałyśmy po chodnikowych płytach,
usiłując nie nadepnąć na te pęknięte. Sybilla straciła w ten sposób jedną gałkę
loda, która rozciapała się na krawężniku, tworząc topniejącą plamę w kształcie
serca. Parsknęłyśmy śmiechem i poszłyśmy dalej, a ja próbowałam ochronić swoją
miętowo-czekoladową gałkę przed wścibskim jęzorem Sybi i jej nienapchaną gębą.
Nagle poczułam wibracje telefonu. Sięgnęłam do kieszeni, tym
razem drżącymi rękami i odblokowałam ekran. A gdy przeczytałam wiadomość,
poczułam jak zimny prąd przechodzi mi przez całe ciało.
- Z kim tak romansujesz? – spytała Sybilla, uśmiechając się
zaczepnie.
- Co?... A nie, z nikim. Jakiś spam.
Nie czułam się dobrze z tym, że ją okłamuję. I do końca nie
wiem, dlaczego tak postąpiłam, i chyba nigdy się nie przekonam. Ale pozorowanie
szczęśliwej miałam opanowane niemal do perfekcji, dlatego Sybilla nie naciskała
więcej, a mnie taki obrót sprawy odpowiadał. Nie mogłam przestać o tym myśleć,
przez co przestałam skupiać się na tym, co dzieje się wokół mnie. I nawet pod
prysznicem nie dawało mi to spokoju.
Wieczorem weszłam do łóżka, nakrywając się kołdrą po czubek
głowy. Drżałam jak liść na wietrze, mając przed oczami tylko ostatnią
wiadomość.
***
Dzisiaj z ogłoszeń parafialnych:
1. I',m sad, because nie mogłam nie zauważyć, że mało Was zostało... cóż, pewnie sama jestem sobie winna, porzucając Was bez słowa na kilka ładnych miesięcy... :P
2. Although, postawiłam sobie za punkt honoru dociągnąć to opowiadanie do końca, choćbym pisała już tylko dla siebie (i po to, by zaśmiecić internet, muahahah ;-;)
3. Potrzebuję pilnie pomocy, a mianowicie: które z tych imion jest lepsze dla bohaterki opowiadania-książki obyczajowo-fantasy: Meredith, Miriam, Lillian czy Arianne? A może ktoś ma jakiś lepszy pomysł?? ;)
3. Potrzebuję pilnie pomocy, a mianowicie: które z tych imion jest lepsze dla bohaterki opowiadania-książki obyczajowo-fantasy: Meredith, Miriam, Lillian czy Arianne? A może ktoś ma jakiś lepszy pomysł?? ;)
4. So, oto właśnie pojawia się kolejny rozdział: Tajemniczy Słoweniec, ruskie techno (hmm, coś niecoś wiem z autopsji na ten temat... :P ) oraz Gwiezdne Wojny w wykonaniu Norwegów (in my dreams Fannela odegrał połączenie Anakina Skywalkera i Yody - no wiecie: czyste zło wzrostu niewiele ponad metr xD)
5. At the end, kończę na dzisiaj i próbuję wymyślić sensowny next rozdział i sensowne zakończenie.
Pozdrawiam i:
NIECH MOC BĘDZIE Z WAMI :D :D