10. „Holidays with Norge-Team” means „Holidays with
lots of trouble”
Słońce.
Ciepła plaża.
Upalne lato, które spędziliśmy w
Bułgarii nad jeziorem o nazwie nie do wymówienia. Nawet nie mam zamiaru
próbować.
Chociaż skrycie marzyłam o
cichych wakacjach, tylko we dwójkę, wyjechaliśmy, na polecenie Stöckla, całą
ekipą. Sądził, że wspólne wakacje mają nas zintegrować, bo tak to zazwyczaj
działa, co ja musiałam mu potwierdzić.
Ale słowo „zazwyczaj” zazwyczaj
nie sprawdza się w stosunku do kadry norweskiej, czego Alexowi wytłumaczyć
niestety mi się nie udało. Twierdził, że proces integracji powinien udać się
wyśmienicie. A tymczasem stało się wręcz odwrotnie, co zawdzięczamy w głównej
mierze Bardalowi i jego mądrościami od kuchni – zarówno w znaczeniu dosłownym,
jak i przenośnym.
- Do serca mężczyzny najszybciej
trafić przez żołądek – powiedział któregoś dnia Anders.
Szkoda, że go grom z jasnego
nieba nie trafił, gdy to mówił. Jak jakąś Balladynę.
Być może wtedy nie wydarzyłoby
się to, co się wydarzyło i nie zmarnowałoby ostatniego tygodnia wakacji kilku
osobom.
Bo stało się tak, że słowa te
usłyszała przypadkiem Sybilla i wzięła je sobie do serca. Zerkając znacząco na
towarzysza naszych wczasów – Vladiego – od razu złapała się za garnki, rondle i
patelnie.
Mogłam się spodziewać, że stanie
się coś koszmarnego, ale na razie nic, poza przekleństwami Sybi, dochodzącymi z
kuchni, nie zapowiadało katastrofy.
Przez pierwsze dni zabawa była
przednia; nurkowaliśmy, graliśmy w siatkówkę, próbowaliśmy łowić ryby, Sklett
zepchnął Stjernena z urwiska do wody.
Słońce smażyło nas tak, jak
Sybilla swoje kotlety. Po czterech dniach Norkowie byli opaleni równie mocno
jak tubylcy, zrobiły się z nich brązowe ciacha – pierniczki. Biedny Velta
któregoś dnia zasnął na słońcu, a w konsekwencji dostał udaru. Przez dwa dni
nie ruszał się z pokoju i, czerwony jak nowy przysmak Hildeły – pieczony krab –
leżał na swoim łóżku. A gdy wreszcie wyszedł na zewnątrz, siedział cały dzień w
koszulce, słomianym kapeluszu i pod parasolem, z miną cierpiętnika.
Tylko ja zostałam tak samo
blada, jak zawsze, nie zbrązowiałam ani odrobinę. Rønsen przezwał mnie Albinoską i miał z tego powodu
naprawdę wielki zaciesz, który skończył się wtedy, gdy Fannemel zorientował
się, że nie podoba mi się nowe przezwisko. Gonił potem Atlego po całej plaży,
wymachując złowieszczo długim badylem.
Swensen robił wszystkim i
wszystkiemu zdjęcia swoją nową lustrzanką. Nic dziwnego, że Fannemel, latający
z kijem prawie dwa razy większym od siebie, też się na nich znalazł. Uwieczniona
została każda chwila, przeważnie ta śmieszna.
Sybilla też zbytnio się nie
opaliła, siedząc całymi dniami w kuchni, eksperymentując, majstrując i pobierając
praktyki u samego mistrza kuchni norweskiej. Oczywiście eksperymentowała na
naszych żołądkach i zrobiła z nas swoje króliki doświadczalne, co wcale mi się
nie podobało, chociażby dlatego, że to na kilometr zalatywało kłopotami.
Chyba pójdę w ślady Jacobsena, który, przezornie, już od tygodnia
jeździ na samych chińskich zupkach.
Jeszcze gorzej miał Zografski
(bo to oczywiście dla niego Sybi wpadła w pasję gotowania). Gdy tylko widział
lądujący przed nim talerz zupy, gulaszu, czy innego obrzydlistwa, nabierał
wielkiej ochoty do ucieczki i powstrzymywał go jedynie jeszcze większy strach
przez urażeniem Sybillowego ego.
- Anju, ratuj mnie, błagam! –
odezwał się kiedyś rozpaczliwie, oczekując na deser.
- Ale co ja mogę zrobić? –
zrobiło mi się żal biedaka, w końcu niczym sobie nie zasłużył na takie tortury.
- Powiedz jej coś. Ona tylko
ciebie słucha – zasugerował Vladi. – Przecież ty wszystko umiesz…
Podrapałam się po głowie.
Czy Sybi mnie słucha? Taaa jasne… Czy ja wszystko umiem?
- Skąd takie stwierdzenie? –
spytałam, niezbyt go rozumiejąc.
- Nie wiem, ale jesteś moją
ostatnią deską ratunku…!
- Postaram się, ale to jest S y b i , więc niczego nie mogę obiecać.
Pierwsza próba spełzła na
niczym.
Ciasto zaserwowane przez Sybillę
mocno śmierdziało rumem i orzechami laskowymi, czego połączenia nie można
nazwać apetycznym. Zografski uśmiechnął się w rzekomej podzięce, ale gdy tylko
Sybi odmaszerowała z powrotem do kuchni, tort wylądował w krzakach.
- Z jedzenia Sybi najbardziej
ucieszą się okoliczne pasożyty – powiedział Vladimir, puszczając oczko w moją
stronę i uśmiechając się zadziornie.
Następnego dnia Sybilla odkryła
tort w krzakach i bardzo rozgniewała się z tego powodu. Oznajmiła, że jest jej
przykro i uroniła teatralnie łezkę. Vladi, zakłopotany, szybko ją przeprosił.
W porze obiadu ponownie pojawiła
się przy stole i z triumfalną miną postawiła przed nami ogromny gar – kocioł –
z czymś zajeżdżającym grzybami. Zografski jęknął cicho.
- Zupa ze świeżych grzybów –
oznajmiła. – Sama je nazbierałam.
ALERT! SKAŻENIE BIOLOGICZNE, KONSUMPCJA GROZI ŚMIERCIĄ!
- Wiesz co, Sybi, może lepiej
trochę z tym przystopować? – starałam się, żeby mój głos zabrzmiał
przekonująco. – W końcu na taki upał to zupa średnio smakuje. A ja nie lubię
grzybów.
- Tak, dokładnie! – wypalił
Zografski. – Ja podziękuję. Wygląda to apetycznie, ale rzeczywiście jest trochę
za gorąco na zupę…
Apetycznie? – dobre sobie. Nie wiem, czy roztwór w kolorze błota z
pływającymi w środku rzeczami, wyglądającymi jak ptasie gówno, można nazwać
apetycznym…
Sybilla zmroziła go tym swoim
przeraźliwie zawiedzionym spojrzeniem, że nie odezwał się więcej i nalał sobie
pełny talerz. Siedział przez kilka minut nad tym talerzem z obrzydzeniem się w
niego wpatrując, bezgłośnie wołając o ratunek i oczekując na zbawienie.
Gdy zmiłowanie nie nadeszło,
chwycił za łyżkę i z niemiłym grymasem na twarzy, zaczął jeść, od czasu do
czasu wylewając po trochu w krzaki, gdy Sybi akurat się odwracała.
Fannemel natomiast z apetytem
wlał w siebie cały talerz tego ohydztwa, mimo że wyraźnie mu to odradzałam.
Nawet nie mogłam patrzeć na to coś.
- Ej no, wyluzuj trochę –
powiedział spokojnie Anders, słysząc moje ostrzeżenie. – Może nie jest zbytnio
smaczne, ale na pewno zjadliwe.
Mogłam mieć tylko nadzieję, że
tak jest.
Sklett chciał na chama wprosić
się do kuchni, żeby gotować z Sybi, ale dostał potężnego kosza, chyba jeszcze
za te skarpety, które kiedyś powiesił na klamce od naszego pokoju… Sybilla za
wszelką cenę chciała się go pozbyć, ale Vegard nie zamierzał rezygnować tak
łatwo. Zaczęli się przepychać, siłować, a w końcu i bić. Sklett nie miał za
grosz honoru, jeśli idzie o bicie z dziewczynami.
- To c o ś
to nie dziewczyna! – darł się, przykładając mrożoną pietruszkę do
podbitego oka. – To szatan!, diabeł wcielony!
- Wszystko słyszałam! –
odgrażała się Sybilla z kuchni, wskazując surowym udkiem głowę Vegarda. – Karma
cię dopadnie, ofiaro!
Sklett próbował wszcząć
awanturę, ale Jacobsen dobitnie mu to odradził; przypomniał, jakie mogą być
konsekwencje kłótni z „tym szatanem, diabłem wcielonym”.
Powinien był jeszcze dołożyć: Sadystyczną Wpychaczką Żarła, Trucicielką
Ludzi, Córką Ziemniaka…
Wszystkie trzy przezwiska
pasowały do niej jak ulał. Może z wyjątkiem dosłownego znaczenia Córki Ziemniaka,
ale nie będę się wykłócać o ich więzy pokrewieństwa. Bo może jest coś, co
szanowny Bardalo postanowił przemilczeć.
W każdym razie Sadystyczna
Wpychaczka Żarła znosiła wciąż coraz to nowe „smakołyki”, usiłując wepchnąć ile
się dało i w kogo się dało. Bo przecież marnowanie jedzenia jest grzechem. Ale
Sybi chyba nie uznawała zasady: bierz tyle (lub TO) ile (co) możesz zjeść.
Fannis wchłaniał wszystko bez
oporu, zupełnie nie znając umiaru. Ciekawa jestem ile musiałby zjeść, żeby
napchać swój nienażarty żołądek do granic wytrzymałości… Po kilku(nastu)
nieudanych próbach zaniechałam dalszego protestu i odciągania go od
podejrzanego jadła. W końcu on i tak mnie nie słuchał.
Nie, źle mówię.
Słuchał, tylko nie zważał na
moje słowa, nie brał ich sobie zanadto do serca i zbywał mnie kokieteryjnymi słówkami.
Poddałam się. Tylko żeby potem nie
było, że nie ostrzegałam.
Ten dzień upływał w miarę spokojnie,
a przynajmniej stosunkowo, jeśli brać pod uwagę norweskie normy. Siedzieliśmy
na plaży, opychając się lodami, owocami i truskawkową polewą, jako że bitej
śmietany dziwnym trafem zabrakło. Forfang i Sjøen
grali w kometkę kawałek dalej, Hilde stroił dziwne miny do jakichś turystek,
Bardal z dziką euforią wlewał Velcie do gardła sos toffi, a ten wydawał z
siebie dźwięki przypominające jakiś żółwiowy orgazm. Choć w zasadzie nie mam
pojęcia czy żółwie rzeczywiście wydają jakiekolwiek dźwięki, ale mniejsza z
tym.
Anja, ja, Jacobs i Stjernen rozgrywaliśmy
właśnie partyjkę kuku, tak dla odmiany, żeby nie cały czas pokera i kenta.
Niestety ja, chyba posiadając jakiegoś wrodzonego pecha do kart, praktycznie
cały czas przegrywałem, na zmianę z Andreasem, i moje kostki znajdowały się już
w opłakanym stanie. Mimo to nie zamierzałem się poddawać. Nie, bo to ja, Anders
Fannemel, jestem tak uparty i głupi, że nie poddaję się nigdy; i nawet gdy mam
jakiś uraz czy kontuzję, i tak skaczę w konkursach, bo co? Przecież ja jestem
The Best, mnie nie da się złamać!
Co chwila ktoś wybuchał
śmiechem, nie zawsze z racjonalnych powodów, ale było wesoło. Czilujemy sobie
pod parasolami, zupełnie nie interesując się tym, co działo się poza strefą
naszych norweskich wpływów. Jest tak idealnie, że niczego mi do szczęścia nie
brakowało.
… no, prawie niczego.
- Ej, chłopaki… - odezwał się
nagle cicho Stjernen. – Bo ja… Ja… chyba jestem w ciąży.
Wszyscy przerwali to, czym w tej
chwili się zajmowali i gapili się na niego z otwartymi mordami. Forfang stracił
koncentrację i oberwał lotką w oko. A Delta zakrztusił się tym swoim toffi i
zaczął się dusić, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że Bardalo ciągle trzyma
nad nim odkręconą butelkę, w związku z czym lepka, słodka polewa niszczy
zupełnie jego designowy fryz. Choć jeśli do tej pory laski nie uważały Rune za
słodkiego, teraz na pewno nie będzie mógł się od nich opędzić. Taka Scarlett na
przykład, którą poznałem pewnego razu w Trondheim, z wielką chęcią wylizałaby
go do czysta. Ale raczej nie o tym myślą teraz pozostali. W tej chwili wszystko
inne przestało się liczyć i tylko lampiliśmy się na jednego z członków kadry, a
w oczach każdego widziałem to samo pytanie.
W dupę, Stjerna, od kiedy jesteś Andreą?
No ale sorry, nawet jeśli
faktycznie Stjernen nie posiada chromosomów igrek, to jednak byłaby z niego
wyjątkowo szpetna panienka. Nawet ja bym się nie skusił na to, żeby go
przelecieć. No przykro mi, naprawdę nie mam nic do Stjernenka, ale mimo
wszystko mam jakieś standardy.
- No bo… - Andreas zaczerwienił
się jak burak albo jak młodszy z Prevców po oddaniu skoku i spuścił wzrok na
swoje kwiaciaste spodenki, nerwowo bawiąc się palcami. – Bo ja ostatnio czuję
się tak inaczej… Chłopaki, ja żrę cały czas jak jakiś Freund!, ale… no, to coś
poważniejszego niż psychiczne schorzenie Seva. Bo ja nie mam ochoty na coś tak
banalnego jak wkładki, co to to nie, tylko wiecie: tutaj cały zapas bitej
śmietany, tam camembert, a zaraz mam ochotę po prostu wepchać w siebie
marchewki maczane w majonezie!
- Fuj, Andi, jesteś obleśny – skrzywił
się Rune, robiąc minę jakby miał się zaraz zrzygać. I chyba wszyscy się z nim
zgadzaliśmy.
- Ale nie to jest najgorsze – westchnął
Stjernen z rozpaczą, załamując ręce. – Mam jakieś cholerne humory, gorsze niż
Sybilla przed okresem, serio. Totalna deprecha i to bez żadnego konkretnego
powodu; no bo to, że Hilde próbował mnie zgwałcić wczoraj w nocy, to nie jest
jeszcze wystarczający powód, nie?
Wszystkie oczy przeniosły się na
Toma, ale on tylko wzruszył ramionami.
- A w dodatku… obudził się we
mnie instynkt macierzyński – lamentował Andreas. – Na przykład jak Johann
rozwalił kolano jeżdżąc na desce, miałem ochotę go przytulić – wzdrygnął się,
jakby po plecach chodziło mu coś obrzydliwego. Nie dziwię się, takie zachowanie
to naprawdę nie jest dobry znak dla jego męskości. – I w ogóle… Nie no, raczej
nie zostałem przypadkowo zapłodniony, ani żadna partenogeneza czy coś… Może ja
schizę jakąś mam, albo co?
- Zrób sobie test ciążowy! –
parsknął Velta, proponując że kopsnie się nawet do apteki.
Ofiarowałem się, że z nim pójdę.
Bo, kurde, to musi być ciekawe: „Dzień dobry, chciałbym kupić test ciążowy dla
kolegi.” Hahah, ale faza!
- Agata wie? – spytał rzeczowo
Bardal, unosząc brew. Doskonale wiedzieliśmy, że sobie kpi.
- Daj spokój – burknął Stjernen.
– Tego tylko by brakowało, żeby słyszała te wszystkie straszne rzeczy, które
się tu dzieją…!
Zrobiło mi się żal biednego
Andreasa. Zostawia go narzeczona, próbuje sobie taki ułożyć życie na nowo,
poznaje nawet fajną lasię, a tu taka tragedia. Zresztą chyba wszyscy mieli
podobne myśli, bo późnym wieczorem zeszliśmy do piwnicy, gdzie mieścił się
klub, zamówiliśmy po kolejce polskiej wódeczki (no wiecie: zero smutka, zero
łez – polska wódka jest the best!) i namówiliśmy Stjernena do namiętnego grania
w Kickballa. Potem w bilard. A potem małego haradzowania się na automatach. A
wszystko to po to, by udowodnić jego męską naturę. I chyba się nam udało. W
każdym razie Andreas nie narzekał więcej na żadne ciąże, depresje i PMS. A my
zgodnie wznieśliśmy toast Wyborową za jego męskość. I wszystko było pięknie i
cacy. Stworzyliśmy najpiękniejszy chór na świecie i śpiewaliśmy na całą tą
wieś, czy miasto, czy co to tam było:
- Jeszcze po kropelce, jeszcze po
kropelce! Póki wódka jest w butelce…!
- Kieliszek dobra rzecz…!
- A jeszcze lepsza dwa!
- Ale najlepiej pić…
- … do następnego dnia!
Następnego dnia rano Rønsen ze Stjernenem wpadli
do naszego pokoju, poprzebierani za Hawajki: z girlandami kwiatów na szyi, w
słomianych spódniczkach i takowych kapeluszach.
- Plan dnia na dzisiaj – odezwał
się Atle, czytając kartkę zapisaną pismem Hildego. – Po śniadaniu: pływanie
cały dzień i byczenie się na plaży.
- Aloha hoi! – zaintonował
Stjernen, tańcując po pokoju. – Aloha hej, zajebisty będzie ten dzień!
Oboje pognali do innych pokojów,
śmiejąc się na całe gardło.
Wstałam i poszłam do łazienki,
przygotować się do wyjścia na plażę. Założyłam ten fioletowy, kwiaciasty strój
kąpielowy, ten który tak strasznie mi się podobał, co zauważywszy, Fannemel
kupił mi go bez wahania, zupełnie nie przejmując się niebotyczną ceną, wzięte
chyba z kosmosu. O, i jeszcze liliowe pareo, które sama sobie zakupiłam w
kramie na plaży. Plus wielkie, obłe okulary przeciwsłoneczne, zasłaniające mi
połowę twarzy. Co prawda Fannis nie lubił, gdy zakrywałam swoją twarz i oczy,
ale przynajmniej nie widać było wtedy po mnie, jaka jestem blada i żaden Atle
Pedersen Rønsen nie
miał powodu, żeby się ze mnie naśmiewać.
Weszłam do sypialni, udając
modelkę, chcąc zaprezentować swój ubiór i pewnie przy tym trochę się pośmiać,
ale Fannemel najwyraźniej nie miał ochoty brać udziału jako moje osobiste jury.
Leżał plackiem na łóżku, z zamkniętymi oczami.
- Nie wstajesz? – spytałam. –
Zaraz wychodzimy.
Anders jęknął coś pod nosem,
skrzywił się i powiedział:
- Idźcie dzisiaj beze mnie, nie
mam ochoty na biczing – nawet nie
podniósł wzroku.
- Niemożliwe. Ty zawsze do
pływania jesteś pierwszy.
Wykrzywił się jeszcze bardziej.
- Naprawdę. Serio, jakoś się
czuję… kurewsko niedobrze. Yeeeak!
Podeszłam do łóżka, trochę
zaniepokojona. Fannemel i złe samopoczucie? – to tak jakbym siebie nazwała
murzynem. Albo przypisała Sybilli, że jest spokojna, opanowana i flegmatyczna…
Dopiero teraz zauważyłam, jaki
jest blady.
- Nie żartuj sobie… Słuchaj,
może trzeba z tobą do lekarza…? A jak to coś poważnego?
- Nieee, daj spokój. Przejdzie
mi – machnął ręką niecierpliwie.
Tak, cały Fannemel. Ducha
wyzionie, ale choćby był sparaliżowany od stóp do głów – do lekarza się
dobrowolnie zaciągnąć nie pozwoli. Na nic byłyby moje prośby, groźby, miny, krzyżowanie
rąk, postawa numer trzy – „teraz ja tu rządzę”…
Trzeba było nie pytać go o zgodę…
- Nie stój tak nade mną, bo
czuję się co najmniej chorym na raka kaleką – burknął, marszcząc czoło.
Do pokoju wpadł Hilde, podobnie
jak Atle i Andreas, przebrany za hawajską tancerkę.
- Idziecie? – spytał z radosnym
uśmiechem, trochę działającym mi w tej chwili na nerwy. – Bo czekamy na was. Mamy
w planach siatkówkę… Fakt, gdzieś wcięło większość piłek – i podejrzewam, że
ten posraniec Rønsen
ma z tym coś wspólnego – ale jakiś pół-flak się znalazł.
Fannemel z wysiłkiem podniósł
głowę.
- Ja zostaję – odezwał się. – Idź,
Anju i baw się zajebiście…
- Zostaję z tobą – oznajmiłam
stanowczo, tonem nieznoszącym sprzeciwu, krzyżując ręce na piersiach.
Anja: 1 – Fannis: 0
- Ale z was łamagi! – zaśmiał
się Hilde. – To może jeszcze Zografskiego przyjmiecie dla towarzystwa? Też coś
narzeka na samopoczucie…
Hmmm… Bawimy się w detektywa:
Na podstawie pewnych wniosków
udało mi się postawić hipotezę:
Złe samopoczucie – (Fannis +
Zogu) = …
S y b i .
Sybi + Bardal.
No, jeśli oni nie są sprawcami
zbrodni, to już sama nie wiem, kto mógłby nim być.
Chciałam zawołać na Hildego,
żeby tę Sybillę tutaj przyprowadzić, ale on zdążył już wyjść, śpiewając
piosenkę, którą rano zaprezentował nam Stjernen.
- Aloha hoi! Aloha hej…!
Fannemelowi udało się w końcu
wstać, pojękując cicho. Ubrał się i stał przy barku, opierając się o kredens.
Wyciągnął ze środka gorzką wódkę żołądkową.
- Nie powinieneś tego robić –
odezwałam się, gdy podniósł szklankę do
ust.
Pokiwał głową i odłożył wódkę,
wzdychając.
- Taaa, może i masz rację… Kur…de,
jeszcze tylko by mi kaca brakowało…!
Anja: 2 – Fannis: 0
Dobrze, że chociaż w tym mnie
posłuchał. Facet nie powinien nigdy pić.
- Halo, można…? – spod drzwi
dobiegł nas cichy, jakby przytłumiony głos Vladimira.
Gestem ręki zaprosiłam go do
środka. Wszedł, trzymając się za żołądek i usiadł na sofie, postękując od czasu
do czasu.
- Kurde, strasznie mnie mdli –
oznajmił.
Wcale nie zamierzałam w to
wątpić.
Zostaliśmy sobie więc w trójkę.
Naprawdę znakomicie się bawiłam: wysłuchiwałam jęków, stęków, narzekań. Ale nie
mogłam powiedzieć, że reszta utyskiwała na brak wrażeń.
- Cholera… - odezwał się
Fannemel żałośnie. – Czuję się, jakbym zaraz… jakbym zaraz miał się… zrzygać.
I pognał do łazienki, skąd
wrócił jeszcze bardziej blady i jeszcze bardziej jęczący.
- Fannis – odezwałam się surowo
i już miałam dodać „A nie mówiłam? Było mnie posłuchać”, gdy Anders wykonał
gwałtowny odwrót i z powrotem wpadł do łazienki. Litość wzięła górę nad
gniewnym triumfem i nic nie powiedziałam.
Zrobiło mi się po prostu żal ich
obu. Miałam nadzieję, że w miarę szybko im przejdzie.
No i masz babo placek.
Tymczasem teraz już oboje
biegali sztafetą na zmianę do toalety, przy czym Anders przeważnie brał górę. W
pewnym momencie weszłam do środka i zastałam go wiszącego nad sedesem, wpół
zgiętego z bólu. Wstrząsały nim gwałtowne torsje i był prawie tak blady jak ja.
Z salonu dochodziły pojękiwania Zografskiego.
Załamałam ręce, zupełnie nie
wiedząc co robić. Jeden rzygający facet to jeszcze nic, ale dwóch rzygających
facetów – to już poważny problem.
Pieprzona Sybilla!
Krążyłam między łazienką, a
salonem, nadal nie wiedząc: czekać czy podjąć działanie? Ale gdy Zografski nie
przestawał jęczeć, a Fannemel wręcz słaniał się na nogach, stwierdziłam, że
należy w końcu coś przedsięwziąć.
Zwinęłam z magazynku dwa wiadra
i wpadłam do pokoju Bardala i Stjernena, jak zwykle stojącego otworem, i
pogrzebawszy w szafce Andersa, wyjęłam stamtąd kluczyki do jego samochodu.
Pieprzony Bardal!
Wpakowałam wiadra do samochodu,
potem tych cierpiących delikwentów, a sama siadłam za kierownicą. Zografski przeżegnał
się ukradkiem, myśląc, że tego nie zauważyłam. Wystartowałam od razu z drugiego
biegu i silnik zgasł.
Pieprzone samochody bez automatycznej skrzyni biegów…!
Należało się choć trochę
opanować, jeśli w takim wypadku można mówić o opanowaniu. Tym razem ruszyłam
tak jak trzeba. Wyjeżdżałam z parkingu, zagryzając wargi ze zdenerwowania,
także Veltę, przechodzącego przez pasy, zauważyłam dopiero metr przed sobą.
Hamulec, kurde, HAMULEC!!!
… właśnie: hamulec, a nie sprzęgło!
Silnik ponownie zgasł, ale nie
na tyle szybko, żeby wyhamować przed Żółwiem. Rune, poczuwszy na sobie maskę
Bardalowego samochodu, odskoczył jak oparzony, patrząc na mnie ze zszokowanym
wyrazem twarzy.
- Velta, kurwa, patrz jak
leziesz!!! – wydarłam się, zupełnie nie potrafiąc pohamować wzburzenia. Chyba
po praz pierwszy w życiu powiedziałam przekleństwo…
Gapił się z otwartą gębą,
odwracając się, gdy ponownie zapaliłam auto i odjechałam z piskiem opon.
Pieprzone Żółwie, wchodzące pod samą maskę…!
Pojechałam dalej, zostawiając w
tyle skonsternowanego Deltę. Omal nie potrącając kilku kolarzy i nie powodując
paru wypadków, dotarłam tam, gdzie trzeba.
Super, do końca wypoczynku został tylko tydzień. Nich diabli wezmą
Sybillę i Bardala, tak jak wzięli wakacje!
Pod szpitalnym parkingiem zatrzymałam
się tak gwałtownie, że niczego niespodziewający się Zografski, leżący na
tylnych siedzeniach, stoczył się na podłogę.
- Przepraszam – wydusiłam ze
skruchą.
Otworzyłam drzwi, żeby wypuścić
Zografskiego i zawodzącego Fannemela, ale ten nie ruszał się z miejsca, chyba
nawet nie zauważając, że dotarliśmy na miejsce.
- Niechże ktoś da jakiś wózek
albo co!!! – zawołałam na stojącą w pobliżu pielęgniarkę.
- Ja nie siądę na ż a d e n
w ó z e k ! – oznajmił buntowniczo Fannemel, zrywając się ostentacyjnie
z siedzenia.
Co jak co, ale uparty to on był
i za wszelką cenę chciał postawić na swoim. Niedoczekanie! Teraz ja tu rządzę!
- Siadaj i nie marudź! –
ryknęłam na niego, nie kontrolując już rozdrażnienia.
O dziwo!, posłuchał.
Patrząc na mnie, jakby z lekkim
przestrachem, pozwolił się usadzić z potulną miną.
Anja: 3 – Fannis: 0
Szli przez zatłoczony korytarz.
Znaczy: Fannemel nie bardzo, ale nie warto się tutaj rozdrabniać.
Anja czuła na sobie wzrok ludzi,
siedzących na krzesłach i stojących pod ścianą. Zastanawiała się: co jest z nią
nie tak? Spojrzała na siebie i powstrzymała jęk zgrozy; przez to wszystko
zupełnie zapomniała się ubrać. I szła teraz korytarzem w stroju kąpielowym,
pareo i przeciwsłonecznych okularach, zatkniętych we włosach nad czołem.
Ale krwi powstrzymać nie umiała.
Od razu jej policzki zapłonęły na czerwono, jakby miała gorączkę.
Zdawała sobie sprawę, że, mimo
dość niskiej samooceny, jeśli chodzi o wygląd, dla co poniektórych ludzi
wyglądała ponętnie.
Ktoś zagwizdał przeciągle i Anja
z zakłopotaniem zauważyła, że wszystkie paru oczu, należące do osobników płci
przeciwnej, są skierowane na nią.
Wliczając też Zografskiego.
Ktoś klepnął ją w pośladek.
Podskoczyła, ze wstydem
zakrywając się pareo, najbardziej jak się dało.
- Cholerka… - wyjąkała, czerwona
jak Velta poparzony słońcem.
- No widzę, że wszyscy zobaczą,
jaką piękną i atrakcyjną mam dziewczynę – odezwał się Fannemel, mimo bólu siląc
się na uśmiech.
Ale Anji
nie rozśmieszył żart i nie odwzajemniła uśmiechu, tylko zaczerwieniła się jeszcze
bardziej. Modliła się, żeby ten długi, przepełniony korytarz kiedyś wreszcie
się skończył.
Z Zografskim poszło w miarę
lekko; dostał jakieś leki, jakieś zioła i, czując się o wiele lepiej, czekał na
resztę w samochodzie, słuchając muzyki.
Ale Fannemel, który pożarł dwa
talerze zupy, musiał odpokutować za swoją zachłanność. Okazało się, że grzybki,
które zaserwowała im Sybilla, były niezbyt jadalne.
- Podobno trującego grzyba
człowiek zjada tylko raz – odezwała się Anja, szturchając lekko Fannemela, dla
podniesienia go na duchu. – Widocznie łamiesz schematy, Fannis…
Ale Anders, po płukaniu żołądka,
nie dał się tak łatwo pocieszyć.
- Kurwa, grzybki cholerne –
biadolił w samochodzie, trzymając się za brzuch. – I cholerni lekarze. Jakoś
nie bardzo czuję ulgę po tych ich zabiegach… Powiem więcej: nawet nie wiem, czy
nie czuję się teraz jeszcze gorzej! Mało mi było, że zepsuły się moje wakacje…!
Nie szczędził oprócz tego
niewyszukanych epitetów na Sybillę. Wymachiwał przy tym rękami tak gwałtownie,
że po pewnym czasie Anja zatrzymała samochód na poboczu.
- Przestań mi tu tak machać! –
odezwała się niecierpliwie. – Jak ja mam prowadzić, kiedy co dwie sekundy coś
przelatuje mi przed oczami?!
No nie da się po prostu.
- No sorka – powiedział Fannemel
i po dłuższym namyśle dorzucił ze skruchą: - Jak zwykle miałaś rację, co do tej
jeba… yyy – głupiej zupy.
- Wiem, ale… wolałabym się
mylić, żebyście wy nie musieli tak cierpieć – zauważyła Anja.
- O, i bardzo słusznie! –
zgodził się energicznie Zografski, podskakując na siedzeniu.
- Wszak wiedzieć znaczy:
przewidywać – oświadczył Fannemel z wielce uczoną miną, zupełnie kontrastującą
do stanu jego uczuć. – Gdybym przewidział, że ta zupa źle dogada się z moim
układem gastrycznym, nigdy w życiu bym się jej nie tknął… Chociaż,
przewidziałem sprytnie, że z tej wizyty w szpitalu nie wyniknie nic dobrego i
właśnie dlatego nie chciałem tam pojechać. Wszelako w rękach Anji jestem niczym
glina w dłoniach garncarza.
- A nie vice versa? – spytała Anja cierpko, przedrzeźniając jego
filozoficzny ton. – Ja sądziłam, iż jest dokładnie na odwrót: to ty możesz
poczynić ze mną wszystko, czego zapragniesz.
Fannemel, zapominając na chwilę
o mocnym ssaniu w żołądku, uśmiechnął się pazernie, z błyszczącymi oczami. Anja
dobrze znała ten wyraz twarzy.
- Wszystko, powiadasz? –
powtórzył Anders, rozkoszując się brzmieniem tego wyrazu. – Począwszy od
kazania machnięcia ci ręką, skończywszy na skoczeniu z mostu, poprzez te
wszystkie inne rzeczy?
- Tak.
Fannemel rozciągnął, o tyle, o
ile jest to możliwe, swój uśmiech jeszcze bardziej, od przysłowiowego ucha do
ucha. Wyglądał przy tym, i ze świecącymi się oczami, jak niepohamowany demon.
Wyglądał iście jak Król Norweskiego Zła.
Ale Anja, aczkolwiek wcale
chętna, nie dawała najmniejszych oznak, że jest gotowa na owo „wszystko”, więc
Fannemel postanowił, że „policzy się” z nią później.
Jak tylko minie to okropne ssanie w żołądku…
Wróciliśmy do hotelu koło
drugiej.
Pływacy najwidoczniej bawili się
w najlepsze, bo jeszcze ich nie zastaliśmy. Zografski przesiadywał u nas w
salonie, pijąc herbatkę miętową razem z Fannemelem, jęczącym i rozwalonym na
sofie w salonie.
- Dzięki, Anju – odezwał się
Vladimir.
- Ale za co? – spytałam, nie
rozumiejąc go.
- No za to, że jesteś taka
zaradna i troskliwa… - odparł, patrząc na mnie, jakoś tak z rozmarzeniem.
Wzdrygnęłam się.
- Po prostu… tego wymagała
sytuacja – ucięłam, nie chcąc rozmawiać na ten temat.
Zografski chyba nie doszukał się
aluzji w tym zdaniu, ale na szczęście od dalszej rozmowy uratował mnie dzwonek
mojej komórki (zasponsorowanej przez… no śmiało, zgadnijcie kogo).
Chociaż nie wiem, czy można
mówić o uratowaniu, bo dzwoniła Sybilla. Odebrałam, chcąc wygarnąć jej co
nieco, ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zarzuciła mnie swoim
słowotokiem.
- Och, Anka! Żałuj, żałuj,
żałuj! Żałuj, że nie jesteś tu z nami! Bardal złowił szczupaka! No mówię ci,
serio! A Sklett stanął na jeżowcu i odwieźli go do dyżurki! No mówię ci! A
jakaś Bułgarka, taka opalona brunetka, zaczęła podrywać Hildełę! No mówię ci:
łasiła się do niego jak kot! I nie mogę powiedzieć, żeby Hilde na to narzekał…!
A ja spotkałam siostrę Zogu…
- Sybi, oddychasz? – spytałam,
nie słysząc żadnych przerw w logorei.
Sybilla przerwała na chwilę, ale
zaraz kontynuowała, ignorując mnie zupełnie.
- No mówię ci, jaka ona jest
fajna i śmieszna! Fajna byłaby z niej szwagierka! Razem z nią rzucałyśmy w Rønsena smażonymi
krewetkami! I żywymi krabami! Ale był wściekły, gonił nas po całej plaży! No
mówię ci: ubaw po pachy! Szkoda, żeście zostali, my się tu tak zajebiście
bawimy…!
Słysząc ten jej wkurzający,
wesoły głos w jakiejś euforii, wściekłam się i wrzasnęłam do słuchawki,
ignorując błonę bębenkową Sybilli:
- Ja cię zamorduję! Czy ty
wiesz, co działo się tutaj?! Przez te twoje grzybki musiałam męczyć się z dwoma
rzygającymi, chorymi, zatrutymi facetami! Uwierz mi, to nie było fajne! Podczas
gdy wy obrzucaliście się owocami morza, ja latałam z wiadrami po pokoju i
siedziałam na zatłoczonej izbie przyjęć, pełnej zboczeńców i pedofilów…!
- Uuu… no to widzę, że ty też
miałaś ubaw po pachy, hahahaha!
Myślałam, że za chwilę wskoczę
do telefonu, wyjdę po drugiej stronie i ją gołymi rękami uduszę.
Ale nie dane mi było tego
zrobić.
Fannemel, do tej pory smętnie pitolący
coś o swoim żołądku, nagle zerwał się z sofy, wyrwał mi słuchawkę i wkurzony
zaczął nawijać:
- Sybi?! Hej, wiesz ty…?! Niech
cię szlag, ciebie i te twoje grzybki! Idź w cholerę! Moje wakacje diabli
wzięli, jestem na diecie, nie mogę się opychać krewetkami ani w ogóle niczym! W
ogóle nie mogę nic robić! Czuję się, jakby przejechał mnie czołg, co najmniej! Do
kurwy nędzy!!! A masz pojęcie, jak okropne jest płukanie żołądka?! Obyś się nie
dowiedziała! … Albo nie: obyś się d o w
i e d z i a ł a !!!
Sybilla przerwała rozmowę, chyba
trochę się zmieszała.
Gdy wieczorem wrócili,
urządziliśmy im taką awanturę, że do końca roku jej nie zapomną. Ale, wbrew
przewidywaniom uchahanego Skletta, Sybilla zachowała całe swoje uzębienie, a
Fannemel nie otrzymał podbitego oka w prezencie na bonus. Rzekomy „związek”
Sybilli i Vladiego też się nie rozpadł.
Tylko Velta coś tam narzekał,
masując się po biodrze.
Przeprosiłam.
Bardal coś tam narzekał, widząc
stan swojego samochodu.
Nie przeprosiłam, a co?! Należało mu się!
Wakacje szybko się skończyły,
jak na mój gust trochę byt szybko, ale może dzięki temu obyło się bez kolejnych
większych wpadek. Jednak pozostał mi lekki niedosyt.
A Fannemela to normalnie
skręcało ze złości, gdy z powrotem wylądowaliśmy w chłodnej Norwegii.
I w sumie to mu się nie dziwię.
(21:42)
SYBI007: HEJ, ANKA! ROZPOCZECIE SEZONU ZA DWA TYGODNIE, WRACASZ?
ANNFANN: NO RACZEJ, A MAM JAKIS WYBOR? ;)
SYBI007: NIE. JAKBYS NIE WROCILA TO KILKA OSOB BY CIE ZABILO,
WLACZAJAC MNIE. PODOBNO U WAS SPADLO DUZO SNIEGU? NIE PRZYSYPALO CIE? ;D
ANNFANN: BARDZO SMIESZNE! -,-
ANNFANN: NIE, ALE ZASYPALO DROGE DO MIASTA I SIEDZE CALY DZIEN W
DOMU. FANNIS, KORZYSTAJAC Z OKAZJI, ZABRAL MNIE NA NARTY…
SYBI007: OOOO I JAK BYLO?? ;)
ANNFANN: NIE NAJGORZEJ – WYGLEBILAM
T Y L K O 17 RAZY I ZALICZYLAM
UPOJNA DWUDZIESTOMETROWA JAZDE TYLEM ^^ POZA TYM DO DZISIAJ MAM SINIAKI OD
PRZECHODZENIA PRZEZ BRAMKI…
SYBI007: HAHAHA! NO TO
OSTRO SIE, WIDZE, BAWISZ ;3
ANNFANN: TAK, ALE CIESZE SIĘ ZE JUZ SEZON BLISKO, BO TESKNIE ZA
WAMI.
SYBI007: BA, JA TEZ. NAWET ZA SKLETTEM ;3 NO I ZA ZOGU <333
PISALAM Z NIM OSTATNIO. PYTAL SIE O CIEBIE.
ANNFANN: O, JAK MILO. JESZCZE MNIE PAMIETA XD POCIESZNY JEST ;)
(21:58)
SYBI007: KRECISZ Z NIM ???
ANNFANN: ZE CO ??????????????????
SYBI007
is offline
***
Dzisiaj mam trochę informacji do przekazania, więc chyba muszę to wypunktować:
1. Przepraszam znowu, że tak długo nie pojawiał się ten rozdział, ale... hmm, chyba nie mam nic na swoje usprawiedliwienie :/ (byłam zajęta czytaniem "Niezgodnej" *-*)
2. Uwielbiam opisywać porąbane wybryki Norwegów, ale w końcu przyszedł czas na jakiś rozwój poważniejszych wątków Anja-Fannis, więc Bardzo Ważne Ogłoszenie: to był OSTATNI z rozdziałów o treści "pierdzielenie na ucieszenie" ^^
3. W związku z powyższym mam nadzieję, że mimo to ktoś jeszcze ze mną zostanie i będzie czytał moje wypociny :')
4. Aleksandro moja droga, ten eksces z Andreasem Stjernenem w roli głównej jest dedykowany Tobie za te piękne motywujące komentarze ;)
5. I przepraszam cię, Paula, za nieczekanie na twój komentarz, ale nie będę wiecznie na ciebie czekać.
6. Cudowna forma Petera ukazuje się nam ostatnio podczas tych konkursów *-* I mam nadzieję, że jutro zdobędzie Kryształową Kulę, choć pewnie kiedy to czytacie, jest już po wszystkim ;D
7. Smutne bolesne fakty - będzie mi strasznie brakowało Bardala, a Wam?? :'c Jak oglądałam jego pożegnanie ze skokami, się poryczałam ;-; Dlatego w następnym rozdziale Anderso na pewno się pojawi i sporo namiesza, ale na razie to tyle w tym temacie.
8. Kończę, bo nie chcę Was zamęczyć na śmierć.
Trzymajcie się i, tak na przyszłość, powodzenia w czekaniu na LGP i następny sezon :')
Pozdrawiam.
Niestety Pero nie wygrał Kuli, ale może za rok się uda :) No i szkoda, za Bardal kończy karierę :(
OdpowiedzUsuńZ lekkim opóźnieniem, ale jestem :)
OdpowiedzUsuńUbóstwiam chłopaków, no po prostu team pełen wariatów xD Ale oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu :) Jak ja bym chciała pojechać z nimi na takie wakacje... Fannis dla mnie wygrał ten rozdział ^^ Jego zachłanność nie zna granic, a później się dziwi, że ma problemu żołądkowe. Jeszcze Vladimir się nam tutaj "przyplątał"... No, ekipa niezła, nie ma co :)
Ale ogłoszenia parafialne xD Dzisiaj prawie miałam zawał na koniec konkursu, ale tak szczerze mówiąc, to cieszę się, że jednak wygrał Severin, bo mimo talentu Petera, jakoś za nim nie przepadam... :) No i Bardal... Jakoś tak pusto bez niego :(
Buziaki :**
Jestem na komputerze, więc sobie zaszaleję, a co!
OdpowiedzUsuńNie wiem czy mi się uda wszystko wypisać, co bym chciała, ale spróbuję. No więc tak:
1. Czy to jakiś przypadek, że aktualnie omawiam "Balladynę" (zresztą, o zgrozo, już 2 raz), a ty tu grozisz Bardalkowi jej przykładem?
2. Kobieto, te porównania... słońce smażące jak kotlety Sybi, tudzież czerwony ja nowy przysmak Hildeły - pieczony krab. Powiedz mi, skąd ty to bierzesz, no skąd? Sam początek rozdziału, a ja już od razu zaciesz na maksa.
3. Stjerna dla mnie. No po prostu myślałam, że oszaleję. On jest taki głupi, że aż zajebisty, no. Bo to chyba trzeba mózgu nie mieć, żeby dojść do takich a nie innyh wniosków. Geniusz, geniusz i jeszcze raz geniusz. DZIĘKUJĘ!
4. Sybilla. Tym razem to ona pobiła na głowę wszystkich. Podtruła Fannisa i Zogu równo jak "kucharze" Hell's Kitchen Amaro. Dobrze, że w ogóle to przeżyli, bo z jej zdolnościami kucharskimi to różnie się mogło skończyć. Po tym wszystkim stwierdzam, że Sybi ma bardziej zrąbaną psychikę niż Hildeła, Atle i obaj Vegardzi razem wzięci.
5. Anja, taka dobra duszyczka, się poświęciła. Męczennica jakich mało. No brawo!
6. No jeszcze wrócę do mojego Stjernusia kochanego. Z tymi hawajskimi tańcami i śpiewami to do 'Mam talent' niech idzie albo do 'Tańca z gwiazdami' jak kolega Jacobsen. A nóż by co wygrał? To jest w sumie dobra inicjatywa do rozważenia.
7. Przy tym Delcie na ulicy to aż mi się wyobraził taki żółw, co to się wlecze drogą dniami i nocami, a potem jak na złość i tak go coś przejedzie. Boże, chyba niedobrze ze mną.
8. I czy ja dobrze widzę i Zogu przystawia się do Anki? Łapy precz! Ona już jest 'taken', hellooooł! A jeszcze jak teraz Sybilla jej urządzi za to awanturę to nawet i waleczny obrońca Fannis na nic się zda.
9. Bardziu, skarbie, dlaczego mi to zrobiłeś? Karierę kończyć? No, nieeeeeeeeee. Będzie mi go brakowało jak cholera, bo oprócz tego, że jest wspaniały i najlepszy itp itd, to już nie będę mogła mówić 'O, patrz, tato, Bardal skacze! Nie wiem czemu, ale on mi się jakoś z tobą kojarzy'. Teraz pozostanie mi do tego tylko Kruczek (tak, on też mi się kojarzy z moim tatą; jeszcze mają po tyle samo lat - przypadek?). Znaczy nie będzie 'Kruczek skacze' tylko 'tato, Kruczek ma podobną czapkę do ciebie'. Jezu, o czym ja pieprzę? W każdym razie na pożegnaniu jak się wyświetlały osiągnięcia Andersa i potem było 'and many more' to aż mi się zrobił na twarzy banan godny Marinusa K.
10. A teraz będę niedobra. Bo ja tak w sumie to nie chciałam ani żeby Prevcu wygrał, ani żeby Sevi. Ale wyszło jak wyszło. W końcu stwierdziłam, że jednak mimo wszystko wolę Seviego (mój tata i brat stwierdzili zresztą tak samo), bo ogólnie wolę Niemców, zresztą w Niemczech byłam nie raz, a w Słowenii to w ogóle. Więc jako tako się ucieszyłam, że on wygrał. Na pocieszenie ci powiem, że moja mama była za Prevcem, bo 'słowiański język, to trzeba wspierać swoich'.
Ty narzekasz, że zanudzisz informacjami? To ja cię pobiłam w tym komentarzu w takim razie. Motywacja z niego jako taka jest i muszę cię załamać/ucieszyć bo już raczej nie będę się ograniczać z moimi odczuciami i podobnych emocjonalnych i boleśnie szczerych opinii możesz się już raczej spodziewać.
No to teges, kończę to wypracowanie i ściskam mocno jak cholera <3
Kolejny tak piękny komentarz (tak, ucieszyłaś mnie tym, że się nie ograniczasz ;))
UsuńBardzo chcę napisać jakąś spójną odpowiedź, ale we wtorek mózg mi się zlasował i od tamtej pory gadam do wszystkich bez sensu... ^^
W takim razie, hmmm, przepraszam, walnę sobie taki oklepany tekst: uwielbiam czytać te dłuuuugaśne komentarze, a twoje to już w szczególności ;D I też mam wtedy na twarzy banan godny Marinusa, który to Niemiec, swoją drogą, kojarzy mi się tylko z tym swoim żabim uśmiechem xD
Ale okay, idę coś ze sobą zrobić, bo czuję się jakbym zeżarła czekoladę (pełną fenyloetyloaminy) i popiła beczką kawy, więc do zobaczenia w nowym rozdziale ;)
Pozdrawiam.
hej, zapraszam na pierwszy rozdział mojego nowego opowiadania :) http://zuuzannes-world.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńHaha uśmiałam się jak nie wiem xD Norwegowie są THE BEST ! Kolejny THE BEST rozdział <3 haha Sybi potrula Vladiego i Fannisa biedacy :3 A ten moment z Velciakiem - żółwiem - po prostu THE BEST ! <3 Kochana, kolejny zajebisty rozdział, i oczywiście dluuuuugi *-* Mam przeczucie ze Zogu coś tam z Anja... Ehem... Noo :D Będzie ciekawie xd Do tego ospały Stjernena - kocham <3 A Bardal niestety kończy karierę :( Smutno bez niego zawsze będzie brakować w konkursach naszego wspaniałego Supermana ;) Na szczęście ( mam nadzieje ) będzie się u ciebie często pojawiał ;* Uwielbiam po prostu THE BEST i jestem ciekawa co będzie dalej bo napisałaś że to ostatni rzdzial z serii ,, pierdzielenie na ucieszczenie " wiec juz nie mogę się doczekać <3 WENY I BUZIOLLE <3
OdpowiedzUsuńDobra, znów dotarłam z opóźnieniem. Jeny, chcę przeżyć wakacje z Norkami (właśnie - "przeżyć" to bardzo odpowiednie słowo), może niekoniecznie z ekscesami jak Fannis i Władeczek, no ale i tak. Zwyczajnie zatęskniłam za takim klimatem nicnierobienia, leżenia, byczenia, biczingu i w ogóle :c
OdpowiedzUsuńPołączenie tego z depresją posezonową wcale nie pomaga.
I w sumie poniekąd cieszę się, że teraz więcej uwagi poświęcisz samej relacji Anji i Andersa, bo w sumie jestem ciekawa jak będą sobie żyli tam we dwójkę, nieotoczeni wariatami 24h/dobę.
Pozdrawiam!
P.S. Jeśli masz ochotę, rozpoczęłam coś nowego: unbroken--heart.blogspot.com :)
Jak zawsze, super rozdział, dłuugi*.* Świetny!
OdpowiedzUsuńSybi... Ona jest za razem cholernie wkurzająca (no bo jak można otruć Fannisa i Valdiego ;c), a zarazem mega śmieszna :D Jej mowa, zachowanie, sposób bycia... No... <3
Moim zdaniem Sevi zasłużył na KK. Cały sezon na to pracował i okazał się po prostu lepszy, mimo, że kibicowałam Peterowi :)
No tak, smutno będzie bez Bardala. Jakoś to do mnie nie dochodzi, że go już nie zobaczę na skoczni :(( Niestety po jakimś czasie spotka to każdego skoczka i tak czy siak będziemy musieli się z nim pożegnać.
Pozdrawiam i zapraszam do mnie! :))
http://halloffame-ski.blogspot.com/
Super :)
OdpowiedzUsuń