9. We always try to make it good.
Ta zima zapisała się w mojej
pamięci jako najlepsza ze wszystkich zim w moim życiu. Dotychczasowym i
przyszłym. Bo dotychczasowe było bardziej obfite w problemy, aniżeli w
przyjemności, a przyszłe miało przynieść wiele niespodziewanych chwil. Zarówno
tych dobrych, jak i tych złych…
- Chyba cię do reszty pogrzało!
– wrzasnęła Sybilla z oniemiałą miną gapiąc się na Stjernena.
Okay, czyli znowu coś się dzieje.
Od ostatniej zwady minęło raptem
kilka godzin.
- Ej, Sybi, to tylko jedna noc,
zresztą Anja i tak zazwyczaj wynosi się do pokoju Fanniego – prosił Andreas.
O, czyli ja też zostałam w to
coś wmieszana, super…
Stjernen usiłował namówić na coś
Sybillę, ale chyba zdawał sobie sprawę że podjął się niebezpiecznej gry? Próby
nakłonienia Sybi do współpracy, podczas gdy ona nie ma z tego nijakich
korzyści, jeśli nie uszczerbkiem na zdrowiu, kończą się przeważnie trwałym
urazem psychicznym. A w takim razie mam łapki pełne roboty.
Wprost cudownie.
Znowu będę musiała uspakajać
zranione serca i pocieszać nieszczęśliwe dusze.
- Jedna noc, tak? – powtórzyła
Sybilla. – To nie możesz wytrzymać bez niej tej jednej nocy?
- Przepraszam, że się wtrącę –
odezwałam się niepewnie – ale czy może mi ktoś wytłumaczyć, o co chodzi?
- Widzisz, Anka, odchodząc do
pokoju Fannemela, zostawiłaś mnie na pastwę losu i dziś ten los podstawił mi
nogę w postaci Andreasa Stjernena… czy raczej może niejakiej Agaty o nazwisku
nie do wymówienia.
- Czyszczoń! – rzucił Bardal,
nawet nie odwracając głowy w naszą stronę. – A Polacy mówią, że w Norwegii
trudne nazwiska…
- No tak – wiem, że po rozstaniu
z Bridget, złamane serduszko Stjernena uleczyła dopiero Polka poznana przez
Andreasa w Zakopanem. – Ale co to ma do ciebie i tego, że śpię od czasu do
czasu w pokoju Fannemela?
- To, że pan Zakochany-Od-Siedmiu-Boleści
chce zaprosić tę całą Agatę do hotelu – oznajmiła Sybilla ponuro. – A problem
tkwi w tym, że po ostatnich problemach ze Sklettem, Alex zakazał wszystkim
ściągania do swojego pokoju przypadkowych dziewczyn. I zgadnij, u kogo Andreas chce
ją przenocować?
- Będę strzelać, że nie u Skletta
– starałam się, aby kłótnia przybrała formę żartu, ale Stjernen spiorunował
mnie wzrokiem za ten komentarz. – Tak, rozumiem. Hmmm…
Oj, frasunek to wielki: co tu
powiedzieć, żeby nie zranić Andreasa i nie wkurzyć Sybilli? Czyli po prostu:
jaki kompromis zaproponować?
- Zastanów się, Sybi – odezwałam
się ostrożnie. – Ostatnimi czasy narzekasz na samotność, może czyjeś
towarzystwo dobrze by ci zrobiło?
- Ja rozumiem „ostatnie czasy”
jako te, w których zostawiłaś mnie dla Fannelki?
- To już mniejsza o to. Przecież
zdajesz sobie sprawę, że nie zapowiada się, żeby ten twój Vladi miał zająć moje
miejsce. I dosłownie, i w przenośni… Dlatego zupełnie nie widzę przeciwwskazań,
żebyś pozwoliła Agacie ten jeden raz u siebie przenocować. W końcu cały dzień nas
nie ma, a w nocy dużo ci nie naprzeszkadza. A pojutrze zakończenie sezonu, więc
lepiej może rozstać się w przyjaźni i z dobrym uczynkiem na koncie…?
- Moja Anju – odezwał się
Fannemel, zjawiając się przed chwilą i przysłuchując się ostatnim słowom, objął
mnie od tyłu, tak jak lubię. – Może i nie zawsze twoja gadka jest dobra, co
widać w przypadku Vegarda, jednak od czasu do czasu potrafisz powiedzieć coś
sensownego. Daję okejkę.
- Dobra już, niech tam będzie – westchnęła
Sybilla, machnąwszy ręką na uradowanego Stjernena. – Żeby ci tylko jaka żyłka
ze szczęścia nie pękła. Bo słusznie Anka zauważyła: ani ona do mnie nie wróci,
bo ktoś inny jest dla niej ważniejszy, ani Zogu nie przyjdzie, bo ma inne
sprawy na głowie…
- Nikt cię nie chce – mruknął
Swensen z kąta, na tyle głośno, żeby Sybi go usłyszała, ale na tyle cicho, żeby
nie pomyślała, że zwracał się do niej.
Nic nie powiedziała tylko z
godnością odeszła do pokoju.
Po kwalifikacjach wieczorem
Stjernen przyprowadził Agatę. Był przy tym taki wesoły i ożywiony, że nawet
Sybilla nie miała mu za złe pakowania lokatorki do jej pokoju.
To znaczy, do pewnego czasu…
Rano usiadłyśmy przy jednym
stole. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym.
Agata wydawała się być
sympatyczną dziewczyną, poza tym miała dobry wpływ na Stjernena, który, odkąd
się z nią spotykał, stał się miły, jak jeszcze nigdy dotąd.
- Miło, że pozwoliłaś mi
przenocować w twoim pokoju – powiedziała do Sybilli z uśmiechem, smarując
kanapkę twarożkiem.
- I tak łóżko puste stoi –
wzruszyła ramionami Sybi, niby obojętnie. – Zografski by go nie zajął…
- To prawda – przytaknęła Agata.
– Zajęty jest tą Niemką, Petrą, którą poznał w Ga-Pa. Widziałam kiedyś jak
chodziła za nim do pokoju, w dzień i w nocy, i wieczorem czasem też…
Sybi poczerwieniała na twarzy.
Oo la la…
Albo Agata niczego się nie boi,
albo jest po prostu lekkomyślna. Przecież każdy głupi wie, że wspominanie o
Petrze w obecności Sybilli, działa na nią jak płachta na byka. Równa się to
niemal samobójstwo. Gdybyśmy żyli w średniowieczu, a Sybi była jakimś
kasztelanem czy czymś takim, za takie teksty można byłoby stracić głowę.
Teraz burczała coś z furią pod
nosem, a miarkując z jej miny, można było się domyślić, że to nie były
bynajmniej miłe słowa.
- Ja się tak łatwo nie poddam! –
oświadczyła, zaciskając wargi w wąziutką kreskę.
- Ja cię nawet rozumiem, Sybillo
– uśmiechnęła się Polka. – Ale wiesz, Vladimir gapi się na tę Petrę gorzej niż
Hilde na moje kumpele, a każdym razie podobnie – no, może nie aż tak nachalnie,
ale podobnie…
Sybilla chyba poczuła
przypływający atak furii, bo porwała w ręce talerz po śniadaniu i cisnęła nim o
podłogę, rozbijając go na kawałki. Po czym, wyjąc cicho, uciekła z jadalni.
Ktoś z norweskiego stolika
wybuchnął głośnym rechotem. Hilde. No tak, można się było tego spodziewać.
Przez chwilę myślałam czy nie pobiec za Sybi – bo nie wiadomo co tej
niestabilnej psychicznie dziewczynie przyjdzie do głowy – ale poprzestałam na
zerkaniu kątem oka na Vegarda Haukoe Skletta, na wypadek gdyby któremuś z tej
dwójki przyszło do głowy coś gorszego od topienia się nawzajem w jeziorze albo
próbami mordu szczotkami do wuceta.
Nie, jednak powinnam za nią
pójść, zanim zrobi to ktoś mniej odpowiedni i sprowokuje Sybillę do popełnienia
jakiegoś ciężkiego przestępstwa.
Przeprosiłam Agatę w jej imieniu
(choć wątpię czy Sybilla kiedykolwiek pomyśli o czymś takim) i wyszłam,
zostawiając niedokończone śniadanie.
Anja wybiegła z jadalni, na
poważnie martwiąc się o przyjaciółkę oraz jej stan psychiczny i fizyczny.
Wprawdzie Sybilla Blake wiedziała o Petrze od dawna, ale… no cóż, nie wiadomo
co mogła zrobić pod wpływem emocji. Anja biegała po całym hotelu, nasłuchując
jakichś odgłosów (bo pewne było, że Sybilla na pewno nie odreagowuje w ciszy),
które pomogłyby wskazać lokalizację Angielki. Idąc szybkim krokiem którymś z
korytarzy, wpadła na wędrującego, razem z Jernejem Damjanem, Petera Prevca.
- Przepraszam… - mruknęła.
- Nie szkodzi – odparł Damjan,
Prevc jedynie skinął głową z przelotnym uśmiechem. I poszli dalej. Jednak
Jernej najwyraźniej sobie o czymś przypomniał, bo przystanął na chwilę i
odwrócił się kierunku Anji. – A, nie wiesz czasem, co to za wariatka, która
urządza jakieś protesty na kuchni?
- Że… jak?
- No, ja i Pero chcieliśmy
podwędzić trochę szynki dla Tepesa, Jurija – bo wiesz, on w niedzielę nie
wytrzyma bez wędliny, zupełnie jak Freundi bez swoich wkładek – i kulturalnie
żeśmy się włamali, c’nie Pero? – Prevc przytaknął. – A tam jakaś świrnięta baba
zaczęła rzucać w nas pomidorami. P o m i d o r a m i ! No ja rozumiem, że mój
olimpijski kask nie wszystkim się podobał – swoją drogą, ja sam też
spodziewałem się trochę innego efektu niż ta pomidorowa czerwień – ale to
przecież nie powód, żeby tak aluzyjnie nas zaatakować, kiedy my w słusznej
sprawie tę szyneczkę szmuglowaliśmy…!
Sybilla.
- No nieważne, trzeba będzie iść
do jakichś delikutasów, yyy to znaczy: delikatesów – to wszystko przez życie z
Norwegami… Bo inaczej Jurij się zbuntuje i poskarży na nas tatusiowi, i
będziemy mieli przekichane, zresztą sama rozumiesz… Ale, jeśli mogę ci coś
doradzić, choć pewnie właśnie pomagam swoim rywalom, lecz Jernej dobre serce ma
– dorzucił Damjan, widząc że Anja kieruje się w stronę kuchni – nie idź tam,
dziewczyno. Bo to się może źle dla ciebie skończyć.
Anja uśmiechnęła się krzywo i
odeszła czym prędzej. Pomijając fakt, że Prevc intensywnie się w nią wgapiał,
przez co czuła się nieswojo, musiała przecież powstrzymać Sybillę przed
ciskaniem żarciem w przyzwoitych złodziejów wędliny i innych normalnych – albo
i nienormalnych – ludzi. Podążyła korytarzem prosto do kuchni.
Uchyliła się przed lecącym w jej
stronę kartoflem i przykucnęła, nasłuchując. O dziwo, było dość spokojnie. Nie
licząc faktu, że w odstępach około piętnastu sekund nad jej głową przelatywały
buraki, jabłka i inne roślinki, było dość cicho. Co zaniepokoiło Anję. Mimo
wszystko znała się trochę na ludziach i ich zachowaniu – w końcu przez te dwa
lata zdobywała najwyższe oceny – i spodziewała się raczej wrzasków, odgłosów
tłuczonego szkła oraz krzyków uciekających kucharzy i kelnerów, a tu cisza…
Przerywana jedynie pociągnięciami nosa i cichymi głosami.
- Ludzie są beznadziejni…! –
załkała Sybilla, ze zrezygnowaniem, nie tyle ciskając, co kładąc przed sobą
kolejnego pomidora.
- Daj spokój, Sybi – odezwał się
ktoś drugi, kto z pewnością nie był Norwegiem. – Naprawdę fajna z ciebie
dziewczyna, chociaż nigdy nie wiem czego się po tobie spodziewać… Weź nie
przejmuj się tymi, którzy mówią co innego.
Anja pospiesznie wycofała się
korytarzem.
Nie powinnam była podsłuchiwać.
Vladimir Zografski? Vladimir
Zografski rozmawia z Sybillą Blake? Vladimir Zografski mówi Sybilli Blake, że
jest fajną dziewczyną? Koniec świata. Sybi pewnie jest wniebowzięta, choć tłumi
to w sobie, wylewając na Bułgara swoje żale odnośnie ludzi, życia, Agaty… i
Petry pewnie też. Ale cieszę się, że tak się skończyła ta poranna scysja, bo
szczerze nie miałam ochoty na użeranie się ze zrozpaczoną Sybillą i narażanie
swojego zdrowia psychicznego i fizycznego.
Po prostu byłam tym wszystkim już
zmęczona.
Pięć miesięcy.
Pracowałam przy skokach już pięć
miesięcy. Od listopada do marca, prawie pół roku. Pół roku harówki,
przeraźliwego zimna, przypałów, odpałów, afer, anarchii i norweskich oszołomów.
Pół roku Fannemela. Pół roku całkiem nowych doświadczeń. Pół roku nowych
znajomości. Pół roku życia zupełnie innego niż dotychczas.
Przypomniałam sobie tę chwilę,
gdy klęczałam w lillehammerskim kościele, wpatrując się w pomiętą kartkę z
kieszeni. Zastanawiałam się wtedy co robić. Zastanawiałam się czy podjąć ryzyko
i zrobić coś nowego, wszystko zmienić. Bałam się. Byłam zrozpaczona. Ale to
zrobiłam.
I wcale tego nie żałowałam.
Rany, jak ja się wtedy bałam!
Myślałam, że życie ze skoczkami to będzie nie wiadomo co strasznego (hmm…
czasami bywało) ale wcale nie było najgorzej. Ba, czasem było nawet zabawnie.
Och, chyba bardzo się zmieniłam…
Tak, podjęłam ryzyko, spróbowałam
coś ze sobą zrobić; zmieniłam się. Ale sama nie dałabym rady. Wtedy tego nie
rozumiałam, ale człowiek potrzebuje drugiego człowieka. Potrzebuje, żeby ktoś
się o niego troszczył; żeby o nim myślał. Życie tylko dla siebie, gdy
pozostajesz dla wszystkich anonimowy, a wszyscy dla ciebie obojętni – to co to
za życie?
Wróciłam do pokoju, siadając na
łóżku. Westchnęłam, wodząc wzrokiem po ścianach, meblach, a oczyma duszy po
tych wszystkich chwilach, które przeżyłam z ludźmi; nie samotnie.
Przypomniał mi się dzień, w
którym, po nocnej nawałnicy, najwięksi dowcipnisie ulepili z nasypanego śniegu
wielkiego bałwana, który przypadkiem z wyglądu przypominał wkurzonego Stöckla.
Gdy trener rozpoznał się w arcydziele, wyrwał bałwanowi kij i gonił po śniegu
kwiczących skoczków, tłukąc ich po zadkach i – uwaga, uwaga! – śmiejąc się na
całe gardło.
Kto by pomyślał –wesoły Stöckl…!
Przypomniał mi się ten raz, kiedy
cały dzień szukaliśmy Skletta w Sapporo, tylko po to, by odebrać go z
posterunku, na którym znalazł się za rozróby po pijanemu w okolicznych pubach.
Przypomniały mi się święta,
spędzone tylko we dwójkę, na oglądaniu
„Kevina samego w domu” – jedynego filmu, na którym Fannemel nie uśnie po dwóch minutach oglądania.
„Kevina samego w domu” – jedynego filmu, na którym Fannemel nie uśnie po dwóch minutach oglądania.
Przypomniał mi się dzień
wczorajszy, gdy sezon zakończył się spektakularnie wielkim chlaniem, podczas
którego na izbę wytrzeźwień trafiło więcej osób, niż jestem zliczyć na palcach
obu rąk. Ja sama omal nie trafiłam na przepełniony tej nocy posterunek. Ale
wtedy Fannemel – sam zresztą nie bardzo kojarzący fakty – uprowadził mnie do
najbliższego hotelu, gdzie spędziliśmy noc.
Wreszcie przypomniało mi się, że,
choć długo to trwało, sezon jednak się zakończył. Czy znowu zostanę na lodzie?
Nie widzę żadnego alternatywnego wyjścia, niż zaszyć się gdzieś i przeczekać do
następnego sezonu. Przezimować całe lato w oczekiwaniu i tęsknocie za Sybillą,
Sylvią, skoczkami, Fannemelem…
Z tym najtrudniej przyjdzie mi
się rozstać. Zbyt mocno się z nim związałam, żeby pożegnać się bez większych
emocji. Wprawdzie na następny sezon mam wrócić, ale to jeszcze ponad siedem
miesięcy; siedem długich miesięcy bez Fannemela. Aż ciężko mi było o tym
myśleć, zbyt ciężko. Z czasem nasza znajomość przerodziła się w coś
poważniejszego. Coś, co sprawiało, że coraz bardziej mi na nim zależało.
I ma być teraz taka pustka? Przez
ponad dwa kwartały?
Błagam, nie płacz. Będzie wam jeszcze gorzej się rozstać, jeśli
będziesz płakać.
Pójdę do Sylvii, wyżalę jej się,
powiem, co mi leży na sercu. Ona mnie zrozumie, tak jak zawsze. Od czasów
pamiętnej afery ze Swensenem, stałyśmy się dobrymi znajomymi. To był plus
tamtej awantury…
- Jak tam, Anju? – głos Andersa
przerwał moje rozmyślania. – Gotowa w drogę?
- Jak to: gotowa? – spytałam,
zupełnie nie rozumiejąc. – O czym ty mówisz?
- No jak to: jak? Gdzieś tam w
Oslo stoi mój samochód, odśnieżony – przynajmniej mam taką nadzieję, obiecałem
dwie dyszki Forfangowi za odśnieżanie - a dom i łóżko świeci pustkami.
- Dom? ... Twój dom? – zapytałam
jeszcze dla pewności. – Czy ty sugerujesz mi…? A nie podpuszczasz mnie czasem?
- Jeśli myślisz, że po tym
wszystkim mógłbym sobie spokojnie wrócić sam do domu, tak zupełnie bez żadnych
uczuć, to jesteś w błędzie. Jak mam wytrzymać bez ciebie do listopada?
Jajajaja jejejeje łołołoło huhuhuhu!
Już po chwili wisiałam na szyi
Andersowi, ciągnąc go swoim ciężarem do ziemi.
- Hej, spokojnie! – śmiał się
Fannemel. – Bo jak mnie z radości udusisz to nigdzie nie pojedziemy.
Racja, uspokój się.
Przez cały ostatni dzień, czas
pożegnań, chodziłam cała w skowronkach.
- No, to gdzie masz zamiar
spędzić czas poza sezonem? – pytała Sybilla ponuro, myśląc o perspektywie
rozstania się z widokiem Zografskiego na pół roku.
- W Lillehammer! – wyparowałam.
- Żartujesz sobie ze mnie,
prawda? … Nie, serio mówisz, widać to po tobie. Szczęściara z ciebie!
- Wiem! Nie masz pojęcia, jak
bardzo się cieszę…!
- Widać – oznajmiła chmurnie,
widocznie nie podzielając mojej radości. – A ja wracam do Anglii, będę tam
tęsknić w deszczu i deszczowych chmurach, no i wietrze. A Zogu nawet nie do
Innsbrucka, tylko do Bułgarii jedzie tym razem. Do ciepłej, słonecznej
Bułgarii…
No dobra, powinnam była ją przytulić,
pocieszyć i palnąć jakąś motywującą gadkę, ale uciekłam. Uciekłam przed jej
przeraźliwie smutną aurą, w obawie, że udzieli mi się ten wisielczy humor. I właściwie
nie pamiętam tego, co działo się później. Nastąpiła jakaś anarchia i następna
rzecz, którą kojarzę to odśnieżony samochód na lotnisku w Oslo i Fannemel,
zasiadający za kierownicą.
W imię Ojca i Syna…! Mam nadzieję, że nie będzie żadnego wypadku…
Każdy pojechał w swoją stronę.
Praktycznie całą drogę do
Lillehammer przespałam na rozłożonym siedzeniu, słuchając jakiejś muzyki i co
jakiś czas budziło mnie tylko uporczywe trąbienie Hildego, który jechał za nami
jak wariat i szczerze zainteresowało mnie, kto mu dał prawko…
Mniej więcej w połowie drogi
uparłam się, że chcę poprowadzić. Fannemel z lekkim wahaniem, ale bez protestu,
oddał mi kierownicę.
I to był błąd.
Już po kilku kilometrach
wpierniczyłam się na jakiś słup, który, według mnie, stał zdecydowanie za
blisko środka drogi. Tłumaczyłam się, że dawno nie prowadziłam samochodu, a
ściśle rzecz biorąc: miałam kółko w rękach zaledwie kilka razy. W każdym razie
auto zabrała laweta, a my, chcąc nie chcąc, musieliśmy jechać z Hilde, który
słuchał piekielnie głośnej muzyki, a przy tym bezpieczna jazda – to termin
Tomowi nieznany.
Mieliśmy jeszcze około dwie
godziny drogi przed sobą, ale w tempie Hildego – patrz: kierowcy F1 – mogłam
założyć, że godzina wystarczy nam na dotarcie do Lillehammer.
Pod Twoją obronę uciekamy się…
Po dłuższym czasie Tomowi
znudziła się widocznie bezpieczna jazda i stanie w korku przy światłach.
Postanowił skrócić czas oczekiwania. Szkoda tylko, że kosztem mojego zdrowia,
moich nerwów i nerwów innych, Bogu ducha winnych kierowców, którzy akurat wtedy
stali na tym skrzyżowaniu.
- Rusz się, ciulu! – darł się
Hilde, na każdą sylabę waląc w klakson. – Stoisz jak dupek na tej ulicy!
Fucking shit!
Przerwał na chwilę, po to tylko,
by trąbić jeszcze bardziej zawzięcie.
- Go to hell!
A może Highway to
hell? Pasowałoby jak ulał…
Nie spodziewałam się, że będzie
wkładał w jazdę tyle emocji.
W końcu, po przytrzymaniu
klaksonu przez pół minuty, nacisnął gaz do dechy i z piskiem opon ruszył,
wyprzedzając kilkanaście samochodów z narażaniem życia. Po czym, przejechawszy
przez skrzyżowanie na czerwonym świetle, uśmiechnął się nonszalancko i
brawurowo, podkręcił muzykę na maks głośność – aż auto wibrowało przy każdym
akcencie metrum – i pruł dalej sto czterdzieści na godzinę.
Boże, miej nas w swojej opiece…!
Jestem za młoda, żeby umierać i jestem
- … za szczęśliwa, żeby umierać!
– zdanie dokończyłam już drąc się na całe gardło, gdy Hilde przejechał kilka
centymetrów obok wielkiego tira.
Mój wrzask zagłuszył heavy-metal
idący na cały regulator. W tym jednym Hilde i Sybilla są zgodni – ale nie
rozumiem, co oboje widzą w tej piekielnej muzyce. Zwłaszcza, że Tom, oprócz
prób naśladowania muzyków, wtórował im, trąbiąc do rytmu.
Po niespełna półtorej godziny mąk
nie do zniesienia, dotarliśmy przed dom Fannemela. Przy pożegnaniu Hilde nawet
nie ściszył okropnego ryku.
- A może porozmawiamy o napiwku,
Fannis?! – wrzasnął, próbując przekrzyczeć buchającą z głośników muzykę.
- Za próbę morderstwa? Jaja se
robisz? – odkrzyknął wesoło Fannemel, trzasnąwszy drzwiami od nowiutkiej Hildełowej
Toyoty. – Rozmawiać to sobie będziesz z moim adwokatem!
Hilde z szelmowskim uśmiechem
posłał za nim środkowego palca i odjechał, potrębując od czasu do czasu.
- Od razu lepiej – odetchnęłam z
ulgą, wachlując się dłonią. – Ciszej, spokojniej i przede wszystkim b e z p i e c z n i e j . A gdzie może mi być bezpieczniej niż u
ciebie…?
- Witaj w domu, Anju – powiedział Fannemel i wziąwszy ode mnie
moją torbę, otworzył drzwi i gestem ręki zaprosił mnie do środka.
Rzadko kiedy słyszałam równie
pięknie brzmiące zdanie.
Weszłam do domu i rozejrzałam się
z ciekawością. Zapachniało przytulnością, bezpieczeństwem, Fannemelem, d o m e m .
Ale to było taki dom ‘home’, a nie ‘house’.
Urządzony był elegancko, ale
skromnie, wszystko z umiarem, ale przede wszystkim przytulnie i ciepło.
- A sypialnia? – spytałam po
obejrzeniu łazienki, kuchni i przedpokoju.
Fannemel uśmiechnął się.
- Wybierz sobie – oznajmił,
opierając się na pozór niedbale o próg.
Zrobiłam tak, jak powiedział.
Pierwsza była urządzona w bardzo
żywych kolorach, pomarańczowe tapety, żółte firanki, białe meble… Elegancko,
ale czułam się trochę jak w hotelu, w pokoju Skletta. Druga w kolorze
pastelowej zieleni z dębowymi meblami – skromniejsza, ale przytulniejsza i na
pewno bardziej przypadła mi do gustu.
Fannemel pojawił się w drzwiach.
- No i? – spytał unosząc kąciki
ust.
- Tamta jest okay, ale wolę tą,
jeśli mogę… - odpowiedziałam, patrząc na niego uważnie.
Nie zdradzał żadnych skrajnych
emocji, ale wydawał się być zamyślony. Uśmiechał się jednak, najwyraźniej cos
zamierzając.
- Tak myślałem. To jest mój
pokój… ha, teraz w sumie to już jest n a
s z pokój – Fannis uśmiechnął się
ciepło, ukazując calutkie zwoje uzębienie.
Teraz i ja się rozpromieniłam.
Odkąd poznałam Andersa, nauczyłam
się uśmiechać i śmiać, a nawet nieco otworzyłam się na ludzi. I próbowałam
tłumić w sobie płacz, który teraz przychodził mi rzadko, ale bywały takie
chwile, że był po prostu wentylem emocji i zamiast bólu przynosił niewysłowioną
ulgę. W takich chwilach Fannemel zawsze był przy mnie.
- Tak po prostu sobie popłakać…
- Co?
Oops, chyba powiedziałam to na głos.
Ale potwierdziłam swoje
mimowolnie wypowiedziane myśli. Usiadłam na łóżku, zakryłam usta dłonią, a
mokre łzy pociekły po moich policzkach.
- Co się stało? – zaniepokoił się
Fannemel, siadając koło mnie. – Nie płacz, widzisz; wszystko jest w porządku.
- Ależ ja płaczę, bo jestem tak
cholernie szczęśliwa … - oznajmiłam, z uśmiechem pociągając nosem.
Zarzuciłam mu ręce za szyję i tak
siedząc, popłakałam jeszcze przez chwilę.
No nie, to się nie zmieniło: i tak zawsze płaczę, gdy wyrażam skrajne
uczucia.
Moje rzeczy znalazły miejsce w
szafie, szafkach i na półkach. Nie było tego dużo, więc uwinęłam się z
rozpakowywaniem w trymiga.
Pierwszy wieczór spędziliśmy
razem, sami, siedząc na sofie przed kominkiem, z nienapoczętym winem na stole,
słuchając muzyki; spokojnie i nastrojowo. Leżałam głową na kolanach Fannemela,
przymykając niekiedy powieki. Anders, zamyślony, z lekkim uśmiechem patrzył na
mnie, bawiąc się czasem moimi włosami. Po dłuższym czasie… chyba zasnęłam. Nie
wiem, bo obudziłam się dopiero następnego dnia, w sypialni, obok pochrapującego
Fannemela. Hmmm…
W ten sposób mijał tydzień za
tygodniem; wszystkie takie same – wyjątkowe, wspaniałe, rozmarzone. Rano
budziłam się koło Andersa, dzień najczęściej spędzaliśmy razem, a wieczorem
znowu kładłam się obok niego. Co jakiś czas z odwiedzinami wpadał Hilde,
przynosząc najświeższe nowiny i zasypując nas plotkami ze świata skoków i
show-biznesu. Chociaż poza tymi wizytami było jednostajnie – nigdy nie
nazwałabym tej jednostajności męczącą; wręcz przeciwnie. Potem zaczęły się
treningi, ale w najmniejszym stopniu mi to nie przeszkadzało.
Podobał mi się taki tryb życia i
czułam się szczęśliwa.
W ten sposób zleciał kolejny czas
mojego życia: czas, który dał początek nowej epoce.
Było jeszcze wcześnie rano.
Zasadniczo właśnie dochodziło południe, ale nie przeszkadzało to Anji i
Andersowi w wylegiwaniu się w łóżku do oporu. Właściwie każdy wolny poranek
spędzali na spaniu do południa albo i dłużej.
Tego dnia jednak nie dane było im
wyspać się za wszystkie czasy.
W domu panowała cisza, absolutna
cisza. Nie słychać było nic poza tykaniem zegara w salonie i pochrapywaniem
Fannemela od czasu do czasu, kiedy Anders przechodził w tryb głębokiego snu. Obudził
ich dzwonek do drzwi.
Żadne z nich nie kwapiło się do
zerwania z łóżka i otworzenia drzwi niespodziewanemu gościowi. W końcu nie była
Wigilia, żeby przyjmować kogoś bez względu na nieludzką porę dnia. Ale gdy
dobijanie do domu nie ustawało, a wręcz się nasiliło, ktoś w końcu musiał
wstać.
- Fannis… - Anja, nawet nie
otwierając oczu, szukała po omacku nogą Andersa, a znalazłszy, kopnęła go lekko
w kostkę. – Fannis, weź rusz tyłek i idź otwórz te drzwi…
- Mhm… - zamruczał sennie
Fannemel i, zwijając się w pozycję embrionalną, kontynuował spokojną drzemkę,
nie zwracając uwagi na wszelkie fizyczne i psychiczne bodźce zewnętrzne,
usiłujące zepsuć jego sielankę.
Ale pukanie wciąż nie ustawało.
- Fannis…! – dziewczyna kopnęła
go nieco mocniej, równocześnie ściągając kołdrę. – Rusz tę leniwą, ospałą
dupę…!
W końcu Fannemel, burcząc pod
nosem bardzo niemiłe uwagi pod adresem ludzi, którzy wyciągają go z łóżka,
kiedy on sam jeszcze wcale nie ma ochoty wstawać, podniósł się i dość
poirytowanym krokiem ruszył w kierunku wyjścia. Anja tymczasem zarzuciła na
siebie pierwsze lepsze ubranie i usiadła na sofie w salonie, gdzie po pięciu
sekundach pojawił się Fannemel.
- Co jest? – spytała, widząc że
Anders zaczął zbierać wszystkie śmieci, zalegające na i pod stołem.
Co z tego, że to co nie powinno tam leżeć, wylądowało pod sofą…?
- Romørenowie wbili w gości – oznajmił skoczek,
rozglądając się w panice za miejscem, w którym mógłby ukryć dość pokaźną stertę
koszulek, bokserek i niesparowanych skarpet. W końcu cisnął wszystko za
telewizor, modląc się w duchu, by Bjørnowi nie zachciało się grać w
Fifę, jak ostatnio. – Wolę się nawet nie domyślać, skąd się tu wzięli.
Martine zarzeka się, że mieli po drodze. Tak jakby jakieś zadupie na
peryferiach Lillehammer było komukolwiek pod drodze…!
Tymczasem Anja poszła do
przedpokoju, żeby podjąć gości.
- Witajcie – odezwała się, nie
bardzo wiedząc, jak rozmawiać z Romørenem
ani z jego żoną.
Jednak Martine najwyraźniej nie
zamierzała bawić się w oficjalności i te sprawy.
- Cześć, skarbie! – zawołała,
rzucając się niemal na zaskoczoną Anję, ściskając ją z całych sił, obcałowując
kilkakrotnie. – Słyszałam, że mieszkasz teraz u Andersa? Czy może raczej: z
Andersem, tak to chyba powinnam określić. No co tam u was słychać?
- W porządku, dobrze – odezwała
się Anja, próbując złapać oddech po próbie uduszenia. – A u was wszystko gra?
- W najlepszym porządku,
naprawdę wszystko jest okay.
Dziewczyna przyglądała się pani
Romørenowej,
próbując zgadnąć, skąd bierze się w niej tyle radości, energii i otwartości.
Ta, z nierozłącznym uśmiechem na ustach, rozsiadła się na sofie.
- Napijesz się czegoś? – spytała
Anja, patrząc na promienną twarz Martine.
- Jak masz herbatkę to możesz
zrobić, przy herbatce przyjemniej się rozmawia, co nie?
Usiadły obie na sofie, trzymając
kubki z herbatą, a rekordziści świata rozgościli się w kuchni, popijając piwo.
- Powiedz mi Anju, jak ci się
żyje? – spytała Martine. – W sensie: tutaj, z Andersem.
- Cóż… dobrze. Nawet lepiej niż
dobrze. Fannis jest taki… inny. Niż reszta.
- W sensie: wyjątkowy? No tak,
dla każdego człowieka, ten, którego kocha jest wyjątkowy. Ja to samo mówiłam o
Bjørnie.
- Mówiłaś?
- A tak. Bo ostatnio jakaś taka
rutyna się w to wkradła. Za dużo czasu już jesteśmy ze sobą, nie uważasz? Bjørna ostatnio wszystko
denerwuje, w ogóle zrobił się nie do wytrzymania. Ciągle by tylko wyskakiwał na
miasto z kolegami. Szkoda słów! W ogóle niczym się nie interesuje, domem się
nie zajmuje – wszystko na mojej głowie. Także ostatnio nawet nie mam czasu, żeby
wyjść do fryzjera albo na zakupy, a przecież mi też się coś od życia należy,
nieprawda?
- No tak, oczywiście.
- A najgorsze jest to, że on w
ogóle nie interesuje się mną ani moimi uczuciami. Zapomniał o moich urodzinach,
wyobrażasz to sobie?! Zapomniał! Najchętniej to by pamiętał tylko, że jest noc
i trzeba spać… albo i nie.
- Rozumiem.
- Któregoś razu znalazłam pająka
pod prysznicem. A ja się tak strasznie boję pająków! To się nazywa
arachnofobia. Bjørn o tym wie doskonale, w końcu to on zawsze je łapał i zabijał
albo spuszczał w kiblu, co w sumie na jedno wychodzi, bo jak się pająka spuści
w kiblu to też zdycha… Ale tym razem nie zrobił nic, zupełnie nic. Powiedział
tylko, żebym sobie wreszcie z tym poradziła. I zostawił mnie samą z tym
ohydztwem, zupełnie się mną nie przejmując. Zrobiłam mu potem awanturę, ale
jego to nic nie ruszy, z tym jego stoickim spokojem. Zupełnie o mnie nie dba,
rozumiesz to? Powinien chyba trochę bardziej się o mnie troszczyć, nieprawda?
- Ależ tak, jak najbardziej,
powinien…
- No właśnie! … Ale są też dni,
trzeba mu przyznać, gdy potrafi mi zaimponować. Na przykład czasami przynosi mi
rano śniadanie do łóżka, miło, nie? Przyjemnie jest, gdy budzisz się i nagle
ktoś podsuwa ci pod sam nos tackę z jedzeniem, nie? Powiedz, Fannis tobie też
robi czasem takie niespodzianki?
- On…
- No widzisz, fajnie, nie? Tak
powinien zachowywać się facet, a nie tylko wyzyskiwać dziewczynę. Ale tak było,
jest i będzie, trzeba się z tym pogodzić; to kobieta zawsze miała najgorzej.
Potem faceci się dziwią, że są nieatrakcyjne i robią im się rozstępy i tak
dalej…
- No tak, może i racja…
- Ale wiesz, co ci powiem? Nie
ma tego złego: jak się znajdzie na faceta dobry sposób, żeby trochę przycisnąć
go do muru, to istnieją szanse, że nie zaharujesz się na śmierć. Jakiś optymizm
to zawsze jest, nie?
- No może i…
Anji zaczynało się powoli kręcić
w głowie od paplaniny Martine. Miała nadzieję, że uda jej się nie zwymiotować.
Nie miała już nawet siły odpowiadać. Rzucała tylko niekiedy półsłówka i
przytakiwała posłusznie od czasu do czasu.
Choć nawet polubiła Martine, z
jej wesołością i energią, odczuła wielką ulgę, gdy po kilku godzinach
konwersacji, ta oznajmiła, że się zasiedzieli i muszą już się zbierać.
Pożegnała Anję bardzo wylewnie i wyszła, zapowiadając, że dziewczyna koniecznie
musi kiedyś ich odwiedzić.
Posprzątałem bałagan w kuchni,
który się zrobił, gdy Ber niechcący rozlał przedwczorajszą herbatę. Zazwyczaj
taka drobna rozmokła, herbaciana kałuża wcale by mi nie przeszkadzała, i
mogłaby sobie rozmakać aż do usranej śmierci, ale gdy istnieje ryzyko
rozwalenia sobie czaszki na jakimś kancie od stołu, trzeba jednak podjąć pewne
środki ostrożności.
Wszedłem do salonu, szukając
Anji. Siedziała nieruchomo na sofie, zgarbiona, jakby przygnębiona i wpatrywała
się w ekran telewizora, oglądając coś, co nijak nie przypominało czegokolwiek
ciekawego. Dzisiaj były zawody we wrestlingu, ale nie liczyłem, że program
ułoży się tak, by nie było żadnych filmów akcji z facetami w nylonowych
pelerynach albo komedii romantycznych, albo jakichś innych oscarowych premier.
Rzuciłem okiem na telewizor.
„Trwa spór polityków wielu państw Europy i Świata. Toczą się zażarte
dyskusje, a pytanie jest jedno: czy aborcja i eutanazja powinny być dozwolone?”
- Wiadomości ze świata? Realy? Od kiedy to interesujesz się
polityką zagraniczną? – spytałem, z pewną dozą sarkazmu, ignorując kłócących
się facetów w garniakach.
Anja odwróciła się i rzuciła mi
ponure spojrzenie. Sięgnęła po pilota i wyłączyła telewizję. Westchnęła z
rezygnacją.
- Martine zaczęła coś gadać o
polityce. I napomniała coś o legalizacji aborcji… Chciałam po prostu sprawdzić
czy to rzeczywiście prawda – pokręciła głową z dezaprobatą, rzucając pilota na
stolik. – Boże, ten świat jest chory. C
h o r y …!
- Taaa… - mruknąłem przeciągle,
zamyślając się na chwilę. – Ale czasem… Może czasem nie da się inaczej?
Tak, na przykład gdy jakiś
skoczek przypadkowo machnie ci dzieciaka. Całkiem nieplanowo. Załóżmy jeszcze
dodatkowo, że nic o tym dzieciaku nie wie i nigdy się nie dowie. No bo różnie w
końcu bywa, a nawet bardzo różnie… Na przykład nigdy nie jestem do końca pewny
czy córka Morgensterna jest owocem prawdziwej miłości. Albo chociaż ten raz,
gdy ta pojednana Finka usiłowała mi wmówić, że jest ze mną w ciąży. No please!
Ja swoje doświadczenie mam, w życiu nie popełniłbym takiego banalnego błędu! No
ale to jest specyfika napalonych fińskich dziewczyn: podryw nie musi być
sensowny, ale skuteczny. Ale nie o tym chciałem, choć lekcja teorii na temat
zabezpieczania się przed Finkami (we wszelkich możliwych aspektach) na pewno by
nie zaszkodziła i postaram się kiedyś wrócić do tego tematu … W każdym razie
jak narobisz sobie problemów niechcący albo ktoś cię zgwałci, albo ciąża będzie
zagrażać twojemu zdrowiu i życiu, ponieważ nie zapoznałeś się uprzednio z
ulotką dołączoną do opakowania gumek ani nie skonsultowałeś z lekarzem lub
farmaceutą, (lub Fannemelem) to chyba można iść na ustępstwa?
- Czyli ty też uważasz, że
aborcja jest dobra? – spytała Anja, patrząc na mnie jakoś tak, jakby była rozczarowana
moim stanowiskiem w tej sprawie.
- Ja… nie wiem – zmieszałem się.
– Chyba myślę, że do każdego przypadku trzeba podchodzić indywidualnie, bo… no
wiesz, Anju, różnie w życiu bywa, nie?
- Ale to jest morderstwo! –
wybuchła niespodziewanie. – Zabijanie bezbronnych dzieci! Nienarodzonych
dzieci, które nie mają jak się bronić…! A przecież też mają prawo do życia…
- Czy ty czasem nie podchodzisz
do tego zbyt osobiście? – zauważyłem.
Nie odpowiedziała. Wbiła wzrok w
jakiś punkt przed sobą i objęła się rękami. Zadrżała. To dało mi do myślenia.
Obszedłem sofę wokół i stanąłem naprzeciw niej, przyglądając się jej uważnie.
Miała łzy w oczach. Pociekły po jej twarzy, zostawiając mokre ślady na jej
policzkach.
Płakała.
- … Hej, Anuś, co jest? –
próbowałem wziąć ją za rękę, ale drgnęła, usiłując wtopić się w skórę sofy.
Popatrzyła na mnie niepewnie,
jakby bojąc się odezwać, po czym spuściła wzrok, wpatrując się w swoje stopy.
Pociągnęła nosem i otarła twarz wierzchem dłoni.
- Fannis, gdyby to nie było zakazane…
Gdyby można było przeprowadzać aborcję jak każdą inną operację… nie byłoby mnie
tutaj – powiedziała cicho.
Z dachu spadł śnieg, a uderzenie
lodu o ziemię było jedynym dźwiękiem, który przeszył ciszę, jaka nastała po jej
słowach.
- Moja matka… to przeze mnie
została sama. Przeze mnie ojciec ją zostawił. Nie chciała tego. Dziecka. Ono
komplikowało wszystko. Niszczyło wszystkie plany. Ja. Chciała pozbyć się ciąży,
żeby ten facet do niej wrócił… Zbierała na to pieniądze. Dużo pieniędzy. Na
łapówkę, żeby zrobić to gdzieś na czarno. Ale nie dała rady uzbierać na czas;
potem było już za późno na taki zabieg; niósł za duże ryzyko… I się urodziłam.
Matka mnie wychowywała, karmiła, dbała o mnie… ale nigdy tak naprawdę mnie nie
kochała – Anja otarła kolejne dwie małe łezki. – Nigdy mi nie powiedziała, że
mnie kocha. Ani że jest ze mnie dumna… Ale nie była złą matką. Dawała mi
wszystko, czego potrzebowałam – dom, szkołę, pieniądze… - wszystko, oprócz
prawdziwej miłości … Była zawsze cierpliwa i dumna. Ale nocami płakała. Wiem o
tym. Parę razy… pytałam ją czy żałuje tego… że dała mi życie. Za każdym razem zaprzeczała…
Lecz zawsze zdawało mi się, że nie mówi szczerze. Że gdyby miała wybór,
wolałaby, żebym… się nie urodziła. A teraz… już nigdy nie dowiem się jak było
naprawdę. I czy tylko brak prawa i pieniędzy… zaważył o moim życiu.
Umilkła.
Zrobiło się jeszcze ciszej.
Wolałbym, żeby mówiła nadal, by ta cisza nie dzwoniła mi w uszach, ale
jednocześnie chciałem, żeby milczała. Wpatrywałem się w nią, zastanawiając się,
jak te wszystkie emocje się w niej mieszczą. Odwzajemniała moje spojrzenie.
Pociągnęła nosem.
- Teraz będziesz milczał…
- A jakiej reakcji oczekujesz? –
spytałem sztywno, nawet za bardzo, czując jak w tej chwili zaczynam się
denerwować.
Wzdrygnęła się.
- Nie wiem, przytul mnie.
Powiedz, że mnie kochasz. Nie wiem – znów zrobiła ten gest objęcia się rękami.
- … Ale ty tylko stoisz i się gapisz, jak na jakiś okaz w muzeum historii
naturalnej…
- Rany boskie, nie jestem jakimś
cholernym psychologiem…! Mówisz mi takie rzeczy i oczekujesz, że co? Że tak po
prostu przyjmę to wszystko na klatę i pomogę ci się z tym oswoić? Dla mnie to
też jest szok, okay?
Wyszedłem stamtąd. W ogóle z
domu. Poszedłem na miasto.
Nie mogłem tego znieść. Tego, że
patrzyła na mnie z żalem. Tego, że tak po prostu zrzuciła na mnie tę całą
wiedzę. Tego, że siedzi w niej tyle różnych silnych emocji, a ja boję się, że
sobie z tym nie poradzę.
To co mówiła, było… po prostu
nieludzkie. Jak wyrwane z zupełnie innego świata, jakby to wcale nas nie
dotyczyło. W innych częściach społeczeństwa, gdzieś na Rosji, Ukrainie czy w
Sudanie Południowym takie rzeczy mogą się dziać. Mogą pokazywać to w telewizji,
mówić o tym w wiadomościach, mogą o tym opowiadać, ale żeby to działo się tu?
To wydawało się tak odległe, tak nierzeczywiste… Zupełnie jakby ktoś mówił o
zamachach terrorystycznych: innych to dotyka, i wtedy to jest na porządku
dziennym, przyjmuje się to do wiadomości; ale ciężko jest czasem uświadomić
sobie, że t o dzieje się wokół nas. Przy nas.
Z nami.
Wiedziałem, że ją zawiodłem. W
tej chwili nienawidziłem samego siebie za swoje tchórzostwo. Ale wtedy nie
mogłem zrobić nic innego. Moje życie było proste – ja sam byłem prosty i żyłem
prosto; hedonizm był podstawą mojego bytu. Jadłem, spałem, bawiłem się i
spełniałem marzenia – i nigdy nie przyszło mi do głowy, że będę musiał zmagać
się z problemami większymi od kaca po imprezie. Chyba po prostu nie byłem na to
gotowy.
Więc włóczyłem się po mieście i
zbierałem siły na zetknięcie z prawdziwą rzeczywistością.
Anja wiedziała, że to było
trudne.
Jej samej nie było lekko o tym
mówić; wracać do ciężkich i bolesnych wspomnień. Ale miała nadzieję, że poczuje
się lepiej, gdy w końcu to z siebie wyrzuci.
Jednak się pomyliła.
To uświadomiło jej, w jak różnych
światach żyją; ona i Anders.
Wiedziała jak to jest, już wiele
razy w życiu zetknęła się z taką sytuacją: szczęśliwym ludziom wydaje się, że
cię znają, widzą twój uśmiech, widzą twój wigor i optymistyczne podejście do
życia; widzą twoją siłę – i wydaje im się, że taka jesteś naprawdę. A potem
zdejmujesz z siebie tą okropną twardą maskę i odsłaniasz swoje prawdziwe ja,
swoje prawdziwe życie i prawdziwe troski – i nagle okazuje się, że nie masz
przy sobie nikogo. Bo ludzie z natury otaczają się ludźmi szczęśliwymi. Nikt
nie zaprząta sobie głowy babraniem się w czyimś życiowym gównie. I to właśnie
jest największym problemem ludzi samotnych; cierpienie staje się mniejsze, gdy
nie cierpimy samotnie. A gdy jesteśmy zupełnie sami, możemy liczyć tylko na siebie.
Lecz czasem nie mamy w sobie dość siły, by samemu kolejny raz wstać i walczyć.
Czasem nie mamy w sobie dość
siły, żeby przeżywać na nowo te same troski.
Ale czasem nie mamy w sobie dość
siły, by zaufać.
A wtedy jest z nami całkiem źle i
Anja o tym dobrze wiedziała. Dlatego poczuła się tym bardziej zraniona, gdy w
końcu znalazła w sobie siły na szczerość i wyrzucenie z siebie tego wszystkiego
i została odtrącona. Wprawdzie zdawała sobie sprawę, że to nie takie proste,
ale jednak miała nadzieję, że różnica między jej ciężkim życiem, naszpikowanym
trudnymi doświadczeniami, a hedonistycznym światem Andersa, posiadającego
zupełnie inne niż ona wartości – że ta różnica nie jest różnicą nie do
pokonania. Miała nadzieję, że Fannemel da sobie z tym radę i pomoże jej także
dać radę z tym wszystkim.
Więc czekała, zużywając jedynie
kolejne chusteczki, walające się po całej podłodze w sypialni.
Fannemel wrócił dopiero późnym
wieczorem, gdy leżała już w łóżku, wpatrując się w ścianę pustym wzrokiem.
Wiedział, że nie spała. Usiadł obok niej i milczał przez chwilę patrząc w
przeciwległy punkt. Westchnął, zwracając wzrok na dziewczynę.
- Przepraszam. Nawaliłem.
Odwróciła się. Objął ją ramieniem
i przygarnął do siebie, przyciskając jej głowę do swojej piersi. Nie było dla niego
łatwe uporanie się z tym wszystkim. Ale wiedział, że musi być silny, musi być
mężczyzną. I musi przede wszystkim dać jej oparcie, by wiedziała że nie jest w
tym wszystkim sama. Zawsze była i właśnie do tego przywykła: do radzenia sobie
samemu ze wszelakim złem tego świata, które wcale ją nie oszczędzało. Ale
teraz, Anders zdał sobie sprawę, teraz ma jego. I teraz on musi sprostać temu
wyzwaniu i być przy niej na dobre i złe. Bo jak się kogoś kocha, to jest się z
nim zawsze. A nie tylko wtedy, kiedy jest dobrze, wspaniale i sielankowo.
- Już wiesz o co chodzi? –
spytała cicho Anja, oplatając rękami szyję Fannemela. – Nadal nie jest mi
łatwo… To wciąż we mnie siedzi. To… że zawsze byłam całkiem sama. I nie miałam
nikogo, kto by mnie kochał.
- Teraz masz mnie – powiedział
Anders, obejmując dziewczynę. Pogładził ją kciukami po policzkach. Przytulił do
siebie. – Ja cię kocham.
Tak, kochał ją, tego był pewny.
Choć nie wiedział czy dadzą radę, czy mają przed sobą jakąś przyszłość – tego
jednego był na pewno pewny. I powoli zaczynał rozumieć, co znaczy bycie z kimś,
co znaczy troska, co znaczy poświęcenie – wartości dotychczas nieznane Królowi
Norweskiego Zła. Zaczynał rozumieć, że życie nie zawsze jest usłane płatkami
róż i w końcu musi to przyznać. Zaczynał rozumieć, że w życiu zdarzają się też
złe chwile, i to bynajmniej nie tylko takie, jak na przykład konkurs po
szalonej imprezie. Że związek z drugą osobą nie musi koniecznie polegać tylko
na dobrej zabawie i sposobności różnych numerków.
Choć Fannemelowi to wcale się nie
podobało i było zupełnie różne od zasad, które wyznawał od zawsze – to były
suche fakty. I Norweg wiedział, że jeśli chce być z tą dziewczyną, którą po raz
pierwszy pokochał, a która jest tak inna od wszystkich ludzi, musi się nauczyć
żyć jak wszyscy normalni ludzi – co na pewno będzie niebywale trudne – i
ustalić nowy system wartości: zaufanie to towar deficytowy, związek to nie
tylko seks, życie to nie tylko marzenia…
A miłość to nie tylko bycie szczęśliwym.
***
Przepraszam, że tak późno, ale miałam BARDZO pracowity tydzień ;P Ten cały cholerny konkurs biologiczny, którego wyników nawet nie będę przytaczać... ;-; (aczkolwiek, ja jestem z siebie zadowolona)
Przepraszam też przyznawczynię Nowka za brak rysunku Pera, obiecuję kiedyś się postarać (zaangażowałam już Juliet w ten pomysł, jest wniebowzięta) ;)
I, korzystając z okazji, dołączam się do pozdrowień Pauli i pozdrawiam wszystkich czytelników tego bloga, bo bez Was to wszystko nie miałoby sensu ;)
Trzymajcie się cieplutko ;*
PS Komu podobają się wyniki dzisiejszego konkursu?? ;3
Jejku czytając to mam łzy w oczach! Czytam niektóre fragmenty już chyba 20 raz i nadal mam ochotę przeczytać je jeszcze raz. Ten rozdział taki emocjonujący... a Fannemel tak się stara! Boże jakie to jest kochane <3
OdpowiedzUsuńPero się wpatrywał.... hmm... :3
Rozdział zajebisty - jak wszystkie! Nie mogę doczekać się kolejnego <3
Życzę weny :* Buziaki <3
Stała czytelniczka Forever ♥
Jejku, jaki długi rozdział *.* czytam, czytam i końca nie ma xD Ale jest baaardzo fajny ^^
OdpowiedzUsuńFannis i te starania. Chodzący cud :) Kochany to mało powiedziane. Prawie się popłakałam ;)
Duuuuuużo weny na kolejne takie świetne rozdziały i buziaki :**
PS. Zapraszam kochana na dwójkę ♥
Usuńhttp://blue-flares.blogspot.com/2015/03/rozdzia-drugi.html
Uwielbiam! <3/ @dwiedyszki
OdpowiedzUsuń"Gdzieś tam w Oslo stoi mój samochód, odśnieżony – przynajmniej mam taką nadzieję, obiecałem dwie dyszki Forfangowi za odśnieżanie - a dom i łóżko świeci pustkami."
UsuńNie wiem czy dostrzegłaś drobniutką aluzję w tym zdaniu, ale napisałam to specjalnie ;D
Pozdrawiam.
Przyznawczyni się spóźniła i przeprasza ;)
OdpowiedzUsuńNa samym początku, to muszę ci powiedzieć, że jak zobaczyłam twoją odpowiedź na ostatni komentarz to takiego mi to dało pozytywnego kopa, że chodziłam uchachana przez resztę dnia. Mówię otwarcie - nie spodziewałabym się.
Ten rozdział również mi poprawił humor jak nie wiem. Po raz kolejny pojawiła się rozszalała Sybilla, której od pewnego czasu jestem zagorzałą fanką. Bo tak ją idealnie wykreowałaś, że głowa mała.
Inna osoba, która znowu pojawia się w fenomenalnym wydaniu to mój drogi miszczu Stjerna. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby pojawiał się jak najczęściej.
Sprawiasz cuda, moja droga, bo przez ciebie Słoweńcy zaczęli do mnie przemawiać (a uwierz mi, że to nie łatwa sztuka). Ale w roli złodziei szynki sprawdzają się na szósteczkę.
Ha, od zawsze wiedziałam, że Hildełowe prawko jest wątpliwe. Zresztą nie wyobrażam go sobie jako wybitnego kierowcy, o nie.
Fanneleczka to normalnie taka urocza, że już chyba bardziej nie można. Rozpływam się.
A jeśli chodzi o końcówkę... piękna, po prostu piękna. Brakuje mi słów.
Na Perusia mogę poczekać, spokojna głowa. Niech się lepiej okaże, że zajęłaś jakąś porządną lokatę w tym konkursie ;)
Oprócz tego, że przyjemnie mi się czyta, to i komentarze piszę z przyjemnością, bo nie muszę się zastanawiać nad tym, co napisać - wszystko mi przychodzi do głowy ot tak z marszu. A to jest właśnie dowód na to, że masz talent, bo czasami to na niektórych blogach jednego zdania nie mogę sklecić (i to bynajmniej nie z podziwu albo coś w ten deseń).
Cóż, koniec tego dobrego. Czekam na następny, geniuszu i tym razem postaram się nie spóźnić :D
jejku taki długi i wspaniały rozdział! ♥
OdpowiedzUsuńPodchodzę do komentowania drugi raz, bo pierwszy komentarz mi się usunął... Chyba czytając twoje opowiadanie będę robić plan w punktach co mam pisać :D Wybacz, ale najbardziej w pamięci utkwił mi fragment, kiedy Anja otwiera się przed Fannisem. To smutne i przykre co spotkało ją w życiu. Ciężko sobie z takim czymś jest poradzić, powiedzieć o takim doświadczeniu komuś. Zawsze radziła sobie sama, teraz pomoże jej Fannis choć jego pierwsza jego reakcja była nie an miejscu ( ale czego można spodziewać się po królu rozpusty? :P) Mam nadzieję, że nie będzie zachowywał się jak skończony kretyn i wesprze ją.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, M. :)
Długi rozdział i takie właśnie kocham. Epicki! Czytałam go kilka razy.
OdpowiedzUsuńSybi... Na samą myśl o niej na mojej twarzy pojawia się banan :D Ona jest niemożliwa! xD
Czekam na więcej :)
Wpadniesz? Dopiero zaczynam :))
http://halloffame-ski.blogspot.com/
Przepraszam, że tak późno, ale w końcu dotarłam! Matko, rozdział tak długi, że nie wiem od czego zacząć, więc po prostu skupię się na kilku rzeczach :D
OdpowiedzUsuń1. Martine - totalnie kupuję ją taką wylewną i rozgadaną, bo sama też ją właśnie tak opisywałam. Ona wygląda na taką pogodną, miłą osobę, nie wiem, coś w niej jest, że nie potrafi się z niej zrobić 'czarnego' charakteru, a wręcz przeciwnie - jest takim pozytywnym elementem :D Przeciwieństwo Anji, ale chyba potrzebne :D
2. Anja w końcu wyjawiła prawdę o swoim życiu, wow. Reakcja Andersa zdecydowanie mnie zawiodła i wkurzyła - okej, był to szok, ciężko jest "właściwie" przyjąć takie informacje. Właściwie, nie ma złotego środka, trzeba się kontrolować i reagować szczerze, ale rozsądnie. Nie powinien wychodzić. Wrócił, ale to nie zmienia faktu, że nie powinien zostawiać Anji.
Ale są na takim etapie, że nic nie powinno im przeszkodzić, ani jej przeszłość, ani jego. Przecież to Król Norweskiego Zła, nie ma kolorowej przeszłości (inaczej - ma, ale w zupełnie innym sensie :D).
No nic, czekam na kolejne!