czwartek, 12 marca 2015

9. We always try to make it good.




Ta zima zapisała się w mojej pamięci jako najlepsza ze wszystkich zim w moim życiu. Dotychczasowym i przyszłym. Bo dotychczasowe było bardziej obfite w problemy, aniżeli w przyjemności, a przyszłe miało przynieść wiele niespodziewanych chwil. Zarówno tych dobrych, jak i tych złych…
- Chyba cię do reszty pogrzało! – wrzasnęła Sybilla z oniemiałą miną gapiąc się na Stjernena.
Okay, czyli znowu coś się dzieje.
Od ostatniej zwady minęło raptem kilka godzin.
- Ej, Sybi, to tylko jedna noc, zresztą Anja i tak zazwyczaj wynosi się do pokoju Fanniego – prosił Andreas.
O, czyli ja też zostałam w to coś wmieszana, super…
Stjernen usiłował namówić na coś Sybillę, ale chyba zdawał sobie sprawę że podjął się niebezpiecznej gry? Próby nakłonienia Sybi do współpracy, podczas gdy ona nie ma z tego nijakich korzyści, jeśli nie uszczerbkiem na zdrowiu, kończą się przeważnie trwałym urazem psychicznym. A w takim razie mam łapki pełne roboty.
Wprost cudownie.
Znowu będę musiała uspakajać zranione serca i pocieszać nieszczęśliwe dusze.
- Jedna noc, tak? – powtórzyła Sybilla. – To nie możesz wytrzymać bez niej tej jednej nocy?
- Przepraszam, że się wtrącę – odezwałam się niepewnie – ale czy może mi ktoś wytłumaczyć, o co chodzi?
- Widzisz, Anka, odchodząc do pokoju Fannemela, zostawiłaś mnie na pastwę losu i dziś ten los podstawił mi nogę w postaci Andreasa Stjernena… czy raczej może niejakiej Agaty o nazwisku nie do wymówienia.
- Czyszczoń! – rzucił Bardal, nawet nie odwracając głowy w naszą stronę. – A Polacy mówią, że w Norwegii trudne nazwiska…
- No tak – wiem, że po rozstaniu z Bridget, złamane serduszko Stjernena uleczyła dopiero Polka poznana przez Andreasa w Zakopanem. – Ale co to ma do ciebie i tego, że śpię od czasu do czasu w pokoju Fannemela?
- To, że pan Zakochany-Od-Siedmiu-Boleści chce zaprosić tę całą Agatę do hotelu – oznajmiła Sybilla ponuro. – A problem tkwi w tym, że po ostatnich problemach ze Sklettem, Alex zakazał wszystkim ściągania do swojego pokoju przypadkowych dziewczyn. I zgadnij, u kogo Andreas chce ją przenocować?
- Będę strzelać, że nie u Skletta – starałam się, aby kłótnia przybrała formę żartu, ale Stjernen spiorunował mnie wzrokiem za ten komentarz. – Tak, rozumiem. Hmmm…
Oj, frasunek to wielki: co tu powiedzieć, żeby nie zranić Andreasa i nie wkurzyć Sybilli? Czyli po prostu: jaki kompromis zaproponować?
- Zastanów się, Sybi – odezwałam się ostrożnie. – Ostatnimi czasy narzekasz na samotność, może czyjeś towarzystwo dobrze by ci zrobiło?
- Ja rozumiem „ostatnie czasy” jako te, w których zostawiłaś mnie dla Fannelki?
- To już mniejsza o to. Przecież zdajesz sobie sprawę, że nie zapowiada się, żeby ten twój Vladi miał zająć moje miejsce. I dosłownie, i w przenośni… Dlatego zupełnie nie widzę przeciwwskazań, żebyś pozwoliła Agacie ten jeden raz u siebie przenocować. W końcu cały dzień nas nie ma, a w nocy dużo ci nie naprzeszkadza. A pojutrze zakończenie sezonu, więc lepiej może rozstać się w przyjaźni i z dobrym uczynkiem na koncie…?
- Moja Anju – odezwał się Fannemel, zjawiając się przed chwilą i przysłuchując się ostatnim słowom, objął mnie od tyłu, tak jak lubię. – Może i nie zawsze twoja gadka jest dobra, co widać w przypadku Vegarda, jednak od czasu do czasu potrafisz powiedzieć coś sensownego. Daję okejkę.
 - Dobra już, niech tam będzie – westchnęła Sybilla, machnąwszy ręką na uradowanego Stjernena. – Żeby ci tylko jaka żyłka ze szczęścia nie pękła. Bo słusznie Anka zauważyła: ani ona do mnie nie wróci, bo ktoś inny jest dla niej ważniejszy, ani Zogu nie przyjdzie, bo ma inne sprawy na głowie…
- Nikt cię nie chce – mruknął Swensen z kąta, na tyle głośno, żeby Sybi go usłyszała, ale na tyle cicho, żeby nie pomyślała, że zwracał się do niej.
Nic nie powiedziała tylko z godnością odeszła do pokoju.
Po kwalifikacjach wieczorem Stjernen przyprowadził Agatę. Był przy tym taki wesoły i ożywiony, że nawet Sybilla nie miała mu za złe pakowania lokatorki do jej pokoju.
To znaczy, do pewnego czasu…
Rano usiadłyśmy przy jednym stole. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym.
Agata wydawała się być sympatyczną dziewczyną, poza tym miała dobry wpływ na Stjernena, który, odkąd się z nią spotykał, stał się miły, jak jeszcze nigdy dotąd.
- Miło, że pozwoliłaś mi przenocować w twoim pokoju – powiedziała do Sybilli z uśmiechem, smarując kanapkę twarożkiem.
- I tak łóżko puste stoi – wzruszyła ramionami Sybi, niby obojętnie. – Zografski by go nie zajął…
- To prawda – przytaknęła Agata. – Zajęty jest tą Niemką, Petrą, którą poznał w Ga-Pa. Widziałam kiedyś jak chodziła za nim do pokoju, w dzień i w nocy, i wieczorem czasem też…
Sybi poczerwieniała na twarzy.
Oo la la…
Albo Agata niczego się nie boi, albo jest po prostu lekkomyślna. Przecież każdy głupi wie, że wspominanie o Petrze w obecności Sybilli, działa na nią jak płachta na byka. Równa się to niemal samobójstwo. Gdybyśmy żyli w średniowieczu, a Sybi była jakimś kasztelanem czy czymś takim, za takie teksty można byłoby stracić głowę.
Teraz burczała coś z furią pod nosem, a miarkując z jej miny, można było się domyślić, że to nie były bynajmniej miłe słowa.
- Ja się tak łatwo nie poddam! – oświadczyła, zaciskając wargi w wąziutką kreskę.
- Ja cię nawet rozumiem, Sybillo – uśmiechnęła się Polka. – Ale wiesz, Vladimir gapi się na tę Petrę gorzej niż Hilde na moje kumpele, a każdym razie podobnie – no, może nie aż tak nachalnie, ale podobnie…
Sybilla chyba poczuła przypływający atak furii, bo porwała w ręce talerz po śniadaniu i cisnęła nim o podłogę, rozbijając go na kawałki. Po czym, wyjąc cicho, uciekła z jadalni.
Ktoś z norweskiego stolika wybuchnął głośnym rechotem. Hilde. No tak, można się było tego spodziewać. Przez chwilę myślałam czy nie pobiec za Sybi – bo nie wiadomo co tej niestabilnej psychicznie dziewczynie przyjdzie do głowy – ale poprzestałam na zerkaniu kątem oka na Vegarda Haukoe Skletta, na wypadek gdyby któremuś z tej dwójki przyszło do głowy coś gorszego od topienia się nawzajem w jeziorze albo próbami mordu szczotkami do wuceta.
Nie, jednak powinnam za nią pójść, zanim zrobi to ktoś mniej odpowiedni i sprowokuje Sybillę do popełnienia jakiegoś ciężkiego przestępstwa.
Przeprosiłam Agatę w jej imieniu (choć wątpię czy Sybilla kiedykolwiek pomyśli o czymś takim) i wyszłam, zostawiając niedokończone śniadanie.



Anja wybiegła z jadalni, na poważnie martwiąc się o przyjaciółkę oraz jej stan psychiczny i fizyczny. Wprawdzie Sybilla Blake wiedziała o Petrze od dawna, ale… no cóż, nie wiadomo co mogła zrobić pod wpływem emocji. Anja biegała po całym hotelu, nasłuchując jakichś odgłosów (bo pewne było, że Sybilla na pewno nie odreagowuje w ciszy), które pomogłyby wskazać lokalizację Angielki. Idąc szybkim krokiem którymś z korytarzy, wpadła na wędrującego, razem z Jernejem Damjanem, Petera Prevca.
- Przepraszam… - mruknęła.
- Nie szkodzi – odparł Damjan, Prevc jedynie skinął głową z przelotnym uśmiechem. I poszli dalej. Jednak Jernej najwyraźniej sobie o czymś przypomniał, bo przystanął na chwilę i odwrócił się kierunku Anji. – A, nie wiesz czasem, co to za wariatka, która urządza jakieś protesty na kuchni?
- Że… jak?
- No, ja i Pero chcieliśmy podwędzić trochę szynki dla Tepesa, Jurija – bo wiesz, on w niedzielę nie wytrzyma bez wędliny, zupełnie jak Freundi bez swoich wkładek – i kulturalnie żeśmy się włamali, c’nie Pero? – Prevc przytaknął. – A tam jakaś świrnięta baba zaczęła rzucać w nas pomidorami. P o m i d o r a m i ! No ja rozumiem, że mój olimpijski kask nie wszystkim się podobał – swoją drogą, ja sam też spodziewałem się trochę innego efektu niż ta pomidorowa czerwień – ale to przecież nie powód, żeby tak aluzyjnie nas zaatakować, kiedy my w słusznej sprawie tę szyneczkę szmuglowaliśmy…!
Sybilla.
- No nieważne, trzeba będzie iść do jakichś delikutasów, yyy to znaczy: delikatesów – to wszystko przez życie z Norwegami… Bo inaczej Jurij się zbuntuje i poskarży na nas tatusiowi, i będziemy mieli przekichane, zresztą sama rozumiesz… Ale, jeśli mogę ci coś doradzić, choć pewnie właśnie pomagam swoim rywalom, lecz Jernej dobre serce ma – dorzucił Damjan, widząc że Anja kieruje się w stronę kuchni – nie idź tam, dziewczyno. Bo to się może źle dla ciebie skończyć.
Anja uśmiechnęła się krzywo i odeszła czym prędzej. Pomijając fakt, że Prevc intensywnie się w nią wgapiał, przez co czuła się nieswojo, musiała przecież powstrzymać Sybillę przed ciskaniem żarciem w przyzwoitych złodziejów wędliny i innych normalnych – albo i nienormalnych – ludzi. Podążyła korytarzem prosto do kuchni.
Uchyliła się przed lecącym w jej stronę kartoflem i przykucnęła, nasłuchując. O dziwo, było dość spokojnie. Nie licząc faktu, że w odstępach około piętnastu sekund nad jej głową przelatywały buraki, jabłka i inne roślinki, było dość cicho. Co zaniepokoiło Anję. Mimo wszystko znała się trochę na ludziach i ich zachowaniu – w końcu przez te dwa lata zdobywała najwyższe oceny – i spodziewała się raczej wrzasków, odgłosów tłuczonego szkła oraz krzyków uciekających kucharzy i kelnerów, a tu cisza… Przerywana jedynie pociągnięciami nosa i cichymi głosami.
- Ludzie są beznadziejni…! – załkała Sybilla, ze zrezygnowaniem, nie tyle ciskając, co kładąc przed sobą kolejnego pomidora.
- Daj spokój, Sybi – odezwał się ktoś drugi, kto z pewnością nie był Norwegiem. – Naprawdę fajna z ciebie dziewczyna, chociaż nigdy nie wiem czego się po tobie spodziewać… Weź nie przejmuj się tymi, którzy mówią co innego.
Anja pospiesznie wycofała się korytarzem.




Nie powinnam była podsłuchiwać.
Vladimir Zografski? Vladimir Zografski rozmawia z Sybillą Blake? Vladimir Zografski mówi Sybilli Blake, że jest fajną dziewczyną? Koniec świata. Sybi pewnie jest wniebowzięta, choć tłumi to w sobie, wylewając na Bułgara swoje żale odnośnie ludzi, życia, Agaty… i Petry pewnie też. Ale cieszę się, że tak się skończyła ta poranna scysja, bo szczerze nie miałam ochoty na użeranie się ze zrozpaczoną Sybillą i narażanie swojego zdrowia psychicznego i fizycznego.
Po prostu byłam tym wszystkim już zmęczona.
Pięć miesięcy.
Pracowałam przy skokach już pięć miesięcy. Od listopada do marca, prawie pół roku. Pół roku harówki, przeraźliwego zimna, przypałów, odpałów, afer, anarchii i norweskich oszołomów. Pół roku Fannemela. Pół roku całkiem nowych doświadczeń. Pół roku nowych znajomości. Pół roku życia zupełnie innego niż dotychczas.
Przypomniałam sobie tę chwilę, gdy klęczałam w lillehammerskim kościele, wpatrując się w pomiętą kartkę z kieszeni. Zastanawiałam się wtedy co robić. Zastanawiałam się czy podjąć ryzyko i zrobić coś nowego, wszystko zmienić. Bałam się. Byłam zrozpaczona. Ale to zrobiłam.
I wcale tego nie żałowałam.
Rany, jak ja się wtedy bałam! Myślałam, że życie ze skoczkami to będzie nie wiadomo co strasznego (hmm… czasami bywało) ale wcale nie było najgorzej. Ba, czasem było nawet zabawnie.
Och, chyba bardzo się zmieniłam…
Tak, podjęłam ryzyko, spróbowałam coś ze sobą zrobić; zmieniłam się. Ale sama nie dałabym rady. Wtedy tego nie rozumiałam, ale człowiek potrzebuje drugiego człowieka. Potrzebuje, żeby ktoś się o niego troszczył; żeby o nim myślał. Życie tylko dla siebie, gdy pozostajesz dla wszystkich anonimowy, a wszyscy dla ciebie obojętni – to co to za życie?
Wróciłam do pokoju, siadając na łóżku. Westchnęłam, wodząc wzrokiem po ścianach, meblach, a oczyma duszy po tych wszystkich chwilach, które przeżyłam z ludźmi; nie samotnie.
Przypomniał mi się dzień, w którym, po nocnej nawałnicy, najwięksi dowcipnisie ulepili z nasypanego śniegu wielkiego bałwana, który przypadkiem z wyglądu przypominał wkurzonego Stöckla. Gdy trener rozpoznał się w arcydziele, wyrwał bałwanowi kij i gonił po śniegu kwiczących skoczków, tłukąc ich po zadkach i – uwaga, uwaga! – śmiejąc się na całe gardło.
Kto by pomyślał –wesoły Stöckl…!
Przypomniał mi się ten raz, kiedy cały dzień szukaliśmy Skletta w Sapporo, tylko po to, by odebrać go z posterunku, na którym znalazł się za rozróby po pijanemu w okolicznych pubach.
Przypomniały mi się święta, spędzone tylko we dwójkę, na oglądaniu
„Kevina samego w domu” – jedynego filmu, na którym Fannemel nie uśnie po dwóch minutach oglądania.
Przypomniał mi się dzień wczorajszy, gdy sezon zakończył się spektakularnie wielkim chlaniem, podczas którego na izbę wytrzeźwień trafiło więcej osób, niż jestem zliczyć na palcach obu rąk. Ja sama omal nie trafiłam na przepełniony tej nocy posterunek. Ale wtedy Fannemel – sam zresztą nie bardzo kojarzący fakty – uprowadził mnie do najbliższego hotelu, gdzie spędziliśmy noc.
Wreszcie przypomniało mi się, że, choć długo to trwało, sezon jednak się zakończył. Czy znowu zostanę na lodzie? Nie widzę żadnego alternatywnego wyjścia, niż zaszyć się gdzieś i przeczekać do następnego sezonu. Przezimować całe lato w oczekiwaniu i tęsknocie za Sybillą, Sylvią, skoczkami, Fannemelem…
Z tym najtrudniej przyjdzie mi się rozstać. Zbyt mocno się z nim związałam, żeby pożegnać się bez większych emocji. Wprawdzie na następny sezon mam wrócić, ale to jeszcze ponad siedem miesięcy; siedem długich miesięcy bez Fannemela. Aż ciężko mi było o tym myśleć, zbyt ciężko. Z czasem nasza znajomość przerodziła się w coś poważniejszego. Coś, co sprawiało, że coraz bardziej mi na nim zależało.
I ma być teraz taka pustka? Przez ponad dwa kwartały?
Błagam, nie płacz. Będzie wam jeszcze gorzej się rozstać, jeśli będziesz płakać.
Pójdę do Sylvii, wyżalę jej się, powiem, co mi leży na sercu. Ona mnie zrozumie, tak jak zawsze. Od czasów pamiętnej afery ze Swensenem, stałyśmy się dobrymi znajomymi. To był plus tamtej awantury…
- Jak tam, Anju? – głos Andersa przerwał moje rozmyślania. – Gotowa w drogę?
- Jak to: gotowa? – spytałam, zupełnie nie rozumiejąc. – O czym ty mówisz?
- No jak to: jak? Gdzieś tam w Oslo stoi mój samochód, odśnieżony – przynajmniej mam taką nadzieję, obiecałem dwie dyszki Forfangowi za odśnieżanie - a dom i łóżko świeci pustkami.
- Dom? ... Twój dom? – zapytałam jeszcze dla pewności. – Czy ty sugerujesz mi…? A nie podpuszczasz mnie czasem?
- Jeśli myślisz, że po tym wszystkim mógłbym sobie spokojnie wrócić sam do domu, tak zupełnie bez żadnych uczuć, to jesteś w błędzie. Jak mam wytrzymać bez ciebie do listopada?
Jajajaja jejejeje łołołoło huhuhuhu!
Już po chwili wisiałam na szyi Andersowi, ciągnąc go swoim ciężarem do ziemi.
- Hej, spokojnie! – śmiał się Fannemel. – Bo jak mnie z radości udusisz to nigdzie nie pojedziemy.
Racja, uspokój się.
Przez cały ostatni dzień, czas pożegnań, chodziłam cała w skowronkach.
- No, to gdzie masz zamiar spędzić czas poza sezonem? – pytała Sybilla ponuro, myśląc o perspektywie rozstania się z widokiem Zografskiego na pół roku.
- W Lillehammer! – wyparowałam.
- Żartujesz sobie ze mnie, prawda? … Nie, serio mówisz, widać to po tobie. Szczęściara z ciebie!
- Wiem! Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę…!
- Widać – oznajmiła chmurnie, widocznie nie podzielając mojej radości. – A ja wracam do Anglii, będę tam tęsknić w deszczu i deszczowych chmurach, no i wietrze. A Zogu nawet nie do Innsbrucka, tylko do Bułgarii jedzie tym razem. Do ciepłej, słonecznej Bułgarii…
No dobra, powinnam była ją przytulić, pocieszyć i palnąć jakąś motywującą gadkę, ale uciekłam. Uciekłam przed jej przeraźliwie smutną aurą, w obawie, że udzieli mi się ten wisielczy humor. I właściwie nie pamiętam tego, co działo się później. Nastąpiła jakaś anarchia i następna rzecz, którą kojarzę to odśnieżony samochód na lotnisku w Oslo i Fannemel, zasiadający za kierownicą.
W imię Ojca i Syna…! Mam nadzieję, że nie będzie żadnego wypadku…
Każdy pojechał w swoją stronę.
Praktycznie całą drogę do Lillehammer przespałam na rozłożonym siedzeniu, słuchając jakiejś muzyki i co jakiś czas budziło mnie tylko uporczywe trąbienie Hildego, który jechał za nami jak wariat i szczerze zainteresowało mnie, kto mu dał prawko…
Mniej więcej w połowie drogi uparłam się, że chcę poprowadzić. Fannemel z lekkim wahaniem, ale bez protestu, oddał mi kierownicę.
I to był błąd.
Już po kilku kilometrach wpierniczyłam się na jakiś słup, który, według mnie, stał zdecydowanie za blisko środka drogi. Tłumaczyłam się, że dawno nie prowadziłam samochodu, a ściśle rzecz biorąc: miałam kółko w rękach zaledwie kilka razy. W każdym razie auto zabrała laweta, a my, chcąc nie chcąc, musieliśmy jechać z Hilde, który słuchał piekielnie głośnej muzyki, a przy tym bezpieczna jazda – to termin Tomowi nieznany.
Mieliśmy jeszcze około dwie godziny drogi przed sobą, ale w tempie Hildego – patrz: kierowcy F1 – mogłam założyć, że godzina wystarczy nam na dotarcie do Lillehammer.
Pod Twoją obronę uciekamy się…
Po dłuższym czasie Tomowi znudziła się widocznie bezpieczna jazda i stanie w korku przy światłach. Postanowił skrócić czas oczekiwania. Szkoda tylko, że kosztem mojego zdrowia, moich nerwów i nerwów innych, Bogu ducha winnych kierowców, którzy akurat wtedy stali na tym skrzyżowaniu.
- Rusz się, ciulu! – darł się Hilde, na każdą sylabę waląc w klakson. – Stoisz jak dupek na tej ulicy! Fucking shit!
Przerwał na chwilę, po to tylko, by trąbić jeszcze bardziej zawzięcie.
- Go to hell!
A może Highway to hell? Pasowałoby jak ulał…
Nie spodziewałam się, że będzie wkładał w jazdę tyle emocji.
W końcu, po przytrzymaniu klaksonu przez pół minuty, nacisnął gaz do dechy i z piskiem opon ruszył, wyprzedzając kilkanaście samochodów z narażaniem życia. Po czym, przejechawszy przez skrzyżowanie na czerwonym świetle, uśmiechnął się nonszalancko i brawurowo, podkręcił muzykę na maks głośność – aż auto wibrowało przy każdym akcencie metrum – i pruł dalej sto czterdzieści na godzinę.
Boże, miej nas w swojej opiece…!
Jestem za młoda, żeby umierać i jestem
- … za szczęśliwa, żeby umierać! – zdanie dokończyłam już drąc się na całe gardło, gdy Hilde przejechał kilka centymetrów obok wielkiego tira.
Mój wrzask zagłuszył heavy-metal idący na cały regulator. W tym jednym Hilde i Sybilla są zgodni – ale nie rozumiem, co oboje widzą w tej piekielnej muzyce. Zwłaszcza, że Tom, oprócz prób naśladowania muzyków, wtórował im, trąbiąc do rytmu.
Po niespełna półtorej godziny mąk nie do zniesienia, dotarliśmy przed dom Fannemela. Przy pożegnaniu Hilde nawet nie ściszył okropnego ryku.
- A może porozmawiamy o napiwku, Fannis?! – wrzasnął, próbując przekrzyczeć buchającą z głośników muzykę.
- Za próbę morderstwa? Jaja se robisz? – odkrzyknął wesoło Fannemel, trzasnąwszy drzwiami od nowiutkiej Hildełowej Toyoty. – Rozmawiać to sobie będziesz z moim adwokatem!
Hilde z szelmowskim uśmiechem posłał za nim środkowego palca i odjechał, potrębując od czasu do czasu.
- Od razu lepiej – odetchnęłam z ulgą, wachlując się dłonią. – Ciszej, spokojniej i przede wszystkim  b e z p i e c z n i e j .  A gdzie może mi być bezpieczniej niż u ciebie…?
- Witaj w domu, Anju  – powiedział Fannemel i wziąwszy ode mnie moją torbę, otworzył drzwi i gestem ręki zaprosił mnie do środka.
Rzadko kiedy słyszałam równie pięknie brzmiące zdanie.
Weszłam do domu i rozejrzałam się z ciekawością. Zapachniało przytulnością, bezpieczeństwem, Fannemelem,  d o m e m .
Ale to było taki dom ‘home’, a nie ‘house’.
Urządzony był elegancko, ale skromnie, wszystko z umiarem, ale przede wszystkim przytulnie i ciepło.
- A sypialnia? – spytałam po obejrzeniu łazienki, kuchni i przedpokoju.
Fannemel uśmiechnął się.
- Wybierz sobie – oznajmił, opierając się na pozór niedbale o próg.
Zrobiłam tak, jak powiedział.
Pierwsza była urządzona w bardzo żywych kolorach, pomarańczowe tapety, żółte firanki, białe meble… Elegancko, ale czułam się trochę jak w hotelu, w pokoju Skletta. Druga w kolorze pastelowej zieleni z dębowymi meblami – skromniejsza, ale przytulniejsza i na pewno bardziej przypadła mi do gustu.
Fannemel pojawił się w drzwiach.
- No i? – spytał unosząc kąciki ust.
- Tamta jest okay, ale wolę tą, jeśli mogę… - odpowiedziałam, patrząc na niego uważnie.
Nie zdradzał żadnych skrajnych emocji, ale wydawał się być zamyślony. Uśmiechał się jednak, najwyraźniej cos zamierzając.
- Tak myślałem. To jest mój pokój… ha, teraz w sumie to już jest  n a s z  pokój – Fannis uśmiechnął się ciepło, ukazując calutkie zwoje uzębienie.
Teraz i ja się rozpromieniłam.
Odkąd poznałam Andersa, nauczyłam się uśmiechać i śmiać, a nawet nieco otworzyłam się na ludzi. I próbowałam tłumić w sobie płacz, który teraz przychodził mi rzadko, ale bywały takie chwile, że był po prostu wentylem emocji i zamiast bólu przynosił niewysłowioną ulgę. W takich chwilach Fannemel zawsze był przy mnie.
- Tak po prostu sobie popłakać…
- Co?
Oops, chyba powiedziałam to na głos.
Ale potwierdziłam swoje mimowolnie wypowiedziane myśli. Usiadłam na łóżku, zakryłam usta dłonią, a mokre łzy pociekły po moich policzkach.
- Co się stało? – zaniepokoił się Fannemel, siadając koło mnie. – Nie płacz, widzisz; wszystko jest w porządku.
- Ależ ja płaczę, bo jestem tak cholernie szczęśliwa … - oznajmiłam, z uśmiechem pociągając nosem.
Zarzuciłam mu ręce za szyję i tak siedząc, popłakałam jeszcze przez chwilę.
No nie, to się nie zmieniło: i tak zawsze płaczę, gdy wyrażam skrajne uczucia.
Moje rzeczy znalazły miejsce w szafie, szafkach i na półkach. Nie było tego dużo, więc uwinęłam się z rozpakowywaniem w trymiga.
Pierwszy wieczór spędziliśmy razem, sami, siedząc na sofie przed kominkiem, z nienapoczętym winem na stole, słuchając muzyki; spokojnie i nastrojowo. Leżałam głową na kolanach Fannemela, przymykając niekiedy powieki. Anders, zamyślony, z lekkim uśmiechem patrzył na mnie, bawiąc się czasem moimi włosami. Po dłuższym czasie… chyba zasnęłam. Nie wiem, bo obudziłam się dopiero następnego dnia, w sypialni, obok pochrapującego Fannemela. Hmmm…
W ten sposób mijał tydzień za tygodniem; wszystkie takie same – wyjątkowe, wspaniałe, rozmarzone. Rano budziłam się koło Andersa, dzień najczęściej spędzaliśmy razem, a wieczorem znowu kładłam się obok niego. Co jakiś czas z odwiedzinami wpadał Hilde, przynosząc najświeższe nowiny i zasypując nas plotkami ze świata skoków i show-biznesu. Chociaż poza tymi wizytami było jednostajnie – nigdy nie nazwałabym tej jednostajności męczącą; wręcz przeciwnie. Potem zaczęły się treningi, ale w najmniejszym stopniu mi to nie przeszkadzało.
Podobał mi się taki tryb życia i czułam się szczęśliwa.
W ten sposób zleciał kolejny czas mojego życia: czas, który dał początek nowej epoce.




Było jeszcze wcześnie rano. Zasadniczo właśnie dochodziło południe, ale nie przeszkadzało to Anji i Andersowi w wylegiwaniu się w łóżku do oporu. Właściwie każdy wolny poranek spędzali na spaniu do południa albo i dłużej.
Tego dnia jednak nie dane było im wyspać się za wszystkie czasy.
W domu panowała cisza, absolutna cisza. Nie słychać było nic poza tykaniem zegara w salonie i pochrapywaniem Fannemela od czasu do czasu, kiedy Anders przechodził w tryb głębokiego snu. Obudził ich dzwonek do drzwi.
Żadne z nich nie kwapiło się do zerwania z łóżka i otworzenia drzwi niespodziewanemu gościowi. W końcu nie była Wigilia, żeby przyjmować kogoś bez względu na nieludzką porę dnia. Ale gdy dobijanie do domu nie ustawało, a wręcz się nasiliło, ktoś w końcu musiał wstać.
- Fannis… - Anja, nawet nie otwierając oczu, szukała po omacku nogą Andersa, a znalazłszy, kopnęła go lekko w kostkę. – Fannis, weź rusz tyłek i idź otwórz te drzwi…
- Mhm… - zamruczał sennie Fannemel i, zwijając się w pozycję embrionalną, kontynuował spokojną drzemkę, nie zwracając uwagi na wszelkie fizyczne i psychiczne bodźce zewnętrzne, usiłujące zepsuć jego sielankę.
Ale pukanie wciąż nie ustawało.
- Fannis…! – dziewczyna kopnęła go nieco mocniej, równocześnie ściągając kołdrę. – Rusz tę leniwą, ospałą dupę…!
W końcu Fannemel, burcząc pod nosem bardzo niemiłe uwagi pod adresem ludzi, którzy wyciągają go z łóżka, kiedy on sam jeszcze wcale nie ma ochoty wstawać, podniósł się i dość poirytowanym krokiem ruszył w kierunku wyjścia. Anja tymczasem zarzuciła na siebie pierwsze lepsze ubranie i usiadła na sofie w salonie, gdzie po pięciu sekundach pojawił się Fannemel.
- Co jest? – spytała, widząc że Anders zaczął zbierać wszystkie śmieci, zalegające na i pod stołem.
Co z tego, że to co nie powinno tam leżeć, wylądowało pod sofą…?
- Romørenowie wbili w gości – oznajmił skoczek, rozglądając się w panice za miejscem, w którym mógłby ukryć dość pokaźną stertę koszulek, bokserek i niesparowanych skarpet. W końcu cisnął wszystko za telewizor, modląc się w duchu, by Bjørnowi nie zachciało się grać w Fifę, jak ostatnio. – Wolę się nawet nie domyślać, skąd się tu wzięli. Martine zarzeka się, że mieli po drodze. Tak jakby jakieś zadupie na peryferiach Lillehammer było komukolwiek pod drodze…!
Tymczasem Anja poszła do przedpokoju, żeby podjąć gości.
- Witajcie – odezwała się, nie bardzo wiedząc, jak rozmawiać z Romørenem ani z jego żoną.
Jednak Martine najwyraźniej nie zamierzała bawić się w oficjalności i te sprawy.
- Cześć, skarbie! – zawołała, rzucając się niemal na zaskoczoną Anję, ściskając ją z całych sił, obcałowując kilkakrotnie. – Słyszałam, że mieszkasz teraz u Andersa? Czy może raczej: z Andersem, tak to chyba powinnam określić. No co tam u was słychać?
- W porządku, dobrze – odezwała się Anja, próbując złapać oddech po próbie uduszenia. – A u was wszystko gra?
- W najlepszym porządku, naprawdę wszystko jest okay.
Dziewczyna przyglądała się pani Romørenowej, próbując zgadnąć, skąd bierze się w niej tyle radości, energii i otwartości. Ta, z nierozłącznym uśmiechem na ustach, rozsiadła się na sofie.
- Napijesz się czegoś? – spytała Anja, patrząc na promienną twarz Martine.
- Jak masz herbatkę to możesz zrobić, przy herbatce przyjemniej się rozmawia, co nie?
Usiadły obie na sofie, trzymając kubki z herbatą, a rekordziści świata rozgościli się w kuchni, popijając piwo.
- Powiedz mi Anju, jak ci się żyje? – spytała Martine. – W sensie: tutaj, z Andersem.
- Cóż… dobrze. Nawet lepiej niż dobrze. Fannis jest taki… inny. Niż reszta.
- W sensie: wyjątkowy? No tak, dla każdego człowieka, ten, którego kocha jest wyjątkowy. Ja to samo mówiłam o Bjørnie.
- Mówiłaś?
- A tak. Bo ostatnio jakaś taka rutyna się w to wkradła. Za dużo czasu już jesteśmy ze sobą, nie uważasz? Bjørna ostatnio wszystko denerwuje, w ogóle zrobił się nie do wytrzymania. Ciągle by tylko wyskakiwał na miasto z kolegami. Szkoda słów! W ogóle niczym się nie interesuje, domem się nie zajmuje – wszystko na mojej głowie. Także ostatnio nawet nie mam czasu, żeby wyjść do fryzjera albo na zakupy, a przecież mi też się coś od życia należy, nieprawda?
- No tak, oczywiście.
- A najgorsze jest to, że on w ogóle nie interesuje się mną ani moimi uczuciami. Zapomniał o moich urodzinach, wyobrażasz to sobie?! Zapomniał! Najchętniej to by pamiętał tylko, że jest noc i trzeba spać… albo i nie.
- Rozumiem.
- Któregoś razu znalazłam pająka pod prysznicem. A ja się tak strasznie boję pająków! To się nazywa arachnofobia. Bjørn o tym wie doskonale, w końcu to on zawsze je łapał i zabijał albo spuszczał w kiblu, co w sumie na jedno wychodzi, bo jak się pająka spuści w kiblu to też zdycha… Ale tym razem nie zrobił nic, zupełnie nic. Powiedział tylko, żebym sobie wreszcie z tym poradziła. I zostawił mnie samą z tym ohydztwem, zupełnie się mną nie przejmując. Zrobiłam mu potem awanturę, ale jego to nic nie ruszy, z tym jego stoickim spokojem. Zupełnie o mnie nie dba, rozumiesz to? Powinien chyba trochę bardziej się o mnie troszczyć, nieprawda?
- Ależ tak, jak najbardziej, powinien…
- No właśnie! … Ale są też dni, trzeba mu przyznać, gdy potrafi mi zaimponować. Na przykład czasami przynosi mi rano śniadanie do łóżka, miło, nie? Przyjemnie jest, gdy budzisz się i nagle ktoś podsuwa ci pod sam nos tackę z jedzeniem, nie? Powiedz, Fannis tobie też robi czasem takie niespodzianki?
- On…
- No widzisz, fajnie, nie? Tak powinien zachowywać się facet, a nie tylko wyzyskiwać dziewczynę. Ale tak było, jest i będzie, trzeba się z tym pogodzić; to kobieta zawsze miała najgorzej. Potem faceci się dziwią, że są nieatrakcyjne i robią im się rozstępy i tak dalej…
- No tak, może i racja…
- Ale wiesz, co ci powiem? Nie ma tego złego: jak się znajdzie na faceta dobry sposób, żeby trochę przycisnąć go do muru, to istnieją szanse, że nie zaharujesz się na śmierć. Jakiś optymizm to zawsze jest, nie?
- No może i…
Anji zaczynało się powoli kręcić w głowie od paplaniny Martine. Miała nadzieję, że uda jej się nie zwymiotować. Nie miała już nawet siły odpowiadać. Rzucała tylko niekiedy półsłówka i przytakiwała posłusznie od czasu do czasu.
Choć nawet polubiła Martine, z jej wesołością i energią, odczuła wielką ulgę, gdy po kilku godzinach konwersacji, ta oznajmiła, że się zasiedzieli i muszą już się zbierać. Pożegnała Anję bardzo wylewnie i wyszła, zapowiadając, że dziewczyna koniecznie musi kiedyś ich odwiedzić.



Posprzątałem bałagan w kuchni, który się zrobił, gdy Ber niechcący rozlał przedwczorajszą herbatę. Zazwyczaj taka drobna rozmokła, herbaciana kałuża wcale by mi nie przeszkadzała, i mogłaby sobie rozmakać aż do usranej śmierci, ale gdy istnieje ryzyko rozwalenia sobie czaszki na jakimś kancie od stołu, trzeba jednak podjąć pewne środki ostrożności.
Wszedłem do salonu, szukając Anji. Siedziała nieruchomo na sofie, zgarbiona, jakby przygnębiona i wpatrywała się w ekran telewizora, oglądając coś, co nijak nie przypominało czegokolwiek ciekawego. Dzisiaj były zawody we wrestlingu, ale nie liczyłem, że program ułoży się tak, by nie było żadnych filmów akcji z facetami w nylonowych pelerynach albo komedii romantycznych, albo jakichś innych oscarowych premier. Rzuciłem okiem na telewizor.
„Trwa spór polityków wielu państw Europy i Świata. Toczą się zażarte dyskusje, a pytanie jest jedno: czy aborcja i eutanazja powinny być dozwolone?”
- Wiadomości ze świata? Realy? Od kiedy to interesujesz się polityką zagraniczną? – spytałem, z pewną dozą sarkazmu, ignorując kłócących się facetów w garniakach.
Anja odwróciła się i rzuciła mi ponure spojrzenie. Sięgnęła po pilota i wyłączyła telewizję. Westchnęła z rezygnacją.
- Martine zaczęła coś gadać o polityce. I napomniała coś o legalizacji aborcji… Chciałam po prostu sprawdzić czy to rzeczywiście prawda – pokręciła głową z dezaprobatą, rzucając pilota na stolik. – Boże, ten świat jest chory.  C h o r y …!
- Taaa… - mruknąłem przeciągle, zamyślając się na chwilę. – Ale czasem… Może czasem nie da się inaczej?
Tak, na przykład gdy jakiś skoczek przypadkowo machnie ci dzieciaka. Całkiem nieplanowo. Załóżmy jeszcze dodatkowo, że nic o tym dzieciaku nie wie i nigdy się nie dowie. No bo różnie w końcu bywa, a nawet bardzo różnie… Na przykład nigdy nie jestem do końca pewny czy córka Morgensterna jest owocem prawdziwej miłości. Albo chociaż ten raz, gdy ta pojednana Finka usiłowała mi wmówić, że jest ze mną w ciąży. No please! Ja swoje doświadczenie mam, w życiu nie popełniłbym takiego banalnego błędu! No ale to jest specyfika napalonych fińskich dziewczyn: podryw nie musi być sensowny, ale skuteczny. Ale nie o tym chciałem, choć lekcja teorii na temat zabezpieczania się przed Finkami (we wszelkich możliwych aspektach) na pewno by nie zaszkodziła i postaram się kiedyś wrócić do tego tematu … W każdym razie jak narobisz sobie problemów niechcący albo ktoś cię zgwałci, albo ciąża będzie zagrażać twojemu zdrowiu i życiu, ponieważ nie zapoznałeś się uprzednio z ulotką dołączoną do opakowania gumek ani nie skonsultowałeś z lekarzem lub farmaceutą, (lub Fannemelem) to chyba można iść na ustępstwa?
- Czyli ty też uważasz, że aborcja jest dobra? – spytała Anja, patrząc na mnie jakoś tak, jakby była rozczarowana moim stanowiskiem w tej sprawie.
- Ja… nie wiem – zmieszałem się. – Chyba myślę, że do każdego przypadku trzeba podchodzić indywidualnie, bo… no wiesz, Anju, różnie w życiu bywa, nie?
- Ale to jest morderstwo! – wybuchła niespodziewanie. – Zabijanie bezbronnych dzieci! Nienarodzonych dzieci, które nie mają jak się bronić…! A przecież też mają prawo do życia…
- Czy ty czasem nie podchodzisz do tego zbyt osobiście? – zauważyłem.
Nie odpowiedziała. Wbiła wzrok w jakiś punkt przed sobą i objęła się rękami. Zadrżała. To dało mi do myślenia. Obszedłem sofę wokół i stanąłem naprzeciw niej, przyglądając się jej uważnie. Miała łzy w oczach. Pociekły po jej twarzy, zostawiając mokre ślady na jej policzkach.
Płakała.
- … Hej, Anuś, co jest? – próbowałem wziąć ją za rękę, ale drgnęła, usiłując wtopić się w skórę sofy.
Popatrzyła na mnie niepewnie, jakby bojąc się odezwać, po czym spuściła wzrok, wpatrując się w swoje stopy. Pociągnęła nosem i otarła twarz wierzchem dłoni.
- Fannis, gdyby to nie było zakazane… Gdyby można było przeprowadzać aborcję jak każdą inną operację… nie byłoby mnie tutaj – powiedziała cicho.
Z dachu spadł śnieg, a uderzenie lodu o ziemię było jedynym dźwiękiem, który przeszył ciszę, jaka nastała po jej słowach.
- Moja matka… to przeze mnie została sama. Przeze mnie ojciec ją zostawił. Nie chciała tego. Dziecka. Ono komplikowało wszystko. Niszczyło wszystkie plany. Ja. Chciała pozbyć się ciąży, żeby ten facet do niej wrócił… Zbierała na to pieniądze. Dużo pieniędzy. Na łapówkę, żeby zrobić to gdzieś na czarno. Ale nie dała rady uzbierać na czas; potem było już za późno na taki zabieg; niósł za duże ryzyko… I się urodziłam. Matka mnie wychowywała, karmiła, dbała o mnie… ale nigdy tak naprawdę mnie nie kochała – Anja otarła kolejne dwie małe łezki. – Nigdy mi nie powiedziała, że mnie kocha. Ani że jest ze mnie dumna… Ale nie była złą matką. Dawała mi wszystko, czego potrzebowałam – dom, szkołę, pieniądze… - wszystko, oprócz prawdziwej miłości … Była zawsze cierpliwa i dumna. Ale nocami płakała. Wiem o tym. Parę razy… pytałam ją czy żałuje tego… że dała mi życie. Za każdym razem zaprzeczała… Lecz zawsze zdawało mi się, że nie mówi szczerze. Że gdyby miała wybór, wolałaby, żebym… się nie urodziła. A teraz… już nigdy nie dowiem się jak było naprawdę. I czy tylko brak prawa i pieniędzy… zaważył o moim życiu.
Umilkła.
Zrobiło się jeszcze ciszej. Wolałbym, żeby mówiła nadal, by ta cisza nie dzwoniła mi w uszach, ale jednocześnie chciałem, żeby milczała. Wpatrywałem się w nią, zastanawiając się, jak te wszystkie emocje się w niej mieszczą. Odwzajemniała moje spojrzenie. Pociągnęła nosem.
- Teraz będziesz milczał…
- A jakiej reakcji oczekujesz? – spytałem sztywno, nawet za bardzo, czując jak w tej chwili zaczynam się denerwować.
Wzdrygnęła się.
- Nie wiem, przytul mnie. Powiedz, że mnie kochasz. Nie wiem – znów zrobiła ten gest objęcia się rękami. - … Ale ty tylko stoisz i się gapisz, jak na jakiś okaz w muzeum historii naturalnej…
- Rany boskie, nie jestem jakimś cholernym psychologiem…! Mówisz mi takie rzeczy i oczekujesz, że co? Że tak po prostu przyjmę to wszystko na klatę i pomogę ci się z tym oswoić? Dla mnie to też jest szok, okay?
Wyszedłem stamtąd. W ogóle z domu. Poszedłem na miasto.
Nie mogłem tego znieść. Tego, że patrzyła na mnie z żalem. Tego, że tak po prostu zrzuciła na mnie tę całą wiedzę. Tego, że siedzi w niej tyle różnych silnych emocji, a ja boję się, że sobie z tym nie poradzę.
To co mówiła, było… po prostu nieludzkie. Jak wyrwane z zupełnie innego świata, jakby to wcale nas nie dotyczyło. W innych częściach społeczeństwa, gdzieś na Rosji, Ukrainie czy w Sudanie Południowym takie rzeczy mogą się dziać. Mogą pokazywać to w telewizji, mówić o tym w wiadomościach, mogą o tym opowiadać, ale żeby to działo się tu? To wydawało się tak odległe, tak nierzeczywiste… Zupełnie jakby ktoś mówił o zamachach terrorystycznych: innych to dotyka, i wtedy to jest na porządku dziennym, przyjmuje się to do wiadomości; ale ciężko jest czasem uświadomić sobie, że  t o  dzieje się wokół nas. Przy nas.
Z nami.
Wiedziałem, że ją zawiodłem. W tej chwili nienawidziłem samego siebie za swoje tchórzostwo. Ale wtedy nie mogłem zrobić nic innego. Moje życie było proste – ja sam byłem prosty i żyłem prosto; hedonizm był podstawą mojego bytu. Jadłem, spałem, bawiłem się i spełniałem marzenia – i nigdy nie przyszło mi do głowy, że będę musiał zmagać się z problemami większymi od kaca po imprezie. Chyba po prostu nie byłem na to gotowy.
Więc włóczyłem się po mieście i zbierałem siły na zetknięcie z prawdziwą rzeczywistością.



Anja wiedziała, że to było trudne.
Jej samej nie było lekko o tym mówić; wracać do ciężkich i bolesnych wspomnień. Ale miała nadzieję, że poczuje się lepiej, gdy w końcu to z siebie wyrzuci.
Jednak się pomyliła.
To uświadomiło jej, w jak różnych światach żyją; ona i Anders.
Wiedziała jak to jest, już wiele razy w życiu zetknęła się z taką sytuacją: szczęśliwym ludziom wydaje się, że cię znają, widzą twój uśmiech, widzą twój wigor i optymistyczne podejście do życia; widzą twoją siłę – i wydaje im się, że taka jesteś naprawdę. A potem zdejmujesz z siebie tą okropną twardą maskę i odsłaniasz swoje prawdziwe ja, swoje prawdziwe życie i prawdziwe troski – i nagle okazuje się, że nie masz przy sobie nikogo. Bo ludzie z natury otaczają się ludźmi szczęśliwymi. Nikt nie zaprząta sobie głowy babraniem się w czyimś życiowym gównie. I to właśnie jest największym problemem ludzi samotnych; cierpienie staje się mniejsze, gdy nie cierpimy samotnie. A gdy jesteśmy zupełnie sami, możemy liczyć tylko na siebie. Lecz czasem nie mamy w sobie dość siły, by samemu kolejny raz wstać i walczyć.
Czasem nie mamy w sobie dość siły, żeby przeżywać na nowo te same troski.
Ale czasem nie mamy w sobie dość siły, by zaufać.
A wtedy jest z nami całkiem źle i Anja o tym dobrze wiedziała. Dlatego poczuła się tym bardziej zraniona, gdy w końcu znalazła w sobie siły na szczerość i wyrzucenie z siebie tego wszystkiego i została odtrącona. Wprawdzie zdawała sobie sprawę, że to nie takie proste, ale jednak miała nadzieję, że różnica między jej ciężkim życiem, naszpikowanym trudnymi doświadczeniami, a hedonistycznym światem Andersa, posiadającego zupełnie inne niż ona wartości – że ta różnica nie jest różnicą nie do pokonania. Miała nadzieję, że Fannemel da sobie z tym radę i pomoże jej także dać radę z tym wszystkim.
Więc czekała, zużywając jedynie kolejne chusteczki, walające się po całej podłodze w sypialni.
Fannemel wrócił dopiero późnym wieczorem, gdy leżała już w łóżku, wpatrując się w ścianę pustym wzrokiem. Wiedział, że nie spała. Usiadł obok niej i milczał przez chwilę patrząc w przeciwległy punkt. Westchnął, zwracając wzrok na dziewczynę.
- Przepraszam. Nawaliłem.
Odwróciła się. Objął ją ramieniem i przygarnął do siebie, przyciskając jej głowę do swojej piersi. Nie było dla niego łatwe uporanie się z tym wszystkim. Ale wiedział, że musi być silny, musi być mężczyzną. I musi przede wszystkim dać jej oparcie, by wiedziała że nie jest w tym wszystkim sama. Zawsze była i właśnie do tego przywykła: do radzenia sobie samemu ze wszelakim złem tego świata, które wcale ją nie oszczędzało. Ale teraz, Anders zdał sobie sprawę, teraz ma jego. I teraz on musi sprostać temu wyzwaniu i być przy niej na dobre i złe. Bo jak się kogoś kocha, to jest się z nim zawsze. A nie tylko wtedy, kiedy jest dobrze, wspaniale i sielankowo.
- Już wiesz o co chodzi? – spytała cicho Anja, oplatając rękami szyję Fannemela. – Nadal nie jest mi łatwo… To wciąż we mnie siedzi. To… że zawsze byłam całkiem sama. I nie miałam nikogo, kto by mnie kochał.
- Teraz masz mnie – powiedział Anders, obejmując dziewczynę. Pogładził ją kciukami po policzkach. Przytulił do siebie. – Ja cię kocham.
Tak, kochał ją, tego był pewny. Choć nie wiedział czy dadzą radę, czy mają przed sobą jakąś przyszłość – tego jednego był na pewno pewny. I powoli zaczynał rozumieć, co znaczy bycie z kimś, co znaczy troska, co znaczy poświęcenie – wartości dotychczas nieznane Królowi Norweskiego Zła. Zaczynał rozumieć, że życie nie zawsze jest usłane płatkami róż i w końcu musi to przyznać. Zaczynał rozumieć, że w życiu zdarzają się też złe chwile, i to bynajmniej nie tylko takie, jak na przykład konkurs po szalonej imprezie. Że związek z drugą osobą nie musi koniecznie polegać tylko na dobrej zabawie i sposobności różnych numerków.
Choć Fannemelowi to wcale się nie podobało i było zupełnie różne od zasad, które wyznawał od zawsze – to były suche fakty. I Norweg wiedział, że jeśli chce być z tą dziewczyną, którą po raz pierwszy pokochał, a która jest tak inna od wszystkich ludzi, musi się nauczyć żyć jak wszyscy normalni ludzi – co na pewno będzie niebywale trudne – i ustalić nowy system wartości: zaufanie to towar deficytowy, związek to nie tylko seks, życie to nie tylko marzenia…
           A miłość to nie tylko bycie szczęśliwym.
          ***

Przepraszam, że tak późno, ale miałam BARDZO pracowity tydzień ;P Ten cały cholerny konkurs biologiczny, którego wyników nawet nie będę przytaczać... ;-; (aczkolwiek, ja jestem z siebie zadowolona)
Przepraszam też przyznawczynię Nowka za brak rysunku Pera, obiecuję kiedyś się postarać (zaangażowałam już Juliet w ten pomysł, jest wniebowzięta) ;)
I, korzystając z okazji, dołączam się do pozdrowień Pauli i pozdrawiam wszystkich czytelników tego bloga, bo bez Was to wszystko nie miałoby sensu ;)
Trzymajcie się cieplutko ;*
PS Komu podobają się wyniki dzisiejszego konkursu?? ;3



10 komentarzy:

  1. Jejku czytając to mam łzy w oczach! Czytam niektóre fragmenty już chyba 20 raz i nadal mam ochotę przeczytać je jeszcze raz. Ten rozdział taki emocjonujący... a Fannemel tak się stara! Boże jakie to jest kochane <3
    Pero się wpatrywał.... hmm... :3
    Rozdział zajebisty - jak wszystkie! Nie mogę doczekać się kolejnego <3
    Życzę weny :* Buziaki <3
    Stała czytelniczka Forever ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku, jaki długi rozdział *.* czytam, czytam i końca nie ma xD Ale jest baaardzo fajny ^^
    Fannis i te starania. Chodzący cud :) Kochany to mało powiedziane. Prawie się popłakałam ;)
    Duuuuuużo weny na kolejne takie świetne rozdziały i buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Zapraszam kochana na dwójkę ♥
      http://blue-flares.blogspot.com/2015/03/rozdzia-drugi.html

      Usuń
  3. Uwielbiam! <3/ @dwiedyszki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Gdzieś tam w Oslo stoi mój samochód, odśnieżony – przynajmniej mam taką nadzieję, obiecałem dwie dyszki Forfangowi za odśnieżanie - a dom i łóżko świeci pustkami."
      Nie wiem czy dostrzegłaś drobniutką aluzję w tym zdaniu, ale napisałam to specjalnie ;D
      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Przyznawczyni się spóźniła i przeprasza ;)
    Na samym początku, to muszę ci powiedzieć, że jak zobaczyłam twoją odpowiedź na ostatni komentarz to takiego mi to dało pozytywnego kopa, że chodziłam uchachana przez resztę dnia. Mówię otwarcie - nie spodziewałabym się.
    Ten rozdział również mi poprawił humor jak nie wiem. Po raz kolejny pojawiła się rozszalała Sybilla, której od pewnego czasu jestem zagorzałą fanką. Bo tak ją idealnie wykreowałaś, że głowa mała.
    Inna osoba, która znowu pojawia się w fenomenalnym wydaniu to mój drogi miszczu Stjerna. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby pojawiał się jak najczęściej.
    Sprawiasz cuda, moja droga, bo przez ciebie Słoweńcy zaczęli do mnie przemawiać (a uwierz mi, że to nie łatwa sztuka). Ale w roli złodziei szynki sprawdzają się na szósteczkę.
    Ha, od zawsze wiedziałam, że Hildełowe prawko jest wątpliwe. Zresztą nie wyobrażam go sobie jako wybitnego kierowcy, o nie.
    Fanneleczka to normalnie taka urocza, że już chyba bardziej nie można. Rozpływam się.
    A jeśli chodzi o końcówkę... piękna, po prostu piękna. Brakuje mi słów.
    Na Perusia mogę poczekać, spokojna głowa. Niech się lepiej okaże, że zajęłaś jakąś porządną lokatę w tym konkursie ;)
    Oprócz tego, że przyjemnie mi się czyta, to i komentarze piszę z przyjemnością, bo nie muszę się zastanawiać nad tym, co napisać - wszystko mi przychodzi do głowy ot tak z marszu. A to jest właśnie dowód na to, że masz talent, bo czasami to na niektórych blogach jednego zdania nie mogę sklecić (i to bynajmniej nie z podziwu albo coś w ten deseń).
    Cóż, koniec tego dobrego. Czekam na następny, geniuszu i tym razem postaram się nie spóźnić :D

    OdpowiedzUsuń
  5. jejku taki długi i wspaniały rozdział! ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Podchodzę do komentowania drugi raz, bo pierwszy komentarz mi się usunął... Chyba czytając twoje opowiadanie będę robić plan w punktach co mam pisać :D Wybacz, ale najbardziej w pamięci utkwił mi fragment, kiedy Anja otwiera się przed Fannisem. To smutne i przykre co spotkało ją w życiu. Ciężko sobie z takim czymś jest poradzić, powiedzieć o takim doświadczeniu komuś. Zawsze radziła sobie sama, teraz pomoże jej Fannis choć jego pierwsza jego reakcja była nie an miejscu ( ale czego można spodziewać się po królu rozpusty? :P) Mam nadzieję, że nie będzie zachowywał się jak skończony kretyn i wesprze ją.
    pozdrawiam, M. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Długi rozdział i takie właśnie kocham. Epicki! Czytałam go kilka razy.
    Sybi... Na samą myśl o niej na mojej twarzy pojawia się banan :D Ona jest niemożliwa! xD
    Czekam na więcej :)
    Wpadniesz? Dopiero zaczynam :))
    http://halloffame-ski.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam, że tak późno, ale w końcu dotarłam! Matko, rozdział tak długi, że nie wiem od czego zacząć, więc po prostu skupię się na kilku rzeczach :D
    1. Martine - totalnie kupuję ją taką wylewną i rozgadaną, bo sama też ją właśnie tak opisywałam. Ona wygląda na taką pogodną, miłą osobę, nie wiem, coś w niej jest, że nie potrafi się z niej zrobić 'czarnego' charakteru, a wręcz przeciwnie - jest takim pozytywnym elementem :D Przeciwieństwo Anji, ale chyba potrzebne :D
    2. Anja w końcu wyjawiła prawdę o swoim życiu, wow. Reakcja Andersa zdecydowanie mnie zawiodła i wkurzyła - okej, był to szok, ciężko jest "właściwie" przyjąć takie informacje. Właściwie, nie ma złotego środka, trzeba się kontrolować i reagować szczerze, ale rozsądnie. Nie powinien wychodzić. Wrócił, ale to nie zmienia faktu, że nie powinien zostawiać Anji.
    Ale są na takim etapie, że nic nie powinno im przeszkodzić, ani jej przeszłość, ani jego. Przecież to Król Norweskiego Zła, nie ma kolorowej przeszłości (inaczej - ma, ale w zupełnie innym sensie :D).
    No nic, czekam na kolejne!

    OdpowiedzUsuń