sobota, 11 kwietnia 2015


13. “So, when it’s all not what you thought and the friendship is not enough…”




- Hej – rzucił krótko Fannemel, mijając mnie z nartami.
- Cześć – powiedziałam za nim.
Bez jakichkolwiek oznak uczuć w głosie. Zimno, zwyczajnie, jak do każdego; Hilde, Stjernena, a nawet Austriaków, których, ostatnimi czasy, pojawiło się okropnie dużo. Tak jakby nie znaczył dla mnie więcej niż ktokolwiek inny. Bo przecież tak miało być.
Dzisiaj to już był… tydzień. Dokładnie tydzień od tego feralnego dnia po imprezie. Dokładnie tydzień, odkąd powiedziałam mu, że muszę przemyśleć nasz związek. I dotąd cały czas myślę. Od tego czasu sporo się zmieniło. I niestety nie mogę powiedzieć, że była to zmiana na lepsze. Nawet chyba wręcz przeciwnie.
Bo jak żyć tylko w przyjaźni z kimś, kto jeszcze przed chwilą był dla ciebie całym światem? No nie da się. Zwłaszcza, gdy druga strona nie chce współpracować. Ale pod tym względem nie mogłam na Fannemela narzekać. Poddał się zupełnie moim nowym warunkom, czasem bałam się, że aż za bardzo. W końcu nie wiedziałam, czy rzeczywiście czeka na jakiś znak, czy nie ma dla niego półśrodków, tylko ‘albo – albo’. Zachowywał się dokładnie tak, jak od niego oczekiwałam: po koleżeńsku, z dystansem.
Tylko mimo to, wcale nie czułam się z tym dobrze. Nie wiem, dlaczego, ale coraz częściej, patrząc na jego pozornie obojętną twarz, doznawałam wyrzutów sumienia, jakbym to ja go zraniła, a nie na odwrót. Czasami nawet odczuwałam z tego powodu zdenerwowanie; za to, że jest taki obcy i zobojętniały. Ale nie miałam do tego prawa, ja sama go do tego zmusiłam. Więc grał dalej w moją grę, zachowując poker face. Chcąc, nie chcąc – grał.
Powinnam chyba być zadowolona, prawda? Powinnam cieszyć się, że zgadza się na moje warunki, idzie na ustępstwa i robi dokładnie to, czego chcę. Powinnam być szczęśliwa, że możemy trwać w przyjaźni, bez nienawiści, mimo wszystko. Więc dlaczego, zamiast radości, czuję tylko ciągłą melancholię? Czego mi brak? Mam to, czego sama chciałam, więc na co jeszcze czekam? Za czym tęsknię? I dlaczego?
Zgłębiając ten temat, przerywałam zazwyczaj po dwóch minutach; gdy dochodziłam do wniosku, że to moja wina.
Do cholery, dlaczego życie musi być takie trudne? Dlaczego  m o j e  życie musi być takie trudne? Gdy patrzyłam na Stjernena i Agatę lub chociażby na Hilde i dziewczyny, bezustannie kręcące się wokół niego, czułam zazdrość. Po prostu zazdrościłam im szczęścia i poukładanego życia bez przykrych niespodzianek. Nieskomplikowanej, prostej miłości.
Przygnębiało mnie to dziwne, frustrujące trwanie w niby-przyjaźni. Bo tak tylko można było to nazwać. W tym układzie czegoś mi brakowało, a konkretnie jego. Tego prawdziwego Fannemela, zachowującego się jak mój Fannis, bez tych półsłówek i pojedynczych zdań typu: ‘hej’, ‘cześć’, ‘jak leci?’ i ‘spoko, w porządku’. Za każdym razem żywiłam płonną nadzieję, że powie coś jeszcze, że nie skończy się na wymianie dwóch, trzech słów. Za każdym razem miałam nadzieję, że coś potoczy się dalej, do przodu. Czułam się, jakby ta przyjaźń była tylko chwilowa, jak miejsce oczekiwania; coś w rodzaju czyśćca. Nie mogłam jednak wymagać od niego niczego więcej. Mieliśmy być ‘przyjaciółmi’, ale coś podpowiadało mi, że on tak nie potrafi; nie ma nic pośrodku, jest tylko czarne i białe.
No nic, jakoś musiałam z tym żyć. Mogłam tylko cieszyć się, że nie przeszedł od razu do bycia wrogiem. Bo od miłości do nienawiści tylko jeden mały krok. I cieszę się, że on tego kroku nie zrobił. Wybrał obojętność, lepsze to niż bycie wrogami, prawda?
A może właśnie gorsze? Może ta bierność jest jeszcze gorsza? Ta chora obojętność, która boli zarówno mnie, jak i jego. Wiem, że boli, niech nie uważa, że jestem aż taką podłą egoistką, która myśli tylko o swoim bólu, a o innych zapomina. Nie jestem taka, chociaż wielu zapewne mnie za taką uważa; wielu sądzi, że wybrałam Fannemela tylko dlatego, że było to dla mnie korzystne. Ale to nie jest prawdą. Nie tylko dlatego.
Czy jeszcze pamiętam, dlaczego?
Tak, pamiętam: po prostu Fannis to Fannis, mój Fannis; ten jeden, który mnie zauważył. Ten jeden, który uznał mnie za wyjątkową, który widział coś we mnie, a ja nadal nie wiem co. Chyba nigdy nie zrozumiem, jak można pokochać taką ofiarę losu jak ja. I chyba wcale nie chcę tego zrozumieć.
Patrzyłam za nim tęsknym spojrzeniem; jak niósł swoje narty, idąc przez korytarz, nie zatrzymując się na chwilę, nawet nie odwracając się w moją stronę. Poza zwykłym, obrzydliwie zimnym ‘hej’, nie obdarzając mnie ani słówkiem. Stałam się mu obca, bardziej nieprzyjazna niż Swensen, do którego praktycznie nie odzywał się od roku, no chyba że absolutnie musiał. Pożałowałam swoich słów, swojej decyzji, podjętej pod wpływem emocji. Odprowadziłam go wzrokiem aż skręcił na końcu korytarza.
Kiedyś nie obeszłoby się bez ciepłych słów, jego wesołego uśmiechu, muśnięcia warg przy każdym spotkaniu. Ale kiedyś było kiedyś, teraz jest teraz, zbrukane błędami i złymi decyzjami, podjętymi przez nas obojga.
Zamknęłam oczy. Chciałam wrócić do etapu nieznajomych, cofnąć czas lub zapomnieć, że go znałam i poznać na nowo, nie popełniając już niektórych pomyłek. Stanąć na korytarzu i zapukać do jego drzwi, mówiąc:
- Cześć, jestem Anja. Nie znamy się wprawdzie, ale wiem, że to ciebie szukałam. Mogę ci zaoferować moje serce. Jest trochę połamane i zalęknione, ale mogę ci je dać. Przyjmiesz je?



Miało nie być nic.
Miało to wszystko potoczyć się zupełnie normalnie, nie wpływając na losy żadnego z nich obojga. Miało niczego nie zmienić, pozostawiając uczucie chłodu i obojętności forever after. Tak zaplanował los: miało więcej nie być nic, na tym się zakończyć: „Anja i Fannemel żyli już na zawsze w chłodnej obcości, niby-przyjaźni na wieki wieków amen. Ona zamknęła się na ludzi, a on z powrotem wpadł w nałóg romansowania.” Ale czasami nawet los nie umie postawić na swoim i potoczyć dziejów według własnego upodobania. Bo zjawi się ktoś, kto jest odporny na jego działanie i za nic w świecie nie chce się podporządkować.
Tym kimś był Renè, pochodzący z Francji młody serwis-men, stażysta w kadrze norweskiej. Nie znał osobiście, i nigdy nie poznał, ani Fannemela, ani Anji, ale bardzo im pomógł, nawet o tym nie wiedząc. A jeśli wiedząc, to traktując to raczej jako zły uczynek. Bo czyn sam w sobie istotnie dobry nie był: miał chłopak dużo szczęścia, gdyby konkurs odbył się w Planicy lub Harrachovie, mógłby już nazywać się mordercą i sabotażystą. Ale, koniec końców, efekt jego poczynań był niezły.
Bo młody Renè, chcąc zaskarbić sobie uznanie starszych serwis-menów, wykonywał swoją robotę czasem aż nazbyt gorliwie. Nie ufał w łut szczęścia, który wyniesie go na szczyty kariery i, będąc racjonalistą, wolał wziąć sprawy we własne pracowite ręce. Gdy nadarzyła się okazja, by przed konkursem zająć się przygotowywaniem nart Norwegów, bez wahania z niej skorzystał. Nie mając jednak zbytniego doświadczenia, uważał, że odrobinę pedantyczna troska o sprzęt nie zaszkodzi. Bynajmniej, jemu zaszkodziła.


To wszystko zdarzyło się bardzo szybko, mało kto zdążył się zorientować, co w ogóle się dzieje.
To nie była jego wina.
Fannemel po prostu poczuł, że jedna noga ciąży mu nieznośnie, a druga jest lekka jak piórko. Nie było sensu się ratować, i tak by się to nie udało. Najpierw spadła jedna narta, a później on sam, z drugą, znajdującą się tam, gdzie powinna. Uderzył w zimny, twardy śnieg i stoczył na sam dół zeskoku.
Kibice zamarli. Jedynie hałaśliwi Finowie nadal dmuchali w wuwuzele i skandowali imię prowadzącego Koivuranty, poza swoim liderem nie widząc bożego świata. Po chwili jednak zapadła cisza. Jak makiem zasiał. Nie odezwał się nikt. Norwegowie rzucili się na barierkę, usiłując wyskoczyć zza niej, niczym stado Alexandrów Pointnerów z trenerskiego gniazda. Anja stała w miejscu. Nawet się nie poruszyła. Patrzyła tylko w napięciu na wielki ekran, usiłując zachować spokój.
Później wybuchł chaos: ludzie zaczęli gderać i przeklinać, ktoś próbował przecisnąć się przez tłum, Norwegowie zaczęli wrzeszczeć jakieś uwagi w kierunku Mirana Tepesa i Anja całkowicie straciła pojęcie tego, co dzieje się wokół niej.



Mój organizm był cały obolały; bolały mnie wszystkie części ciała, zdolne do bolenia. Już nie wspominając o tym, że jedna z nóg wydawała się jak przygnieciona zadkiem słonia. Raczej nie było wczoraj imprezy – choć kij tam wie – więc kac połączony z amnezją raczej odpadał. Poza tym impreza nie tłumaczyłaby cholernego rąbania w nodze… no chyba że Delta za bardzo zbliżył się do mnie podczas swojego pseudotańca.
Otworzyłem oczy.
Wszędzie było biało. Biało, biało, biało – jak na skoczni… chociaż szczerze powiedziawszy uważam, że to całe polskie pierdzielenie bez sensu jest suche i… bez sensu.
Okay, już wszystko pamiętam. Choć „wszystko” ogranicza się do pierdyknięcia łbem w śnieg na buli. Ciągu dalszego domyśliłem się sam – karetka, szpital, rentgen albo tomografia, prawdopodobnie złamanie, w najgorszym razie z przemieszczeniem… (Tak, to było dość mocne pierdyknięcie. Nie aż takie jak niegdyś Hildeła, ale wystarczające, żeby pogruchotać jakiegoś Iron-mana.) A teraz leżę tu sobie, usiłując nie dostać ślepoty śnieżnej.
Usłyszałem jakieś hałasy na korytarzu. Odwróciłem z wysiłkiem głowę, usiłując zobaczyć, co za oszołomy. W zasadzie podobno przyjaciele są jak anioły – nie musisz ich widzieć, żeby wiedzieć, że są obok. W ich przypadku chodziło o hałas, który robili – notabene nie musiałeś ich widzieć, by wiedzieć, że znajdują się w promieniu pięciu kilometrów. I ten piekielny wrzask bynajmniej miał niewiele wspólnego z anielskością. Dlatego wcale się nie zdziwiłem, widząc Bardala, Żółwia, Jacobsena, Stjernena i Hilde. Wpadli na salę, witając mnie wylewnie i głośno.
Nie ma jej...
- Fannis, ty skończony wariacie! – zawołał Hilde, klepiąc to coś na mojej kończynie, co było albo gipsem, albo szyną. – Wiesz, że istnieją skuteczniejsze metody sabotażu niż rzucanie w ludzi nartami?
- Anderso dzisiaj wymiótł cały zeskok! – wrzasnął Stjernen. – Hmm… i to nawet dosłownie wymiótł…
- To było zajebiście widowiskowe! – Velta, przypomniawszy sobie widocznie jakąś przyjemną chwilę, zaczął podskakiwać w miejscu. – Jebło jak w Czarnobylu! Myśleliśmy żeś popełnił samobójstwo. Biedna Fannelka… Wszyscy zajęli się rozdupconym na zeskoku Fanniskiem, zapomniawszy o tych wszystkich nieszczęśliwych fankach, rozpaczających tam na dole… I wtedy pojawiłem się ja – Rune Turtle Velta – i moje wielkie serce, gotowe by pocieszyć każdego potrzebującego. Zostałem bohaterem sytuacji i uratowałem naprawdę wiele seksownych ludzkich istnień od depresji albo i gorzej…!
Nie ma jej…
Reszta jakoś tak dziwnie po sobie popatrzyła.
… Czyżbym powiedział to na głos?
- Była cały czas, ciołku – oznajmił Jacobsen. – Przed chwilą została porwana przez Sybillę i Alexa. Siedziała na tym zasranym śmierdzącym korytarzu. Nie chcieli jej wpuścić; że niby nie jest rodziną czy coś…
A więc jednak. Była. I chociaż powinienem się cieszyć, to jednak gdzieś w głębi duszy miałem nadzieję na iście tandetne pseudoromantyczne zakończenie. No wiecie, w obliczu wypadku ona do mnie wraca i żyjemy długo i szczęśliwie… Ale wiem, że po tym co zrobiłem nie może być tak łatwo. Co to to nie…
- Ale… to jak wy się tu dostaliście?
- Podaliśmy się za twoich kuzynów ze strony synowej wujka twojej matki – powiedział Bardal.
- Okay… A tak na serio?
Pozostali uśmiechnęli się przebiegle, rzucając sobie ukradkowe spojrzenia. Hilde zaczął się śmiać tym swoim wariackim, zboczonym śmiechem.
Oni chyba… nie zrobili tego, co myślę że zrobili?
- Polska wódka, Fannis! – wyjaśnił Hilde z szelmowskim uśmiechem. – Lekarz też człek. A przecież  k a ż d y  człowiek lubi polską wódeczkę!
                - … Upiliście lekarzy?
- Idiota z ciebie. Albo po prostu za mocno puknąłeś się w czerep – Tom schylił się i poklepał mnie po głowie. – My tylko… wspaniałomyślnie podarowaliśmy im tę wódeczkę, w podzięce za wpuszczenie nas do naszego drogiego kuzyna.




Następnego dnia rano prawie wszyscy zwalili się do pokoju, w którym zwykli byli przesiadywać, i kombinowali. Hilde w euforii przedstawiał światu swój szatański plan, uknuty w piekielnych odmętach jego mózgownicy. Plan, polegający na przechwyceniu krótkofalówki samego Hofera, by dzięki posiadaniu jego najcenniejszej relikwii, mieć w garści cały skoczny światek. Mogliby wprowadzić norweski totalitaryzm i sterroryzować kogo popadnie. A potem dokonać brutalnej indoktrynacji i zawładnąć światem, szerząc zło i rozpustę.
- Plan zasadniczo jest prosty jak włosy Bera – mówił Hilde, z demonicznym błyskiem w oku. – Gorzej będzie z wykonaniem i na pewno nie obędzie się bez ofiar… No ale zwycięstwo zawsze jest okupione ofiarami, o czym chyba najlepiej wie Simi Ammann.
- Tak, dlatego sugeruję, by to Vegard Haukoe Sklett podjął się tej próby – wtrącił Stjernen. – To będzie najmniejsza strata dla społeczeństwa.
- A może lepiej wysłać Sybillę? – bronił się Vegard, który w obliczu wielkiego zagrożenia zignorował nagłą potrzebę stomatologicznej ingerencji w buźkę Andreasa. – Jej to nawet potop, boski czy szwedzki, nie zabije…! Babsko cholerne, choć raz by się do czegoś przydało…
Tak, można śmiało zakładać, że w zasięgu słuchu nie było Sybilli. Inaczej Sklett hamowałby się z tak elokwentnymi opiniami. Miał jednak nadzieję, że Hilde, który był pomysłodawcą i, hmmm, mózgiem?, całej krótkofalowej operacji, nie zmusi go do zostania swoim osobistym kamikadze. Bo Hildeła swoje argumenty ma i choć na co dzień za swoimi kumplami skoczyłby w ogień, wodę i Sapporo, to niechybna śmierć czekała tego, kto śmiałby sprzeciwić się jego knowaniom.
Sklett patrzył na pozostałych, próbując odczytać z ich twarzy czy dostąpi miłosierdzia i zostanie ułaskawiony, czy też może już kazać babci zmówić za siebie różaniec. Ale nie potrafił jednoznacznie tego wywnioskować. Fannemel nie brał udziału w dyskusji; rozwalił się zadowolony na łóżku, z unieruchomioną girą, i wgapiał w ekran telefonu jak Hilde na Polki w Zakopanem. Jacobsen, Bardalo i Stjernen szeptali coś między sobą, patrząc to na nieszczęsnego Vegarda, to na Hilde, który drapał się po głowie z gonitwą myśli. W końcu Tom Hilde Wspaniały, Geniusz Zbrodni, Władca Norweskich Planów, etc, etc…, pokiwał głową i, niczym Juliusz Cezar, uniósł do góry kciuk, pozwalając Sklettowi utrzymać się przy życiu.
- Kurwa! – padło nagle spod ściany, gdzie Fannis bawił się swoim smartphonem.
Wszystkie głowy obróciły się w tamtą stronę, patrząc na Andersa, który z rozszerzonymi źrenicami gapił się na ekran, łapiąc się za głowę.
- Żółw wpadł pod tira! – oznajmił Fannemel, wyrywając sobie z głowy garści złotych kudłów.
- O w dupę…!
- Zmiłuj się nad nami, Walterze, bo grzeszyliśmy!
- Ja pierdykam!
- Oh, shit!
- Idiota…
- Gott mit Uns!
- To się kiedyś  m u s i a ł o  tak skończyć…
Powiedzieć, że Norwegów poniosły emocje, byłoby wielkim niedomówieniem. Przecież za niedługo Mistrzostwa Świata, a Rune był jednym z filarów Norge-teamu. Że też kretyn teraz sobie umyślał wpadać pod tiry! Tak jakby nie mógł z miesiąc zaczekać… Ale, pomijając fakt, że drużyna być może została pozbawiona stałego członka, skoczkowie na poważnie przerazili się o życie swojego norweskiego brata. Zaczęli miotać się po pokoju, klnąc, kopiąc w meble i drąc się jak polscy kibice. Dopiero Fannemel, który zapragnął się w spokoju relaksować, pogonił ich do wszystkich diabłów, waląc kulami w kogo popadnie.
I zupełnie nie rozumiał, co tym patafianom nagle odbiło…?



A teraz suprise! (taki mały bunt przeciwko starzeniu się ziemniaków ^^):
GDYBYM MÓGŁ BYĆ SUPERMANEM JEDEN DZIEŃ… CZYLI ŚWIATOPOGLĄD ANDERSA B.

Żywot w ciele Supermana nie jest lekki. Kochasz to czerwone S na swoich gatkach i zupełnie się nie przejmujesz opiniami marginesów społecznych. Ale gdy zaczynają się dziać straszne rzeczy –  na przykład ktoś topi kogoś w klozecie i tym podobne – wszyscy od razu oczekują od ciebie czegoś, na ten przykład, super. Ja wiem, że jestem Super, w końcu prawdziwy Superman może być tylko jeden, ale, do cholery, to przecież nie bielizna określa człowieka, prawda?
Tak więc, mimo swojej Superbardalowatości, nie miałem zielonego pojęcia o obecnym miejscu przebywania naszego Delty. Jestem Supermanem, a nie jakąś cholerną wróżbitką! I nie, nie potrafiłem zacisnąć pięści, wzbić się w niebo i swoim Superwzrokiem namierzyć gada. Co wcale nie znaczy, że się o niego nie martwiłem, jasne?
Ograniczyłem się do tego, że razem z Jacobsem chwyciliśmy za naszą tajną broń – Iphone’y 4S i to takie z jabłuszkiem, by na złość Putinowi wesprzeć naszych ziomków Polaczków – i wydzwanialiśmy po wszystkich komendach, szpitalach i numerach alarmowych. Reszta ekipy goniła po mieście, usiłując natrafić na jakiś ślad Żółwia. Ale byliśmy w ciemnej dupie.
W końcu wróciliśmy do Bajkolandii, by naradzić się co robić dalej. Swoją drogą, nie rozumiem dlaczego zawsze zwalamy się akurat do pokoju Fannisa i Hildeły. Przepraszam za to co teraz powiem, ale tam jest po prostu taki burdel, że trzeba patrzyć pod nogi, żeby jakiejś dziwki nie zdeptać. (Oczywiście z tymi dziwkami  j a k  n a  r a z i e  tylko żartuję.) No błagam, litości!
Anyway, tym razem zebraliśmy się wszyscy, nawet Sybilla. Jedyną nieobecną była Anja, która ostatnimi czasy nie najlepiej znosiła towarzystwo Krasnala (jak tylko skończy się to całe zamieszanie z Żółwiem, sprężę wszystkie swoje supermoce, żeby jakoś im pomóc, zanim przejdę na Superemeryturę) i, oczywiście, Velta. Wspólnie ustalaliśmy co ustaliliśmy do tej pory. Czyli nic. Toma Hilde chyba trafiał szlag. A biedny Sklett ronił łzy w kącie, smarkając do rękawa.
- Wiecie… Rune czasem tak strasznie mnie wkurza… i obraża, i w ogóle… ale ja naprawdę go bardzo koooocham…! – szlochał Vegie.
Czyżby Vegard sugerował, że on i Velta coś tego…?
Wprawdzie mieliśmy kiedyś okazję zobaczyć Żółwia całującego się z facetem – mogę zapewnić, że nie był to boski widok, raczej pełna oblecha – ale nigdy nie przypuszczałbym, że Rune skrywa w sobie naturę homo homo sapiens. Czyli homo nie bardzo sapiens… Ach ta łacina! No ale w końcu jego byłe dziewczyny i w ogóle…
- Jak brata normalnie! – dodał Sklett, chyba domyśliwszy się co właśnie pomyślało dziewięćdziesiąt dziewięć procent tu obecnych, włączając w to Sybillę.
Fannemel, do tej pory mający nas dokładnie w dupie, siedząc z słuchawkami na uszach, skutecznie nas ignorował. Dopiero gdy Sklett zaczął się do niego przytulać – co, tak na marginesie, wyglądało jakby się do niego dobierał – i jęcząc błagał, by Fannis go pocieszył, Anders nie wytrzymał.
- Do kurwy nędzy, co wam się dzisiaj dzieje?! – ryknął, zrywając z głowy słuchawki. – Siedzę sobie, wszystko jest okay, a tu nagle wszystkim odwala! Nie mogę mieć nawet chwili spokoju od tych waszych durnych pomysłów?!
- To tak się martwisz o zaginionego kumpla, Fannisku? – spytał Stjernen z dezaprobatą w oczach.
- Jakiego zaginionego kumpla?! O co tu chodzi, do jasnej cholery?! – Fannis gapił się to na jednego, to na drugiego, najwyraźniej nic nie rozumiejąc.
- Podobno Velta miał wypadek – oznajmił Hilde. – Cały dzień go szukamy, ale jego chyba Hades pochłonął. Swensen, kretyn, tak się zamyślił, że zaliczył bliskie spotkanie z latarnią. A Rønsen do teraz lata po wsi.
- Co wyście wszyscy ćpali? Ja pierdykam, ale to musiało być mocne!; ale w takim razie… jak mogliście się ze mną nie podzielić? – Fannemel patrzył na Hildełę z żalem, a na jego twarzy odbił się wyraz bezgranicznej przykrości.
- Fannis, co ty znowu pieprzysz? Sam nam powiedziałeś, że Żółw wpadł pod tira!
Okay, nic już z tego nie rozumiałem. A Sybilla zaczęła wydawać się coraz bardziej wkurzona naszym zachowaniem i lada chwila mogła wybuchnąć. Hilde ogałacał swoją głowę, Sklett ryczał jak baba, a Fannemel nie zdawał sobie sprawy z tego, co dzieje się wokół niego i już myślałem, że muszę lecieć po Freitaga, gdy nagle Anders doznał olśnienia.
- Na Świętego Tepesa, ja tylko w Crossy Road grałem,  b a r a n i e  ! – zamachał Tomowi przed nosem swoim bajeranckim telefonem. – Byłem bliski pobicia kolejnego rekordu świata i nagle pojawiła się ta jebana ciężarówka i rozjechała mojego żółwia!
- Zaraz … ŻE JAK???!!!
Hilde rzucił się w kierunku Fannisa i z pewnością byłby zrobił mu dużą krzywdę, gdyby nie cichy głos Swensena.
- Ale… w takim razie: gdzie, do cholery, jest Velta?
- Otóż Velta, ten idiota, aktualnie znajduje się u Pietera Żyły i wspólnie oglądają jakiś maraton polskich romansideł.
- Skąd ty to wiesz?
- Gdzieś tak z rana poleciał. Mówię wam, zapierdalał jak Marit Bjoergen! A Żółw zapierdala tak tylko wtedy, gdy chodzi o melodramaty. I polską wódkę.
- ŻE JAK???
Moje bardalowskie sumienie nie pozwala mi na przytoczenie tego, co działo się następnie.
Dziękuję za uwagę.




- Nie chcę wyjeżdżać bez ciebie – oznajmiła Anja, siedząc na łóżku Fannemela. – Nie wyjaśniliśmy jeszcze wszystkiego.
- Przyjadę za trzy tygodnie, jak tylko ściągną mi to pieprzone gówno – ruchem głowy skoczek wskazał szynę, wciąż zabezpieczającą jego nogę, nieznośnie uprzykrzającą mu życie na każdym kroku.
Chociażby w ten sposób, że musi zostać w domu, podczas kiedy Anja jedzie dalej na Tournee. Ogarniała go bezsilna wściekłość; najchętniej wziąłby siekierę i rąbałby w ten cały cholerny gips, dopóki się od niego nie uwolni. Tylko po co? Alex i tak każe mu zostać w Lillehammer, a jeśli będzie stawiał opór, dostanie w bonusie gorliwą nianię. Perspektywa spędzenia trzech tygodni sam na sam z Martine Romøren była zbyt przerażająca, żeby ryzykować. To oznaczałoby przymusowe leżenie plackiem na łóżku, w lepszym wypadku na kanapie, gorące herbatki, obrzydliwe, tłuste rosoły i niekończące się pogawędki. Nie był aż tak zdesperowany, żeby narażać się na takie katusze.
Dla niej taki układ sprawy też nie był korzystny. Wcale nie miała ochoty opuszczać Andersa, zaraz po tym jak wszystko w miarę wróciło do normy. Niby razem, ale jednak osobno – taka perspektywa nie przedstawiała się optymistycznie.
- Dlaczego to wszystko musi być takie trudne? – spytała wzdychając bezradnie.
No właśnie, dlaczego? To takie nie fair. Dlaczego inni mogą sobie żyć spokojnie w szczęśliwych związkach, a oni nie? Jedno rozstanie, drugie rozstanie… czas leci do przodu, wszystko leci do przodu, a oni chcieliby trochę zwolnić; zatrzymać się w miejscu i nie zważać na pędzący świat. Ale tak się nie da; czasu, tak jak nie da się cofnąć, tak też nie da się go zatrzymać. Jest ponad wszystko, pędzi, nie zastanawiając się czy komuś jest to na rękę. I nic na to nie poradzisz.
- Takie życie, Pando.
Droczył się. Nie lubiła tego przezwiska, tak jak Albinoski czy Pingwina. Ale w przeciwieństwie do tamtych, do Pandy czuła pewien sentyment; Fannemel rzadko ją tak nazywał, ale jak już nazwał, zawsze dochodziło do bijatyki na poduszki. A te chwile lubiła: w zapomnieniu tłuczenie w siebie nawzajem jaśkami, dopóki jedno nie skapitulowało albo poduszka nie rozwaliła się, rozsypując dookoła białe pierze. Z kolei białe pierze kojarzyło jej się ze śniegiem, przypominała sobie ten początek życia, nowego życia; zamieć, śnieżycę, załamaną gałąź… W takich chwilach dostawała przypływu nostalgii i siadała wśród pierza, w zadumie. Czasem uśmiechała się pod nosem, patrząc na Fannemela, filozofowała.
- Wielce beznadziejne.
Zaśmiał się, nie tracąc poczucia humoru. Przecież to raptem ¾ miesiąca, 3 tygodnie, 21 dni, 504 godziny… dobra, może lepiej się nie rozdrabniać, bo coraz większe te liczby wychodzą, niezbyt pozytywnie oddziałowując na psychikę.
- Jakoś wytrzymasz – odezwał się Anders, patrząc na nią z ukosa. – Będziesz miała wszystkich do towarzystwa: Hildeła podtrzyma dobry humor, Bardalo zachowa zimną krew, Rønsen będzie przynosił nowinki… tylko trzymaj się z daleka od Skletta. Ja zaś będę zdany na samego siebie, w razie wypadku na niezłomną Martine.
Nie odezwała się. Wbiła spojrzenie w dywan, chcąc uniknąć kontaktu wzrokowego.
- … Dalej się na mnie gniewasz? – spytał Fannemel, nie spuszczając z niej wzroku.
- Chyba jeszcze trochę tak…
Anders westchnął, odwracając się tyłem. Zapatrzył się przez okno na widok szarobiałego świata, po czym dokuśtykał do łóżka i usiadł koło dziewczyny.
- Wiem, że ostatnio zachowuję się jak ostatni palant – powiedział smutno. – I wiem, że psuję to, co między nami jest dobre … Wiem też, że ciężko byłoby znów wrócić to pierwotnego stanu. Ale jeśli tylko uważasz, że to jeszcze jest możliwe, będę walczył. O ciebie. O nas … Chyba że nie chcesz dać mi szansy. Wtedy odpuszczę. Bo chcę tylko, żebyś była szczęśliwa.
Dziewczyna zagryzła wargi niemal do krwi, usiłując zapanować nad ich drżeniem. Przełknęła głośno łzy, które zaczęły napływać jej do gardła, przez to że powstrzymywała je przez pocieknięciem po twarzy. Zamrugała oczami, by poprawić rozmazany obraz. Zmusiła się w końcu do spojrzenia mu w oczy. Nie wiedziała co odpowiedzieć, bo nie wiedziała tak naprawdę, czego chce. Tak, jej też zależało i to bardzo. Ale nie wiedziała czy potrafi tak po prostu o tym wszystkim zapomnieć i żyć dalej. Ufać. Czuć się pewnie.
Chwyciła dłoń Andersa, wzdychając, znów spuszczając wzrok. Przez chwilę bawiła się jego palcami, wciąż szukając odpowiednich słów, które jakoś opisałyby to, co czuje.
- Żałujesz tego wszystkiego? – spytał znowu Fannemel. – Tego, że jesteś… byłaś… ze mną?
Pokręciła głową przecząco.
- Wszyscy jesteśmy ludźmi – odezwała się w końcu. – Mamy nasze ludzkie słabości, popełniamy błędy, wpadamy w złe towarzystwo, złe nawyki… Fakt; nie jest mi lekko udawać, że nic się nie stało. Nie jest mi lekko przyjąć to do wiadomości. Nie jest mi łatwo znowu zaufać … Ale jeszcze cię nie skreślam. Nas… Może jakoś… może jakoś uda się naprawić to, co się zepsuło. Kiedyś.



Od: AnjaSov5105@post.com
Do: Afannis6995@post.com
Data: 2014-02-23; 22:54

Hej, Fannis.
Trochę późno, bo konkurs i te sprawy… ale udało mi się wreszcie coś
napisać. Na razie jest bezproblemowo, nic takiego się nie dzieje, w
każdym razie nic złego. (Czy ty kazałeś Jacobsowi mnie pilnować!?).
Nie będę ci zawracać głowy, pewnie jesteś zmęczony po wizycie Martine.
Przyznam się, że jednak trochę tęsknię. Nudno tu. Zwłaszcza wieczorem.
 (Nie miej skojarzeń, po prostu Sybilli nie ma i czuję się samotna).
Przyślę parę zdjęć, które zrobił mi Hilde. (Ale nie śmiej się, bo są okropne!)
 Mam nadzieję, że sobie tam jakoś radzisz? Pozdrawiam.

Od: Afannis6995@post.com
Do: AnjaSov5105@post.com
Data: 2014-02-24; 14:21

Hej, Anuś.
Martine nie było, dlatego jeszcze jestem w stanie do ciebie pisać,
w przeciwnym razie byłby ze mnie zimny trup… :P Jacobsowi? Skąd Ci
to przyszło do głowy? (raczej Roszpunce). Titisee to ładne miejsce,
znajdź sobie kogoś do towarzystwa, na pewno będzie ci trochę raź-
niej. Radzę sobie doskonale: na obiad była zupka chińska i pizza. Nie
gniewaj się, ale mikrofalówkę chyba szlag trafił…
Ja też tęsknię, brakuje mi Ciebie, zwłaszcza wieczorami… I co robić?
Jakoś zleci, mam nadzieję. Jeszcze tylko 20 dni. Liczę sobie w kalendarzu
 (Bo, wbrew zdaniu Martine, umiem policzyć dalej niż do zera.)
Pozdrów Hildełę, namiętne kissy.
PS: Zdjęcia nie są złe! Twarzowo ci w czapce Żółwia (!) ;)

Od: AnjaSov5105@post.com
Do: Afannis6995@post.com
Data: 2014-02-28; 23:37

Cześć.
Od razu się kajam: nie miałam zupełnie czasu, żeby napisać cokolwiek.
Mam nadzieję, że się nie gniewasz… Mam urwanie głowy, jakaś masa-
kra. Połowa kadry wpada w deprechę, dobrze, że Cię tu nie ma… ale 16
dni to szmat czasu, a mnie ciężko tu wytrzymać. Poszłam za twoją radą
i znalazłam sobie Vladiego do towarzystwa. Nie jest źle, przynajmniej aż
tak bardzo nie czuję się samotna. A ty nie możesz żyć samą chińszczyzną!
Jeśli  nie zrobisz czegoś z tym, to będę dzwonić do Martine, przysięgam!
Ale tak na poważnie: mimo wszystko jednak trochę tęsknię za tobą.
Hilde pozdrawia. Ja też.
Trzymaj się tam.

Od: Afannis6995@post.com
Do: AnjaSov5105@post.com
Data: 2014-02-29; 10:03

Hej.
Połowa kadry w depresji??? No to musi tam być ciekawie…
Trzymaj się tam, dasz radę, wierzę w ciebie, itd., itd. Tylko błagam,
 uważaj z tym całym Vladim. Coś, przy czym kręci się Sybi, zawsze
 jest podejrzane!  ZAWSZE. Poza tym muszę cię ostrzec: Fannis czuje
 się zazdrosny. i bardzo chciałby cię zobaczyć… Sądzisz, że to możliwe?
BŁAGAM, NIE RÓB TEGO! NIE DZWON DO MARTINE! Ja naprawdę
się poprawię. Dzisiaj próbowałem zrobić sobie omlet. Nie zapomniałem
 tym razem dodać mleka, ale… omlet skończył na suficie… Kurde. Już
 widzę jak się śmiejesz >.< (Tylko nie mów Hildełowi, bo będzie się ze
mnie nabijał do śmierci i dłużej…) Poza tym radzę sobie całkiem nieźle,
choć ostatnio jest jakoś nudno.
                Hug, Kiss and Bye ;*
             ***

Witam was serrrdecznie po świętach J Mam nadzieję, że jesteście mokrzy, najedzeni i wypoczęci, bo ja tak (może z wyjątkiem tego ostatniego…).
1. Że tak zacytuję samą siebie: Miało nie być nic. A w każdym razie nic bekowego, no ale jakoś tak mnie naszło – i BACH! Kolejny odpał norweskich popaprańców, tym razem bardzo spontaniczny i nieplanowany.
2. Przyznawać się: kto spodziewał się akcji tym razem z punktu widzenia Supermana? To kolejny (i, podejrzewam, niestety ostatni) wyraz protestu przeciwko jego odejściu i zburzeniu mojego idealnego skocznego świata ;-;
3. Aleksandro, ten, zapewne dłuuuugaśny, punkt będzie w pewnym sensie odnośnikiem do twojej odpowiedzi na mój komentarz, ale nie chciałam robić niepotrzebnego spamu u ciebie: obyło się bez nieprzespanej nocy, zamiast tego miałam pewien, hmmm, osobliwy sen. Śniło mi się, że śpiewam z chórkiem na jakimś pogrzebie, który okazał się być ślubem (ale to jeszcze bez związku), potem jeździłam na nartach w rewii na lodzie, a następnie – oto główny powód dlaczego publicznie opisuję tu moje wariackie wytwory mózgu (o ile rzeczywiście go posiadam, bo ostatnio zaczynam mieć wątpliwości…) – no więc następnie jechałam taką boską czarną bryczką i uderzałam KANAPOWYMI ZAGŁÓWKAMI (ciekawe dlaczego?!!) Jessego Spencera (choć to nazwisko pewnie niewiele ci mówi), który dodatkowo wyglądał jak Andrzej Kmicic. (Sienkiewicz się kłania, choć Jędruś i tak jest lepszy niż jakiś Zbyszko z Bogdańca...). No i powiedz mi co ja mam w tej sytuacji zrobić? Brać leki? Nie chodzić spać? No bo o zaprzestaniu czytania nie ma nawet mowy! Bądź tu mądra i powiedz co mam począć? ;) PS Wiesz co mi się podoba najbardziej? Że nie tylko mnie Urlich Wohlgenannt kojarzy się z Urlichem von Jungingen ;D
4. THE MOST IMPORTANT THING:
            Tataratatatata, oto nadeszła wiekopomna, oczekiwana chwila. Przed państwem PREVCO-FREUND! xD który po poważnej operacji  (ZOSTANĘ KIEDYŚ CHIRURGIEM) trochę bardziej przypomina Petera niż Seva, ale jednak nie jestem do końca usatysfakcjonowana jego podobieństwem do prawdziwego Prevca, dlatego mam prośbę: jeśli znajdziecie jakieś podobieństwo do jeszcze innego skoczka (i/lub nie tylko) – piszcie śmiało :)
       
               5. Co was tak mało ostatnio, co? (Chociaż może jednak nie chcę znać odpowiedzi...) Nie dość że skoki się skończyły, że sezon na sprawdziany i zaliczenia zbliża się wielkimi krokami, to jeszcze pustki tutaj... nic tylko najeść się czekolady ;-;
             Pozdrawiam ciepło wszystkich obecnych (czytaj: wytrwałych) ;*

13 komentarzy:

  1. Ja tu jestem i zawsze będę <3
    Kolejny znakomity rozdział! Jak ty to robisz? :D
    Widać ze Anja i Fannis długo bez siebie nie wytrzymają. Nie ważne jak jest na niego zła, i tak kocha go najbardziej na świecie <3 Mam nadzieje ze wszystko się ułoży :3
    Odpaly Norwegow... Przed nimi nie uciekniesz :P Jeśli w rozdziale pojawia się Hilde to BURDEL gwarantowany :D Ale przyznaje w niektórych momentach śmiałam się ( jak to zazwyczaj przy twoim opowiadaniu ) ale też czasem było mega poważnie - co zwracając fakt ze chodzi o Norkow - jest dość niezwykle ;)
    Kochany Fannis ja bym mu juz wybaczyła na miejscu Anji <3 Po prostu nie potrafię się na niego długo gniewać !
    Hah rysunek fakt Prevc choć ja tam doszukalam się namiastki Freitaga o.O
    Haha :D Rozdział cudowny jak każdy <3
    Życzę weny i czekam na kolejny kochana Buziolki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafiłam przypadkiem, pochłonęłam wszystko i to jest po prostu zajebiste! Zostaję, możesz być tego pewna. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super ! Czekam na kolejny rodzial :)
    ps. Ten usmiech troche podobny do Marinusa Krausa :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoda, że nie widziałaś mojego szerokiego uśmiechu na twarzy, podczas czytania tego rozdziału. Twoja historia jakoś zawsze poprawia mi humor ^^ No, ale skoro ma się w obsadzie Norwegów, to dziwne, żeby było inaczej xD
    Ja też bym wybaczyła Fannisowi. Jego nie da się nie kochać. Taki mały słodziak :) Jestem pewna, że Anja szybko się z nim pogodzi. Oni nie potrafią bez siebie żyć :)
    Hmm... Podziwiam cię za te rysunki, bo ja jestem totalnym antytalentem, jeśli o to chodzi xD Oczy Prevca, ale uśmiech tak lekko podobny faktycznie do Marinusa :D
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, czyli jednak nie mam Krauso-schizy, ufffff ;D Tym bardziej mam ochotę zamordować brata iście po sybillowsku (czyli na ten przykład nartami, które wciąż stoją w hallu) bo za pierwszym razem uśmiech był, nie chwaląc się, i-d-e-a-l-n-y, a potem, choć naprawiałam go dziesięć tysięcy razy, za każdym razem wychodził Marinus.
      Strasznie niemiecki ten mój Prevc - tu Freund, tu Kraus, a tam gdzieś jeszcze Freitag... (Następnym razem narysuję jakiegoś Niemca, hyhy xD)

      Usuń
    2. PS. Zapraszam na czwórkę :**
      http://blue-flares.blogspot.com/2015/04/rozdzia-czwarty.html

      Usuń
  5. Kurczę, szkoda mi Anji :( Mam nadzieje, że wszystko dobrze się potoczy :)
    Światopogląd wg. Andersa B. - wygrałaś :D To było genialne! ^_^ Do mnie nadal nie dochodzi, że nie zobaczę go już na skoczni :( Będzie mi go brakować.
    Rysunek świetny, naprawdę :D Jakby się mu dobrze przypatrzeć, to rzeczywiście - uśmiech ma Marinusa :P
    Pozdrawiam i życzę weny! :*
    W międzyczasie zapraszam również do mnie ;) http://halloffame-ski.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Zamordujesz mnie. Zważając na to wszystko tutaj (do czego się jeszcze zdążę odnieść poniżej w formie okaleczonej rozprawki pt "Dlaczego wielbię ten rozdział na kolanach i to już tak obsesyjnie") powinnam zjawić się od razu po dodaniu, czyli dobre 3 dni temu. Ale ja, jak to ja zresztą, mam wyrobioną tendencję do spóźniania się, a jeszcze jeżeli połączyć ją z faktem, że w następnym tygodniu czekają mnie egzaminy (tak, tak 3 gimnazjum jak się łatwo domyślić), to można to uznać za jakieś tam usprawiedliwienie (w ogóle teraz powinnam ślęczeć nad książką i wkuwać fizykę, ale taką miałam chrapkę na ten rozdział, że postanowiłam sobie jednak odpuścić i dzięki Bogu). Aczkolwiek lepszym argumentem przeciwko zamordowaniu mojej szanownej osoby może być to, że wtedy już nigdy przenigdy nie ukaże się tu żaden mój komentarz (i kto wtedy będzie pisał te wszystkie porąbane wywody psychicznego człowieka?). Radzę więc dobrze to przemyśleć :)
    Skoro już jako tako odkupiłam swoją duszę, to teraz obiecana rozprawka w bardzo nierozprawkowej formie (bo kto normalny pisze rozprawkę w punktach?):
    1. Znowu to samo. Po raz kolejny mi to uczyniłaś (spokojnie, nie bój się, to tylko moja specjalność czyli tzw. zawoalowany komplement). Mimo że między Fannusiem a Anją nie jest kolorowo, to nie miałam potrzeby rzygać łzawymi pytaniami retorycznymi zrozpaczonej kobiety, bulwersować się przez jej szukanie pocieszenia w ramionach innego delikwenta ani też topić się w morzu "słonej cieczy", na którą już ostatnio zdążyłam ponarzekać aż miło. Jak ja ci za to jestem wdzięczna! Żywy dowód na to, że o miłosnych trudnościach i zawodach można czytać bez ciągłego powtarzania w myślach "Boże, niech oni już będą razem, bo zaraz nie wytrzymam" (oczywiście i tak chciałabym, żeby Fanja zmartwychwstała).
    2. Przeczytałam imię Rene (tak, wiem, że tu powinien być akcent, ale z czystego lenistwa nie będę wracać na górę i kopiować; jakby te kilka kliknięć miało mnie zmęczyć hyhyhy) i od razu mi się skojarzył ten serial "Allo,allo?" (nie mam pojęcia, czy widziałaś, ale powiem ci, że miałam ubaw po pachy), a jak wyobraziłam sobie ów Rene i jego sytuację (czyt. kobiety itp itd) w połączeniu ze skokami, to momentalnie straciłam ostatki powagi.
    3. Dzisiejszy ranking porównań, których tak jak obiecałaś, nie pożałowałaś, ze znaczną przewagą w szerokości mojego uśmiechu, wygrywa stado Alexandrów Pointnerów. Applause!
    4. Czyżby Fannela podważała poczucie humoru debiutanckiego duetu kabaretowego Ziobro&Murańka? Tak się nie godzi! Ciekawe, co on by takiego powiedział, jakby mu kazali występować w reklamie Telenoru? "Ceny SMS-ów są tak niskie, że aż ja się muszę do nich schylać?" Hola, hola, panie Fannemel!
    5. Ja mam szczerą nadzieję, że doczekam dnia, kiedy akcja podprowadzenia Hoferowej krótkofalówki stanie się czymś więcej niż tylko wytworem zniesławionej norweskiej wyobraźni. Bo to jest skok na miarę gangu Olsena bądź czegoś w ten deseń i kryminalny świat z pewnością ucierpiałby, gdyby nie doszedł on do skutku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 6. Dzień z życia Bardala uważam za istny przebój. Po prostu czuję się zaszczycona, że dane mi było poznać od kuchni pracę Supermena. However (żeby pozostać w temacie sporadycznego używania angielskiego w tekście) uważam to wszystko za ciut podejrzane. A mianowicie za dobrze znasz Bardalową naturę. Czy ty przypadkiem wiesz coś, czego ja nie wiem?
      7. Ale i tak ten dotychczas chyba najgenialniejszy odcinek z życia uciekinierów z norweskiego zoo bezprecedensowo wygrała historia z żółwiem i tirem. Żeby coś takiego wymyślisz to trzeba mieć zbyt wysokie IQ bądź nierówno pod sufitem. Albo jedno i drugie (w sumie to i tak jedno i to samo). Biję pokłony, ale już tak na poważnie. Jesteś, moja droga, nadzieją inteligentnej literatury! I możesz wierzyć lub nie, ale od razu po przeczytaniu ściągnęłam sobie ów epickie Crossy Road, żeby tylko zaspokoić pragnienie bezkarnego mordowania niewinnych żółwi.
      8. A Anja rzeczywiście niech się słucha Fanniszona i trzyma swoje zgrabne rączki z dala od Zogu, bo szaleństwa Sybilli są nam wszystkim powszechnie znane i tylko patrzeć jak Anja z niewyjaśnionych przyczyn zostanie uduszona stanikiem pewnej nocy.
      9. Czas na długaśny punkt tylko i wyłącznie z odniesieniem do twojego długaśnego punktu. Więc a) przepraszam za nieszczęsną noc, której chcąc nie chcąc byłam prowokatorem b) nigdy bym nie podejrzewała, że ktoś kiedyś poświęci tyle zagłówkom, wnioskuję, że jeżeli będzie tak dalej to mam szansę na przeprowadzenie małej rewolucji w hierarchii przywiązywania wartości c) wygooglowałam (pierwszy i ostatni raz używam tego szatańskiego słowa) sobie Jessego i stwierdziłam, że mordka mi znajoma, po czym poniżej wyszukiwarka uświadomiła mi, że grał on koleżkę Dr House'a (którego, aż wstyd się przyznać, oglądałam może z 2 razy) d) widzę, że mamy sentyment do Henia, w każdym razie chyba również postawiłabym na Andzię zamiast na Zbysia (bo chociaż dzieli ich spora różnica czasowa, to jednak dla mnie wojownik bez wąsów to nie wojownik, nie ważne czy ponad 200 lat w tę czy we w tę) e) czyli te Ulrichowe skojarzenia są normalnie, już się bałam, że zaćpałam się "Krzyżakami" czy coś f) i cóż ja ci mogę poradzić? nie masz innego wyjścia jak poprosić tego siwego dziadzia z długą brodą w twoim mózgu (który swego czasu oprócz życia był sobie człowiekiem, podróżnikiem itd) żeby się ogarnął i przestał ci podsyłać tyle myśli bez ładu i składu.
      10. Moje życie znowu nabrało sensu, bo oto jest Prevco-Freund we własnej kryształowej osobie. Dla mnie ewidentnie mordkę ma Freitaga, bo te hipnotyzujące ślepia mogą należeć tylko i wyłącznie do niego. Aczkolwiek zakochałam się w tej szwabsko-słoweńskiej mieszance <3
      Pozdrawiam :)
      PS Pisanie komentarza zajęło mi dłużej niż czytanie. Do tego jeszcze się nie zmieściłam w jednym. Chyba oszalałam...

      Usuń
    2. Okay, będę szczera: gdy dodałam ten rozdział, nie miałam zamiaru pisać odpowiedzi. Ale... jak zobaczyłam ten komentarz (zwłaszcza jego długość - kobieto, max punktów z części polonistycznej masz jak w banku i hmm, chyba życzę żeby tam była rozprawka ;) stwierdziłam, że jak nie odpiszę, to w następną niedzielę będę musiała zasuwać do konfesjonału...
      Tak więc obowiązkowo odpisuję:
      1. Czekałam na twoje pojawienie się od początku i dosłownie co pięć minut sprawdzałam licznik komentarzy, ale choć z opóźnieniem, to jednak stylem, długością i w ogóle wszystkim przysłoniłaś wszystko inne.
      2. Podpunktem number 4, zwłaszcza tą częścią fannemelowskiej wersji reklamy Play'a, mnie zabiłaś! Dowcip miesiąca XD
      3. Szczerze powiedziawszy, ostatnimi czasy namiętnie gram w Crossy Road, wszędzie i zawsze, więc zdążyłam zaspokoić moje sadystyczne poniekąd zapędy, mordując tysiące żółwi i innych ziemniaków (wiem, nie ma tam ziemniaka, ale nie patrzmy na takie szczegóły...)
      4. Uduszenie stanikiem mówisz? Hmmmm. Interesujące.... ;3
      5. Tu moja uwaga skupia się na punkcie dziewiątym i mój mózg, jak zawsze, zaczyna wariować i nawet nie wiem co powiedzieć, więc powiem krótko: House'a oglądam jak jakaś psychofanka, naprawdę, a moja miłość do Jessego jest niemal równa mej miłości do skoków (podkreślam: NIEMAL, bo jednak nie ma nic ponad skoki, ani w ogóle nic im nie dorównuje). A zaćpać się Krzyżakami, wbrew pozorom, nie jest tak trudno, jak się je przerabia przez trzy miesiące.....
      6. Tak już na koniec, podczas rysowania po raz wtóry przekonałam się że "diabeł tkwi w szczegółach", jak to mówią.
      Również pozdrawiam ;)

      Usuń
  7. Zostałaś nominowana do Liebster Award! Więcej informacji na moim blogu: http://jegospojrzenie.blogspot.com/2015/04/liebster-award.html ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej ;*
    Nominowałam Cię do Liebster Award.
    Więcej szczegółów znajdziesz tutaj:
    http://come-hug-kiss-stay.blogspot.com/p/the-li.html

    OdpowiedzUsuń
  9. Czytam ten blog już od pewnego czasu i powiem tyle:MASZ TALENT!Czekam z niecierpliwością na następny!
    P.S zapraszam do mnie na bloga,właśnie wstąpiłam w blogerski świat skoków narciarskich ;)
    http://flyfallhope.blogspot.com/2015/04/ze-dobrego-poczatki-znaczyprzeciez.html

    OdpowiedzUsuń