poniedziałek, 27 kwietnia 2015

14. My world is falling apart when you’re not with me…





Niby razem, ale jednak osobno.
Tak zleciał jeden tydzień. Zostały jeszcze dwa.
Anja, mistrzyni kalkulacji.
Nie wiem, co ja właściwie sobie wyobrażałam. Że zaspokoję tęsknotę pisząc emaile? Jeśli rzeczywiście tak myślałam, to pomyliłam się na całej linii. Zwłaszcza, że rzadko kiedy miałam czas, żeby napisać. Do tej pory zrobiłam to zaledwie kilka razy, chociaż obiecałam sobie i jemu, że będę pisać codziennie. A przy tym za którymś razem były to tylko trzy zdania:
Hej.
Zupełnie nie mam na nic czasu.
Tęsknię i chyba nadal Cię kocham.

Wysiliłam się, nie ma co. Ale naprawdę tak jest. Wszystko leci jakoś tak strasznie szybko, czuję się jakbym jechała na rollercoasterze. Jestem zmęczona, nie mam na nic czasu, a przy tym tęsknię jakbym już nigdy miała go nie zobaczyć. A przecież zobaczę. Więc co, w mojej cholernej, wypaczonej podświadomości boi się czegoś złego?
Wiem, to wszystko przez to, że go nie ma. Bo nie umiem być bez niego szczęśliwa. Ale czyżbym aż do tego stopnia była uzależniona od jego miłości, że nie potrafię bez tego wytrzymać trzech tygodni? A co będzie, jeśli nie zdołam mu zapomnieć? A wtedy już tak zostanie…
… Nic nie będzie, bo zdecydowałam się odpuścić. Ale ja już taka jestem: lubię bawić się w hipotezy i snucie teorii przyszłości, z których przeważnie nie wieje zbytnio otuchą. Chyba zaprzyjaźnię się z tym Kotem z Polski, podobno to pesymista jakich mało. Moglibyśmy razem wymieniać swoje poglądy o życiu, świecie i przyszłości. Chociaż Maciej nie wygląda na takiego, co chętnie dzieliłby się poglądami i doświadczeniami. Ale to tak jak ja. A dwóch takich to o jednego za dużo. Zbyt dużo psychotycznych myśl; no i po co nawzajem się dołować?
Dlatego wybrałam inne towarzystwo.
- Hej, Anju! – przywitał się Zografski, widząc mnie, stojącą samotnie przed hotelem. – Nie masz ochoty na mały spacer?
Przez ten tydzień wieczorny spacer stał się naszą mała tradycją; wyszedł na obrządek dzienny i codziennie to powtarzaliśmy: rundka ulicą w dół, chwila na ławeczce w hotelowym parku i od razu człowiek się lepiej czuje, niż jak gnije samotny w pokoju. Bywały chwile, kiedy żałowałam, że nie wzięłam przykładu z Sybi i nie szukałam nowych interesujących znajomości, ale jak zwykle wrodzona nieufność brała górę i obstawałam przy tych, których znałam. Vladi od niedawna należał do tej grupy. Małej, bo niewielu zdołało mnie do siebie przekonać.
- Z przyjemnością.
Poszliśmy obok siebie, podziwiając uroki Zakopanego. Wiem, że Stjernen, spacerujący tutaj z Agatą, przyglądał się nam i wiem, co potem rozpowiadał między skoczkami. Ale wiem też, że to co mówił, nie miało pokrycia w rzeczywistości. Vladi i ja nie byliśmy parą. Nigdy nie łączyło nas nic oprócz koleżeństwa i wspólnych prób rozgryzienia skomplikowanej osobowości Sybilli. No i w końcu Fannemel sam powiedział, żebym znalazła sobie kogoś do towarzystwa.
O, właśnie: do towarzystwa – nic więcej.
W Zakopanem najbardziej lubiłam tę atmosferę, której nie ma nigdzie indziej. Tę muzykę, słyszaną ze wszystkich barów i restauracji, śpiewających górali na Krupówkach i to świecące drzewko. Tam lubiliśmy z Vladim przysiadywać i po prostu milczeć, patrząc gdzieś przed siebie. Rzadko zdarzało się nam rozmawiać na konkretny temat. Tak było dobrze: jest towarzystwo, ale nie ma narzucania. I nic na siłę.
Szkoda tylko, że przez te wieczorne spacery moja przyjaźń z Sybillą trochę podupadła. Sybi była bardzo zazdrosna, nie mogła znieść myśli, że Vladi woli spacer ze mną niż wieczór z nią. Przez to odnosiła się do mnie z lekkim chłodem i nabrała dystansu. Było mi przykro z tego powodu; Sybi zawsze była ze mną zawsze i wszędzie, i nagabywała, trajkotała, próbowała wciągnąć do zabawy, udzielała ‘zbawiennych rad’. Była trochę jak sprężynka, taki mały silniczek, pchający mnie czasem do działania. Teraz odzywała się tylko z konieczności, z wystudiowaną uprzejmością.
Ale ja tak wybrałam: wolałam spacery z Zografskim niż jej przyjaźń. Spacery były bardziej podnoszące na duchu, w subtelniejszy sposób. Nie musiałam robić tego, na co nie miałam ochoty i milczeć ile tylko chciałam. Vladi nie naciskał. Sybi owszem.
- Kiedy Fannis przyjeżdża? – spytał nagle Zografski, przerywając ciszę.
Zaskoczył mnie tym pytaniem. Niby wiedział, że spotykam się z nim tylko dlatego, żeby nie cierpieć, nie być samotna, ulżyć sobie w tęsknocie. Ale pewnie zdawał sobie sprawę, że gdy Fannemel wróci, nie będę już poświęcać mu tyle czasu. Albo w ogóle nie będę poświęcać mu czasu. W końcu on też ma swoje zajęcia i raczej nie będzie się uganiał za tradycyjnym spacerkiem z dziewczyną w związku. Chyba.
- Za dwa tygodnie. Spotkamy się w Lahti.
- To dobrze, że tak szybko wraca do formy, naprawdę dobrze.
Nie wiem czy tylko mi się wydaje, czy nie powiedział tego tak szczerze. Jego głos nie brzmiał naturalnie, zdecydowanie. Chyba po prostu czuł, że musi coś odpowiedzieć, ale wcale nie miał na to ochoty.
- Masz już mnie dość? – zapytałam z uśmiechem. – Skoro cieszysz się, że Fannis wraca…
- Nie, skąd. Lubię te nasze spacery.
- Ja też je lubię.
Powiedziałam to szczerze. Bez przymusu. Naprawdę to lubiłam. Spacer z kolegą, może przyjacielem, bez zobowiązań, bez oczekiwań, bez perspektyw. Gdybym tego nie lubiła, już dawno uciekłabym, zamknęła się w pokoju i schowała pod kołdrę. I siedziała tam, stając się gnijącym stosem niewypowiedzianych myśli. Wprawdzie Sylvia radziła, żebym spisywała takie rzeczy na kartce i w ten sposób wyrzucała to z siebie. Tylko szkoda, że to na mnie nie działa niestety. Podobno pisząc swoje myśli, pozbywamy się ich z serca, pozbawiamy ich uczuć i już nie oddziałowują na nas tak mocno. Ale mi to nie pomaga; to nadal siedzi we mnie, dopóki komuś tego nie powiem. Chociaż nie miałam na to ochoty i raczej nie byłam osobą skłonna do zwierzeń.
I to było właśnie jednym z moich problemów.


Kolejny jednostajny tydzień. Urozmaicony jedynie kwalifikacjami, seriami treningowymi i konkursami. No i wieczornymi spacerami z Zografskim. Jakoś tak to leciało; ani specjalnie źle, ani specjalnie dobrze. Obojętnie. Czasami szale wagi chwiały się to w jedną, to w drugą stronę, gdy na przykład Fannemel coś napisał albo Sybi robiła Vladiemu awantury. Nie miała do tego prawa, w końcu nie byli parą, ani ja z nim też. Ale wszyscy przymykali na to oko; Sybilla ustanawia własne prawa, które często nijak nie pokrywają się z prawem panującym powszechnie.
Mimo napiętego grafiku i zagrożenia ze strony panny Blake, z Vladim zawsze znajdowaliśmy chwilkę, chociażby na krótką rundkę dookoła hotelu. On wiedział, że ja tego potrzebuję, ja wiedziałam, że on tego chce. Zawarliśmy taki milczący pakt.
Czasami dopadała mnie wprost nieznośna tęsknota. Przeważnie było to tuz po spacerze, gdy zostawałam w pokoju ze zdystansowaną Sybi lub całkiem sama. Leżałam wtedy na łóżku, patrząc przez okno lub ścianę, czasem popłakując cicho. Dzieliło nas tyle kilometrów, ja byłam sama tutaj w hotelu w Bad Mittendorf, on w domu w Lillehammer. Tylko że on miał jedynie w odwecie rozgadaną Martine Romøren, a ja mogłam liczyć na Sylvię i Vladiego. Więc teoretycznie byłam w lepszej sytuacji.
Anja, mistrzyni bilansu.
Ale byłam słabsza i łatwiej się załamywałam. Wystarczyło drobne wspomnienie, widok chociażby Andreasa z Czyszczoniówną i już przekraczałam cienką czerwoną. Sylvia i Vladi mieli ręce pełne roboty, żeby podnieść na duchu panią psycholog. Cóż to za ironiczny paradoks. Ale ja rzeczywiście tego potrzebowałam.
Tego wieczoru poszłam na spacer trochę wcześniej. Najpierw pochodzić sobie sama, potem dołączyłby do mnie Zografski. Potrzebowałam się dotlenić szybciej niż Bułgar zdążyłby do mnie przyjść. Poszłam pod skocznię. Na pewno będzie wiedział, że może mnie znaleźć właśnie tam. Gdzie indziej sama wolałam się nie ruszać, bo parę razy już się zgubiłam. Nie tylko tu, w Bad, ale praktycznie w każdym mieście, w którym przebywaliśmy. Po kilku wpadkach nabrałam doświadczenia i przezornie zawężyłam pole manewrów jeśli chodzi o spacery w pojedynkę i ograniczyłam się do wyjścia pod obiekt skoczni.
Szkoda tylko, że właśnie tam dopadała mnie nostalgia. Prawie za każdym razem. Zwłaszcza, gdy widziałam inne spacerujące osoby, przeważnie szczęśliwe pary. Nie wiem, co takiego jest w tych skoczniach, ale coś na pewno. W końcu wiele osób wybierało właśnie to miejsce do spacerów, odpoczynku, nawet do odcięcia się od świata i porozmyślania. Ja odnajdowałam tu coś znacznie cenniejszego niż spokój – dziwną więź, telepatię, która łączyła mnie ze wszystkimi skoczkami i skoczniami. Tę w Lillehammer też. Och, dałabym wiele, żeby znaleźć się właśnie tam.
Na razie jednak jestem tu, pod obiektem Kulm. Wielki mamut robił na mnie wielkie wrażenie swoją wielką wielkością.  W i e l k i . To jedyne słowo, przychodzące mi w tej chwili do głowy. Na takiej skoczni to Fannemela pewnie nawet nie widać. Pod taką skocznią czułam się jak pyłek, drobinka, jak nic w porównaniu do ludzi na świecie. Pewnie nawet jestem tak mała, że mnie nie widać; niezauważalna. Bo czym jest drobna, chuda dziewczyna w porównaniu do tego skoczniska? Mikroorganizmem. O, właśnie tak czasem czuję się na tym świecie – jak wirus. Wirusy nie żyją, wirusy nie są samowystarczalne, wirusy nie są mile widziane.
Rozglądnęłam się wokół, nadal pozostając niewidzialną dla ludzkiego oka. Zobaczyłam innych; siedzącego gdzieś-tam-daleko Wellingera, Dietharta uprawiającego jogging i Stjernena całującego się z Agatą.
Fuj.
Aż mnie zemdliło.
Fuj fuj.
Też bym tak mogła, gdyby był tu Fannemel i gdyby między nami wszystko było w porządku… Nie, cicho, nie. Nie ma go tu i przestań fantazjować, bo takie myśli nigdy nie kończą się dobrze. Najpierw zaczynasz marzyć, potem zaczynasz tęsknić, a w konsekwencji płakać. Reasumując: nie wolno mi myśleć o nim, bo znowu będę tęsknić nie do zniesienia. Jego tu nie ma.  N i e  m a . Jeszcze tylko dwa tygodnie, ale na razie go nie ma.
A jak będzie, powiem mu w końcu wszystko szczerze: że tęskniłam. Że kocham. Że to co złe minęło. I już się nie liczy.
Tak, dużo lepiej.
Udało mi się nawet powstrzymać wargi od drżenia, a oczy od produkowania słonych kropelek. Nieźle, zaczynam ćwiczyć siłę woli. Robię się coraz silniejsza. Ale równocześnie wciąż pozostaję małą bakterią.
Nagle dobiegł mnie przeraźliwy wrzask. Obróciłam się w tamtą stronę, przed oczami mignęła mi rozmazana sylwetka pędzącego Norwega. Tuż za nim leciał kolejny oszołom, w którym rozpoznałam Roensena. Coś-przed-Atlem piszczało jak baba, natomiast sam Atle triumfalnie wymachiwał uniesioną w górę ręką, w której trzymał niewielki czarny prostopadłościan. Nagle zza zakrętu wyłonili się Schlierenzauer z Andreasem Koflerem, biegnąc w pogoni za dwoma szalonymi Norwegami.
- Stać w imieniu prawa! - wołał zdyszany Kofler, usiłując gestem dłoni i samą siłą woli zatrzymać Roensena i jego towarzysza, który okazał się być kompletnie oszalałym Vegardem Haukoe Sklettem. - Natychmiast zatrzymajcie się, podstępni kryminaliści, i oddajcie nam własność Waltera Hofera, a nic się nikomu nie stanie!
Atle odpowiedział szyderczym rechotem, Sklett umknął w uliczkę prowadzącą do wioski skoczków, by zgubić pościg między chatkami.
Austriacy zatrzymali się na chwilę, patrząc za oddalającymi się porywaczami krótkofalówek.
- Scheisse...!- mruknął Schlierenzauer, marszcząc swoje idealne brwi. - Jak nie odzyskamy tego małego pudełka to papa Hofer nie będzie już dla nas taki dobry...
Kofler przytaknął ponuro i oboje puścili się pędem, pragnąc za wszelką cenę dorwać Norwegów.
Przy okazji wyjaśniła się sprawa nieskazitelnych not Gregorka. Więc to w ten sposób Austriacy zdobywają przychylność Hofera, Tepesa i jury - interesujące...
Dostrzegłam jakiś ruch z boku i w cieniu windy zauważyłam ukrytego Toma Hilde, który właśnie odtańczał dziki taniec radości. Zapewne obserwował całą akcję z bezpiecznego stanowiska. Choć Hilde był naszym głównym pomysłodawcą i przodownikiem każdej akcji, na misje samobójcze wysyłał swoich pachołków, jak na prawdziwego bossa norweskiej mafii przystało.
Uśmiechnęłam się z ironią i rozbawieniem na tę myśl.
- … no co ty, stary. Przecież znasz Fanniego – usłyszałam głos jakiegoś Niemca, chyba Neumayera.
Stał przede mną razem z Freundem, popijali piwo. Chyba nawet mnie nie zauważyli, stałam wciśnięta w ścianę budynku, no i w końcu byłam przecież niewidzialna, nie?
- Hehe.. no pewnie – zaśmiał się głupawo Severin. – Ten to długo bez laski w łóżku nie wytrzyma. I niech nie wmawia wszystkim wokół, że Sklett to zboczeniec. Krasnal bije wszelkie rekordy!
- Ten kurdupel ma większy potencjał niżby się tego po nim należało spodziewać.
Przysłuchałam się rozmowie mimowolnie. Wiem, że to nieładnie podsłuchiwać, ale obgadywać też. A czuję, że ci dwaj nie mówią o Fannemelu zbytnio pochlebnie. Tak, tę część prawdy, o Złym Fannemelu, już znałam. Pewnie dowiem się czegoś więcej. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogą mówić nieprawdę. Freund pociągnął ostatniego łyka i spoglądał smutno do środka pustej butelki.
- Pewnie – odezwał się wreszcie, próbując wyssać z flaszki coś jeszcze. – Nigdy nie miałem go za łamagę. Mały to on może jest. Ale małe jest piękne, nie? Poza tym, nie liczy się rozmiar, tylko gdzie można wsadzić  – zarechotał, a mnie przeszły ciarki.
Neumayer zawtórował mu. Miałam ochotę wykonać gwałtowny odwrót i zbiec do pokoju, ale wtedy by mnie zobaczyli. Pewnie nie byliby zadowoleni z faktu, że ktoś ich podsłuchiwał. A szczególnie ja. Bo pośrednio mnie to też dotyczy, prawda?
- Ta cała jego Anja duża też nie jest – stwierdził Michael.  Chyba zaraz się obrażę. – Chude to takie i niższe nawet od niego.
- Tak, pewnie dlatego sobie ją wybrał! – Freund doznał podwójnego olśnienia; w kwestii mojej i tego, że w butelce nic już nie ma, a z pustej nie da się pić. – Wyższa mu się w łóżku nie mieściła.
- Ja tam nie byłbym taki pewny, że to on sobie ją wybrał – stwierdził Neumayer, uśmiechając się złośliwie pod nosem. – Mnie się wydaje – hep! – że to ona się do niego przykleiła, bo chce go wykorzystać.
- Anja? Przecież ona to strasznie święta jest.
- Nie o to mi chodzi, debilu. Wykorzystuje go psychicznie i ekonomicznie. W sensie, że potrzebuje mieszkania – to mieszka u niego, potrzebuje wsparcia – to płacze mu na ramieniu, co swoją drogą jest niehigieniczne. Jak potrzebuje czegokolwiek – to zawsze jest Fannis. A teraz jak go nie ma to jest Zografski. Mówię ci, Sevi: ani jedno, ani drugie nie jest wierne temu drugiemu lub pierwszemu. Krasnal się pewnie zorientował i dlatego na imprezie darował sobie odgrywanie idealnego, grzecznego faceta. A teraz siedzi tam w Lillehammer, nikt go nie pilnuje – może sobie Fannela użyć! Pewnie w tej chwili gdzieś siedzi albo leży, otoczony swoimi wypindrzonymi lasencjami.
- Taaa, pewnie masz rację – westchnął Severin, obdarzając butelkę po piwie ostatnim żałosnym spojrzeniem i ciskając ją do śmietnika. – Kurde, chyba trzeba się zbierać, Schuster jest ostatnio jakiś niespokojny…
Wszystko słyszałam.
Nie byli tego świadomi, ale ja to słyszałam. Słowo w słowo, litera po literze. Niemal przelatywały mi przed oczami wizje tych wszystkich rzeczy, o których tak zapalczywie rozprawiali Neumayer z Freundem. Mogłabym rozgadywać się na ten temat bardziej niż Martine, ale wystarczy jedno zdanie, żeby dobrze to opisać:  t o  b y ł o  s t r a s z n e . Przerażające. Nigdy nie patrzyłam na to pod tym kątem. Może mają rację?
Nie, nie mają racji! Co też ja mówię! Niebawem poddam się całkowicie sugestiom i autosugestiom i będę żyła plotkami, jak Rønsen, Stjernen czy Fettner. Ale to jest okropne. Ci dwaj nie zdają sobie sprawy, że ja to słyszę. Może tylko chcieli powymyślać sobie historyjki do plotek. Ale dlaczego akurat o nas? Nie ma ciekawszych tematów? Wiem, nie układało nam się ostatnio najlepiej, ale nie jest tak źle jak mówią oni, prawda? Gdyby Fannemel tu był, nie byłoby problemów. Żadnych pieprzonych plotek, żadnych wpadek i brak samotności.
Tylko nie to. Już dłużej nie wytrzymam.
W jednej chwili zebrało mi się na płacz. Tak, wiem, jestem beznadziejna i powtarzam to tysiąc razy dziennie. Płaczę tysiąc razy dziennie. Pewnie ludzie śmieją się z tego tak, jak śmieją się z nas. Ale nic na to nie poradzę. Bo jestem słaba. Bo jestem podatna na sugestie i brak mi asertywności. Bo jestem tylko drobinką, którą łatwo rozdeptać.
Uciekłam.
Neumayer i Severin w końcu mnie zauważyli; trudno nie zauważyć czegoś, co przelatuje ci przed samym nosem. Ale nie przejęli się mną. Pożegnali mnie tylko szyderczym śmiechem, nieco bełkotliwym. Nawet się nie odwróciłam. Po co? Żeby tylko patrzeć na tych dwóch nachlanych idiotów? Nie należy zwracać uwagi na wszystko, co mówią ludzie, wiem. Wszyscy mi to mówią. Ale niech mówią co chcą. I tak nadal przejmuję się każdą zasłyszaną opinią, każdym niepokojącym zdaniem, bez żadnych wiarygodnych źródeł. To cała Anja.
Cała Anja, która lubi wpadać na różne rzeczy i na różnych ludzi. Wpadać dosłownie i w przenośni. Bo to, że właśnie wpadłam na Wellingera, było w całkowicie dosłownym znaczeniu. Wcale nie chciałam go potrącić, ale przez łzy nie widziałam, dokąd biegnę. Jak zwykle. Zatrzymałam się na chwilę, po części dlatego, żeby przetrzeć sobie obraz, po części dlatego, że tak wypadało.
- Przepraszam… - odezwałam się.
- Nic nie szkodzi – odparł Andreas, wcale się nie gniewając. – Wszystko w porządku?
- Tak. Nie. Nie bardzo.
Nie, nie jest w porządku. Nie lubię takich retorycznych pytań, wprowadzających mnie w zakłopotanie. Po pierwsze: nie lubię na takie odpowiadać, po drugie: takie pytanie ciągnie za sobą kolejne: ‘czy potrzebujesz pomocy?’, w takiej czy innej formie.
- Może w czymś pomóc?
Dobre dziecko. Znaczy – dziecko; tylko dwa lata ode mnie młodszy, ale jednak nie jest jeszcze na tyle dorosły, żeby być takim zepsutym przez innych, przez życie i przez siebie. Nie jest jeszcze pobrudzony własnymi błędami. Zazdroszczę mu. Gdybym była teraz w jego wieku, wiedziałabym jak spożytkować ten czas. Nie zmarnowałabym go na głupie zabawy ani na drobne przyjemności.
- Nie, nie trzeba.
Tak naprawdę, Andi, przydałaby mi się pomoc. Ale boję się, że nie podołasz.
Oby nie naciskał, oby nie zwracał więcej na mnie uwagi. Nie chcę obarczać go takimi paskudztwami. Ani jego, ani kogokolwiek innego. Nie lubię zwalać swoich problemów na innych ludzi i ich do tego mieszać. To były moje problemy. I żaden Andreas Wellinger, nawet mimo najlepszych chęci, nie będzie się do tego wtrącał. Po prostu nie i koniec. I żadnych zbędnych pytań, na które nie chcę, bądź nie potrafię odpowiedzieć. Proszę, Andi, nie znamy się wprawdzie, ale mam nadzieję, że masz na tyle wyczucia, żeby nie nalegać.
- Skoro tak uważasz… Niemniej wydaje mi się, że nie mówisz prawdy.
Mądry człowiek. Naprawdę. Dziękuję, że to ty, subtelny Andreas, a nie jakiś gadatliwy, denerwująco nachalny Hilde. Naprawdę nie mam nic do Toma, ale jednak nie chciałabym teraz stać tu z nim twarzą w twarz. Ani z nikim. Prawie. Potrzebowałam teraz tego, który zawsze był przy mnie. Jak coś się dzieje to tylko on. Dlaczego on musi być tak daleko…?
- … Tak, bo nie wiem, co powiedzieć.
Błędy Anji – ciąg dalszy. Po co się usprawiedliwiam? Przecież to nie jego interes i na dobrą sprawę mam prawo zachować milczenie. I mam prawo kłamać… Nie, nie mam prawa kłamać. Mam prawo zataić część prawdy albo powiedzieć ją w sposób niezbyt elokwentny. Kłamstwo ma krótkie nogi, Mądry Andreas na pewno nie da się wkręcić. Ale mógłby dać sobie spokój. W końcu nawet mnie nie zna, jestem tylko psychologiem Norwegów. Albo robi to z litości, albo ma w sobie tyle altruizmu i dobrej woli.
- Tęsknisz za nim, prawda?
Niezły jest. Albo: to ja jestem obrzydliwie przewidywalna. Pewnie z mojej twarzy można czytać jak z otwartej książki. W tej chwili nawet bym się nie zdziwiła. Straciłam kontrolę nad ukazywaniem emocji. To znaczy, że ułatwiam ludziom dostęp do mnie, daję im broń do ręki. Przestałam być czujna, przestałam być ostrożna. O nienienienienie.
Budujemy mur. Wysoki, szczelny mur, odgradzający od ludzi. Cegiełka po cegiełce, musi być twardy, nie do skruszenia, żeby nikt nie zdołał go zwalić ani przez niego przejść. Loading, loading, 80%...
- Wiesz, nie musisz nic mówić, jak nie chcesz.
ERROR. Przepraszamy, wystąpił błąd podczas logowania. Spróbuj ponownie.
Budujemy mur, jeszcze wyższy, jeszcze silniejszy; nie złamią go wrażliwe słówka ani ciosy pięści. Zaraz go ukończę, zaraz będę nie do zdarcia i nie do przeniknięcia. Jak Tower of London.
Ukończono.
- Możliwe – odezwałam się beznamiętnie. – Ale ty raczej nie jesteś osobą, z którą chciałabym o tym rozmawiać.
- To chyba oczywiste. Ale wiesz, jakby co to Andi Wellinger zawsze do usług.
- Podziękuję… ale zapamiętam.
Odeszłam jak najszybciej. Może mój mur nie jest jeszcze wystarczająco silny, nie chciałam tego testować akurat teraz. Zwłaszcza że od łagodnego i poczciwego głosu Andiego trochę się trząsł. Zawsze się trzęsie, gdy znajdę się obok kogoś, kto chce za wszelką cenę mi pomóc. Albo też chciałby, ale jest zbyt taktowny, żeby to zrobić, widząc, że nie mam na to najmniejszej ochoty. Chociaż dobrą stroną takiej osoby jest to, że nie naciska i nie stawia mnie w głupiej sytuacji takim beznadziejnie absurdalnym zdaniem jak: „Bo będzie mi przykro”. Realne zagrożenie dla mojej stanowczości. Taki mały podkop pod murem.
I co teraz robić?
Gdzieś trzeba pójść i zapomnieć te wszystkie okropne rzeczy, wypowiedziane przez Freunda i Neumayera. Bo to nadal boli, nadal to we mnie siedzi, dopóki tego komuś nie wyrzucę. Tylko że jedyna osoba, przed którą mogłabym się otworzyć znajduje się tysiące kilometrów stąd. Ironia losu. Złośliwość. Jak zwykle wszystko sprzysięgło się przeciwko nam; przeciwko mnie…
Moja podświadomość podjęła decyzję. Nie była to decyzja w pełni rozmyślna, ale jakaś decyzja. Gdybym zdążyła przemyśleć to wszystko, zanim nogi zaniosły mnie do jedynego miejsca, w którym nikt nie będzie się mną przejmował, pewnie nie doszłoby do tego wszystkiego. Zapomniałam, że nie pod żadnym pozorem nie wolno mi podejmować spontanicznych decyzji. Zapomniałam, że prawie wszystkie decyzje, które podjęłam, były złe. Każdy mój wybór ciągnął za sobą szereg przykrych konsekwencji.
Ale i tym razem zapomniałam. I znowu, popełniłam kolejny błąd. Jeden krok bliżej w stronę czarnej otchłani.
I tym razem wszystko, ale to wszystko miało się skomplikować.
Naprawdę skomplikować.




Vladimir ciągle jej szukał.
Był zaniepokojony; nigdy nie zdarzyło jej się przegapić spotkania, lub choćby spóźnić się o pół minuty. Zależało jej na nim, chyba tak tylko można to wytłumaczyć. Tylko że ‘zależeć’ ma różne znaczenia. A on nie miał pojęcia, która definicja jest odpowiednia.
Szukał w hotelu i okolicy, szukał pod skocznią. To były wszystkie te miejsca, gdzie Anja mogłaby być. Gdyby wszystko było w porządku.
Obrzucił pogardliwym spojrzeniem podpitych Freunda z Neumayerem,
  spacerujących ulicą. Nigdy nie lubił pijanych tłumów albo imprez, na których się pije. Bo piją tylko ludzie głupi albo ci, którym znikąd pomocy i uciekają w alkohol, ostatnią deskę ratunku. Może nie wiedząc, że deska tylko pociągnie ich na dno. A Zografski nie zaliczał się do tych nieszczęśliwych ofiar losu, dlatego jedyny alkohol, który preferował to szampan w Sylwestra lub na czyjeś urodziny.
Anja też nigdy nie piła. Zadziwiające, jak ta dziewczyna potrafi sobie poradzić. Myśli i mówi o sobie, że jest słaba, nie zdając sobie sprawy, że tak naprawdę jest bardzo silna; nie poddała się, nie wpadła w nałogi, wciąż jest zdolna do resocjalizacji. I zawsze potrafi znaleźć w kimś oparcie, zamiast szukać go w alkoholu…
Może coś tym razem się stało? Coś, co ją zdołowało, przygnębiło; a jego tam nie było. Nie było go, nie miała wsparcia… może poszła poszukać go gdzie indziej? Oby nie, nie wiadomo, jak mogłoby się to skończyć.
Rzeczywiście.
Anję zastał siedzącą w barze, wpatrującą się bez sensu w szklankę whisky.
- Anju…! – zawołał Vladimir od progu, przepychając się przez tłumy ludzi.
Odwróciła wzrok, patrząc się na niego trzeźwo. Najwyraźniej nie zdążyła jeszcze wziąć ani łyka. Co świadczyło, że mimo desperacji, ma bardzo silną wolę i potrafi skutecznie opierać się pokusom.
- Piłaś?
Pokręciła głową, odsuwając szklankę z obrzydzeniem. Westchnęła.
- Nie wiem, co ja sobie myślałam – odezwała się. – Przecież to świństwo w niczym mi nie pomoże. Tylko tego brakowało, żebym zaczęła szukać ratunku w whisky. Stoczyłabym się jak niegdyś Harri Olli.
Odepchnęła od siebie te myśli. Nigdy nie będzie podobna do Harriego. Nie jest taka jak on. Nie jest taka jak nikt inny. Jest sobą, chociaż wiele razy dałaby wszystko, żeby na chwilę stać się kimś innym. Choćby takim Prevcem z szufladą zamiast żuchwy… Pardon, już nie. Nawet on potrafił zrobić coś ze swoim problemem. Tylko ona nigdy nie umie.
- Silna dziewczynka – Vladimir stanął nad nią, obejmując ją. – Nie musisz szukać nie wiadomo gdzie. Masz jeszcze mnie, prawda?
Skinęła głową. Pozwoliła zamknąć się Vladiemu w ramionach. Pozwoliła roztoczyć nad sobą opiekę, której tak bardzo potrzebowała. Westchnęła znowu. Miała już powoli dość wszystkich wokół, depczących ją jak insekta. Zaczynała już powoli czuć się jak pasożyt albo jak pyłek kurzu, zalegający na środku dywanu w salonie.
- Miło jest wiedzieć, że nie wszyscy chcą cię zdeptać – odezwała się cicho. – Miło jest mieć przy sobie kogoś, kto podniesie z ziemi i postawi w bezpieczne miejsce albo będzie pilnował.
Vladimir uśmiechnął się. Lubił te jej nietypowe wypowiedzi, często w formie przenośni; czasem pozostawiała niedokończone myśli albo tylko milczała. Ale jej milczenie było bardziej wymowne niż najbardziej kwieciste wiersze. Potrafiła mówić bez poruszania ustami, najlepszym odzwierciedleniem jej uczuć były oczy. Zmieniały się, ilekroć zmieniał się jej humor; gdy była szczęśliwa – błyszczały jak dwie gwiazdy, a gdy wpadała w melancholię – szkliły się jak blask księżyca na tafli jeziora.
Teraz były matowe. Zupełnie matowe i tylko mały błysk w kąciku pokazywał, że skrywa w sobie głębokie uczucia. Nieprzeniknione.
Bez słowa wstała. Vladi chwycił ją za rękę i delikatnie pociągnął za sobą w kierunku wyjścia. Szli tak całą drogę; obawiała się, że spadnie, gdy tylko puści jego dłoń. Nie odzywała się ani słowem. Nie chciała powiedzieć czegoś, co wzbudziłoby kontrowersje. A takie w tej chwili były jej uczucia: sporne. Do tego stopnia, że nie potrafiła powiedzieć, co w ogóle czuje. Jednego była pewna: czuła się jakby nierealna. Abstrahując od tego, że zupełnie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Patrzyła tylko w rozproszeniu dookoła, przyglądając się czasem Vladimirowi. Udawał, że tego nie widzi, że na nią nie patrzy; gdy napotkała jego wzrok, odwracała głowę w inną stronę, poruszając niepewnie palcami dłoni.
Doszła pod swój pokój. Pusty pokój, nawet Sybilla się od niej odwróciła. Machialnie przekręciła klucz w zamku i weszła do środka. Zografski na krok jej nie odstępował. Zatrzymała się na środku pokoju.
Tak, miała wsparcie.
Oprócz Fannemela był jeszcze ktoś, na kogo mogła liczyć. Vladi był z nią, starał się jej pomóc. A ona wcale nie odrzuciła jego pomocnej dłoni. Wręcz przeciwnie; przygarnęła ją do siebie i trzymała tak, kurczowo, bojąc się wypuścić. Wypuścić i narazić ich obu na bolesny upadek. On ofiarował siebie i swoje poświęcenie, przyjęła go. Odrzuciła wszystkich innych dobrotliwych znajomych, ale jego nie. Doszła do wniosku, że nieprzypadkowo wybrała go sobie jako towarzysza; widocznie czuła, że może ją zrozumieć i być po prostu – ot tak, być z nią sobą.
I teraz też był. Stał i czekał cierpliwie, aż powie mu ‘dobranoc, do zobaczenia jutro’. Nie chciał wyjść, zanim nie usłyszy, że jest gotowa na chwilę samotności. Więc czekał.
A ona nie chciała pozwolić mu odejść. Nie chciała być sama, całkiem sama, myśląc o tym i dołując się jeszcze bardziej. Człowiek jest istotę społeczną, potrzebuje mieć kogoś przy sobie. A ona jest człowiekiem, ma ludzkie problemy i ludzkie potrzeby. A gdy on odejdzie, ona zostanie ze swoimi problemami całkiem sama. I gdy rano się obudzi, będzie musiała na nowo stawiać czoło światu i czekać na wieczór, aż ktoś znowu się przy niej pojawi. Dzielić życie na fragmenty; krótkie, urywane chwile szczęścia. Ona chce tego szczęścia. Teraz. Potem. Ale teraz przede wszystkim. Dzisiaj padło zbyt wiele słów, dzisiaj zbyt wiele się zdarzyło, żeby zostać z tym samemu. A jeśli kogoś potrzebowała i pragnęła to właśnie jego. Chciała, żeby był przy niej. Zależało jej. Bardzo.
Próbował powoli odejść, ale zacisnęła lekko palce, przytrzymując jego dłoń.
- Vladi – odezwała się cicho. - … Zostań.
- Zostań: na pięć minut?
- Zostań… na noc.
Nieco zaskoczony spojrzał na nią. Na jej twarzy widać było kalejdoskop uczuć, całą gamę kolorów; od czerwieni po granat. Ale jej oczy były tęskne. Jej oczy były błagalne. Nie wahał się.



Obudziło mnie światło dnia, padające na moją twarz.
Nie otworzyłam oczu. Nie chciałam jeszcze budzić się z przyjemnego ciepła. Czułam przy sobie Fannemela, przez to będąc szczęśliwą. Nie chciałam się budzić.
Miałam koszmarny sen. Zapewne rzucałam się w nocy, zawsze tak robię, ilekroć jestem wystraszona. A tym razem, na samo wspomnienie snu, przeszły mnie dreszcze. To było tak przerażające; straciłam Andersa, nie potrafiłam znowu go do siebie dopuścić, Sybilla się ode mnie odwróciła, zostałam całkiem sama… Nie, nie będę znowu tego opisywać od nowa. To już minęło.
Dobrze, że to był tylko sen. Dobrze, że jest przy mnie. Przy nim czuję się bezpieczna; z daleka od innych ludzi, od nieszczęść, razem przygotowani na kaprysy losu. I tak jest dobrze.
Uśmiechnęłam się lekko. Poczułam jak mnie obejmuje i przytula do siebie. Wyciągnęłam dłoń, chcąc poczochrać mu włosy.
Ale coś było nie tak. Z jego włosami; szukałam dłonią bujnej czupryny, jego dumy, zabawki do mierzwienia. Nie było jej. Zastanawiałam się, co się dzieje, Fannis prędzej oddałby którąś z kończyn niż te jego piękne kudły, w czym ujawniało się jego podobieństwo do swojego najlepszego kumpla.
Otworzyłam oczy.
Wrzask był odruchem warunkowym, nie miałam szans go powstrzymać. Przebiegł po mnie lodowaty prąd i zerwałam się z łóżka, drąc się wniebogłosy. Jeszcze nie docierało do mnie, co w ogóle się dzieje i dlaczego, do cholery, Fannemel zamienił się w Zografskiego???!
- Co się stało, Anju? – spytał Vladi, podnosząc się, wyrwany ze snu.
Nie mogłam odpowiedzieć. Moje serce wariowało, myślałam że wyskoczy mi z piersi, głowa nie nadążała, rozpaczliwie próbując znaleźć inne, alternatywne wytłumaczenie tej całej sytuacji.
- Skąd…? Ty…? Tu…? – zdołałam tylko wyjąkać, trzęsąc się jak liście na wietrze.
- Prosiłaś, żebym został – uśmiechnął się.
Mnie wcale nie było do śmiechu. Byłam przerażona. Wstrząśnięta. Nie wiedziałam, jak zareagować. Nie miałam pojęcia, co zrobić. Naprawdę byłam aż do tego stopnia zdesperowana, że przespałam się z własnym przyjacielem…? Dlaczego się na to zgodził? Czemu mnie nie powstrzymał? Jak to się w ogóle stało?
Nie, nie chcę wiedzieć. Boję się poznać prawdę, lepiej zachować domysły, nie psuć nadziei, że wszystko jeszcze nie jest najgorsze. Ale czy naprawdę zachowuję się jak pijany Fannemel? Jak Sklett? Jak Hilde? I wszyscy Norwegowie razem wzięci…? Jeśli rzeczywiście stało się to, co myślę to znaczy, że… jestem niewierna. Jestem złamana na trzeźwo tak jak Fannis po pijaku. I jeszcze wykorzystałam przyjaciela, który w dodatku nie oponował. Który w dodatku jest z tego zadowolony. Wszystko się wali, świat się wali…
- Chyba powinieneś już iść – odezwałam się niepewnie, zaskakując samą siebie spokojnym brzmieniem swojego głosu.
- Przecież dopiero, co się obudziliśmy – zauważył wesoło Zografski. – Nie ma pośpiechu.
- Proszę, idź już – powtórzyłam. – Idź już sobie.
Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Dlaczego? – spytał.
- To nie może być tak. Nie powinno cię tu być.
Spoważniał. Patrzył na mnie, starając się przejrzeć moje myśli, widziałam. Próbował zrozumieć, o co mi chodzi. Nie musiałam użyć zbędnych słów. Wyczytał z mojej twarzy wszystko, co chciałam mu powiedzieć.
- … Nie kochasz mnie.
- Nie, nie, nie kocham… - odszeptałam nerwowo, choć to nie było pytanie. – Nie w  t e n  sposób. Nie tak. Nie ty.
- … Więc to była pomyłka? – odezwał się głucho. – To była tylko zabawa? Przelotny romans na jedną noc?
- Nie, to nie miało być tak. Cholera, Vladi, jesteś… byłeś… hm… miałam cię za przyjaciela. Ja nie wiem…
- Ale tak było – przerwał mi, patrząc na mnie z bólem w oczach. – Cholera – powtórzył po mnie. – Cholera. Od tych chrzanionych wakacji miałem nadzieję, że w końcu zwrócisz na mnie uwagę… Do piekielnych wiatrów, wysyłałaś mi sprzeczne sygnały, Anju! Skąd miałem wiedzieć, że ty… Na pewno nie ma szans, żeby….?
 - Nie, Vladi, nie… Przykro mi.
Westchnął, wstał i ubrawszy się, stanął w drzwiach.
- Wczoraj naprawdę myślałem, że… coś między nami jest.
Spojrzał na mnie ostatni raz. Skrzywił się i wyszedł.
- Przepraszam, przykro mi… - wyszeptałam do pustki w drzwiach.
Upadłam na dywan, klęcząc. Poukładałam sobie wszystko i zapłakałam. Tak to ma być? Straciłam za jednym zamachem przyjaciółkę, przyjaciela i chłopaka. A trzy odjąć trzy daje… Zero. Jedno wielkie zero. Bez plusów i minusów. Każdy mój krok był błędny, każdy następny też będzie zły. A teraz… Zakończyłam szczęśliwe życie jednym wydarzeniem. Nieświadomym. I koniec.

              … Boziu, co ja narobiłam…?
             ***

         No dobra, możecie mnie zjechać, bo sobie na to zasłużyłam ;-;
Po pierwsze: nie wiem czemu tak długo zwlekałam z dodaniem tego rozdziału. Chyba dlatego że nie do końca mi się podobał - ba!, jest beznadziejny i zdaję sobie z tego sprawę.
Po drugie: odnosząc się do powyższego: przepraszam za tak prymitywną paplaninę; nie wiem co się stało z moją błyskotliwą do tej pory weną ;-;
Po trzecie: akcję porwania hoferowej krótkofalówki napisałam pięć minut przed dodaniem tego rozdziału, bo przypomniałam sobie takową prośbę i tak jakoś mnie tchnęło... ;)
Pozdrawiam!

5 komentarzy:

  1. Rozdział przeczytany wczoraj późno wieczorem, ale walka z moim laptopem już na starcie jest przegrana :) Dlaczego beznadziejny? Więcej wiary w siebie ♥
    Kochana, łamiesz mi serducho. A właściwie Vladiemu... No jak możesz? Jejku, nawet nie wiesz, jak mi go szkoda... :( Anja zachowała się w tym momencie cholerne głupio i egoistycznie. Nie rozumiem jej. Ludzkie uczucia, w szczególności przyjaciół, nie są zabawkami... Poczucie humoru Niemców, głównie Severina, mnie momentami przeraża xD
    Dużo weny i buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Zapraszam kochana na piątkę :**
      http://blue-flares.blogspot.com/2015/04/rozdzia-piaty.html

      Usuń
  2. Pierwszy raz od długiego jak rozbieg na mamucie czasu zostałam zdołowana przez... rozdział. Wspominałam na 100%, że wiele potrzeba, żeby wprowadzić mnie w skrajne uczucia podczas czytania, bo nie jestem tego typu osobą, co to roztkliwia się nad każdym lekko smutnym zdarzeniem. Ty mówisz prymitywne, ja mówię piękne. Porażające, jak bardzo potrafisz wczuć się w każdą sytuację. Jak od dzikich szaleństw potrafisz płynnie dojść do załamującej prawdy. Wyjątkowo dzisiaj zacznę od, ładnie mówiąc tyłka strony, czyli końca.
    ~ Motyw uduszenia stanikiem wydaje się coraz bardziej prawdopodobny, ale teraz dodatkowo dorzucając jeszcze bokserki Fannemela. Vladzieńku,skarbie, coś ty najlepszego zrobił? Trzęsienie ziemi w uczuciowej sekcji skocznego świata murowane. Jakiż tego Bułgara piorun strzelił, że nam zapałał uczuciem do Anji? Hello, pomyłka, ERROR. Miała być Sybilla-psycholka. Ajajajajaj świat staje na głowie.
    ~ Harri Olli, jak to stwierdził kiedyś jakiś genialny komentator, syn marnotrawny fińskich skoków. Dobrze, że chociaż Anja się opamiętała.
    ~ We Freundową i Neumayerowską łepetynę też coś chyba rąbnęło i to ostro, bo żeby takie niecenzuralne ploteczki sobie urządzać? I jeszcze, mało tego, napić się zachciało! Wszystko byłoby pięknie ładnie, ale gdzie indziej. Pod skocznią? Panowie, really? Myślałam, że Niemcy to chociaż mają ociupinkę rozumu, a tymczasem... Honor ratuje jedynie Wellingeusz, ale to i tak mało.
    ~ Całujący Stjernen? Nie mów, bo zaraz stracę laptopa w wyniku bliższego spotkania z zupą kalafiorową z obiadu.
    ~ Czyżby autorką napomkniętej prośby nie jestem przypadkiem ja? :D Raduje się serce, raduje się dusza, że nie odpuściłaś. Teraz niech drży cały FIS przed Norkami, bo kto ma krótkofalówkę ten ma władzę, a co za tym idzie...
    ~ "Na takiej skoczni to Fannemela pewnie nawet nie widać" - ja się dziwię, że wspomniany przypadek nie dostał jeszcze depresji, że tak go tym nieszczęsnym wzrostem dręczą. Chociaż może on tam widzi jakieś optymistyczne aspekty ów problemu? Na przykład, że mógłby zagrać w norweskiej wersji 'Hobbita'?
    ~ Cofając się wstecz do poprzedniego komentarza - niestety, nie było rozprawki, nad czym ubolewam strasznie, za to w nagrodę dali nam opowiadanie o paskudnym temacie. Może właśnie z tegoż powodu załamana napisałam tak gówniany jak na moje standardy komentarz (tak, jestem ambitna nie gorzej od wspomnianego gdzieś tam na górze Macieja K.). Spartoliłam, no. Moja samoopinia idzie w dół.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana ale teraz nam namieszałaś ;)
    Wszystkiego się mogłam spodziewać ale... Vladi... Zakochał się w... ANJI !
    Ojej biedna Sybilla, biedny Zografski i biedna Anja.
    Szczerze juz nie moge się doczekać powrotu Fannemela, choć wtedy sytuacja może stanąć w punkcie krytycznym :D
    Hah nareszcie wiemy co stało się krótkofalówka :P Ach boje się co jeszcze ci Norwegowie są w stanie wymyślić ?!
    Pogaduchy Niemców z tego co zauważyłam bardzo często kończą się kłopotami dużej rangi XP Jak oni mogą nasza Anje???
    Jejku jestem strasznie ciekawa jak wybrniesz z tych wszystkich kłopotów !
    Juz nie moge się doczekać kolejnego rozdziału dlatego życzę powrotu błyskotliwej weny <3 Buziollki ^.^

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana, zapraszam na szóstkę :**
    http://blue-flares.blogspot.com/2015/05/rozdzia-szosty.html

    PS. Cały czas czekam na nowość ^^

    OdpowiedzUsuń