7. When everything is perfect, someone has to appear.
Obudziłem się z uczuciem, że coś
mam. Coś nowego, bardzo wartościowego.
Anja leżała na moim ramieniu,
wgniatając mi się w obojczyk. To bolało. Ale w życiu nie poskarżyłbym się na
ten przyjemny ból.
Nie chciałem drgnąć, by jej nie
obudzić. Gdy spała, wyglądała na szczęśliwą. Gdzieś na jej ustach igrał
przelotny uśmiech, niekiedy ujawniając swoją obecność. Czasami dziewczyna
poruszała ręką lub głową, łaskocząc mnie włosami w szyję.
Leżałem, odwrócony na wznak, z
otwartymi oczami i uśmiechem na ustach. Długo czekałem, aż nadejdzie taka
chwila, gdy będę mógł powiedzieć, że Anja jest moja.
Tak, MOJA.
Jak cudownie to brzmiało.
Niech Hilde się schowa z tymi
swoimi gumami i komentarzami, żeby zabawić się w Skletta, mówiący, że nigdy nie
wydarzy się to, co się właśnie dzieje. Ciekawe, jak teraz wyjdzie z tego z
twarzą… Niech schowają się dziwki i inne takie lasencje, z którymi budziłem się
dotychczas.
MOJA ANJA.
Pogładziłem ją po dłoni. Długo
leżeliśmy bez słowa, czując szczęście, tak wyraźne, że jeszcze trochę i można
byłoby je ucieleśnić.
Ach, te podwójne znaczenia…
Ale… może coś w tym jest?
- Jak tam, Anju? – spytałem. –
Jest okay?
- Mhm…
Oparła się na łokciu i zbliżyła
do mojej twarzy. Pocałowała mnie w policzek. I w usta, wkładając w to odrobinę
namiętności. Widząc, że nie mam nic przeciwko, zrobiła się trochę śmielsza. Jedną
dłonią poczochrała mi włosy, a drugą oparła się o mój mostek. Moja ręka powędrowała
ku jej plecom…
Łup! Łup! Łup! Łup!
- ANKAAAA!!! – łup! – OTWÓRZ –
łup! – TE – łup! – CHOLERNE DRZWIIII!!! – rozległ się głośny wrzask i pukanie,
pardon, ł o m o t a n i e do drzwi pokoju.
Momentalnie czar chwili prysł.
Sybilla potrafi być natarczywa i
głośna.
- OTWIEEE(łup!), KURRR(łup!), BO
JEŚLI NIE TO OS(łup!)GAM, WYWARZĘ JE (łup!) NARTAMI TEGO PRZEKLĘTEGO-NIECHJAGODORWĘ-HILDEGO
!!! – darła się wniebogłosy, włączając w akcję walenia w drzwi wszystkie swoje
kończyny i chyba nawet całe ciało.
Łup!
Po ostatnim walnięciu drzwi
podejrzanie się zatrzęsły. Ale nic dziwnego. Wszystko trzęsło się od nieznośnie
głośnego wrzasku Sybilli. Ale uporczywe dobijanie się do pokoju ustało.
Zapanowała cisza.
- Chyba zrezygnowała – odezwała
się ostrożnie Anja, nasłuchując czy z korytarza nie dochodzą jakieś podejrzane
odgłosy.
- … O co chodzi? – słychać było
tylko pytanie ziewającego Velty. - … Co to za hałasy w środku nocy…? Jest
dopiero ósma…
Poza tym cisza. Jak makiem
zasiał.
Cisza przed burzą.
Anja wstała, żeby otworzyć
drzwi. Przekręciła zamek…
… i ledwo zdążyła odskoczyć
przed szarżującą masą, która wpadła do pokoju, jak stado słoni. A gdzie tam!
Nawet dwa takie stada nie zrobiłyby takiego harmideru.
Sybilla przegalopowała przez
pokój, nie potrafiąc się zatrzymać i wpadła na ścianę, łamiąc narty należące do
Hildego. Była czerwona jak burak ze zdenerwowania i dyszała głośno.
- Kurwa, Sybi, co ty
odpierdalasz?! – spytał Fannemel, patrząc na zwłoki nart.
- Ja?! – wydarła się Sybilla,
machając dziko nartami, kilka razy niebezpiecznie blisko głowy Andersa.
- No, przepraszam, z całym
szacunkiem! Ale to bynajmniej nie ja próbowałem staranować drzwi nartami!
– Ostrzegałam!
Sybilla zamachnęła się i z
rozpędu stłukła lampkę nocną na swojej szafce.
- O, witaj, dzielny husarze! –
zawołał z korytarza Hvala, przystając i zaglądając do pokoju. – W jakiej to
sprawie przypuściłaś atak frontalny na tych biednych dwóch cywili?
- Jeszcze jeden taki tekst i
przypuszczę atak frontalny na twoją mordę, to będzie jeszcze bardziej krzywa od
szuflady Prevca! – oznajmiła Sybilla, grożąc mu nartą podniesioną do góry.
Jaka zaśmiał się cicho i odszedł
w swoim kierunku, kręcąc głową z politowaniem.
Sybilla tymczasem wzięła parę
głębokich wdechów i uspokoiła się. Znaczy… względnie. Już nie miała nieopartej
potrzeby wbicia nart w głowę Fannemela. Zamknęła drzwi i stanęła na środku
pokoju, podrygując nerwowo.
- No to się nazywa beka! –
zawołała. – Czegoś takiego bym się nie spodziewała! Znaczy… nie żeby coś, ale
wiecie… i ten, przez wasze tere-fere musiałam spędzić noc w Bajkolandii, to
jest: w pokoju Krasnala i Roszpunki! I myślicie, że mi było tak miło jak wam
tutaj?!
- Sybi, uspokój się, usiądź i
ochłoń trochę – odezwała się Anja, usadawiając Sybillę na łóżku.
Ona jednak nie zwróciła na to
uwagi i mówiła dalej.
- No wyobraźcie sobie, że nie!
Bo ten cholerny Tom, niech-ja-go-gdzieś-przyuważę!, tak strasznie, okropnie
chrapał przez całą noc! Jak kołatka pokutnika! Oka się nie dało zmrużyć! Na
dodatek zostawiłam telefon tutaj pod poduszką i oczywiście nie udało mi się
napisać SMS’a na dzień dobry do Zogu, jak codziennie!
- I o to ci chodzi? – spytała
Anja. – Co mamy na to poradzić?
- Heeeh, na to już nic –
westchnęła Sybilla, ziewając. – Ale na przyszłość, jak będziecie chcieli zająć
pokój to dajcie cynka, żebym poszła przespać się na mieście…
- Ja po prostu miałam doła i
ten… jakoś tak wyszło. Jesteś na nas zła?
- Nie no skąd, spędziłam wręcz
upojne chwile! – mruknęła z ironią. – Powiem tak: nie mam nic do was i do tego,
że jesteście razem szczęśliwi. Ale nie moim kosztem!
- Tobie brakuje faceta – wtrącił
w końcu Fannemel. – A jak nie, to przynajmniej porządnego psychiatry. A teraz
idź się trochę ogarnij, najlepiej jakichś ziółek się napij, czy czegoś. Tylko
nie pomyl melasy z marihuaną…
- Tylko kawa może mnie teraz
uratować! – zawołała Sybilla. – Ale faktycznie, przyda się coś na uspokojenie,
bo jak nie to poduszę wszystkich przeklętych Norków, zaczynając od Hildeły, a
dla was przygotuję długą i wymyślną śmierć! – dorzuciła z nutą wesołości. –
Dobra, dam wam na razie spokój, ale jak wrócę, ma tu być porządek… znaczy, nie
gadamy o lampie i ścianie, tak?
Wyszła z pokoju, nie potrafiąc
się jednak opanować, by nie trzasnąć drzwiami.
Fannemel wziął walnięte na
krzesło spodnie z koszulką i zaczął się ubierać.
- Musisz już iść? – spytałam
smuto, zarzucając mu od tyłu ręce na szyję.
- Naprawdę nie chcę się narażać
niewyspanej Sybi – odparł Anders na wpół żartem, na wpół serio. – Jest wtedy
bardziej niebezpieczna niż Sklett prowadzący pojazd osobowy. Nie, Anju, nie
mogę na razie zostać dłużej. Alex by mnie zabił, jeśli Sybi by go nie
uprzedziła, a ja przecież nie mogę umrzeć. Obiecałem w końcu, że będę z tobą –
przechylił głowę do tyłu z nadzieją na całusa.
Nie mogłam mu odmówić.
Miał rację. Trzeba nad tym
wszystkim przejść do porządku dziennego.
Choć inaczej niż dotychczas.
Fannemel wyszedł. Idąc
korytarzem, odwrócił się jeszcze. Pomachałam mu i posłałam za nim całuska.
Życie jednak jest piękne.
Cały strach, który wczoraj nękał
mnie nie do zniesienia zniknął, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Zostało tylko szczęście i nadzieja. Nadzieja, że szczęście nigdy się nie
skończy. Szczęście, które objawia się w gestach, słowach, spojrzeniach i ciszy.
We wszystkim. Tak jak w nocy. I wczorajszego wieczoru, bez którego nie byłoby
tej nocy. Ani dnia po tej nocy, ani nocy po dniu po tej nocy…
Fannemel. Fannis. Mój Fannis.
Ciepło tych słów ogarnęło cały
mój niewielki organizm i duszę.
Tak, mój Fannis. A ja jego.
Chyłkiem przemykałem do pokoju,
nie chcąc zostać zauważonym przez Sybillę lub Alexa, lub tym bardziej na nich
wpaść.
No i masz, Fannis. Nie żyjesz.
Miałem nadzieję, że uda mi się
umknąć przed słynnym gniewem Sybilli. A słynnym dlatego, że kiedyś dziewczyna
pobiła Evensena za grzebanie w jej walizce i narysowanie na niej wściekle
zielonym sprayem… nieważne czego. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego to robił, ale
podobno chodziło o jakiś zakład z Romørenem.
W każdym razie Johan trafił na SOR z rozwalonym nosem i wykręconą ręką. Albo
chociażby ta sztandarowa historia ze Sklettem w Zakopcu… Sybilla była naprawdę
silna. Nic więc dziwnego, że w obecnej chwili wolałem jej unikać.
Tchórz, baby się boi…
Tak baby, ale należy pamiętać,
że to agresywna baba. Ciekawe, czy kiedykolwiek robiła sobie testy na
wściekliznę, albo chorobę szalonych krów, (bo istnieje coś takiego, i wbrew pozorom
nie ma nic wspólnego z Diethartem), bo na pewno by jej to nie zaszkodziło.
Wszedłem do pokoju i ku braku
zdziwienia zastałem w środku Hilde, Jacobsena i Skletta.
- No, jesteś wreszcie Fannis! –
zawołał Hilde na mój widok. – Zaczynaliśmy się martwić. Długo cię nie było.
- Całą noc – podkreślił Sklett,
uśmiechając się demonicznie.
Wiadomo, Vegardowi zawsze jedno
chodzi po głowie.
- Straszne współczucie, Fannis -
uśmiechnął się Hilde.
- Tak wiem, unikam Sybi. Też się
jej boję.
Reszta jakoś tak dziwnie po
sobie popatrzyła.
- A tam, Sybilla! Sybi to teraz
małe piwo! – zawołał Hilde. – Masz zdrowo przesrane. U papy Alexa. Zdaje mi
się, że będzie miał ochotę na tatar z krasnala.
- Hilde, chyba nie pomagasz… -
zauważył delikatnie Jacobsen.
- Chłop powinien wiedzieć na
czym stoi! – Hilde całkowicie go zignorował i mówił dalej do mnie. – Alex cię
zabije. Tak sobie zdezerterowałeś z konkursu i przespałeś się ze świeżo
upieczoną psycholożką!
- Skąd wiesz? – spytałem.
Pytanie na poziomie imbecylności ponad wszelkie normy. Poziom IQ jak
śpiącego Żółwia.
- No błagam cię, Fannis! –
westchnął Sklett z politowaniem. – Żebym to ja
t o b i e musiał tłumaczyć…? Co
innego można robić z dziewczyną, całą noc, w sypialni zamkniętej na klucz?
Na przykład leżeć i rozmawiać,
lub milczeć, być wsparciem… dużo rzeczy. Ale ograniczony mózg Vegarda, pod
pojęciem „noc z dziewczyną” ma tylko jedna definicję. I wytłumacz tu coś
takiemu prymitywowi.
- No… na przykład leżeć sobie w
spokoju – odparłem, wiedząc, że i tak go nie przekonam. Mimo całej
ograniczoności Skletta, był przecież ekspertem w tej dziedzinie, podobnie zresztą
jak i ja. Ale ja, nie zważając na to, że wychodzę na hipokrytę, próbowałem do
końca wpoić mu do łba pewne, zupełnie nienorweskie prawdy. – Ale z ciebie
penis!
No ładnie, Fannis, pogrążasz się jeszcze bardziej.
- Ale z ciebie hipokryta! –
odparował uchahany Sklett.
- A chociaż warto było? – spytał
Jacobsen.
Mimowolnie się uśmiechnąłem.
I co ty wyrabiasz, patafianie? Najpierw próbujesz wytłumaczyć
Sklettowi, że do niczego nie doszło, co swoją drogą odrobinę mija się z prawdą,
a potem szczerzysz zęby jak lama.
Sklett i Hilde pokiwali głowami,
podnosząc w górę kąciki ust. Jacobsen poszedł za ich przykładem. Zdrajca.
- Na twoim miejscu, Hilde –
odezwałem się, chcąc zmienić temat – raczej zainteresowałbym się nartami.
- Co?! – wrzasnął Tom, zrywając
się z łóżka.
- Chodzi mi o te z autografem
Małysza. Bo wiesz, Sybilla zrobiła z nich sobie taran i chcąc wywarzyć drzwi do
pokoju, wpieprzyła się z nimi prosto na ścianę.
-
AAARRRRRRGGGGGGHHHHHTTTTTTRRRRUUUMMMMPPPPFFFF!!! – ryknął Hilde i wyleciał z
pokoju.
Wrócił po chwili, niosąc
szczątki swoich ulubionych nart i mrucząc cos pod nosem. Założę się, że
modlitwę pogrzebową… Zaczął się zachowywać jak dureń; przytulał te swoje deski
śmierdzące naftą, głaskał je i pieścił, skomląc przy tym jak zbity pies.
I to ma być mój BFF?
- Jest Fannis? – do pokoju
wszedł Velta, jak zwykle w żółwiowym tempie zauważając moją obecność. – Wiesz,
Alex cię woła do… - przeniósł wzrok na wyjącego Hilde.
- Nie przeszkadzaj mu – odezwał
się Jacobsen. – Wpadł w depresję.
- Właśnie widzę… dobra, Fannis,
jest sprawa do ciebie – Velta porzucił slow-tempo mówienia. – Alex cię woła,
chyba jest nieźle wytrącony z równowagi. Mam przeczucie, że nie wyniknie z tego
nic dobrego…
Super, sam się tego domyśliłem.
Po cholerę to powiedziałeś, Velta?!
Jego przeczucia bardzo często
się sprawdzały. Czasami przechodziły nawet jego najśmielsze oczekiwania. Na
przykład parę lat temu przeczuwał wypadek Hildeły, co Tom nadal skrycie ma mu
za złe, twierdząc, że gdyby Żółw nie powiedział tego na głos, to wypadku wcale
by nie było. Podobnie było w przypadku Jacobsena. Biedny Rune, gdy tylko
zaczyna zdanie od „mam przeczucie”, od razu zostaje zakneblowany pierwszym
lepszym przedmiotem.
- Powodzenia! – Hilde,
zapomniawszy na chwilę o strasznej tragedii, która go dotknęła, klepnął mnie w
plecy. – Załatwimy ci piękną trumnę. I nie martw się o Anję, Sklett się nią
zaopiekuje…
Gdyby spojrzenie mogło zabijać,
Hilde byłby już zimnym trupem.
Zresztą ja zaraz sam będę zimnym
trupem, więc o czym tu mówić.
Stanąłem pod drzwiami zimnego,
bezdusznego, bezlitosnego trenera, cały spięty ze strachu. Zaraz będę musiał
wejść do tej kostnicy.
- W imię Ojca! – przeżegnałem
się i wszedłem do środka.
- Andersie Fannemel – dobijający
głos Stöckla już na wstępie przygniótł mnie jak wielka kula ołowiu.
Nie lubię jak tak mówi. To
oznacza poważne kłopoty. Nigdy nie zwraca się do nas po imieniu i nazwisku, w
dodatku bezsensownie operując wołaczami.
Żegnaj Anju, to dla ciebie umieram.
- Może zechciałbyś, w swej
łaskawości, wytłumaczyć mi… co to miało znaczyć do jasnej cholery?!
- Uczucie – odparłem
lakonicznie, żywiąc płonną nadzieję, że im mniej będę mówił, tym dla mnie
będzie lepiej.
Czy mówiąc o torturach i śmierci można użyć słowa: lepiej?
- Uczucie – powtórzył trener
głosem przesiąkniętym ironią.
Au, zabolało!
- I ty to mówisz? Ty? Ty i
poważne uczucie? Skrajnie niemożliwe, nie sądzisz? Poza tym pomyśl, ile w
poprzednim sezonie włożyłeś wysiłku, żeby być w takiej formie, w jakiej obecnie
jesteś? Pomyśl o swojej karierze, o przyszłości, o życiu! Chcesz to wszystko
zmarnować dla uczucia?
Czy wspomniałem kiedyś, że Alex
wydaje mi się nieraz pozbawionym jakichkolwiek, oprócz złości, ludzkich uczuć
cyborgiem? Nie? To przepraszam, wspominam teraz.
Ale póki co, chyba spartańskie
odpowiedzi typu „tak”, „nie”, „yhy” i jakieś pojedyncze słowa nie wystarczą,
żeby przekonać Stöckla. Było
się kiedyś przyłożyć do nauk literackich… No nic, trzeba wymyślić jakąś
filozoficzną wypowiedź.
- Przyszłość… - postanowiłem obrać to słowo za kluczowe. – Ja
tam jakoś inaczej widzę przyszłość. Jak będę stary i zgrzybiały, i przestanę
skakać, to nie chciałbym zostać sam. Jakoś z Romørenem nie miałeś problemu! To tylko
sport.
- To także sposób na życie – zauważył trener. – A przy tym
daje mnóstwo satysfakcji i można dzięki temu zajść na sam szczyt. I ty jesteś w
stanie to zrobić. Ale co? Ty wolisz zmarnować lata pracy, poświęceń, wyrzeczeń
i morderczych treningów! Jesteś rozproszony, zawalasz skoki, uciekasz z
konkursów, a kończy się na tym, że Sybilla, po nocy przespanej w twoim pokoju,
łamie narty bogu ducha winnemu Hilde. Naprawdę
tak chcesz? Nagle? Bo jakaś dziewczyna zawróciła ci w głowie?
- A tak! Właśnie tak! – rozmowa zaczęła przybierać na
emocjach i decybelach.
Wdech – wydech,
Fannis.
Jasne. Już jestem spokojny. Jak jasna cholera!
- Tak w ogóle to zastanawiam się, czy nie rozwiązać jej
umowy! – rzucił Stöckl gniewnie. – Zatrudniłem ją głównie ze względu na twoje
prośby, ale nie takich rezultatów oczekiwałem.
- Proszę bardzo! Jak tak to moją od razu też możesz! Nie chcę
zrezygnować ze skakania, ale jeśli postawisz mnie przed takim wyborem to
wybiorę to, co jest dla mnie najważniejsze. Wybiorę Anję, jest warta tego, a
nawet więcej! I wiesz, co? Czasami
zazwyczaj
zachowujesz się tak, jakby nigdy na nikim ci nie zależało!
Jakbyś nie miał w życiu żadnych wyższych wartości! A skoro tak, to może czas to
zmienić i zrozumieć drugiego człowieka!
Po tych słowach z własnej
inicjatywy (żebym za to nie spłonął w
czeluściach Hadesu-pokoju Alexa) zakończyłem rozmowę i wyszedłem, nadzwyczaj
subtelnie trzaskając drzwiami i zostawiając trenera z tematem do rozmyślań.
Oczywiście doskonale zdawałem sobie sprawę, że moje zachowanie było buntownicze
i aroganckie, ale to już problem Alexa. Niech zrozumie wreszcie, że oprócz
skoków istnieje takie pojęcie jak „życie prywatne”.
- Fannis, zaczekaj! – zawołał za
mną Stöckl.
Odwróciłem się.
STOP. Czy on właśnie powiedział „Fannis”?
- Może i masz trochę racji, nie
przeczę –odezwał się, usilnie próbując ukryć zażenowanie. – Być może byłem
trochę zbyt surowy… To dobrze, że się… zmieniłeś.
WTF?! Jaja sobie ze mnie robi, czy co?
- Ja cię nawet trochę rozumiem.
Wow. Wielkie WOW. Podwójne wielkie WOW.
- Także ten… tym razem wyjątkowo
ci wybaczę, ale jeśli kiedyś dostanę podobną, lub gorszą skargę na was, to ulgi
nie będzie, pamiętaj o tym.
Gapiłem się na niego z otwartą
paszczą.
- No idź, zanim się rozmyślę.
Zaskoczony nagłą zmianą w
cynicznym zwykle zachowaniu trenera, odmaszerowałem do swojego pokoju. W środku
był już tylko Hilde i Sklett, jako dwójka najbardziej zainteresowanych tematem.
- Jednak żyjesz… - Hilde udał
zmartwionego. – A szkoda, bo Sklett już suszył sobie łapki… Ale wiesz o tym, że
drugi Vegard też leci na twoją dziewczynę? Sam mi to powiedział wczoraj
wieczorem, że nie może sobie wybaczyć, że nie zdobył jej jako pierwszy…
Spokojnie, Fannis, powstrzymaj się. Wcale nie musisz rzucić się na
Roszpunę i wykręcić mu karku.
- Jak udało ci się udobruchać
Alexa? – spytał Sklett z niedowierzaniem. – Nie wyobrażam sobie, jak bardzo
musiałeś się ukorzyć…
- W sumie to wcale.
Nawrzeszczałem na niego… - podrapałem się po karku.
- Nie…
-
Hehehe, wyobrażam sobie! – zaśmiał się Hilde, zamykając ostentacyjnie oczy i
uśmiechając się pełną gębą.
Naprawdę miałem ochotę go
udusić, ale niejednokrotnie był moim jedynym towarzyszem niedoli, więc
postanowiłem mu odpuścić. Co wcale nie znaczy, że mu wybaczę. Nie, za ten tekst
o Vegardach, polujących na Anję.
Rzygam.
Do pokoju Fannemela i Hildego,
gdzie na drzwiach, oprócz numeru 95, wisiał wielki, kolorowy plakat
„Bajkolandia” ozdobiony w tęczę, gwiazdki, kwiatki i serduszka, zwaliła się
duża część ekipy na rozgrywkę pokera. Czasami grywali na pieniądze, ale najczęściej,
jak to na Norwegów przystało, w rozbieranego. Wygrywał jak zwykle Jacobsen,
mając nadzwyczajne szczęście do kart. Tym zaś, który pozbył się najwięcej
części swojej garderoby i siedział prawie nago na podłodze był Sklett.
Najwyraźniej jednak nie przeszkadzał mu fakt, że do obstawienia miał jeszcze
tylko niebieskie bokserki z napisem „Jingle bells” i grał nadal. Czasami
puszczał diabelskie oczko do Anji, dając do zrozumienia, że bardzo chętnie
przegra następną rundę. Wtedy zaś Anja, bądź gdy zauważył Vegarda Fannemel,
ciskali w niego chrupkami z paczki Swensena. Vegard zazdrośnie chował paczkę
Lays’ów (Bóg wie jakim cudem, żeby przeszmuglować ją pod czujnym okiem trenera)
za siebie, wciąż obrażony, że Anja wolała usiąść na kolanach Krasnala, niż na oferowanym
przez Swensena krześle.
Anja myślała.
Swensen zazdrościł.
Fannemel triumfował.
Jego ubrania też w znacznej
części leżały na podłodze. Poza tym Anders miał pewność, że przegra następną
rozgrywkę. Kicha. Hilde będzie uchahany. A tylko jedna rzecz jest gorsza od
uchahanego Hilde. Uchahany Sklett… lub wściekła, niewyspana Sybilla.
Czyli w sumie to dwie rzeczy.
Zapach serowo-cebulowy unosił
się po całym pokoju, sprawiając, że głodny Atle skusił się do ukradkowego
podjadania Swensenowych chipsów.
Do konkursu drużynowego zostały
trzy godziny. Zbyt mało czasu, żeby któryś z Norwegów zdążył rozebrać się
całkowicie. No chyba, że Sklett, ale on się nie liczy.
Hilde, Velta i Bardal mieli
jeszcze mniej czasu. Oni mieli reprezentować Norge-Team podczas konkursu.
Nieznany był czwarty reprezentant, pierwotnie miał być nim Fannemel, ale Stöckl
nie wiedział, co zrobić z „tym nieszczęśnikiem”, na którego nie wiadomo w końcu
było, czy można polegać.
- Ha! Wygrałem! … to znaczy:
przegrałem! – zawołał triumfalnie Sklett, wystrzelając w górę jak z procy,
rozsypując przy tym karty po całym pokoju.
Nie zdążył się jednak rozebrać.
Bo nagle przez pokój przeszarżowała wściekła Sybilla, ciskając jakimś bliżej
nieokreślonym przedmiotem i przypadkiem trafiając do paczki Lays’ów.
- No dobra, gnojki! – zawołała.
– Przyznać się, który to zawiesił na klamce od naszego pokoju odświeżacz
powietrza pod postacią całkowicie przepoconych, cuchnących skarpet, a udupię
sukinsyna!
Sklett oparł się o ścianę i
zaniósł się śmiechem. Ale szybko przestał, bo musiał uciekać przed Sybillą,
która rzuciła się na niego ze szczotką do kibla. Należy może dodać, że szczotkę
zapożyczyła z pokoju Bardala, który wczoraj degustował kulinarne przysmaki z
jakiejś chińskiej knajpy.
Vegard z panicznym wrzaskiem, od
którego umarli chyba powstali z grobów, pognał w kierunku wyjścia, a za nim
Sybilla, wymachując szczotką. Wyglądało to dość komicznie, zwłaszcza, że
Vegard, biegnąc w samych swych niebieskich bokserkach, zgubił po drodze oba
kapcie. Bez skarpetek.
Hilde wyjął skarpety Skletta z
paczki chipsów, czy może teraz; paczki po chipsach. Przysunął je do twarzy,
pociągnął nosem i natychmiast tego pożałował, bo ciskając skarpetki prosto w
Fannemela, zawołał:
- O ja pierdolę! Ten to ma
dopiero organizm! Jak można z nim wytrzymać w pokoju?! Jak można się do tego
przyzwyczaić?!
- Nie można – mruknął Velta,
będąc właśnie tym pechowcem, który musiał dzielić kwaterę ze Sklettem,
trzymającym pod łóżkiem tysiące takich bomb gazowych.
Fannemel wyrzucił cuchnące
skarpety, nasączone naturalnym gazem bojowym, przez okno, trafiając prosto w
wychodzącego Prevca i zajął się zabawą włosami Anji, a to z kolei zajęcie
pochłonęło całą jego uwagę, także nawet nie zauważył, jak wszyscy wyszli do
hallu, chcąc podziwiać widowisko. A było na co patrzyć.
- Wolę tak – odezwała się Anja.
- To znaczy jak?
- To znaczy z tobą.
- Przecież cały czas jesteś ze
mną – przekomarzał się Anders.
- Ale ja wolę t y l k o
z tobą.
Dziewczyna uśmiechnęła się
delikatnie i schowała głowę w najbezpieczniejszym miejscu na świecie; gdzieś
między brodą a mostkiem Fannemela.
Chyba do tego zostały stworzone mostki i
brody: żeby można było między nimi ukryć głowę. Bo nie znajdzie się bardziej
odpowiedniego miejsca na głowę niż pomiędzy brodą, a mostkiem. Ale jedna głowa
ma przypisane tylko jedno takie miejsce. Bo chociaż bród i mostków jest kilka
miliardów, to do jednej głowy pasuje tylko jedna para. Trochę tak jak z
puzzlami; w pudełku jest wiele elementów, ale w konkretne miejsce pasuje tylko
ten jeden jedyny. Anja właśnie czuła, że odnalazła swoje miejsce wśród
wieloczęściowej układanki. Anders przytulił ją do siebie. Zaczęła nucić pod
nosem jakąś cichą melodyjkę; kilka powtarzających się dźwięków. Nie
potrzebowała do szczęścia niczego więcej.
- A dlaczego, tak w ogóle,
Sybilla nienawidzi Skletta? – odezwała się nagle po jakimś czasie.
- To raczej on nienawidzi
Sybilli. I, szczerze, nie dziwię się jełopowi.
- Ale dlaczego? Odkąd tu jestem,
cały czas toczą ze sobą jakieś wojny. To tak dla żartu czy jak?
- A kij tam wie, co im teraz łazi
po głowie! … Naprawdę chcesz znać szczegóły z życia prywatnego Vegarda Haukoe
Skletta? … Taaa – Fannemel podrapał się po głowie, poprawiając efekty specjalne
swojej fryzury, znajdującej się wiecznie w artystycznym nieładzie. – Widzisz, Sybi
to mimo wszystko niezła laska… Nie patrz tak na mnie, ja tylko stwierdzam
fakty… Na początku znajomości Sklecio próbował ją poderwać, ale że jest
skończonym idiotą, źle się do tego zabrał i wszystko spier… schrzanił. Podłożył
jej nogę jak szła z nartami i się wyrypała. Ale Sybi, jak pewnie zdążyłaś się
domyślić, odpłaciła mu pięknym za nadobne: tak mu przypier…niczyła w splot
słoneczny, że przez tydzień nie mógł przelecieć żadnej laseczki. Przypadkiem
akurat następnego wieczoru była najzajebiściejsza impreza roku w MO. No i Vegie
skończył jako seksualny abstynent, jeśli
tak mogę to nazwać. Ale poprzysiągł zemstę i od tego czasu nienawidzą się
nawzajem. Do tego stopnia, że ledwo mogą tolerować swoją obecność, nie skacząc
sobie do gardziołków.
- Gruba sprawa… - mruknęła Anja.
- … A ty jak się bawiłeś?
- Co?
- No, na tej imprezie.
- Ach… - Anders przypomniał sobie
pewien pamiętny poranek po pewnej niepamiętnej nocy w Zakopanem, kiedy to
obudził się pod stołem z Hildełą i trzema panienkami. – Wlazłem na stół i
wymiatałem do polskiej disco-pompy. Potem włączyli austriacki folk, którego nie
lubię… Ale są rzeczy gorsze od austriackiego folku, na przykład ruskie techno…
A potem, niestety, chyba urwał mi się film.
- Aha… - Anja przekrzywiła głowę,
patrząc na niego z zaciekawieniem. - … O czym ty myślisz, tańcząc na stole?
- O tym – Fannis objął ją
mocniej, przyciągając do siebie i pocałował w szyję. Odwróciła się tak, że
zetknęli się ustami.
- Hej, Anja, co za masakra…! – do
pokoju bez uprzedzenia wpadł Swensen.
Dziewczyna gwałtownie się
zaczerwieniła i zawstydzona odwróciła głowę w bok. Vegard kontynuował
sensacyjną opowieść.
- Sybilla natarła Sklettowi twarz
szczotką od Bardalowego WC-ta! Kwiczał jak ubijana świnia! A Pero szuka taśmy
klejącej, żeby zrobić Vegiemu knebla z jego własnej skarpety! Żałujcie, że nie
widzieliście Sybi w akcji! Ubaw po pachy i wyżej! Sklett spierniczył do schowka
na miotły i się zatrzasnął. Alex z Alexem próbują teraz otworzyć i go
wyciągnąć… Także lecę, bo ominie mnie widowisko! Hehehe, ja nie mogę…! –
zawołał Swensen na wychodnym, zapominając jak zwykle o zamknięciu drzwi.
Wspomniałem już o tym, że nie
znoszę Swensena?
Ten gość po prostu działa mi na
nerwy. Bo nie dość, że kumpluje się z Diethartem (no błagam! Jak można
przyjaźnić się kimś, kto myje końskie zęby pastą o smaku cynamonowym?!) to
jeszcze zawsze pojawia się w najmniej odpowiednim momencie. Teraz akurat musiał
zepsuć dobrze zapowiadającą się chwilę. Po postawie Anji wywnioskowałem, że
dalszej części nie będzie.
Za to był Stjernen, który latał
od pokoju do pokoju i zwoływał wszystkich niezwłocznie na pilną zbiórkę przed
pokojem Stöckla. Zbiórkę o nazwie: „macie-przerąbane-a-jeśli-nie-przyjdziecie-to-będziecie-mieli-jeszcze-gorzej”.
Chyba, że chodziło o tę drugą,
którą Hilde nazywał kabaretem pod tytułem: „Norkowie, niesubordynacja i
zawieszenie”.
Doprawdy, sam nie wiem, która
byłaby gorsza. Osobiście… to dla mnie chyba ta druga. Miałem nadzieję, że Alex
do tej pory przestał się na mnie boczyć. W przeciwnym razie… oops… może nie być przeciwnego razu.
Będzie tylko podzielone. Zdania podzielone: kto jest za tym, żeby udupić
Krasnala za wszystkie jego dotychczasowe przewinienia, i kto jest temu
przeciwny. Niedopsze.
Takie zebrania mają tylko jedną
zasadę, prawo dżungli: PRZETRWA NAJSILNIEJSZY. A kto jest w naszej kadrze
najsilniejszy? Pan trener ze swoim autorytetem.
Bo
Sybilla się nie liczy, prawda…?
***
Jest kolejny, są Norwegowie ^^
Dziękuję Wam, kochani, za tak konstruktywną krytykę ;) każdy lubi co lubi :D
Dzisiaj krótko, bo czas nagli.
Pozdrawiam :*