poniedziałek, 9 lutego 2015

2. Each dilemma brings a lot of problems if I am not able to make a good choice.




               No. Wreszcie jakiś konkret.
               Miałam tę pracę. Co prawda za gówniane pieniądze, ale zawsze coś.
               Jedyny dylemat to pracować na dzień, czy na noc? Nie wiedziałam. Niby wszystko mi pasowało, ale nie mogłam się zdecydować.
               A jeśli nie zrobię tego do dwóch godzin będę musiała je odpracować. Nie wiem po co, ale widocznie tak musi być. Ludzie, a zwłaszcza pracodawcy, są mistrzami w wymyślaniu bezsensownych warunków.
               Odpracuję, bo nie dam rady się zdecydować. Niech już tam w fabryce zdecydują za mnie.
               Staruszka tylko kiwała głową nad moją decyzją. Czy może raczej jej brakiem.
               Gdyby powiedziała coś w stylu: „Nigdy nie zostawiaj decyzji na potem, bo nie wiesz, co w tym czasie może się wydarzyć”, wyśmiałabym ją.

               Nie wiedząc jak wielką miała rację.




               Andersowie jeszcze spali, gdy obudziła ich głośna muzyka.
               - Kurwa, Hilde, pojebało cię?! – Fannemel aż podskoczył na sofie.
               - Nie. Ja tylko was budzę. Jest już prawie południe – odparł Hilde z niewinną miną.
               No tak.
               Żaden z nich nie przypuszczał, że noc w takim ustronnym miejscu zleci tak szybko.
               A już na pewno Fannemelowi nie przyszłoby do głowy, że tej nocy przyśni mu się ta dziewczyna, która wczoraj za nimi szła.
               W jego śnie, Anders spieszył się na skocznię, ale stanął na rozwidleniu dróg, nie wiedząc, w którą stronę skręcić. Zamknął oczy i kierując się intuicją obrał prawą drogę. Dotarł do ślepego zaułku, w którym stała o n a.
               A wczoraj wyglądała na jakąś załamaną. Na osobę w dołku życiowym.
               Była przygarbiona, co jest typowe dla przygnębionych osób i marszczyła się z gniewu, gdy wzrokiem napotkała skoczków.
               Ciekawe dlaczego ten gniew był w niej obecny?
               Z niezrozumiałych powodów Fannemela dręczyła ta myśl.
               Pomyślał, że musi przestać się nad tym zastanawiać.
               Bo im bardziej się zastanawiasz – tym bardziej cię to wciąga, a im bardziej cię wciąga – tym bardziej się nad tym zastanawiasz.
               To się nazywa błędne koło.
               Nikt nie chciałby znaleźć się w jego środku.
               A Fannemel nie był wyjątkiem.
               Pomyślał, że pewnie nigdy nie dane mu będzie poznać bliżej tej ciekawej dziewczyny.
               Przecież są miliony innych, z których mógłby mieć każdą, prawda?
               Postanowił o niej zapomnieć.

               Gdyby to było takie proste…




               No i nie udało mi się.
               Miałam całe dwie godziny do namysłu, ale nie potrafiłam podjąć decyzji. To takie głupie: mam tylko dwie opcje, z których każda pasowałaby mi, a i tak nie umiem dokonać wyboru.
               No nic, musiałam teraz odpracować za swoje niezdecydowanie.
               Praca w fabryce, wydawało mi się, będzie łatwa.
               Równie dobrze mogłam paradować na golasa po głównej ulicy Lillehammer… albo po przepełnionej skoczni, słyszałam kiedyś o takim wypadku…
               Zacznijmy od tego, że cały czas trzeba stać przy maszynie.
               To po pierwsze.
               Po drugie: maszyny robią straszny huk.
               Po trzecie: są niebezpieczne.
               Przekonałam się o tym na własnej skórze.
               Po godzinie pracy miałam całe poharatane dłonie, a wielkie, obracające się koło zębate nabiło mi guza wielkości śliwki.
               No dobra, przesadziłam: winogrona.
               Nie wiedziałam, jak długo uda mi się tutaj wytrzymać, skoro wymiękałam po już półtorej godziny.
               Nie tak wyobrażałam sobie swoje przyszłe życie.




                Na polu sypał śnieg, ale w domku, w którym przebywali Norwegowie było ciepło i przyjemnie. Trzej skoczkowie siedzieli na sofie i grali w karty.
               - Ale śnieżyca! – zauważył Hilde. - Musi być cholernie zimno… No dobra: trzy siódemki, dama, król i as daje w sumie równiutkie 51 – oznajmił kładąc karty na stół. – Fannis, teraz ty.
               Tamten nie reagował.
               Siedział zamyślony i gapił się w okno.
               Na polu szalała zawierucha, śnieg padał tak gęsto, że trudno było cokolwiek zobaczyć. Na pewno było ze 30˚ na minusie.
               … Ciekawe co z tę dziewczyną?
               Czy ona też siedzi sobie w cieplutkim domku z kimś do towarzystwa, czy…
               - Ziemia do Krasnala! – Fannemel poczuł klepnięcie Hildego. – Twoja kolej.
               Anders wyłożył karty na stół z nieobecną miną.



               Znowu się złamałem.
               A przecież obiecałem sobie, że nie będę o niej myślał. Muszę koniecznie popracować nad swoją siłą woli, bo jest do dupy. Zupełnie jak wiatr w Harrachovie.
               Wmawiałem sobie, że nic nie obchodzi mnie ta dziewczyna ani to, co jest z nią związane. Ale im bardziej tak mówiłem, tym bardziej czułem, że to nieprawda. Nie można okłamywać samego siebie. A prawda jest taka, że nie mogę przestać o niej myśleć.
               Bo chociaż widać było, że cierpi i wrogim spojrzeniem stara się odepchnąć tych, którzy chcą jej pomóc, to gdzieś głęboko w jej oczach zauważyłem, że ona tej pomocy potrzebuje.
               I naprawdę mnie zaintrygowała.
               Dziewczyna, która jeszcze nie wie, że kogoś potrzebuje.




               W Lillehammer bywało zimno, nawet bardzo. Ale takiej zawiei śnieżnej nigdy nie pamiętałam. I nigdy jej nie zapomnę.
               Po dwóch godzinach wyszłam z fabryki z nadzieją, że odetchną sobie świeżym powietrzem, którego brakowało mi przez cały czas.
               Akurat.
               Ledwie zamknęłam za sobą drzwi, uderzyła we mnie tak silna fala śniegu i przeraźliwego wiatru, że momentalnie odechciało mi się świeżego powietrza. Czułam się jak pod batem.
               Po pięciu sekundach stania w oszołomieniu, miałam śnieg dosłownie wszędzie. I wcale nie przesadzam.
               Nie otrzepałam się – byłaby to syzyfowa praca. Marzyłam tylko o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w pokoju.
               Pewnych rzeczy nie da się jednak przeskoczyć.
               Najpierw musiałam tam dojść.    Więc ruszyłam, byleby tylko jak najszybciej mieć to już za sobą.
               Droga była koszmarem.
               Zimno jak na biegunie północnym, do którego zresztą stąd nie tak daleko, śnieg cały czas, nieprzerwanie sypał z ogromną mocą, a ja brnęłam pod wiatr, który hulał po wszystkich warstwach mojego całkiem przemoczonego ubrania,
               Miejscami zapadałam się w zaspy po kolana, to znowu po pas. Istna katorga. Już wolałabym wdrapywać się na Golgotę w piekielnym upale.
               Z drzew także spadał na mnie śnieg. Całe gałęzie uginały się pod jego ciężarem. Przestałam czuć nogi, było mi zimno jak jeszcze nigdy.
               Więcej nie pamiętam.
               Wiem tylko, że najpierw było przerażająco biało, a potem naraz wszystko stało się czarne.




               Wywaliło prąd. Graliśmy w pokera przy świecach. Jacobs, Hilde i ja.
               Całkiem niezłe zajęcie, jak dla kogoś, kto śmiertelnie się nudzi.
               Anders ciągle wygrywał.
               Tom starał się mu dorównać.
               A ja, cóż, starałem się nie być ostatni, co wychodziło mi tak jak słoniowi balet. Albo Stjernenowi aria operowa.
               Ale byłem zbyt rozkojarzony, żeby dobrze grać.
               - Kurde, Fannis! – zawołał do mnie Hilde. – Trzeci raz już się wołamy, że twoja kolej, a ty nic. Coś w ogóle strasznie zamyślony jesteś ostatnio. Nad czym tak debatujesz?
               - Myślę… o tamtej dziewczynie – odparłem szczerze.
               - Masz na myśli tę, co tam nas śledziła? – spytał Jacobsen. – Czy raczej; za nami szła?
               Przytaknąłem.
               Po co to zrobiłem?!
               - Ty to masz sokole oko! – zaśmiał się Hilde. – Akurat ta ci wpadła, której pewnie nigdy więcej nie zobaczysz. Wyglądała na niedostępną. Jakby innych ładnych dziewczyn nie było…
               - Dobrze ci mówić – westchnąłem. – Masz tę swoją Sarę Hendrickson i jesteś zadowolony.
               - Sarah… nie jest moją dziewczyną. Nigdy nie była.
               - Naprawdę? – nie umiałem się powstrzymać. – A ja myślałem…
               - Wiem, wszyscy myśleli – przerwał mi Hilde.
               - To czemu się z nią całowałeś?
               - I to pyta się Anders Fannemel, Król Norweskiego Zła? – Hilde uśmiechnął się kpiąco. - Mało to dziewczyn się nie całuje? Nie da się ukryć, że ja to w stałe związki się raczej nie bawię. Tak czy inaczej: mówię ci to z własnego doświadczenia, Fannis, zostaw tamtą dziewczynę w spokoju, bo szanse, że jeszcze kiedyś się spotkacie, a już że uda ci się ją przelecieć, są znikome, jeśli nie zerowe – mówił tonem Schlierenzauera, strzelając balona z gumy do żucia. - Zadręczysz się. Nie myśl o niej. Stary, wyluzuj. Masz prawie tyle śliniących się na twój widok fanek co Rysiu Freitag, a na pewno więcej niż ta świnia Diethart. Weź, pobaw się ze Sklettem i przeleć sobie kilka, przestaniesz o niej myśleć.
               - Odpierdol się, kurwa! – oburzyłem się. – Nie jestem taki jak Vegard!
               - Co jest, Fannis? – zdziwił się Hilde, świdrując mnie wzrokiem. – Masz okres? Kurde, drażliwy jesteś jak nie pobzykasz.
               Nie wiem, co wtedy we mnie wstąpiło, przecież ja zazwyczaj nigdy się nie złoszczę. A wtedy dałem piękny pokaz egoizmu i braku samokontroli. Zwłaszcza, że Hilde miał rację; jestem taki jak Vegard. Taki… a czasem nawet gorszy, tak, wiem o tym: na widok sexi laski budzą się moje mroczne strony. Wiem o tym i wszyscy to wiedzą. Dlatego nie powinienem był się wściekać i do końca nie wiem, czemu właściwie tak wybuchnąłem. Chyba po prostu wkurzył mnie tok myślenia Toma, wyśmiewający mój tok myślenia.
 Zwłaszcza, że wcale nie chciałem przestać o niej myśleć.
               Wykrzyczałem parę przekleństw na zaskoczonego Hilde i wyszedłem, trzaskając drzwiami.
               Prosto w śnieżycę.
               Ale ja nic nie czułem, nawet wiatru ze śniegiem smagającego mnie po twarzy. Gniew dodał mi skrzydeł, więc szedłem uparcie pod górę, w las.
               Z furią kopnąłem gruby konar, leżący w poprzek zasypanej ścieżki. Pewnie urwał się pod ciężarem śniegu.
               I wtedy to zobaczyłem.
               Gdy gałąź przesunęła się pod naporem mojego buciora zobaczyłem wystającą ze śniegu sinofioletową dłoń.
               Wyglądało to tak upiornie, że aż ciarki przeszły mi po plecach. Przypomniał mi się film, który niedawno oglądałem z Hilde, Jacobsenem i Sklettem. Tam był motyw wystających spod ziemi łapsk zombie, które powstawały z piekieł. Nie bałem się filmów i nie byłem z natury zabobonny, ale widok czegoś takiego, dokładnie jak we filmie, przeraził mnie.
               Zapomniałem całkiem o gniewie.
               I postanowiłem przegonić głupawy strach, bo to niemożliwe, żeby jakiś zombie leżał przede mną. To musi być jakiś człowiek. Zapewne ranny człowiek.
               Odsunąłem konar trochę dalej i moim oczom ukazała się reszta postaci.
               To była dziewczyna. I to nie byle jaka. To była  t a  dziewczyna. Która wczoraj szła za nami aż pod sam las.
               No proszę, znowu…
               Teraz leżała na śniegu bez czucia.
               Pewnie szła tędy i uderzyła w nią ta gałąź, spadająca z drzewa przez ciężki śnieg. Uderzenie musiało być na tyle silne, że pozbawiło ją przytomności aż do teraz.
               Tak to sobie mniej więcej poukładałem.
               Przyglądnąłem się dokładnie dziewczynie.
Było w niej coś takiego, co sprawiło, że ścisnęło mnie za serce. Co sprawiło, że miałem nieodpartą chęć jej pomóc, mimo że nie wiedziałem w czym ani jak. Sprawiło, że poczułem łączącą mnie z nią więź, chociaż nawet jej nie znałem.
               Obstawiałem, że jest koło dwudziestki, ale przez liczne zadrapania ciężko było określić jej wiek z dokładnością do trzech lat (w dół). Miała niespotykanie czarne włosy (ale nie wyglądały na farbowane) i długie rzęsy. Duże, pełne usta, chyba stworzone do całowania…
               STOP!
               Posunąłem się zdecydowanie za daleko. W mojej głowie zapaliły się czerwone ostrzegawcze lampki, oznajmiające niebezpieczeństwo.
               Spokój. Tylko się jej przyglądałem i basta. To nie jest odpowiedni czas na budzenie moich demonów zła.
               Dziewczyna miała na łuku brwiowym paskudne, głębokie rozcięcie, które mocno krwawiło. Cała twarz, tak jak i ręce pokryte były licznymi zadrapaniami. Na jej bladym ciele figurował wielki fioletowy jak winogrono siniec, a z rozwalonej wargi po brodzie spływała cienka strużka krwi. A jej usta, te piękne, wielkie usta, które, muszę to przyznać, kusiły mnie okropnie, były całkiem sine.
               Uświadomiłem sobie, że to od zimna i dotarło do mnie, że ona leży tutaj Bóg jeden wie jak długo.
               Postanowiłem wziąć ją ze sobą. Przecież nie mogłem zostawić jej tutaj, żeby leżała do zamarznięcia.
               A jeśli ona już nie żyje?
               Nie, zacząłem już panikować, przecież wyraźnie widać było, że oddycha.
               A jeśli umrze w drodze?
               To i tak trzeba ustalić tożsamość, przyczynę zgonu i oddalić od siebie podejrzenia o zabójstwo lub utajnianie zwłok.
               Natychmiast znienawidziłem siebie za to, że tak pomyślałem.
               - Uspokój się, Fannis! – zrugałem się.
               Wziąłem dziewczynę na ręce i ruszyłem do domu.
               Z powrotem przez śnieżycę.




               Hilde i Jacobsen nadal grali w karty.
               - Co ja takiego powiedziałem? – zastanawiał się Hilde. – Co takiego powiedziałem, że spokojny zazwyczaj Fannis aż tak uniósł się gniewem, że wyszedł w sam środek śnieżycy? – znaczy: spokojny dotąd, dopóki na horyzoncie nie pojawi się atrakcyjna zdobycz, dodał w myślach. W takich wypadkach Fannemel zaczyna zachowywać się jak zwierz, do którego zresztą wcale mu nie daleko. To po prostu odwieczne prawo natury: im większe masz harem, tym wyżej znajdujesz się w hierarchii stada.
               - Nic. Po prostu dawno się nie wściekał, a ty niechcący nadepnąłeś mu na odcisk, ale przecież nie celowo, więc się nie przejmuj.
               - Ale ten idiota wyszedł w samą śnieżycę! – zauważył Hilde. – Jak myślisz, kiedy wróci?
               Trochę niepokoił się o młodszego kolegę. Niby Fannemel był już dorosły i umiał o siebie zadbać, ale tym razem wypadł z domu pod wpływem emocji i nie był w stanie rozsądnie myśleć, zresztą jak zazwyczaj.
               - Niedługo – odparł Jacobsen, ze stoickim spokojem kładąc na stół karty. – Wróci jak tylko zrobi mu się zimno.
               No tak, to na pewno.
               Tylko że Hilde, tak jak i wszyscy wiedział, że Fannemel był tak samo zaprawiony w boju jak inni Norwedzy, że potrafił wyjść z gorącego jacuzzi i tarzać się na golasa w lodowatym śniegu. Tak więc ciężko było przewidzieć kiedy zmarznie na tyle, żeby wrócić.
               Jacobsen chyba domyślił się tego samego, co Hilde i powiedział:
               - Myśl, kretynie: przecież on wyleciał bez kurtki, bez czapki. Jak tylko przestanie się wściekać to poczuje tę temperaturę. A jest pewnie ze 30˚ na minusie. Tylko Romøren potrafi siedzieć tak długo na mrozie.
               Oj tak. Bjørn z pewnością bił wszelkie rekordy.
               A Hildego widocznie przekonało stwierdzenie Andersa, bo pokiwał głową i kontynuował przerwaną partyjkę.
               Za racji wywalonego prądu skoczkowie musieli zadowolić się światłem ze świec. A przyjemne ciepło z kominka zastąpiło centralne ogrzewanie. W domku było bardzo przyjemnie i niebawem skoczkowie zapomnieli o nieobecności młodszego Fannemela.
               Przypomnieli sobie o nim dopiero wówczas, gdy z zewnątrz słychać było wycie wilka lub jakiegoś zdziczałego psa.
               - Nie ma go już ponad półtorej godziny – odezwał się Hilde. – Kurde, chyba go nie przysypało…?
               Oboje zaczęli trochę martwić się o Fannemela. Na pewno zrobiło się jeszcze zimniej, a przy tym było już ciemno. Ale stwierdzili, że nawet jeśli coś by się stało, to nie mogą iść go szukać, bo z jednego zaginionego zrobiłoby się trzech. Więc postanowili czekać aż skoczek łaskawie sam raczy wrócić.
               Wtedy rozległo się łomotanie do drzwi. Brzmiało to tak, jakby ktoś w nie kopał. Obaj skoczkowie poszli otworzyć.
               Na progu stała mocno zaśnieżona postać, która w rzeczy samej okazała się Andersem Fannemelem.  Trzymał na rękach jakiś tobołek (czy raczej tobół) zawinięty w swój sweter.
               - No, stary! – Hilde poklepał go po plecach, ale szybko skrzywił się i cofnął rękę, już i tak mokrą i zimną od śniegu. – Już myśleliśmy, że cię wciągnęło.
Fannemel pokiwał głową i ciężko dysząc wszedł do środka. Otrząsnął się ze śniegu, rozsypując go po całym przedpokoju.
               Jacobsen przyjrzał się tobołowi.
- Czy to nie jest ta, co… - zaczął.
- Ta, co za nami szła? – dokończył Fannemel. – Tak, to ona. I wbrew temu, co mówił nasz arcymądry Tom, jakimś trafem znowu ją spotkaliśmy – nie umiał się powstrzymać od dorzucenia tego sardonicznym tonem.
- Ale co? – wydukał Hilde. – I jak…?
- Leżała nieprzytomna pod konarem, który na nią spadł. Akurat przechodziłem tamtędy, zobaczyłem ją – kurwa, jak się przestraszyłem tej ręki, co wystawała ze śniegu!
- Hahahaha! Uważaj, bo zombie cię zje!
- Dobrze ci mówić, ale wtedy nie było mi do śmiechu… No więc zobaczyłem ją i…
- I przyniosłeś tutaj – dokończył Jacobsen z nieodgadnioną miną. – Ciekawe, co zamierzasz z nią teraz zrobić?
- Poczekać aż się ocknie. To chyba oczywiste. Przecież nie mogłem jej tam tak zostawić… Hilde, weź ją połóż gdzieś, może na sofie – Fannemel jęknął ze zmęczenia i oddał dziewczynę w ręce Hildego.
- Strasznie lekka – zauważył Tom. – I ty się zasapałeś przy takim piórku?
Fannemel udał, że tego nie usłyszał, nie lubił, gdy wypomniało mu się jego wzrost lub siłę, lub raczej jej częściowy brak. Był najsłabszy ze wszystkich Norwegów, jeśli idzie o dźwiganie ciężarów.  Więc nie mając chwilowo riposty dla Hildego, Fannemel po prostu zignorował go.
Był cały mokry od śniegu, a to było bardzo nieprzyjemne uczucie, więc zdjął przez głowę sweter i t-shirt, i cisnął je niedbale do kąta. W domku było na tyle ciepło, że można było zostać w samych spodniach, które niestety też były kompletnie przemoczone i kleiły się do nóg. Wobec tego Fannemel, nie namyślając się długo, zdjął też i spodnie, a że był zbyt zaabsorbowany tym, co się działo i nie miał czasu szukać sobie innego ubrania, chodził po domku w samych bokserkach.
Jacobsen przyjrzał mu się krytycznie.
- Co? – burknął Fannemel.
- Czy nie przyszło ci do głowy, że ona widząc cię takiego, może sobie pomyśleć, że… no wiesz – Jacobsen nakreślił ręką w powietrzu ogólnikowe koło.
- Nie – odparł sucho Fannemel. – Nie sądzę, żeby pomyślała, że ją zgwałciłem, jeśli to akurat masz na myśli.
Po takiej chłodnej odpowiedzi Jacobsen nie odezwał się więcej. Miał już na końcu języka dobrą, pouczającą przemowę, ale ta dosadność Fannemela ostudziła jego zapał.
- Tak zauważyłem – odezwał się Hilde – jak tak patrzyłem na nią, że jest cieniutko ubrana. Albo jest bardzo ciepłokrwista, co raczej nie, biorąc pod uwagę jej bladość, albo po prostu biedna.
- W sensie biedna, że uboga, czy biedna – że ci jej szkoda? – spytał Fannemel.
Hilde zastanowił się.
- I to, i to – rzekł w końcu.
Przez chwilę przyglądali się dziewczynie.
- Musiało ją to nieźle rąbnąć – stwierdził Jacobsen. – Co będzie jak ona się w ogóle nie ocknie?
- To na 911? – spytał Hilde i chwycił pierwszy lepszy telefon.
- Nie ma zasięgu – powiedział Fannemel. – Próbowałem się rano dodzwonić do hotelu, ale tutaj jest takie zadupie, że szkoda gadać!
Próba stacjonarnego również spełzła na niczym. Telefon był głuchy, widocznie jakaś gałąź musiała zerwać kable.
Skoczkowie stali tak niezdecydowani.




Muszę przyznać, że byliśmy w kropce. Staliśmy tak nad sofą i nic nie przychodziło nam do głowy. Dopiero po jakimś czasie ujawnił się geniusz Hildego. Nic nie mówiąc złapał kurtkę, tę swoją niebieską czapkę i ubrał wysokie gumiaki.
- Co ty robisz? – spytał Jacobsen. – Dokąd idziesz?
- Do hotelu. Może nasz kochany lekarz kadrowy nam pomoże.
Hilde wyszedł nie czekając na naszą aprobatę, której i tak pewnie by nie dostał. Przynajmniej nie od Jacobsena, który mruknął tylko:
- Zwariował na starość – i poszedł zrobić mi gorącą herbatę.
Ja nie byłem znowu taki jednomyślny. W końcu pomysł Hildego był dobry i mógł się udać, ale z drugiej strony droga do hotelu i z powrotem była ryzykownym przedsięwzięciem.
No ale Hilde to Hilde. Jak się uprze to nijak go nie przekonasz do zmiany decyzji.
Ale Tom wrócił szybciej niż wyszedł. Był cały przemoczony i na nasze pytające spojrzenia odpowiedział, kręcąc przecząco głową, że wszystko jest zasypane, a na ścieżce leżą połamane konary wielkości peugeota 206 i to kombi. Albo jeepa wojskowego, tak przynajmniej mówił Hilde, a on nie zwykł przesadzać.
Yhy, taaa jasne, nie zwykł przesadzać…
- Czyli, że musimy poradzić sobie sami – zauważył, dawno wiadome, Jacobsen.
Razem z Hilde przenieśli wzrok na mnie.
- O co wam chodzi? Ja jestem kompletnie zielony, tak jak i wy.
Usłyszałem westchnięcie.




Dość tego.
Skoczkowie postanowili zrobić cokolwiek. Ale na razie stali wciąż bezradnie przy sofie i tylko patrzyli.
- Jak tak na nią patrzę – odezwał się Fannemel – to ona trochę przypomina mi Toma.
Hilde uniósł pytająco brew.
- Jak miałeś parę latek temu ten upadek. Też miałeś taką całą zmasakrowaną twarz.
Jacobsen pstryknął nagle palcami.
- Oho, widzę, że masz pomysł – zauważył Hilde. – Zapomniałeś tylko zawołać „eureka”.
- Twarz. Trzeba coś zrobić z jej twarzą.
- Nie no, ty jesteś normalnie geniusz! – burknął Fannemel, niezadowolony z faktu, że to nie on pierwszy wpadł na ten pomysł.
- Od czegoś trzeba zacząć – wzruszył ramionami Jacobsen.
Hilde przez chwilę kręcił się po domku i po chwili wrócił z całą apteczką. Nie wiadomo, gdzie ją znalazł, ale była tak zakurzona, że może to i lepiej. Postawił ją na stole i powiedział jedno słowo:
- Fannis.
- Co ja? Czemu ja? – oburzył się Fannemel.
- Bo to twoja niedoszła – zaśmiał się Hilde. – No, stary, zajmij się nią, a my zrobimy coś do żarcia.
Jacobsen i Hilde poszli do kuchni zostawiając Fannemela z kłopotem na jego głowie.



No, ja wiedziałem, że tak będzie.
Jak zwykle Fannis odwala najgorszą robotę.
No cóż, wprawy nie miałem, ale niejednokrotnie obserwowałem kadrowego w akcji, więc miałem nadzieję, że coś mi się przypomni.
Te mniejsze zadrapanie były do przeżycia, tylko woda utleniona – nic trudnego. Dopiero gdy przyszła kolej na tę paskudną ranę nad łukiem brwiowym miałem poważne problemy z wzięciem się w garść. (Całe szczęście, że postawiłem na swoje i zostałem skoczkiem, bo matka chciała zrobić ze mnie chirurga. Dobrze, że jej się nie udało!) Dopiero gdy przeszły mi mdłości na widok krwi i ropy zdołałem jako tako opatrzyć i tę ranę.
W sumie całość prezentowała się chyba nie najgorzej. Nawet dostałem pochwałę od Hildego za kawał dobrej roboty. Jacobsen skomentował to krótko:
- Wiedziałem, że sobie poradzisz.
Zjedliśmy kolację (której o mały włos nie zwróciłem prosto na Hildego, bo głupol zaczął wychwalać moje rzekome talenty lekarskie, napominając o tej ranie) i zacząłem się zastanawiać, gdzie w tej sytuacji będę spał.
- Nie ma jakiegoś materaca, czy czegoś w ten deseń? – spytałem z nadzieją.
- Nic. Nawet kołdry, ani nawet koca – odparł Hilde z przeraźliwie smutną miną, ale dobrze wiedziałem, że ma niezłą bekę.
- Ej, to wcale nie jest śmieszne! – odezwałem się. – To gdzie w takim razie mam spać?
- Na sofie – odparł Jacobsen flegmatycznie.
- A ona? – głową wskazałem dziewczynę.
- Też na sofie. Przecież nie będziecie sobie przeszkadzać… tylko weź się lepiej ubierz.
Hilde ryknął śmiechem.
No hehehe, rzeczywiście bardzo śmieszne. Boki zrywać…
- Ej no kurde! – oburzyłem się. – Ja… nie chcę naruszać jej prywatności.
- Jeszcze nie czas, hę? Daj spokój Fannis, w ogóle cię nie poznaję – Hilde klepnął mnie w plecy, jak to miał w zwyczaju. – Sofę się rozłoży, będzie dużo miejsca. Nie panikuj. Jak coś to poszukam papierowych torebek. Wiesz: hiperwentylacja i te sprawy…
Musiałem pogodzić się z tym faktem. Miałem tylko nadzieję, że dziewczyna nie weźmie mi tego za złe. Westchnąłem i poszedłem na górę po coś do ubrania.
Wtedy uświadomiłem sobie, że wszystko zostało w hotelu.
- Cholera! – zakląłem i powiedziałem to reszcie.
- Stary, nie poznaję cię – powtórzył Hilde, marszcząc brwi. – Co się stało z Królem Norweskiego Zła? Normalnie już dawno byłbyś ją wydmuchał i zostawił.
Słuchał mnie z wyrazem współczucia, ale widać było, że aż zagryza wargi, żeby nie ryknąć śmiechem. Co do Jacobsena, nie byłem w stanie osądzić, co on w tej chwili myśli, ale wydawał się brać to wszystko na chłodno. A mnie normalnie nie przeszkadzałby taki obrót sprawy. W końcu to ja, Fannis, o którego zepsuciu krążą legendy. Ale tym razem wyjątkowo nie czułem się dobrze. Ta dziewczyna była jakaś inna, niepodobna do tych wszystkich plastikowych, wysilikonowanych dupeczek, których to pełno przewinęło się przez moje łóżko. Zresztą nie tylko łóżko, po pijaku się różne rzeczy robiło... o których dowiadywałem się dopiero następnego dnia od równie mocno zaskoczonego Hildego albo znalazłszy w Internecie bardzo ciekawe zdjęcia z moim udziałem. Chociaż, według przewidzianych norm, powinienem teraz rozmyślać, w jaki sposób można byłoby ją przelecieć, jakoś niespecjalnie miałem na to ochotę. Wręcz wydawało mi się to zupełnie nie na miejscu. I nie mam pojęcia dlaczego.
Więc rozłożyliśmy sofę. Po prawej stronie leżała dziewczyna, którą przykryliśmy kocem. Po lewej, chcąc nie chcąc musiałem leżeć ja. Bez koca i na samym krańcu sofy.

I w samych bokserkach.
***

Jest dość szybko ;) A to za sprawą wczorajszego pięknego zwycięstwa. FANNIŚ NUMBER 1!!! <333 Jest faza *-* I mój Word też złapał jakąś fazę, bo od wczoraj uznaje wyraz "Fannemel" za wulgarny... o.O
No nic. Trzymamy kciuki za dalsze sukcesy Andersa :D I miłej lekturki ;*

13 komentarzy:

  1. Kolejny super rozdział :D Fannis <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Najlepszy! :D ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. No no nasz Anders się rozkręca <3
    Wspaniały rozdział, uwielbiam takie, wiesz o tym ♥ @dwiedyszki

    OdpowiedzUsuń
  4. Niegrzeczny! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ekhem ekhem ! Oto nadciągam :D Zapowiada się ciekawie ,kiedy się obudzi ?? Co nasi kochani skoczkowie zrobią ♥
    ,,Masz okres? Kurde, drażliwy jesteś jak nie pobzykasz." - rozwaliło mnie psychicznie ♥ xD Fannis to nie żadne zombie tylko twoja (mam nadzieję xD) przyszła żona ,matka twoich dzieci xD OBIECUJE ,ŻE SIĘ POPRAWIĘ ♥ Nie było reakcji ,że zaraz Cię zabije ,ale była ,że jak za długo będę czekać to wyciągnę to z Cb siłą ♥ Mogę mieć nadzieję ,że obudzi się przytulając do niej ♥ ?? Nie wiesz co dokładnie przeżyłam przed chwilą ale to był ZAWAŁ ! przez przypadek prawie zamknęłam kartę z komentarzem xD Kontynuując dopadnę cię w szkole i zacznę ci nawijać jak zwykle :D Mało tego ,postaram się następnym razem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam o najważniejszym chociaż i tak się domyślasz xD /Paula

      Usuń
  6. Jestem czytam i komentuję :D Dopiero dzisiaj nalazłam twoje opowiadanie i powiem ci że dokładnie czegoś takiego szukałam! :) Jest zabawnie, bo są Norwegowie i akcja nie dzieje się w tempie błyskawicznym. Fabuła świetna :) Zostaję na dłużej :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Znalazlam twoje opowiadanie wczoraj, gdy czekalam w kolejce do lekarza. Tak mnie wciagnelo, ze maly wlos zapomnialabym do tego lekarza w ogole wejsc :D fabula jest genialna, Norwegowie niewiele odbiegaja od tego jacy naprawde sa (kazdy o ich ekscesach wie :D) uwielbiam czytac o nich, a twoje opowiadanie jest perełką. Mam nadzieje, ze wena będzie ci dopisywać i nowiści będą pojawiały się często. Czekam az zaiskrzy między nimi. Aj Fannis taki odwazny z nieznajomą w samych bokserkach śpi :D
    Pozdrawiam, M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym lekarzem wygrałaś ♥ Dobrze, że leżę na łóżku, bo bym się przewróciła :D Staram się, żeby to jakoś się kupy trzymało. Pozdrawiam ciepło. Pamiętaj - zdrowie najważniejsze! ;)

      Usuń
  8. Kochana, czekam na więcej :D
    Bo akcja się rozkręca, Fanniś taki ostry :)

    OdpowiedzUsuń
  9. To takie fajne,jak coś mi się podoba i nie muszę nadrabiać 20 rozdziałów.
    Ogólnie to sobie spamiłam ,bo bloga promować trzeba, weszłam sobie na Twojego .
    ' Fannemel ? ' myślę i stwierdzam ,że przeczytam jeden rozdział.
    Jakoś się potoczyło,że przeczytałam poprzednie.
    I jakoś się potoczyło,że chcę więcej ,no przykro mi .
    Ogólnie to strasznie podoba mi się końcówka ,pozwól,ze przytoczę :
    'Więc rozłożyliśmy sofę. Po prawej stronie leżała dziewczyna, którą przykryliśmy kocem. Po lewej, chcąc nie chcąc musiałem leżeć ja. Bez koca i na samym krańcu sofy.

    I w samych bokserkach.'
    To było piękne xD
    Ja bym nie pogardziła ,taki piękny człowiek obok mnie,huehuehue ^^
    Tak kończąc już,poinformuj mnie o kolejnym rozdziale na moim blogu (http://i-wanna-hide-the-truth.blogspot.com/ )
    Tym razem chcę być pierwsza.
    Kocham pierwsza dodawać komentarze xD
    Pozdrówki :*

    Chil dish

    OdpowiedzUsuń
  10. JUŻ KOCHAM TWOJE OPOWIADANIE, BO DODJAESZ DŁUGIE ROZDZIAŁY ♥

    OdpowiedzUsuń