4. I
cannot give up, when I start a new chapter of life, because it is only the
beginning.
Noc spędziłam na sofie w hotelu
skoczków.
Chyba polubiłam spanie na sofach.
Nikt z obsługi nie zwrócił na
mnie uwagi, a skoczkowie już dawno spali. Było bardzo późno, koło drugiej w
nocy, ale minęło trochę czasu, zanim podniosłam się z klęczek i przyczłapałam
tutaj z drugiego końca miasta.
W hotelu było mi ciepło i
wygodnie, i sama nie wiem, kiedy zasnęłam. Śnił mi się osobliwy sen, coś o
Fannemelu, Hilde … innych skoczkach i mnie. Był dziwny, ale realny, możliwe że
to była jakaś zapowiedź tego, co nastąpi.
Obudziłam się stosunkowo
wcześnie. Zamówiłam sobie śniadanie w bufecie, dokonałam najważniejszych
zabiegów wokół siebie, uczesałam się i zaczęłam bez celu kręcić się po hotelu.
A właściwie to miałam cel – znaleźć Fannemela albo kogoś innego. Ale ani Anders,
ani nikt inny nie nadchodził, a ja nie chciałam pukać do wszystkich pokojów,
nie wypadało. Nie mogłam z kartki odczytać, czy to dziewiątka, czy czwórka. A
może nadciągnięta siódemka…? Więc włóczyłam się po korytarzach. Gdy szłam
jednym takim, odwrócona bokiem do kierunku chodzenia, wpadłam na kogoś.
Na Supermana.
- Przepraszam – odezwałam się.
Kurde, coś ostatnio wpadam na
rzeczy. Za dużo razy.
- Może w czymś pomóc? – spytał
Superman.
- Niee… tak! Szukam Andersa
Fannemela.
- Znajoma?
- Tak… można tak to ująć.
Hę? Że co proszę?
Skoczek-Superman zaśmiał się
cicho.
- Mam mu coś przekazać? – spytał.
- Tak… to niech mu pan przekaże,
że Anja… zmieniła decyzję.
- Weź, nie panuj mi tutaj, Anders
jestem. To zaczekaj tutaj, zaraz się go ściągnie – Superman zasalutował z
uśmiechem i odszedł, a ja zastanawiałam się czy naprawdę dobrze usłyszałam jego
imię. Bo kolejny Anders wydawał mi się trochę niecodzienny.
Gdy Superman-Anders oddalił się w
poszukiwaniu Fannemela, ja czekałam. Przy okazji oglądnęłam sobie pewną część hotelu,
na którą wcześniej nie zwróciłam uwagi. Patio było obszerne i bardzo gęsto
obsadzone. Z powodu zimy były tutaj tyko krzewy i małe drzewka typu świerk, ale
latem i wiosną na pewno aż roiło się od przeróżnych kolorów. Zobaczyłam sobie
jeszcze salonik, urządzony w stylu renesansowym. Całkowicie inny od nowoczesnej
reszty hotelu. A cały budynek nie przypominał żadnego innego, widzianego przeze
mnie do tej pory.
Fannemel leżał na łóżku z głową w
jakiejś książce. Był tak głęboko zaczytany, że wydawałoby się, że książka musi
być niebywale wciągająca. Ale tak nie było. Powieść była tak nudna i
jednostajna jak „Moda na sukces”. Fannemel czytał ją tylko dlatego, że nie mógł
skupić się na niczym innym. Ciągle jego wzrok uciekał na drzwi i Anders
podejmował kolejne bolesne próby kontynuowania lektury. Przelatywał kolejne
rzędy czarnych znaczków, nawet nie wiedząc, co czyta. Znaczna część jego
szarych komórek była skupiona na czymś innym.
Ktoś zapukał do pokoju, który
Anders dzielił z Hilde. Ale Tom dawno gdzieś wyszedł.
- Wejść – rzucił szorstko
Fannemel, z wielkim wysiłkiem podnosząc wzrok znad książki.
Zobaczył Bardala, jak zwykle z
logo Supermana na klacie.
- Czego? – burknął. – Nie masz
nic ciekawszego do roboty niż szpanowanie bielizną?
- Ktoś przyszedł do ciebie z wizytę
i czeka na jadalni – oznajmił Bardal, odruchowo gładząc czerwoną literę S.
- Nie przyjmuję dzisiaj kolejnych
uzależnionych psychofanów – oświadczył zjadliwie Fannemel, z powrotem wsadzając
nos w książkę.
- To już jak tam sobie chcesz – wzruszył
ramionami Bardal. – Tylko, że ona kazała ci powiedzieć, że zmieniła decyzję.
- Kto?
- Jakaś Anja, jeśli ci to coś
mówi.
W Fannemela nieoczekiwanie coś wstąpiło.
- Ha! – zawołał triumfalnie,
zrywając się z łóżka tak nagle, że książka poleciała na zaskoczonego Bardala. –
Wiedziałem! Jasnowidztwo Fannisia przerasta wszystko! A ty dopiero teraz mi
mówisz?
- Przecież mówiłem ci od
początku… - wybąkał Bardal, ale Fannemel już go nie słuchał.
Wyleciał z pokoju, jak stał.
A Bardal
zastanawiał się, kim, u licha, jest ta Anja dla Fannemela…?
Fannemel
szybkim krokiem pokonał labirynty korytarzy, minął po drodze Rune Veltę, omal
go nie tratując, i energicznie skierował się ku jadalni. Wszedł do środka.
Ludzi o tej porze było jeszcze
niewielu. Zaledwie Jurij Tepes,
Pungertar i Andreas Kofler. Aha, i jeszcze Davide Bresadola, który
schował się za drzewkiem razem z braćmi Dellasega.
Dopiero po dłuższej chwili
Fannemel dostrzegł Anję. Siedziała sprytnie ukryta przy najdalszym stole i
patrzyła przez okno na szary widok skoczni. Fannemel podszedł bliżej i położył
ręce na oparciu jej krzesła. Ona zauważyła go dopiero po jakimś czasie.
- Więc jednak przyszłaś –
odezwał się Anders i uśmiechnął się z wesołą kpiną. – No widzisz, ja
wiedziałem, że zmienisz zdanie.
- Jeszcze niewiele o mnie wiesz
– odezwała się Anja beznamiętnie.
- Myślę, że wkrótce się dowiem. I hope so.
Anja zamrugała oczami,
najwyraźniej niepewna czy dobrze usłyszała. Nie lubiła, gdy ktoś zaskakiwał ją
takimi zdaniami.
- No… zobaczymy jak to będzie – odparła,
uważając na to co mówi. Westchnęła, podnosząc się niechętnie z krzesła. – To
co? Możemy to już mieć za sobą?
Wyszłam z pokoju Stöckla cała w
skowronkach.
A przynajmniej niewiele mi do
takiego stanu brakowało. Dostałam upragniony etat. Mam wspomagać skoczków
psychicznie przed i po skoku, podczas treningów, wszędzie i zawsze. Nie taka
zła praca, w sumie to każda jest dobra.
Wypełniliśmy niezbędne papiery i
papierzyska. Wszystko poszło gładko, tylko Fannemel na długo zatrzymał się
palcem na rubryce „miejsce urodzenia”, gdzie figurował wyraźny napis Lublana. Trzymał
tam palec dopóki Stöckl nie zgarnął papierów. A i potem starałam się nie
zauważać jego pytającego spojrzenia. Nie odzywałam się na ten temat, bo znowu
musiałabym wracać do przeszłości.
A Fannemel, widząc, że nic mu
nie powiem, przestał świdrować mnie tym swoim wzrokiem. I poszliśmy na
śniadanie.
Wszyscy już dawno siedzieli w
jadalni i posyłali ciekawskie spojrzenia w naszą stronę, gdy tylko
przekroczyliśmy próg. Dam głowę, że wiem, nad czym się tak zastanawiali.
Usiedliśmy przy norweskim stole. Skoczkowie nie spuszczali ze mnie wzroku.
Fannemel stanął na stołku, (żeby w ogóle było go widać) i zawołał:
- Witamy was w radiu Krasnall.
Jest dziewiąta trzydzieści dwie, a my nadajemy ważną informację na gorąco –
wciągnął mnie na krzesło koło siebie. – To jest Anja, od dzisiaj będzie z nami
pracować.
O, masz. Tego się kompletnie nie
spodziewałam. Poczułam, że się czerwienię.
Ale zostałam przyjęta
entuzjastycznie. Przez jadalnię przeszedł dreszcz ciekawości, a Norwedzy i
kilku innych skoczków zaczęło bić brawo.
- Widzisz jak się cieszą? –
zaczepił mnie Fannemel. – Jak biją brawo, to znaczy, że cię lubią.
Norkowie od razu zarzucili mnie
pytaniami i swoimi imionami (lub ksywami) których i tak w większości jeszcze
nie usłyszałam. Dopiero potem poznałam ich wszystkich z osobna. Nie wydawali
się tacy źli jak na skoczków.
Przypadkowo usłyszałam jak
skoczek z innego kraju (chyba ze Słowenii, widziałam kawałek flagi na swetrze)
powiedział, że tylko Norwegowie mają takie seksowne dziewczyny. Nie mogłam
uwierzyć, że chodziło o mnie i próbowałam sobie wmówić, że tylko się
przesłyszałam, co było bardziej prawdopodobne. Ale potem Hilde powtórzył mi tę
rewelację, więc musiałam uwierzyć.
Śniadanie z Norwegami przypominało
I wojnę światową. Jeśli coś się komuś nie spodoba – albo i spodoba; każdy
pretekst jest dobry - rzuca się w siebie wszystkim. Także nie byłam zdziwiona,
gdy oberwałam w głowę kromką z serkiem topionym. Po zawieszeniu broni
urządziliśmy małą pogadankę. Było ogólnie miło, tak sobie pogawędzić o niczym. Hilde
opowiadał coś o Morskim Oku, to chyba jakieś jezioro z tego co wiem, siedzący
obok mnie jakiś Andreas wymieniał plusy i minusy życia w związku, a Fannemel
rechotał jak psychiczny z powodów, których zupełnie nie rozumiałam, a ja
obserwowałam wszystkich dyskretnie. Nie było wcale najgorzej. A potem nagle,
bez uprzedzenia, Vegard, chyba Sklep, czy Sklett, mniejsza, zepsuł mój dobry
humor.
- Anja to takie nienorweskie
imię – zauważył. – Skąd je masz?
Milczałam, tłumiąc w sobie ostry
ból.
Lublana, Anja…
Vegard niechcąco wtargnął w sam
środek moich najczerniejszych wspomnień. Do przeszłości, której nie chciałam
pamiętać, ale jednak pamiętałam. Nie sposób nie pamiętać chwil, w których
rozstrzygnęło się całe twoje życie. Zwłaszcza, że nie miałam na to wpływu. I że
nie wyszło to na dobre, wręcz przeciwnie. Niedawno, parę miesięcy temu, te
wspomnienia przestały boleć aż tak bardzo. Teraz Sklett przypomniał o nich, a
one od razu zaczęły dawać się we znaki.
- Aaa… tak jakoś, bez
szczególnej przyczyny – mruknęłam wymijająco, starając się opanować drżenie
głosu.
Znów to samo.
Chyba to kupili. W każdym razie
nikt nie zgłębiał tematu, i byłam wdzięczna Fannemelowi, że nie napomniał o
tym, co widział w dokumentach. A ja z zadowoleniem stwierdziłam, że nikt już
się na mnie nie patrzył i wszyscy zajęli się swoimi sprawami.
Wtedy jednak nie dostrzegłam, że
Fannemel znowu uważnie mi się przyglądał. Ale nawet, gdybym to zauważyła, nie
miałoby to wpływu na wszystko, co zdarzyło się potem. Dużo potem.
Ale na razie wstaliśmy od
śniadania i wszyscy rozeszli się w swoje strony. Odruchowo ruszyłam za
Norwegami, nie wiedząc wcale, co mam robić. Na szczęście po drodze problem
rozwiązał się sam. Gdy tak plątałam się po hotelowym labiryncie, ktoś złapał
mnie za łokieć i zaciągnął w stronę jakiegoś pokoju, napieprzając jak szalony o
tym „jak miło mnie poznać”. Dopiero gdy zamknęły się za nami drzwi, przyjrzałam
się swojemu porywaczowi. Była to dziewczyna.
Była dość wysoka i szczupła,
miała też koło dwudziestu lat albo kilka mniej. Była ode mnie wyższa, ale to
nie było nic nadzwyczajnego, bo ja, mierząc 162 cm, jestem tak niska, że nawet
Fannemel mnie przerasta, a jest o głowę niższy od większości skoczków.
Dziewczyna miała na imię Sybilla,
wyglądała na sympatyczną i wygadaną. I, w przeciwieństwie do moich, jej włosy
były prawie białe.
Weszłyśmy do pokoju.
Wyglądał… no po prostu cudownie.
Jak… nic. Nie widziałam żadnego równie pięknego i ekskluzywnego pomieszczenia.
Sybilla rzuciła się na łóżko, na którym piętrzyły się stosy książek, zeszytów i
Jeden-Bóg-Wie-Czego.
- No, Anka! – odezwała się
pogodnie. – Odpoczywaj sobie, bo od jutro zacznie się ostra harówka. Nie żebym
cię zniechęcała, ale jakakolwiek praca związana ze sportem – to ciężka praca.
- A ty czym się zajmujesz? –
spytałam.
- Wszystkim. Jestem fotografem,
tragarzem, serwis-menem, organizatorem pomniejszych imprez typu czyjeś urodziny
i przyzwoitką.
- Że jak? – nie zrozumiałam. –
Przyzwoitką?
- Niedługo się przekonasz –
pokręciła głową z żartobliwym politowaniem dla skoczków. – Zobaczysz jacy to
zboczeńcy, jeśli jeszcze nie wiesz.
- Nie wiem – i nie chciałam
wiedzieć, chociaż na dźwięk słowa „zboczeńcy” od razu stanął mi przed oczami
obraz Fannemela w bokserkach. Opowiedziałam to Sybilli, a ona wybuchła
śmiechem.
- To jeszcze nic – podkreśliła.
– To dopiero początek. Bo tacy to oni są codziennie.
Skoro tak, to bałam się jaki
będzie koniec. Ale chyba nie chciałam wiedzieć. Przez chwilę siedziałyśmy w
milczeniu. Nagle Sybilla wypaliła:
- No to który z nich ci się
podoba? – spytała, puszczając do mnie oczko.
- Co? – kompletnie zbiła mnie z
tropu tą wypowiedzią. – Żaden.
-
Robisz to tylko dla kasy? – spytała zawiedziona Sybilla.
- A ty nie?
- Ja tutaj jestem dla
Zografskiego. Dla Zogu.
- Który to? – walnęłam z głupia
frant.
Sybilla spiorunowała mnie
wzrokiem.
- Jestem tutaj nowa –
tłumaczyłam się speszona.
- No tak. Niedługo się
przekonasz… ale serio nikt ci się nawet tyle nie podoba? – pokazała opuszkami
palców o jak niewielką ilość jej chodziło.
Zastanowiłam się.
To, że nienawidzę skoczków to
jedno. A to, że większość z nich to rzeczywiście niezłe ciacha, choć chude jak
ruskie kotlety – to całkiem inna para kaloszy. Ciężko mi się rozeznać co do
stanu swoich uczuć, ale istnieje taka szansa, że…
- Nie. Ale… lubię Fannemela.
Chyba – powiedziałam w końcu powoli i ostrożnie. Bałam się reakcji Sybilli.
- A więc jednak! – ucieszyła się
ona. – Nie jesteś tylko obrzydliwą materialistką. Nie martw się, umiem trzymać
język za zębami.
Uśmiechnęłam się, słysząc tę jej
reakcję.
… Fannemel…?
O czwartej większość skoczków
wyszła, bo zbliżał się konkurs.
Anja, która miała zacząć pracę
od następnego dnia, ustalono, że ten dzisiejszy spędzi z absztyfikantami. Było
ich pięcioro: kontuzjowani Jacobsen i Sorsell i ci, którzy nie zakwalifikowali
się do konkursu czyli Vegard Swensen i Sklett, i Atle Pedersen Rønsen. Usiedli
wszyscy w szóstkę w pokoju Fannemela i Hildego i włączyli telewizor, by
obejrzeć transmisję konkursu.
- Hej, Anja – odezwał się
Jacobsen – jak to u ciebie jest ogólnie ze znajomością skoków?
- Zielono – odparła dziewczyna,
ściągając tym samym śmiech pozostałych. Wszystkim podobała się ta nowa
psycholog, która wcale nie miała na celu rozśmieszać ludzi, ale jednak to
robiła. Bezwiednie, po prostu tak na nich działała.
- No to trzeba Anję wtajemniczyć
– stwierdził Atle, zacierając ręce, mało iskry nie poszły. Uwielbiał udzielać
lekcji z teorii, jako że w praktyce niezbyt miał się czym popisać.
Do pokoju zapukali Anze Semenic
i Matjaz Pungertar, którzy mieli zanieść tylko kilka informacji, ale zostali
przez Norków wciągnięci do środka i zostali tam na znacznie dłużej, podobnie
jak Zografski.
Jeszcze zanim zaczął się konkurs
poznałam całą masę reguł, których w ogóle nie rozumiałam. Były bardzo dziwne i
niejasne, a jak Atle, z jakąś dziką pasją, wszystko rozkładał na czynniki
pierwsze, jeszcze bardziej mi się pogmatwało.
- Czyli zawodnik dostaje punkty
za odległość… emmm… coś tam: punkt konstrukcyjny?... i noty za… styl, to coś
takie… teleeeemark i za… obniżony rozbieg… znaczy jeśli trzeba… w sensie
obniżać go - wydukałam, jak uczeń przy tablicy, który niezbyt przykładał się do
lekcji, albo po prostu jest tępy.
- I jeszcze re... – podpowiadał
Atle.
- Re… co: re?
- Rekompen…
- Rekompen…satę za wiatr! –
olśniło mnie nagle. Zawsze zapominałam o wietrze.
Kurde, to jest jeszcze bardziej
skomplikowane niż mi się wydawało. Myślałam, że oni tak sobie jadą i – fruuuuu!
– lecą. A tu cała masa szczególików. Gapiłam się w ekran, próbując dostrzec coś
interesującego i zadać inteligentne pytanie (świetnie, powoli zamieniasz się w kujona i lizusa, Anju). Ale nie
zauważyłam nic godnego uwagi.
Po chwili rozległ się głos
komentatora. Na ekranie pojawił się pierwszy zawodnik, jakiś z Kazachstanu,
jego imię i nazwisko, numer, zdjęcie i narodowość.
W ciągu pół godziny zrobiłam
spore postępy; nauczyłam się tylu nazwisk, ilu przez całe życie nie zdążyłam.
Większość z obecnych w tym pokoju skoczków co rusz komentowała wybicie z progu,
styl danego zawodnika, a przy ocenie sędziów padały pod ich adresem nieraz
ostre słowa. Ja razem ze Swensenem wymienialiśmy się uwagami na temat atrakcyjności
skoczków.
- Krafti podoba się dziewczynom –
Swensen wskazał zawodnika na ekranie.
- Naprawdę? – spytałam
grzecznościowo. – Ja tam nie widzę w nim nic takiego szczególnego… ale ten jest
przystojny – miałam na myśli oczywiście następnego skoczka.
- Schlierenzauer? Kochana, z nim
nie ma szans, on ma swoją Sandrę.
Westchnęłam.
Ledwo powiedziałam o kimś coś
pochlebnego, a już takie riposty dostaję, jakby nie wiadomo co. Wcale to nie
tak, że podoba mi się Gregor. Po prostu ci ładni to zawsze są już obstawieni.
W telewizji na belce startowej
pojawił się Fannemel. Ścisnęłam mocno kciuki za niego, odruchowo. I zagryzłam
wargi. Trochę za mocno, bo aż mi zsiniały. Któryś ze skoczków zauważył to i
zaśmiał się cicho. Chyba Zografski, z tego co pamiętam, już zbyt zamieszali mi
w głowie tymi nazwiskami. Było ich chyba z pięćdziesiąt.
A Fannemel spadł. Nawet ja, tak
mało obeznana, mogłam stwierdzić to z całą pewnością. W telewizji nie pokazali
jego miny, ale widać było Stöckla, kręcącego głową z dezaprobatę, a nawet z
irytacją.
Potem skoczył jeszcze gumożujca Hilde.
Nie trzymałam już za niego kciuków, zapomniałam. I coś mi się wydaje, że to
moje kciuki przynoszą pecha, bo Hilde objął prowadzenie, w przeciwieństwie do
ostatniego Fannemela, który był nawet za Estończykiem.
- A to jest Peter Prevc –
Swensen trącił mnie łokciem. – Niedawno zdobył dwa medale mistrzostw świata i
medal w Sochi...
Przyglądnęłam się Prevcowi. I od
razu poczułam, że raczej go nie polubię. Nie wyglądał jak menel ani jak
wamp(ir), ani jak chuligan, ale przerażała mnie ta jego żuchwa. Po prostu
szuflada w całej krasie. Może na żywo nie wygląda tak źle, ale już czułam, że
się do niego zraziłam.
- A ten to kto? – spytałam po
chwili Swensena, gdy Prevc ku mojej uldze zniknął z ekranu.
- Ten? To jest Simon Ammann,
bardzo sympatyczny gościu, i radzę ci: zapamiętaj to nazwisko, bo to jeden z
żywych legend skoków narciarskich, czterokrotny medalista olimpijski…
- Dobra, dobra – przerwałam mu,
nie chcąc wplątywać się w wywód, który mógł się ciągnąć godzinami. Innym razem
dowiem się czegoś o tym Ammannie, którego nazwisko bezwiednie zapożyczyłam do
modlitwy. (Przynajmniej teraz wiedziałam, skąd wzięłam to słowo.) W każdym
razie miał bardzo sympatyczny uśmiech. – Simon Ammann, zapamiętam. Legenda
skoków, bla bla bla…
A swoją drogą, Swensen był
strasznie obryty. Wiedział wszystko o wszystkich. Ale doszłam do wniosku, że to
tylko kwestia czasu i niebawem będę posiadała podobną wiedzę. Może nie aż w
takim stopniu, ale na pewno więcej, niż wiem obecnie.
Około początku drugiej serii,
wyszłam na korytarz trochę się przewietrzyć, bo w pokoju przybyło kolejnych
osób i zrobiło się duszno. Przechadzałam się po korytarzach i przy jednym
zakręcie wpadłam prosto na Fannemela, który szedł z impetem, kopiąc przed sobą
jakiś kamyk.
- O, hej – rzucił Anders,
podnosząc wzrok znad niebieskiej posadzki. Widać było, że jest zły, trochę
wystraszyły mnie jego brwi, tak zmarszczone, że prawie zlewały się w jedną.
Chyba musiał zauważyć, że z
deczka mnie onieśmielił, bo rozpogodził się nieco i zagadał:
- Jak tam? Dowiedziałaś się
czegoś na temat skoków?
- O, tak! – odparłam zgryźliwie.
– Poznałam dobre pół setki zawodników. Ale nie sądzę, żeby aż tyle nazwisk mogłoby
mi się do czegoś przydać.
- Jakieś problemy z nauką?
- Nie. Tylko ten taki Schielr….
Slichr…
- Schlierenzauer? – domyślił się
Fannemel. – Wiesz, ja też z początku miałem problem ze skubańcem. No i
Morgenstern. A widziałaś mój skok? Po co pytam – oczywiście, że widziałaś. Mam
zdrowo prze…rąbane. U Stöckla. On już sobie dobrze wie, jak mnie do reszty
zgnębić za to, co zaprezentowałem. Chociaż w sumie to sam nie wiem, czemu
spadłem: przecież wyjście z progu było dobre, wiatr nawet próbował mi pomóc i ten... Dobrze było, ale się spierdoliło. Wiesz, może: czemu?
- Może myślałeś o czymś, co
zostało na dole i jakoś tak bezwiednie przełożyło się to na skok? - podsunęła Anja. – O czymś, lub o jakimś
miejscu, gdzie chciałbyś być, albo z czym/kim chciałbyś być…?
- Możliwe – mruknął Fannemel,
zerkając na Anję z ukosa.
Fakt, pomyślał, myślałem o
tobie, Anju, tylko jak by ci to powiedzieć…?
- Anju… - zaczął niepewnie. –
Anju, posłuchaj…
Dziewczyna odwróciła się
frontalnie do Andersa, a na jej twarzy odbiło się oczekiwanie. Czuła, że po raz
wtóry Fannemel miał zamiar powiedzieć jej coś ważnego. A ona chciała to
usłyszeć.
- Wiesz, Anju… - powtórzył
Anders, biorąc głęboki oddech… ale i tym razem nie udało mu się zdradzić swoich
przemyśleń. Westchnął. – Czy… kibicowałaś nam?
- Aaa… tak – odparła Anja, a w
jej oczach dało się zobaczyć wyraźne rozczarowanie.
Fannemel, widząc minę Anji,
pożałował, że jej tego nie powiedział. Ale nie starczyło mu sił i odwagi, by
spróbować po raz drugi. Postanowił zmienić temat.
- Szkoda, że nie widziałaś miny
Pointnera, jak się wściekał na Krafta, za to, że schrzanił skok. Był taki zły,
że aż go nosiło, jak Eisenbichlera po zepsutym skoku. Widać wszyscy austriaccy
trenerzy tacy są…
Anja uśmiechnęła się dość
ponuro.
- Coś cię gryzie? – spytał
Anders, przyglądając się jej.
- Nnieee… - odparła przeciągle
dziewczyna, odwracając się tak, żeby skoczek nie widział jej twarzy. Od razu by
zauważył, że Anja myśli o przeszłości. Jednak było już za późno.
- Przecież widzę.
- Ale co widzisz? – grała na
zwłokę.
- Weź, nie wciskaj mi kitu, że
nie wiesz – zniecierpliwił się Fannemel. – Przecież widzę, że coś jest nie tego.
Powiesz, o co chodzi?
- A powiesz, dlaczego miałabym
to powiedzieć tobie? – zripostowała Anja, trochę zdenerwowana. – Dlaczego
akurat tobie, a nie komuś innemu? Na przykład Jacobsenowi?
- Nie wiem – przyznał Anders z
rozbrajającą szczerością. – Nie mam zielonego pojęcia, ale… może mógłbym ci jakoś
pomóc?
- Niby jak? – dziewczyna zadała
pytanie, a za nim następne, które tak naprawdę ją nurtowało. – Dlaczego to
robisz? Dlaczego za wszelką cenę tak ci zależy na tym, żeby mi pomagać?
- Proszę, pozwól mi – zamiast
odpowiedzieć, Fannemel przysunął się do niej i musnął ją wargami w policzek, w
okolicy ust.
Ona nic nie powiedziała, nie
zrobiła żadnego gestu. Po prostu patrzyła na niego, nie widząc go jednak.
Błądziła myślami gdzieś bardzo, bardzo daleko. Zastanawiała się, czy to był
impuls, czy raczej aluzja. Nawet nie zauważyła, jak Fannemel uśmiechnął się i,
poklepawszy ją po dłoni, odszedł korytarzem, i zniknął w jednym z pokoi.
Do cholery, nie wiem co się ze
mną dzieje.
To przecież ja, Fannis – heloł! Ja n i e
m a m problemu z zachowaniem się
przy dziewczynach. Jedyne problemy jakie miewam jeśli chodzi o dziewczyny to
zazwyczaj te, którą lasię wybrać. (Czasem nie decyduję się na żadną, ale
częściej biorę obie. A co se będę żałować, nie?) Fannis jest jak pies na
kobitki – zawsze wie, którą warto poznać bliżej, a którą zostawić w spokoju. I
zawsze wie jak je skutecznie zabajerować. Ludzie mogą się śmiać – na przykład
taki Forfang: mordkę ma ładną, ale pożytku z niej zrobić nie umie – ale owszem,
mam w zanadrzu parę takich tekstów, dzięki którym dziewczyny na mur beton na
ciebie polecą. Serio, niektórym szybki kurs u Fannemela by nie zaszkodził.
Ale nie o tym chciałem, wcale a
wcale. Bo o tym, jaki jestem boski, wiedzą absolutnie wszyscy.
No, może poza Anją. Na Hofera
Świętego, nie mam pojęcia, co tej dziewoi chodzi po głowie. Jest bardziej
tajemnicza niż ja i chyba to mi się w niej najbardziej podoba. Bo n i e m
a dziewczyn nie do rozgryzienia. W
gruncie rzeczy każda pragnie tego samego. Ale nie Anja. Chyba. Jak już mówiłem,
ona naprawdę jest inna.
I właśnie o to chodzi.
Nigdy nie mam z tym problemu,
ale przy niej mam takie debilne uczucie, jakby mój mózg znajdował się w żołądku
czy wątrobie, czy tam inny taki pieron. Wszystko jest ok., nawet w najlepszym
porządeczku, a tu nagle moją fannemelowską pewność siebie trafia szlag. I już sam
nie wiem co mogę powiedzieć i zrobić, a czego nie.
Dotychczas nigdy się nad tym nie
zastanawiałem. Po prostu wiedziałem, że cokolwiek zrobię – będzie dobrze. A z
Anją tak się nie da, do cholery.
I nie wiem, dlaczego. Ale wiem
jedno: muszę coś z tym zrobić.
Cała ta „rozmowa” zdarzyła się
dokładnie wczoraj.
Wieczorem wylądowaliśmy w
Kuusamo i bardzo zmęczeni po podróży od razu położyliśmy się spać. W końcu
następnego dnia czekały nas męczące kwalifikacje. Tylko wiecznie pełen energii
Hilde proponował urządzenie potańcówki w jadalni. Jednak ten pomysł nie spotkał
się z aprobatą reszty ekipy.
Sybilla jęczała całą noc,
narzekając na zakwasy po tych wszystkich rzeczach, które rzekomo wczoraj
zrobiła.
Tak więc dzisiaj rano, po ciężko
przespanej nocy, obudził nas dziki wrzask. Jak stado pawianów wpadli do pokoju
Hilde, Sklett, Rønsen
i Swensen. Sybilla, przyzwyczajona już do tego typu wybryków, wiedziała
widocznie, co się szykuje i umknęła do łazienki. Ale ja, nie posiadając takiej
wiedzy jak ona, bardzo szybko zostałam zawinięta w koc i porwana. Z piskiem
wiłam się w pościeli, ale nie miałam szans, najmniejszych.
Gdy tak te cztery oszołomy
leciały po wariacku ze mną przez korytarz, w stronę pokoju Fannemela, natknęli
się na wychodzącego ze swojego pokoju Stöckla.
Odruchowo zatrzymali się, widząc
przełożonego.
Trener groźnie zmarszczył brwi.
- Przecież tyle razy wam
mówiłem, że macie się trzymać z daleka od pokoju dziewcząt – odezwał się
surowo. – Zwłaszcza rano i wieczorem. Była umowa, prawda? Warunek zatrudnienia
żeńskiego personelu. Miało być już bez takich numerów! To się tyczy także
ciebie, Vegard.
Nawet ja potrafiłam się
domyślić, że chodziło o Skletta, o którego wyskokach zdążyłam sporo usłyszeć.
Skoczkowie z żalem zrozumieli,
że przerwano im zabawę i odstawili mnie na ziemię.
Prychnęłam z pogardą.
Ale Sklett, w ostatnim porywie
wariactwa, jednym zamaszystym ruchem wyrwał mi kołdrę i cisnął ją do kosza, ze
śmiechem. Stöckl zmierzył go groźnym spojrzeniem, które miało znaczyć „jeszcze
sobie porozmawiamy”, ale nie odezwał się więcej.
Właśnie wtedy otworzyły się
drzwi do pokoju Fannemela i na rogu pojawił się Anders we własnej osobie.
A ja stałam na środku korytarza
w samej tylko cieniutkiej koszulce nocnej. Poczułam, że mimo zimna, okropnie
się czerwienię.
- Towar dostarczony, mission
complete! – ryknął śmiechem Rønsen.
-Hej, Anju - rzucił Fannemel,
otaksowując mnie zaintrygowanym spojrzeniem, po czym rzucił mi kolejny ze
swoich dziwnych uśmieszków.
No świetnie.
Poczułam, że czerwienię się
jeszcze bardziej, z gniewu i ze wstydu.
- Banda głupoli! – rzuciłam i z
tupetem odeszłam w stronę swojego pokoju, powiewając za sobą fałdami koszulki
nocnej.
Moja obelga została jednak
przyjęta spazmatycznym rechotem, co dotknęło mnie do żywego. Oni najwyraźniej
nic sobie ze mnie nie robili. Wróciłam do pokoju zła i w furii zaczęłam się
ubierać.
- Załatwili cię? – Sybilla
raczej stwierdziła niż spytała, leżąc na łóżku, piłując paznokcie i uśmiechając
się pod nosem.
- Tak – odburknęłam, nie widząc
zupełnie nic śmiesznego w tym, co mnie spotkało.
- Nie
martw się: jeszcze cię nie raz tak urządzą – Sybilla zaśmiała się w głos. – A
najlepsze jest to, że nigdy nie jesteś w stanie przewidzieć, co tym świrom
przyjdzie do głowy. Istnieje stare powiedzonko: „A morał jest krótki i niektórym
znany – przy Norkach niespodziewanego się spodziewamy” – spuentowała gromkim
śmiechem.
Po śniadaniu mieliśmy dziesięć
minut na przygotowanie do wyjścia na skocznię. Sybilla włożyła na siebie chyba
z pięć swetrów i kurtkę. Śmiałam się z niej po cichu i sama ograniczyłam się
do włożenia jednego swetra pod kurtkę. Zastanawiałam się, po co jej tyle warstw
wełny. Za owcę chce robić?
Podczas kwalifikacji miałam stać
na dole, obok fizjoterapeuty. Rozmawiać ze skoczkami. Na zewnątrz. Na
powietrzu. Starałam się jak mogłam, wziąwszy pod uwagę, że to był dopiero
pierwszy dzień w pracy.
Było mi potwornie zimno.
Pożałowałam, że nie wzięłam przykładu z doświadczonej już Sybilli i pomyślałam
z żałością o stertach cieplutkich swetrów zalegających w szafie w pokoju. Było
mi tak zimno, że nawet nie zauważyłam, jak podszedł do mnie Fannemel.
- Jak tam? – rzucił wesoło. –
Podoba ci się?
- Jest suppperrr… - wyjąkałam. –
Bbbardzo ładdddnie skoczyłłłeś…
- Anju, przecież ty trzepiesz
się jak chorągiewka – zauważył z wyczuwalną troską.
- Czy ttto tttakie dddziwne? –
spytałam, szczękając zębami tak, że bałam się, że mi się pokruszą. –
Sttttraaasznie mmmi zimmmmno.
- Jeszcze nie jest aż tak źle – Fannemel
stanął za moimi plecami i bezceremonialnie objął mnie od tyłu.
Ooo taaaak, jak teraz ciepło, jak dobrze…
Ale nie powiedziałam tego na
głos…?
- Tak, racja. Wcale nie jest tak
źle. Trochę cieplej niż na Antarktydzie – skomentowałam zgryźliwie. –
Rzeczywiście.
Fannemel zaśmiał się, widocznie
rozbawił go mój ironiczny komentarz. Kilku innych skoczków zawtórowało mu.
Widocznie musieli też mnie usłyszeć, w końcu powiedziałam to dość głośno.
Swensen podszedł do Andersa i
podał mu krótkofalówkę, z której wydobywały się trzaski i pomruki, a w końcu
usłyszałam niewyraźny głos Stöckla.
- Fannis… dzzzt, trzzzz Brrrr … Na górę… zrrrr,
dzzzz, wtrrr … Czekają… pfrrrr…
Nic z tego nie zrozumiałam. Ale
Fannemel wiedział, o co chodzi trenerowi.
- Einen Moment, bitte – oznajmił
do krótkofalówki, po czym zwrócił się do mnie. – Muszę się zwijać. Dasz sobie
radę? Cieplej ci teraz?
- O tak – odparłam. – Teraz to
już tylko Syberia.
Fannemel, zaśmiawszy się z
żartu, oddalił się w kierunku wyciągu.
Ciepełko, wróć…
Od razu zrobiło mi się jeszcze
zimniej. Musiałam jednak wytrzymać. Po kolei podchodzili do mnie inni
skoczkowie i zagadywali, jak moje wrażenia. Odpowiadałam wykrętnie, w każdej
wypowiedzi podkreślając wręcz cudowne warunki atmosferyczne. Słysząc moje
narzekanie, Hilde pożyczył mi swoją niebieską czapkę, Swensen szalik (hmm,
ciekawe skąd go wziął…), a Zografski rękawiczki. Więc stałam sobie jak Eskimos,
opatulona tymi wszystkimi szmatami pożyczonymi od skoczków.
Podeszła do mnie Sybilla,
chuchając w ręce i rozcierając je jedna o drugą.
- Zgubiłam gdzieś rękawiczki –
oznajmiła i pokazała mi sine od mrozu palce. Rzuciła tęskne spojrzenie w
kierunku moich dłoni.
- Weź te – zaproponowałam,
zdejmując rękawiczki i rzucając je Sybilli. – Zografskiego.
Po wypowiedzeniu tego nazwiska,
mogłam zaobserwować jak zmienia się jej twarz; zaczęła mimowolnie uśmiechać się
pod nosem, oczy błyszczały jak iskierki, a na policzkach rozkwitły czerwone
rumieńce.
Sybilla klepnęła mnie w plecy,
co w jej języku znaczyło „dziękuję”. Poczułam, że postąpiłam odpowiednio. Ona
miała większą uciechę z tych rękawiczek niż ja.
Po
skończeniu serii treningowej wpadłam jak tajfun do łazienki i odkręciłam kurek
we wannie. Napuściłam gorącej wody prawie po brzegi i z lubością zanurzyłam się
w… jacuzzi. Tak, w naszej łazience było jacuzzi. Takie z gorącą wodą, bąbelkami
i pachnidełkami. Możecie się śmiać, ale nie przywykłam do tego typu luksusów,
rozumiemy się?
Wyszłam z łazienki pół godziny
później, a na moje miejsce poszła Sybilla, niezwykle zadowolona, że udało jej
się wreszcie pogadać z Vladim, pod pretekstem oddania pożyczonych rękawiczek.
Anja była nieludzko zmęczona już
po pierwszym dniu pracy. A czekały ją jeszcze cztery miesiące.
Aż cztery miesiące – uświadomiła sobie.
Po założeniu dwóch grubych
swetrów, Anja wyrzuciła z szafy wszystkie rzeczy na łóżko i zaczęła byle jak
wpychać je do walizki, robiąc przy tym niemały rozgardiasz i jęcząc pod nosem
coś niezrozumiałego, chyba nawet dla niej samej.
Z łazienki wyszła Sybilla z
turbanem na głowie i odżywczym kremem do rąk Neutrogena w dłoni.
- Co robisz? – spytała na widok
Anji.
- Odchodzę – odburknęła
dziewczyna. – Składam wypowiedzenie i odchodzę. To nie dla mnie. Padam z nóg
już po pierwszym dniu. Nie nadaję się do tego. Nie dam rady. I jeszcze t o
wszystko…
Sybilla siadła na jej łóżku.
- Dopiero zaczęłaś i już się
poddajesz? – spytała z troskliwym politowaniem i wyczuwalną naganą w głosie.
Anja przewracała rzeczy w walizce, słuchając jej jednym uchem. – Jak teraz
odejdziesz, nie ma odwrotu. Odejście to droga jednokierunkowa, Anju. Daj sobie
szansę. Daj im szansę. Pomyśl o nas, o mnie, o Fannemelu… - Anja przerwała
przegrzebywanie walizki i przysłuchała się Sybilli. – Ja też na początku
myślałam, że sobie nie poradzę, a uwierz mi, ja mam jeszcze cięższą pracę niż
ty. Przechodziłam kryzys zdrowotny i sama wątpiłam czy dam sobie radę, ale
wytrwałam. I wytrwam nadal, byleby osiągnąć cel. Moim marzeniem, do którego
dążę jest Zogu. To właśnie ta myśl o nim mnie motywuje. Czas, Anju, żebyś ty
znalazła swoją motywację.
Sybilla wyszła z pokoju
zostawiając Anję klęczącą w znieruchomieniu na podłodze, wśród rozrzuconych
rzeczy, ze sporym tematem do rozmyślań.
Może jednak warto spróbować?
Jeszcze raz? Może przywyknę? Kto wie, może nawet polubię? Życie to pasmo
niespodzianek. Samą niespodzianką
jest dla mnie to, że w ogóle tu jestem.
Tak myślałam.
Ale nie mogłam znaleźć żadnej
motywacji, żeby zostać.
Nie wiedziałam, że niedługo sama
się znajdzie; bo tak już jest.
Rzeczy wtedy się znajdują, gdy sami wcale specjalnie
ich nie szukamy.***
Miało nie być dzisiaj, ale musiałam to zrobić. NASZ NOWY REKORDZISTA *-* Zawał.
Brat akurat stał na przystanku, a ja oglądałam. Widzę ten skok... 251,5m.... Ten zaciesz :D Zostawiam wszystko w kij i wylatuję z domu, drąc się na całą wiochę "MŁODYYY, FANNEMEL POBIŁ REKORD ŚWIATA!!!" On tylko puka się w czoło: "Mam siostrę wariatkę" ^^
Teraz chyba nie ma już osoby, która by nie wiedziała ;)
BRAWO, MISZCZU, POWODZENIA W FALUN! :)
O mój Boże, cud miód malina *-*
OdpowiedzUsuń• Superman-Bardal zawsze spoko, dobił mnie normalnie :D
• Sybilla i... Zogi? Kurczę, no jego to bym się w życiu nigdzie nie spodziewała ;)
• Nauka o skokach=mistrzostwo :* śmiać mi się chciało jak nie wiem :D
• AWFGAFWHAG FANNEMEL BOGIEM!!! ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥ NAJLEPSZY EVER!!! KOOOOOOOCHAM *-*
Kończę, bo zaczynam jak jakaś psychofanka ;) Ale no jestem pod wrażeniem :D Oby tak dalej mistrzu :) Bo nie dość, że ten mistrzowski rekord, to jeszcze okazja do utarcia nosa Prevcowi (którego swoją drogą opisałaś bardzo trafnie :'D).
Kurczę no cieszę się jak wariatka :D
Całusy ♡♥♡
Super. Po prostu super. Nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć. Po skoku Fannemel mowę i odjęło.:)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że to On jest rekordzistą a nie Prevc. :)
Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział. ;*
Ekhem ekhem JESTEM ! Zgodzę się z twoim bratem xD JESTEŚ WARIATKĄ ♥ ale nie ty jedyna xD To tak od początku xD Superman xD Cóż norweskie xD ,,Nie masz nic ciekawszego do roboty niż szpanowanie bielizną" - odbrazu skojarzyła mi się tylko jedna osóbka xD Norweskie majty xD Teraz ogarniam o co chodziło ci ze spojlerem xD Anja ma zostać ! Polubili ją ♥ Co Fannis chce jej wyznać !? Znaczy podejrzewam co ,ale to ,że trzymasz w niepewności denerwuje xD Fannis traci przy Anji całą swą norwesko-fannisowską odwagę ♥ No no xD Cóż ci skoczkowie wyprawiają ?? Wbijają do pokoju zawijają cię w koc i niosą nie wiadomo gdzie ..hmm Fannis im kazał NA PEWNO xD ZBOCZEŃCY xD To normalka xD Czemu ja zawsze zaczynam od tyłu xD ?? Jaki zryw miał gdy usłyszał o Anji ♥ WIDAĆ ,ŻE MU ZALEŻY ♥ I jej chyba też zaczyna ♥ Od tyłu przytulas ♥ I ten zaciesz Sybilli na te rękawiczki - cóż zawsze coś :D Jak ja mieszam xD Dobra dobra ,bo boje się ,że będzie za długie xD I moje ukochane PS No to tak WARIATKO ♥ Musimy się pilnie spotkać :D A no tak Rozdział oczywiście super ♥ Jakże by inaczej ♥ Czekom na następny ♥ /Paula
OdpowiedzUsuńBardal po prostu mnie rozwalił. Prawie popłakałam się ze śmiechu xD Z chęcią przyjęłabym takie lekcje o skokach ;)
OdpowiedzUsuńNie martw się, ja też krzyczałam z radości, jak Anders pobił rekord. Pewnie wszystkie sąsiadki mnie słyszały ^^
Buziaki :**
W ogóle rzucam wszystko, żeby tylko przeczytać rozdział :D
OdpowiedzUsuńHaha twój brat najlepszy :)
Jejku takie wspaniałe to opowiadanie ♥/ @dwiedyszki
OdpowiedzUsuńhmmmmm Fannis taki supcio <3
OdpowiedzUsuńcudny rozdział :)
Boże kocham, kocham i jeszcze raz kocham <3 To najlepsze opowiadanie jakie czytałam. Po tym rozdziale normalnie zgon wszystko wydaje się takie prawdziwe że jak to czytasz to wydaje ci się że jesteś Anją *.* Anders taki uroczy jak próbuje jej powiedzieć co czuje mmm... <3 Te twoje teksty mnie rozwalają i oczywiście Bardal superman :D A Fannis niby taki niegrzeczny a przy niej to taki czuły ! No ogromne zazdro i po prostu nienawidzę cię dziewczyno bo piszesz takie nieziemskie opowiadanko <3 Z niecierpliwością czekam na next oby szybko :*
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystko za jednym zamachem i chcę więcej! Pisiont twarzy Fannisa normalnie - gdzieś tam jest ten jego demon, pies na baby i kobieciarz, a z drugiej strony zżera go ciekawość co do Anji, co więcej, ma jakieś ludzkie odruchy wobec niej. O panie, nie dość, że ona jest zagadką, to w sumie Anders też (a przynajmniej coraz bardzie. Ale przecież wszyscy kochamy jak bohaterowie się zmieniają).
OdpowiedzUsuńWszystko jest tu takie on point. Czyta się tak, że się wierzy, że to prawda - po ludzku, z ludzkimi emocjami, bez zbędnych ceregieli. No po prostu fajnie :D.
Wrócę tu, na pewno. Jeśli informujesz przez tt to będę przeszczęśliwa (@winadajcie), jak nie to i tak dodaję do obserwowanych i blogger mi da znać kiedyś o nowym.
Pozdrawiam!
[love-needs-to-fly] - mruknę, że tu też jest o Fannisie ;)
[make-the-moment-last]
P.S. Rekord Karzełka zrobił mi życie <3
Kiedy następny?
OdpowiedzUsuńTaaak, oczywiscie, ze sie ucze przy twoim opowiadaniu <3
OdpowiedzUsuńCooooś sie zaczyna dziać miedzy tą dwojką! Że Fanniś taki nieśmiały? Pies na baby, a teraz boi sie powiedziec Anji. Ciekawe co tam wymyslil. Jest mega troskliwy, ze pomogł jej z tą pracą, serio mu na niej zalezy, choc jeszcze sie nie przyznał. I jakby Anja troche mniej lodowata? Zmienia sie przy skoczkach i łagodnieje? Moze kiedys opowie im swoja historie, Fannis poki co nie nalega, ale to dobrze, bo jeszcze by zebrał zdrowy ochrzan znając Anje. Czekam jak akcja dalej sie potoczy :) pozdrawiam
M.
:)
OdpowiedzUsuń