6. “I want to hear your voice, your laughter, again
and again – forever”.
Obudziłam się rano z mieszanymi
uczuciami.
Leżałam, udając że śpię, ale
daleko było mi do takiego stanu. Byłam całkowicie pogubiona i nie wiedziałam,
co robię, co robiłam… Wczorajszy wieczór, kiedy stałam na balkonie, przyjście
Fannemela i ta jego bliskość; otwartość… Bałam się wstać, bałam się wyjść na
korytarz. Bo choć czułam się wczoraj p r a w i e szczęśliwa, bałam się, że znajdę
się znowu w takiej sytuacji, kiedy nie będę wiedziała, jak postąpić, co
powiedzieć. Wprawdzie wczoraj obyło się bez zbędnych słów, ale przecież tak nie
można. W końcu będę musiała z nim porozmawiać, i to naprawdę, szczerze
porozmawiać, nie tak jak do tej pory. Nie umiałam rozmawiać z ludźmi, nie
umiałam…
Otworzyłam oczy, wiedząc, że
prędzej czy później muszę wstać, chociaż przerażała mnie perspektywa stanięcia vis á vis z Fannemelem lub tłumem ludzi,
którzy akurat wczoraj lub dzisiaj rano zgłębili treść najnowszego „Sportsmena”.
Przed oczami pojawiła się kolorowa
plamka.
Balony?
Przetarłam oczy.
Nie, to był bukiecik kwiatów,
stojący na mojej szafce nocnej.
Podniosłam się i po omacku
zaczęłam szukać bileciku, karteczki lub czegoś w tym stylu, co pozwoliłoby mi
określić tożsamość ofiarodawcy. Tego już było za wiele. Wystraszyłam się, że to
kolejny numer ze strony…
- Nie od Fannemela – usłyszałam
głos Sybilli.
Właśnie wyszła z łazienki, jak
zwykle piłując paznokcie. W ręce dzierżyła jeszcze dwa kolory lakieru i tusz do
rzęs. Wiadomo, szła na polowanie. Trochę nie podobał mi się sposób, w jaki ona
dawała Zografskiemu do zrozumienia, że na niego leci. Mało subtelnie.
- Myślałam, że prymitywy nie
posiadają czegoś tak złożonego jak sumienie, ale chyba nie do końca miałam
rację. Te skurczybyki, które wczoraj omal cię nie zamordowały, nie roztrząsam
czy celowo, czy nie, przyszły tu z samego rana, budząc mnie z pięknego snu…
- Mogę się domyślić, że…
- Tak, powitałam ich należycie –
uśmiechnęła się figlarnie Sybi. – Było koło piątej nad ranem, a mi właśnie śnił
się doskonały wręcz wieczór…
Ja też się uśmiechnęłam. Mogłam
się domyślić, co dla niej oznaczał idealny wieczór. Zaczęłam się za to
zastanawiać, czym byłby dla mnie.
Samotność, oglądanie komedii,
lub wręcz przeciwnie, horrorów, paczka popcornu i butelka coli, w lepszym
wypadku, może jakiegoś trunku…
Nie, to nie to.
Samotność, spacer po ulicy,
oglądanie sklepowych wystaw…
Nie, to też nie to. Naprawdę nie wiesz…?
Jeszcze raz.
Samotność…
Nie, kurwa, odwal się od tej pieprzonej samotności! Potrzebny ci KTOŚ,
idiotko! KTOŚ, a nie COŚ!!!
Ostatnia szansa.
Milczenie. Może i rozmowa. Cisza
wokół i wewnątrz mnie. Zrozumienie. Spokój. I przede wszystkim
Fannemel
czyjaś obecność.
To jest to.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
Zaraz jednak uśmiech zamienił
się w zamyślenie, a to w narastające uczucie strachu i zdumienia. Rysopis
idealnego wieczoru wydawał się brzmieć znajomo. Aż za bardzo. Przeraziłam się,
jak bardzo opis pasował do wczorajszej nocy. Fannemel i to wszystko… Wczoraj
czułam... szczęście. Dzisiaj się tego wstydzę. Dzisiaj się tego boję. Dzisiaj
boję się, że to się powtórzy. Choć jest to w moim pojęciu wieczór idealny.
Paradoksalnie.
- A ty w ogóle nie masz zamiaru
ruszyć dupy z łóżka? – głos Sybi przerwał moje rozmyślania. – Nie żeby coś, ja
rozumiem, że możesz się nienajlepiej czuć, ale… dzisiaj też jest dzień i praca
sama się nie zrobi.
- Nie wiem, czy dam radę…
- Źle się czujesz?
- …Tak.
Nieprawda. Przestań wreszcie okłamywać siebie i wszystkich wokół. Boisz
się szczęścia. Boisz się Fannemela, chociaż tego chcesz. Wiesz, że tego chcesz,
schizofreniczko.
Wcale nie czułam się źle. Tak
naprawdę to czułam się nawet lepiej niż przez incydentem w jeziorze. Być może
zaczęłam się hartować. Jednak wątpię, żeby dało się do tego przywyknąć.
- Wiesz co, Sybi… Może jednak
trza w końcu się ruszyć i wstać – odezwałam się, wychodząc spod kołdry.
I wyjść naprzeciw własnym patologicznym, paradoksalnym, niedorzecznym
lękom.
- Pewnie. Inaczej zgrzybiejesz w
tym łóżku i nie nadasz się do niczego. Zgrzybiejesz i na ciele i na duchu.
Miała całkowitą rację.
Zastanawiałam się tylko, z której książki czy kolorowego poradnika wzięła ten
tekst.
Taak, Anju, zrób coś ze sobą.
Dzisiaj drugi konkurs. O wczorajszym trzeba zapomnieć. Chociaż… za mało przerwy
nam dali między konkursami – uświadomiłam sobie. A gdzie kwalifikacje? A seria
treningowa? Cóż, zupełnie nie orientuję się w tym wszystkim. Dowiem się pewnie
później. I ostania, jak zwykle zresztą.
Byłam zmęczona. Męczyło mnie nie
tylko wyczerpanie fizyczne, ale również duża niestabilność psychiczna. Miałam
już dość tej wiecznej huśtawki nastrojów. Denerwowała i mnie, i wszystkich
dookoła. Niedługo wszyscy, nawet Fannemel,
stracą do mnie cierpliwość…
Taak, ubierz te dwa swetry, nie
wiadomo, gdzie dzisiaj przyjdzie ci stać. Tak, chociaż rozczesz włosy. Musisz
coś ze sobą zrobić i nie wyglądać jak kupka nieszczęścia, którą się czujesz.
Musisz zachować dobrą minę do złej gry do końca.
Do końca oszukiwać, że wszystko w porządku…
- Fannemel! – z głębokiego
zamyślenia wyrwał mnie głośny, pełen wyrzutów głos Stöckla.
Od razu wiedziałem, że traci
cierpliwość. Nawet nie nazwał mnie Fannis, co znaczyło, że ma mnie dość. Nie
było moim zamiarem go ignorować, zwłaszcza przed konkursem. Nie mogłem się
jednak powstrzymać. Powstrzymać, żeby nie rozmyślać.
Zastanawiałem się nad tym, co
zrobiłem wczoraj. Oto co zrobiłem: pozwoliłem tym bezmózgim idiotom wrzucić
moją dziewczynę do jeziora. Do zimnego, lodowatego…
WRÓĆ.
Czy ja właśnie powiedziałem coś
o „mojej dziewczynie”? Cofam to.
Jasny gwint i ryj Dietharta… Nie
jest ze mną dobrze. Może faktycznie wczoraj przemroziłem sobie mózgoczaszkę.
(Zakładając, że w ogóle posiadam coś takiego jak mózg, bo w życiu z zasady kieruję
się trochę czymś innym, ale może nie będę się zagłębiał w te tematy…)
Okaay. Odbija mi na stare lata,
chyba najwyższy czas to przyznać. Albo po prostu… Nie, to jakiś absurd.
Przecież to ja, Fannis – jedyny w swoim rodzaju Król Norweskiego Zła; jestem wyjątkowy.
To niemożliwe, żebym poddał się temu prądowi co wszyscy wokół. Oficjalnie
jestem gorącym facetem z zimnym sercem.
A może jednak nie aż tak zimnym?
Może potrafiłbym kochać normalnie, jak wszyscy normalni ludzie (poza Hildełą)
na tym świecie? Nie wiem. Czy chciałbym? Chyba tak. Nie wiem. Nic już nie wiem…
- Ty w ogóle nie słuchasz! –
usłyszałem znowu. Nie wiedziałem, czy od ostatniego upomnienia minęła minuta,
czy pół godziny. – Radzę ci dobrze, porzuć myślenie, bo w przypadku półgłówstwa
rzadko wychodzi ono na dobre. Myślisz i myślisz, jakbyś właśnie pakował się w jakiś
poważny związek lub z niego wychodził.
Oczywiście powiedział to czysto
hipotetycznie, ale gdyby wiedział! Nie mogłem powstrzymać uśmiechu albo
jakiegoś ciętego tekstu, ale opanowałem się. Nie miałem ochoty wkopywać się
niepotrzebnie w kłótnie z Alexem.
Za to Hilde nie miał
najwyraźniej nic na przeszkodzie, żeby parsknąć śmiechem i poszeptać ze
Sklettem, po czym razem z nim podśmiewywać się po cichu, nie ukrywając jednak
rozbawienia. Mogłem się założyć, że wiem, z czego się śmieją. Ale, o nie!, za
cholerę nie wiedziałem, skąd to wiem.
- Nie powiesz nam, co tak
pochłania twoje myśli, że jest ważniejsze od konkursu? – spytał Stöckl,
zwracając się do mnie. – Nie powiesz o czym myślisz?
- Raczej myślę, że nie.
Zmierzył mnie surowym wzrokiem.
Nie mam pojęcia, dlaczego robił to tak długo. W końcu w sumie nie miał dużo do
mierzenia przy moim wzroście. W końcu westchnął z rezygnacją i odwrócił się
bokiem, udzielając następnych wskazówek. Nie miałem pojęcia, jakie to były
wskazówki. Nie słyszałem nawet, jak kazał nam się rozejść i przygotować do
konkursu. Wyszedłem, bo inni wychodzili. Robiłem wszystko jak robot.
Bezwiednie.
Bezładnie.
Bezsensownie.
Jak gdyby świat mnie otaczający
był tylko fikcją. Jedynie moje myśli były prawdziwe i bliskie. Ale przecież nie
da się w nieskończoność żyć w świecie fikcji. Zdziwaczeję, zamknę się w sobie i
stanę się, w swojej samotności, podobny do Anji.
Włącz się, durny mózgu! Wracaj do rzeczywistości!
- … a wtedy on „już myślałem, że
to się nigdy nie skończy” – usłyszałem głos Sorsella. – Mówię wam, jaką miała
głupią minę!
Pozostali ryknęli śmiechem. Nie
miałem pojęcia, z czego się śmieją. Westchnąłem w duchu, wchodząc do
pomieszczenia. Rozglądnąłem się wokół. Patrzyłem wszędzie, szukając pewnej
osoby.
Była.
Siedziała gdzieś z boku z zamiarem
wspierania nas i pomagania. Zobaczyła mnie. Spuściła głowę.
Nie radziła sobie.
Anja miała na zadanie nas
wspierać, a przecież ona sama potrzebowała wsparcia. Czy nikt oprócz mnie tego
nie widzi? Ona potrzebuje czyjejś pomocy bardziej niż wszyscy skoczkowie przed
konkursem razem wzięci. Ona o tym także wie.
Więc dlaczego nie chciała
dopuścić do siebie kogoś, kto chciałby jej pomóc?
Nawet jeśli tym kimś miałbym być
ja – Król Norweskiego Zła.
Wprost proporcjonalnie do
trwania konkursu, pomieszczenie pustoszało, ale mimo to, robiło mi się coraz
duszniej i goręcej. Coraz bardziej czułam, że mi ciasno, jakbym miała
klaustrofobię. A przecież nie miałam.
Ciągle słychać było komentarze,
rzadko pozbawione złorzeczeń i niewyszukanych wyrazów w najróżniejszych
językach świata. Mogłam nieźle podszkolić słownictwo. Miałam ochotę podejść do
grupki złożonej z Norwegów, paru Słoweńców i Piotra Żyły. Podejść, włączyć się
do rozmowy…
Zaniedbywałam życie towarzyskie,
wiedziałam o tym. Chciałam wreszcie odzyskać umiejętność współżycia w grupie.
Ale nie potrafiłam. Już nie. Tak dawno…
Nie, tylko nie zaczynaj znowu...
Chcę się do nich przyłączyć.
Muszę się przełamać. Teraz. Jednak wiedziałam, że było to niemożliwe. Wszystko
przez ten pieprzony strach w środku. Chciałam się go pozbyć, ale nie umiałam.
Strach, że jeśli zwiążę się z
kimkolwiek, kiedyś znowu zostanę sama. Bałam się, że jeśli za bardzo zbliżę się
do Fannemela, później i tak to stracę. Tym bardziej będę cierpieć. Strach przed
cierpieniem wywoływał ból wielokrotnie gorszy, ale po przejściach z
dzieciństwa, nadal mnie prześladował. Nie umiałam zaufać nikomu. Ani sobie. Ani
temu, że wszystko będzie dobrze. Zaufać, że nie skończy się to tak jak do tej
pory. Brak wiary tłumaczyłam sobie mówiąc „kto sparzył się na gorącym, ten na
zimne dmucha”. Ale zbyt wiele lat tak trwałam. Ta maksyma mimowolnie stała się
moim życiowym mottem i wytyczną. Najwyższą wartością, której nie umiałam
zrzucić.
A gdyby spróbować? Odważyć się
i… cierpieć? Znowu? Nie. Nie mogę. Ale chcę, tak bardzo chcę. Lecz nie
potrafię. Pomocy…
Poczułam, że mimo otworzonego
okna, robi mi się duszno nie do zniesienia. W środku kłuły mnie niby drobinki
szkła, wbijające mi się w serce. Odłamki przeszłości, nie usunięte z rany. W
moje życie wdarło się zakażenie zwane Strach, powodując bardzo ciężką, prawie
nieuleczalną chorobę, Nieufność.
Muszę stąd wyjść, muszę być
sama.
Nie, proszę, tylko znowu nie zaczynaj, przestań…
Nikt mi nie może pomóc. Muszę
sama. Tak, s a m a . I cicho, serce. Jeszcze nic dobrego nie wyniknęło z tego, że
cię posłuchałam. Rozum też mi nie pomógł.
Pomógł tylko STRACH. Tak, właśnie STRACH, którego się tak boisz, wiesz
o tym doskonale.
Niemal wymiotując od tego całego
strachu, poszłam do Stöckla, zwalniając się. Tłumaczyłam, że źle się czuję. Nie
kłamałam. Czułam się okropnie. Ale nie na ciele, lecz na duszy, na sercu.
Poszłam. Sama. Znowu.
Nic się nie zmieniło, nadal
tkwisz w tym samym miejscu. Nadal zamykasz się na ludzi i uciekasz w samotność,
która cię zabija. A właśnie u niej szukasz pocieszenia. Błędne koło, prowadzące
do…
Właśnie, do czego?
Nie weszłam do pokoju. Ręka
drżała mi tak bardzo, że nie mogłam trafić kluczem do zamka. Usiadłam na ławce,
stojącej w hallu.
Tak nie możesz, zabijesz się
sama. Popełnisz samobójstwo. Samotność cię zabije. Dasz palec, a zabierze całą
rękę, zabierze całą ciebie. Uciekaj. Uciekaj.
Ale dokąd? Nie ma dokąd uciec
przed samotnością. Sama sobie to zrobiłam, była to moja własna wina. Sama,
swoim zachowaniem odepchnęłam ludzi, którzy mogli mi pomóc.
Przeszłość.
Litości, tylko nie to!
Tam był pies pogrzebany.
Przeszłość odbiła piętno na całe moje życie. Rany, które zabliźniły się krzywo,
lub nawet wcale. Chciałam odciąć się od niej i zacząć nowe życie. Ale zakażone blizny
przypominały mi o tym na każdym kroku. Teraz też.
Teraz też.
Czym skorupka nasiąknie za
młodu, tym na starość karki przetrąca. Zawsze byłam samotna. I wątpię, czy
kiedykolwiek to zmienię. A w takim razie umrę. Mój organizm nie przestanie
pracować, ale to nie będzie życie. To będzie trwanie. Wegetacja.
Całe moje życie było jedną
wielką pustką. Od niechcianego początku, do skomplikowanego teraz. Pomyłka. To
ja byłam w tym wszystkim największą pomyłką.
Schowałam twarz w dłoniach.
Zacisnęłam powieki tak mocno, że aż wreszcie pojawiły się łzy. Czy przyniosą ulgę,
czy mękę nie do zniesienia – tego nie wiem. Ale czy pozostało mi coś innego?
Z każdą chwilą płynęło coraz
więcej łez. Mżawka zamieniła się w ulewę, a ta w oberwanie chmury. Płakałam nad
szczęściem, którego nie poznałam, a które przez niepoznanie sama odpychałam.
Płakałam nad miłością, której nigdy w pełni nie zaznałam.
W takim właśnie stanie zastał
mnie Fannemel, który pojawił się nie wiadomo skąd. Pewnie przyszedł sprawdzić,
czy wszystko w porządku.
A wszystko było wyjątkowo nie w
porządku.
Gdy usłyszałem od Stöckla, że
Anja źle się poczuła, od razu wiedziałem, że coś jest nie halo. Pieprząc cały
ten konkurs, poszedłem w kierunku hotelu. Zastałem ją, tonącą we łzach, w
hallu. Zatrzymałem się, zaskoczony nową sytuacją.
- Anju… - wymamrotałem, nie za
bardzo wiedząc, co powiedzieć.
Może nic nie trzeba? A może
właśnie jest to konieczne? Do tej pory moje kontakty z kobietami polegały
zupełnie na czymś innym, skąd miałem wiedzieć, co robi się w sytuacji takiej
jak ta?
Dziewczyna odsłoniła czerwone
oblicze. Ze zgrozą i współczuciem patrzyłem na drżące wargi, błyszczące oczy i
mokrą twarz, po której wciąż spływały łzy.
- Anders…? – odezwała się
bezgłośnie i płakała nadal.
Nie rozumiałem ogromu smutku.
Skąd się bierze i dlaczego?
- Ale… co się stało? – próbowałem
spytać.
- Życie; życie się stało…! –
odparła z płaczem Anja, gwałtownie odsuwając dłonie od twarzy i mruczała niby
do siebie, ale jednak do mnie. – To pomyłka, to wszystko jest jedną, wielką,
cholerną pomyłką…! Nie umiem już żyć…! Może nie powinnam…? Ale chcę, tak bardzo
chcę…
Popatrzyła na mnie bezradnie.
- Pomóż mi, Fannis… - szepnęła rozpaczliwie
i z dziecięcą ufnością przylgnęła do mnie.
Do głębi poruszyła mnie swoją
bezradnością; zawsze nieprzystępna Anja nagle staje się małą dziewczynką,
szukającą miłości i oparcia. Nie mogę jej zawieść. Potrzebuje mnie. Zaufała mi.
Wiesz, co masz robić. Wyłączam się, Anders. Podpisano: Twój Rozum.
Słowa były tutaj zbędne.
Usiadłem z nią na ławce, przygarnąłem do siebie i pocałowałem w czubek głowy.
Tak, właśnie tego teraz potrzebowała. Kogoś bliskiego. Wsparcia. Zrozumienia.
Możesz jej to dać, możesz i chcesz.
Anja ze szlochem wtuliła się w
Fannemela i ukryła twarz w jego koszulce na piersi. Płakała, choć nie był to
już płacz tak bolesny jak przedtem. Teraz miała wsparcie. Czuła się bezpiecznie
w ramionach Andersa, ukryta przed złem tego świata. Po raz pierwszy czuła, że
ktoś jest przy niej. Płakała nadal, nie mogąc zaczerpnąć oddechu. Czuła, że
Fannemel opiera podbródek na jej głowie. Zadrżała. Całkowicie odizolowana od
świata dookoła.
Powódź na koszulce Andersa była
co najmniej obfita, jednak skoczkowi najwyraźniej to nie przeszkadzało. Czekał.
Był.
Anja skończyła płakać dopiero,
gdy zabrakło jej łez. Ale nie śmiała się poruszyć. Bała się, że ochronny mur,
wniesiony przez Fannemela runie, gdy tylko dziewczyna odsunie się od niego.
Trwała tak długo.
- … To wszystko przez przeszłość
– Anders usłyszał cichy głos dziewczyny. – Moi rodzice… to była zwykła wpadka –
ja byłam… nikt nigdy mnie nie kochał… - urwała, gdy głos jej się załamał.
Poczuła, że Fannemel obejmuje ją
mocniej.
Wstał, ciągnąc za sobą Anję i
zwrócił ją ku sobie. Stykali się czołami. Patrzyli sobie w oczy, nie mówiąc
nic, współobjęci.
- … Dziękuję – odezwała się
dopiero szeptem Anja. – Fannis…
W jej oczach znowu pojawiły się
łzy. Ale ona nie wiedziała, czy są to łzy boleści, czy szczęścia. Pociekły po
twarzy dziewczyny. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- W porządku – odezwał się
Fannemel ciepło, delikatnie kciukiem ścierając łzy z jej twarzy. – Teraz jestem
tutaj. Przy tobie.
Słowa te przyprawiły Anję o
przyspieszone tętno i nowe, nieznane jej dotąd uczucie. Oddała się temu całą
sobą.
- To ja powinnam wam pomagać… -
powiedziała poważnie. – Ale potrzebuję, żeby ktoś pomógł mi, żeby ktoś martwił
się o mnie… Fannis, chcę, żebyś to ty był tym kimś…
- Będę przy tobie – obiecał
Fannemel miękko, biorąc w dłonie twarz dziewczyny i całując ją w usta.
Anja poczuła ciepło i szczęście.
Odwzajemniła pocałunek i trwała tak długo, mając nadzieję, że jak najdłużej uda
jej się zatrzymać tę chwilę. W końcu zostawiła usta Fannemela, odsunęła twarz i
popatrzyła na niego ze szczęściem i miłością widoczną w oczach.
- Fannis…
- Chyba cię kocham, Anju –
powiedział nagle Anders.
- Ja… ja ciebie też.
Szczęście.
Miłość.
Dwa słowa dodane do mojego
słownika. Te dwa uczucia, które teraz czułam. Szczęście i miłość. Takie to
piękne. Pierwszy raz zaznałam czegoś takiego.
To uświadomiło mi, jak ślepa
byłam dotychczas. Nie zauważałam szczęścia, pukającego do mnie. Weszło dopiero,
gdy burza i ulewa zniszczyła mur, drzwi zamknięte na kłódkę bez klucza.
Fannemel… los widocznie tak
chciał. Postawił go na mojej drodze i ciągle na niego nakierowywał, a ja przez
cały czas go omijałam. Przeraziłam się, jak niewiele brakowało, żebym go
obeszła, nawet nie zauważając przegapionej szansy. Teraz zrozumiałam, że jest
jeszcze ktoś, kto będzie ze mną, ktoś, komu jeszcze na mnie zależy.
- Chciałbym ciągle słuchać
twojego głosu – mówił Anders w moje włosy. – I śmiechu. Naucz się śmiać.
Chciałbym cię słuchać już zawsze…
- Fannis… - szepnęłam, gubiąc
wszystko inne w jego objęciach.
Weszliśmy do pokoju, nadal razem,
nie chcąc się rozdzielać. Gdyby ktoś spytał mnie, do czego między nami doszło,
nie potrafiłabym odpowiedzieć na to pytanie.
Wiem tylko, że potem czułam już tylko czułą bliskość
Fannemela.***
Taaaak... Napisałam ten rozdział, czytam go... No nie... Czytam jeszcze raz... Rzygam tęczą no :P Ale chyba nie jest najgorzej. A pierwotna wersja nigdy nie ujrzy światła dziennego: usunęłam ją z laptopa i dla pewności przeglądnęłam wszystkie komputery w domu, mój pendrive, pendrive mamy, brata i wszelkie miejsca, gdzie bezwiednie mogłam to zapisać... ;-; Nevermind.
W każdym razie mam nadzieję, że wśród was znajdują się miłośnicy takich klimatów ^^
Pozdrawiam :)
Takie klimaty są zawsze potrzebne :)
OdpowiedzUsuńFannis jest tu tak idealny, że normalnie płaczę, bo też bym chciała tak sobie z nim być *-* Słodycz w czystej postaci, aż się rozpływam ♥
Wyjątkowo nie wiem co jeszcze napisać, bo tak mnie ujęłaś ;) Mam nadzieję, że wybaczysz ;)
Całuję :*
Jestem ! :D A chciałam być pierwsza ! A więc :D ,,Moja Dziewczyna" :D Jak mógł na to pozwolić xD Myśli cały czas o niej ,gówno go obchodzi (za przeproszeniem) świat rzeczywisty i tak ma być xD Inni oczywiście wszystko wiedzą :D KRÓL NORWESKIEGO ZŁA = Fannnis ♥ Te myśli Anji ,dobrze ,że Fannis poszedł wtedy ! Miał inne kontakty z kobietami ,a teraz spotyka Anję całą zapłakaną ,rozum wspaniałomyślny się się wyłączył ♥ Nikt jej nie kochał ..teraz ma Fannisa i tak ma zostać ma być szczęśliwa ten ma dać jej to szczęście itd ♥ Wiem ,że zrobisz coś by zniszczyć tą sielankę ,ale zapamiętaj me słowa : MAJĄ BYĆ RAZEM NA ZAWSZE ! Słownik dwa nowe słowa dołącz tam jeszcze kiedyś życie towarzyskie ♥ Nauczą ją śmiać się NA PEWNO NIE MA BATA ! Pierwotna wersja mówisz :D Opowiesz mi ją ♥ Nic nigdy nie jest do końca usunięte :D BTW masz to w swoim umyśle mnie to wystarczy :D Chyba mało napisałam w sumie nie wiem xD (a potem wiadomo ile tego wychodzi xD ) Pozdrawiam cieplutko ♥ PS (jak zawsze) Pamiętaj Norwegowie Cię czytają :D /Paula
OdpowiedzUsuńDwojka zagubionych ludzi, ale mam nadzieje, że Anja da sobie rade. Teraz Fannis jej pomoże, bo jak nie to skracam go o głowe (to w ogole sie jeszcze da?) wersja rozdziału jest mega i nawet nie narzekaj. Ja tam wcale tenczą nie rzyfałam, wszystkiego było pod dostadkiem, w sam raz i licze na wiecej takich. Oby Anja juz sie nie pogubiła, a nawet jeśli to żeby Fannis zawsze pomogł jej sie podnieść.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, M. :)
Za dużo słodyczy jak na jeden rozdział ;) Fannis, jejku, jak ja zazdroszczę Anji... Mam nadzieję, że Anders jej pomoże, bo trochę zaniepokoiła mnie ta sytuacja...
OdpowiedzUsuń"Pierwotna wersja nigdy nie ujrzy światła dziennego"? - co ty tam napisałaś? xD
Buziaki i czekam na next :***
Ten rozdział nie podobał mi się tak bardzo jak poprzednie, ale i tak świetny. :) Tak jak tu jedna dziewczyna napisala ,,za dużo słodyczy''. Ale okej, podoba mi się. :) Pozdrawiam, SJF z ask'a / @Karisiak . :)
OdpowiedzUsuńA dla mnie zajebisty jak każdy *__*
OdpowiedzUsuńFannemel z jednej strony KRÓL NORWESKIEGO ZŁA, a z drugiej uroczy chłopak który chce być tylko przy Anji i nic go nie obchodzi co dzieje się w rzeczywistym świecie :*
Jak ja bym chciałam mieć takiego fejma na blogu jak ty dziewczyno !!! Już cię nienawidzę <3
Kocham jak każdy :3
Pozdrawiam :D
Dla mnie też jest zajebisty ten rozdział :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie wspaniale, że ,,tyle słodyczy" :D
Czekam na jeszcze więcej i pamiętaj o informowaniu mnie! :P/ @dwiedyszki
Mi się bardzo podoba! Anja i Anders naprawdę siebie potrzebują i chyba w końcu to zrozumieli (bardziej lub mniej). A skoro nawet myślą o sobie jako o kimś ważnym, to chyba znak, że trzeba zainwestować z tą znajomość. Taka jakby szansa dla tej dwójki. Tylko nie jestem pewna, czy Anders tak do końca chce stracić tytuł Króla Norweskiego Zła i z deczka się tego obawiam :D
OdpowiedzUsuńI nie wiem czy chcę wiedzieć co w takim razie było w pierwotnej wersji :D
Pozdrawiam!