poniedziałek, 23 lutego 2015


6. “I want to hear your voice, your laughter, again and again – forever”.




Obudziłam się rano z mieszanymi uczuciami.
Leżałam, udając że śpię, ale daleko było mi do takiego stanu. Byłam całkowicie pogubiona i nie wiedziałam, co robię, co robiłam… Wczorajszy wieczór, kiedy stałam na balkonie, przyjście Fannemela i ta jego bliskość; otwartość… Bałam się wstać, bałam się wyjść na korytarz. Bo choć czułam się wczoraj  p r a w i e  szczęśliwa, bałam się, że znajdę się znowu w takiej sytuacji, kiedy nie będę wiedziała, jak postąpić, co powiedzieć. Wprawdzie wczoraj obyło się bez zbędnych słów, ale przecież tak nie można. W końcu będę musiała z nim porozmawiać, i to naprawdę, szczerze porozmawiać, nie tak jak do tej pory. Nie umiałam rozmawiać z ludźmi, nie umiałam…
Otworzyłam oczy, wiedząc, że prędzej czy później muszę wstać, chociaż przerażała mnie perspektywa stanięcia vis á vis z Fannemelem lub tłumem ludzi, którzy akurat wczoraj lub dzisiaj rano zgłębili treść najnowszego „Sportsmena”.
Przed oczami pojawiła się kolorowa plamka.
Balony?
Przetarłam oczy.
Nie, to był bukiecik kwiatów, stojący na mojej szafce nocnej.
Podniosłam się i po omacku zaczęłam szukać bileciku, karteczki lub czegoś w tym stylu, co pozwoliłoby mi określić tożsamość ofiarodawcy. Tego już było za wiele. Wystraszyłam się, że to kolejny numer ze strony…
- Nie od Fannemela – usłyszałam głos Sybilli.
Właśnie wyszła z łazienki, jak zwykle piłując paznokcie. W ręce dzierżyła jeszcze dwa kolory lakieru i tusz do rzęs. Wiadomo, szła na polowanie. Trochę nie podobał mi się sposób, w jaki ona dawała Zografskiemu do zrozumienia, że na niego leci. Mało subtelnie.
- Myślałam, że prymitywy nie posiadają czegoś tak złożonego jak sumienie, ale chyba nie do końca miałam rację. Te skurczybyki, które wczoraj omal cię nie zamordowały, nie roztrząsam czy celowo, czy nie, przyszły tu z samego rana, budząc mnie z pięknego snu…
- Mogę się domyślić, że…
- Tak, powitałam ich należycie – uśmiechnęła się figlarnie Sybi. – Było koło piątej nad ranem, a mi właśnie śnił się doskonały wręcz wieczór…
Ja też się uśmiechnęłam. Mogłam się domyślić, co dla niej oznaczał idealny wieczór. Zaczęłam się za to zastanawiać, czym byłby dla mnie.
Samotność, oglądanie komedii, lub wręcz przeciwnie, horrorów, paczka popcornu i butelka coli, w lepszym wypadku, może jakiegoś trunku…
Nie, to nie to.
Samotność, spacer po ulicy, oglądanie sklepowych wystaw…
Nie, to też nie to. Naprawdę nie wiesz…?
Jeszcze raz.
Samotność…
Nie, kurwa, odwal się od tej pieprzonej samotności! Potrzebny ci KTOŚ, idiotko! KTOŚ, a nie COŚ!!!
Ostatnia szansa.
Milczenie. Może i rozmowa. Cisza wokół i wewnątrz mnie. Zrozumienie. Spokój. I przede wszystkim
Fannemel
czyjaś obecność.
To jest to.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
Zaraz jednak uśmiech zamienił się w zamyślenie, a to w narastające uczucie strachu i zdumienia. Rysopis idealnego wieczoru wydawał się brzmieć znajomo. Aż za bardzo. Przeraziłam się, jak bardzo opis pasował do wczorajszej nocy. Fannemel i to wszystko… Wczoraj czułam... szczęście. Dzisiaj się tego wstydzę. Dzisiaj się tego boję. Dzisiaj boję się, że to się powtórzy. Choć jest to w moim pojęciu wieczór idealny. Paradoksalnie.
- A ty w ogóle nie masz zamiaru ruszyć dupy z łóżka? – głos Sybi przerwał moje rozmyślania. – Nie żeby coś, ja rozumiem, że możesz się nienajlepiej czuć, ale… dzisiaj też jest dzień i praca sama się nie zrobi.
- Nie wiem, czy dam radę…
- Źle się czujesz?
- …Tak.
Nieprawda. Przestań wreszcie okłamywać siebie i wszystkich wokół. Boisz się szczęścia. Boisz się Fannemela, chociaż tego chcesz. Wiesz, że tego chcesz, schizofreniczko.
Wcale nie czułam się źle. Tak naprawdę to czułam się nawet lepiej niż przez incydentem w jeziorze. Być może zaczęłam się hartować. Jednak wątpię, żeby dało się do tego przywyknąć.
- Wiesz co, Sybi… Może jednak trza w końcu się ruszyć i wstać – odezwałam się, wychodząc spod kołdry.
I wyjść naprzeciw własnym patologicznym, paradoksalnym, niedorzecznym lękom.
- Pewnie. Inaczej zgrzybiejesz w tym łóżku i nie nadasz się do niczego. Zgrzybiejesz i na ciele i na duchu.
Miała całkowitą rację. Zastanawiałam się tylko, z której książki czy kolorowego poradnika wzięła ten tekst.
Taak, Anju, zrób coś ze sobą. Dzisiaj drugi konkurs. O wczorajszym trzeba zapomnieć. Chociaż… za mało przerwy nam dali między konkursami – uświadomiłam sobie. A gdzie kwalifikacje? A seria treningowa? Cóż, zupełnie nie orientuję się w tym wszystkim. Dowiem się pewnie później. I ostania, jak zwykle zresztą.
Byłam zmęczona. Męczyło mnie nie tylko wyczerpanie fizyczne, ale również duża niestabilność psychiczna. Miałam już dość tej wiecznej huśtawki nastrojów. Denerwowała i mnie, i wszystkich dookoła. Niedługo wszyscy, nawet Fannemel, stracą do mnie cierpliwość…
Taak, ubierz te dwa swetry, nie wiadomo, gdzie dzisiaj przyjdzie ci stać. Tak, chociaż rozczesz włosy. Musisz coś ze sobą zrobić i nie wyglądać jak kupka nieszczęścia, którą się czujesz. Musisz zachować dobrą minę do złej gry do końca.
Do końca oszukiwać, że wszystko w porządku…





- Fannemel! – z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie głośny, pełen wyrzutów głos Stöckla.
Od razu wiedziałem, że traci cierpliwość. Nawet nie nazwał mnie Fannis, co znaczyło, że ma mnie dość. Nie było moim zamiarem go ignorować, zwłaszcza przed konkursem. Nie mogłem się jednak powstrzymać. Powstrzymać, żeby nie rozmyślać.
Zastanawiałem się nad tym, co zrobiłem wczoraj. Oto co zrobiłem: pozwoliłem tym bezmózgim idiotom wrzucić moją dziewczynę do jeziora. Do zimnego, lodowatego…
WRÓĆ.
Czy ja właśnie powiedziałem coś o „mojej dziewczynie”? Cofam to.
Jasny gwint i ryj Dietharta… Nie jest ze mną dobrze. Może faktycznie wczoraj przemroziłem sobie mózgoczaszkę. (Zakładając, że w ogóle posiadam coś takiego jak mózg, bo w życiu z zasady kieruję się trochę czymś innym, ale może nie będę się zagłębiał w te tematy…)
Okaay. Odbija mi na stare lata, chyba najwyższy czas to przyznać. Albo po prostu… Nie, to jakiś absurd. Przecież to ja, Fannis – jedyny w swoim rodzaju Król Norweskiego Zła; jestem wyjątkowy. To niemożliwe, żebym poddał się temu prądowi co wszyscy wokół. Oficjalnie jestem gorącym facetem z zimnym sercem.
A może jednak nie aż tak zimnym? Może potrafiłbym kochać normalnie, jak wszyscy normalni ludzie (poza Hildełą) na tym świecie? Nie wiem. Czy chciałbym? Chyba tak. Nie wiem. Nic już nie wiem…
- Ty w ogóle nie słuchasz! – usłyszałem znowu. Nie wiedziałem, czy od ostatniego upomnienia minęła minuta, czy pół godziny. – Radzę ci dobrze, porzuć myślenie, bo w przypadku półgłówstwa rzadko wychodzi ono na dobre. Myślisz i myślisz, jakbyś właśnie pakował się w jakiś poważny związek lub z niego wychodził.
Oczywiście powiedział to czysto hipotetycznie, ale gdyby wiedział! Nie mogłem powstrzymać uśmiechu albo jakiegoś ciętego tekstu, ale opanowałem się. Nie miałem ochoty wkopywać się niepotrzebnie w kłótnie z Alexem.
Za to Hilde nie miał najwyraźniej nic na przeszkodzie, żeby parsknąć śmiechem i poszeptać ze Sklettem, po czym razem z nim podśmiewywać się po cichu, nie ukrywając jednak rozbawienia. Mogłem się założyć, że wiem, z czego się śmieją. Ale, o nie!, za cholerę nie wiedziałem, skąd to wiem.
- Nie powiesz nam, co tak pochłania twoje myśli, że jest ważniejsze od konkursu? – spytał Stöckl, zwracając się do mnie. – Nie powiesz o czym myślisz?
- Raczej myślę, że nie.
Zmierzył mnie surowym wzrokiem. Nie mam pojęcia, dlaczego robił to tak długo. W końcu w sumie nie miał dużo do mierzenia przy moim wzroście. W końcu westchnął z rezygnacją i odwrócił się bokiem, udzielając następnych wskazówek. Nie miałem pojęcia, jakie to były wskazówki. Nie słyszałem nawet, jak kazał nam się rozejść i przygotować do konkursu. Wyszedłem, bo inni wychodzili. Robiłem wszystko jak robot.
Bezwiednie.
Bezładnie.
Bezsensownie.
Jak gdyby świat mnie otaczający był tylko fikcją. Jedynie moje myśli były prawdziwe i bliskie. Ale przecież nie da się w nieskończoność żyć w świecie fikcji. Zdziwaczeję, zamknę się w sobie i stanę się, w swojej samotności, podobny do Anji.
Włącz się, durny mózgu! Wracaj do rzeczywistości!
- … a wtedy on „już myślałem, że to się nigdy nie skończy” – usłyszałem głos Sorsella. – Mówię wam, jaką miała głupią minę!
Pozostali ryknęli śmiechem. Nie miałem pojęcia, z czego się śmieją. Westchnąłem w duchu, wchodząc do pomieszczenia. Rozglądnąłem się wokół. Patrzyłem wszędzie, szukając pewnej osoby.
Była.
Siedziała gdzieś z boku z zamiarem wspierania nas i pomagania. Zobaczyła mnie. Spuściła głowę.
Nie radziła sobie.
Anja miała na zadanie nas wspierać, a przecież ona sama potrzebowała wsparcia. Czy nikt oprócz mnie tego nie widzi? Ona potrzebuje czyjejś pomocy bardziej niż wszyscy skoczkowie przed konkursem razem wzięci. Ona o tym także wie.
Więc dlaczego nie chciała dopuścić do siebie kogoś, kto chciałby jej pomóc?
Nawet jeśli tym kimś miałbym być ja – Król Norweskiego Zła.


Wprost proporcjonalnie do trwania konkursu, pomieszczenie pustoszało, ale mimo to, robiło mi się coraz duszniej i goręcej. Coraz bardziej czułam, że mi ciasno, jakbym miała klaustrofobię. A przecież nie miałam.
Ciągle słychać było komentarze, rzadko pozbawione złorzeczeń i niewyszukanych wyrazów w najróżniejszych językach świata. Mogłam nieźle podszkolić słownictwo. Miałam ochotę podejść do grupki złożonej z Norwegów, paru Słoweńców i Piotra Żyły. Podejść, włączyć się do rozmowy…
Zaniedbywałam życie towarzyskie, wiedziałam o tym. Chciałam wreszcie odzyskać umiejętność współżycia w grupie. Ale nie potrafiłam. Już nie. Tak dawno…
Nie, tylko nie zaczynaj znowu...
Chcę się do nich przyłączyć. Muszę się przełamać. Teraz. Jednak wiedziałam, że było to niemożliwe. Wszystko przez ten pieprzony strach w środku. Chciałam się go pozbyć, ale nie umiałam.
Strach, że jeśli zwiążę się z kimkolwiek, kiedyś znowu zostanę sama. Bałam się, że jeśli za bardzo zbliżę się do Fannemela, później i tak to stracę. Tym bardziej będę cierpieć. Strach przed cierpieniem wywoływał ból wielokrotnie gorszy, ale po przejściach z dzieciństwa, nadal mnie prześladował. Nie umiałam zaufać nikomu. Ani sobie. Ani temu, że wszystko będzie dobrze. Zaufać, że nie skończy się to tak jak do tej pory. Brak wiary tłumaczyłam sobie mówiąc „kto sparzył się na gorącym, ten na zimne dmucha”. Ale zbyt wiele lat tak trwałam. Ta maksyma mimowolnie stała się moim życiowym mottem i wytyczną. Najwyższą wartością, której nie umiałam zrzucić.
A gdyby spróbować? Odważyć się i… cierpieć? Znowu? Nie. Nie mogę. Ale chcę, tak bardzo chcę. Lecz nie potrafię. Pomocy…
Poczułam, że mimo otworzonego okna, robi mi się duszno nie do zniesienia. W środku kłuły mnie niby drobinki szkła, wbijające mi się w serce. Odłamki przeszłości, nie usunięte z rany. W moje życie wdarło się zakażenie zwane Strach, powodując bardzo ciężką, prawie nieuleczalną chorobę, Nieufność.
Muszę stąd wyjść, muszę być sama.
Nie, proszę, tylko znowu nie zaczynaj, przestań…
Nikt mi nie może pomóc. Muszę sama. Tak,  s a m a . I cicho, serce. Jeszcze nic dobrego nie wyniknęło z tego, że cię posłuchałam. Rozum też mi nie pomógł.
Pomógł tylko STRACH. Tak, właśnie STRACH, którego się tak boisz, wiesz o tym doskonale.
Niemal wymiotując od tego całego strachu, poszłam do Stöckla, zwalniając się. Tłumaczyłam, że źle się czuję. Nie kłamałam. Czułam się okropnie. Ale nie na ciele, lecz na duszy, na sercu.
Poszłam. Sama. Znowu.
Nic się nie zmieniło, nadal tkwisz w tym samym miejscu. Nadal zamykasz się na ludzi i uciekasz w samotność, która cię zabija. A właśnie u niej szukasz pocieszenia. Błędne koło, prowadzące do…
Właśnie, do czego?
Nie weszłam do pokoju. Ręka drżała mi tak bardzo, że nie mogłam trafić kluczem do zamka. Usiadłam na ławce, stojącej w hallu.
Tak nie możesz, zabijesz się sama. Popełnisz samobójstwo. Samotność cię zabije. Dasz palec, a zabierze całą rękę, zabierze całą ciebie. Uciekaj. Uciekaj.
Ale dokąd? Nie ma dokąd uciec przed samotnością. Sama sobie to zrobiłam, była to moja własna wina. Sama, swoim zachowaniem odepchnęłam ludzi, którzy mogli mi pomóc.
Przeszłość.
Litości, tylko nie to!
Tam był pies pogrzebany. Przeszłość odbiła piętno na całe moje życie. Rany, które zabliźniły się krzywo, lub nawet wcale. Chciałam odciąć się od niej i zacząć nowe życie. Ale zakażone blizny przypominały mi o tym na każdym kroku. Teraz też.
Teraz też.
Czym skorupka nasiąknie za młodu, tym na starość karki przetrąca. Zawsze byłam samotna. I wątpię, czy kiedykolwiek to zmienię. A w takim razie umrę. Mój organizm nie przestanie pracować, ale to nie będzie życie. To będzie trwanie. Wegetacja.
Całe moje życie było jedną wielką pustką. Od niechcianego początku, do skomplikowanego teraz. Pomyłka. To ja byłam w tym wszystkim największą pomyłką.
Schowałam twarz w dłoniach. Zacisnęłam powieki tak mocno, że aż wreszcie pojawiły się łzy. Czy przyniosą ulgę, czy mękę nie do zniesienia – tego nie wiem. Ale czy pozostało mi coś innego?
Z każdą chwilą płynęło coraz więcej łez. Mżawka zamieniła się w ulewę, a ta w oberwanie chmury. Płakałam nad szczęściem, którego nie poznałam, a które przez niepoznanie sama odpychałam. Płakałam nad miłością, której nigdy w pełni nie zaznałam.
W takim właśnie stanie zastał mnie Fannemel, który pojawił się nie wiadomo skąd. Pewnie przyszedł sprawdzić, czy wszystko w porządku.
A wszystko było wyjątkowo nie w porządku.



Gdy usłyszałem od Stöckla, że Anja źle się poczuła, od razu wiedziałem, że coś jest nie halo. Pieprząc cały ten konkurs, poszedłem w kierunku hotelu. Zastałem ją, tonącą we łzach, w hallu. Zatrzymałem się, zaskoczony nową sytuacją.
- Anju… - wymamrotałem, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć.
Może nic nie trzeba? A może właśnie jest to konieczne? Do tej pory moje kontakty z kobietami polegały zupełnie na czymś innym, skąd miałem wiedzieć, co robi się w sytuacji takiej jak ta?
Dziewczyna odsłoniła czerwone oblicze. Ze zgrozą i współczuciem patrzyłem na drżące wargi, błyszczące oczy i mokrą twarz, po której wciąż spływały łzy.
- Anders…? – odezwała się bezgłośnie i płakała nadal.
Nie rozumiałem ogromu smutku. Skąd się bierze i dlaczego?
- Ale… co się stało? – próbowałem spytać.
- Życie; życie się stało…! – odparła z płaczem Anja, gwałtownie odsuwając dłonie od twarzy i mruczała niby do siebie, ale jednak do mnie. – To pomyłka, to wszystko jest jedną, wielką, cholerną pomyłką…! Nie umiem już żyć…! Może nie powinnam…? Ale chcę, tak bardzo chcę…
Popatrzyła na mnie bezradnie.
- Pomóż mi, Fannis… - szepnęła rozpaczliwie i z dziecięcą ufnością przylgnęła do mnie.
Do głębi poruszyła mnie swoją bezradnością; zawsze nieprzystępna Anja nagle staje się małą dziewczynką, szukającą miłości i oparcia. Nie mogę jej zawieść. Potrzebuje mnie. Zaufała mi.
Wiesz, co masz robić. Wyłączam się, Anders. Podpisano: Twój Rozum.
Słowa były tutaj zbędne. Usiadłem z nią na ławce, przygarnąłem do siebie i pocałowałem w czubek głowy. Tak, właśnie tego teraz potrzebowała. Kogoś bliskiego. Wsparcia. Zrozumienia.
Możesz jej to dać, możesz i chcesz.



Anja ze szlochem wtuliła się w Fannemela i ukryła twarz w jego koszulce na piersi. Płakała, choć nie był to już płacz tak bolesny jak przedtem. Teraz miała wsparcie. Czuła się bezpiecznie w ramionach Andersa, ukryta przed złem tego świata. Po raz pierwszy czuła, że ktoś jest przy niej. Płakała nadal, nie mogąc zaczerpnąć oddechu. Czuła, że Fannemel opiera podbródek na jej głowie. Zadrżała. Całkowicie odizolowana od świata dookoła.
Powódź na koszulce Andersa była co najmniej obfita, jednak skoczkowi najwyraźniej to nie przeszkadzało. Czekał. Był.
Anja skończyła płakać dopiero, gdy zabrakło jej łez. Ale nie śmiała się poruszyć. Bała się, że ochronny mur, wniesiony przez Fannemela runie, gdy tylko dziewczyna odsunie się od niego. Trwała tak długo.
- … To wszystko przez przeszłość – Anders usłyszał cichy głos dziewczyny. – Moi rodzice… to była zwykła wpadka – ja byłam… nikt nigdy mnie nie kochał… - urwała, gdy głos jej się załamał.
Poczuła, że Fannemel obejmuje ją mocniej.
Wstał, ciągnąc za sobą Anję i zwrócił ją ku sobie. Stykali się czołami. Patrzyli sobie w oczy, nie mówiąc nic, współobjęci.
- … Dziękuję – odezwała się dopiero szeptem Anja. – Fannis…
W jej oczach znowu pojawiły się łzy. Ale ona nie wiedziała, czy są to łzy boleści, czy szczęścia. Pociekły po twarzy dziewczyny. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- W porządku – odezwał się Fannemel ciepło, delikatnie kciukiem ścierając łzy z jej twarzy. – Teraz jestem tutaj. Przy tobie.
Słowa te przyprawiły Anję o przyspieszone tętno i nowe, nieznane jej dotąd uczucie. Oddała się temu całą sobą.
- To ja powinnam wam pomagać… - powiedziała poważnie. – Ale potrzebuję, żeby ktoś pomógł mi, żeby ktoś martwił się o mnie… Fannis, chcę, żebyś to ty był tym kimś…
- Będę przy tobie – obiecał Fannemel miękko, biorąc w dłonie twarz dziewczyny i całując ją w usta.
Anja poczuła ciepło i szczęście. Odwzajemniła pocałunek i trwała tak długo, mając nadzieję, że jak najdłużej uda jej się zatrzymać tę chwilę. W końcu zostawiła usta Fannemela, odsunęła twarz i popatrzyła na niego ze szczęściem i miłością widoczną w oczach.
- Fannis…
- Chyba cię kocham, Anju – powiedział nagle Anders.
- Ja… ja ciebie też.




Szczęście.
Miłość.
Dwa słowa dodane do mojego słownika. Te dwa uczucia, które teraz czułam. Szczęście i miłość. Takie to piękne. Pierwszy raz zaznałam czegoś takiego.
To uświadomiło mi, jak ślepa byłam dotychczas. Nie zauważałam szczęścia, pukającego do mnie. Weszło dopiero, gdy burza i ulewa zniszczyła mur, drzwi zamknięte na kłódkę bez klucza.
Fannemel… los widocznie tak chciał. Postawił go na mojej drodze i ciągle na niego nakierowywał, a ja przez cały czas go omijałam. Przeraziłam się, jak niewiele brakowało, żebym go obeszła, nawet nie zauważając przegapionej szansy. Teraz zrozumiałam, że jest jeszcze ktoś, kto będzie ze mną, ktoś, komu jeszcze na mnie zależy.
- Chciałbym ciągle słuchać twojego głosu – mówił Anders w moje włosy. – I śmiechu. Naucz się śmiać. Chciałbym cię słuchać już zawsze…
- Fannis… - szepnęłam, gubiąc wszystko inne w jego objęciach.
Weszliśmy do pokoju, nadal razem, nie chcąc się rozdzielać. Gdyby ktoś spytał mnie, do czego między nami doszło, nie potrafiłabym odpowiedzieć na to pytanie.
           Wiem tylko, że potem czułam już tylko czułą bliskość Fannemela.
           ***

           Taaaak... Napisałam ten rozdział, czytam go... No nie... Czytam jeszcze raz... Rzygam tęczą no :P Ale chyba nie jest najgorzej. A pierwotna wersja nigdy nie ujrzy światła dziennego: usunęłam ją z laptopa i dla pewności przeglądnęłam wszystkie komputery w domu, mój pendrive, pendrive mamy, brata i wszelkie miejsca, gdzie bezwiednie mogłam to zapisać... ;-; Nevermind.
            W każdym razie mam nadzieję, że wśród was znajdują się miłośnicy takich klimatów ^^
            Pozdrawiam :)

8 komentarzy:

  1. Takie klimaty są zawsze potrzebne :)
    Fannis jest tu tak idealny, że normalnie płaczę, bo też bym chciała tak sobie z nim być *-* Słodycz w czystej postaci, aż się rozpływam ♥
    Wyjątkowo nie wiem co jeszcze napisać, bo tak mnie ujęłaś ;) Mam nadzieję, że wybaczysz ;)
    Całuję :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem ! :D A chciałam być pierwsza ! A więc :D ,,Moja Dziewczyna" :D Jak mógł na to pozwolić xD Myśli cały czas o niej ,gówno go obchodzi (za przeproszeniem) świat rzeczywisty i tak ma być xD Inni oczywiście wszystko wiedzą :D KRÓL NORWESKIEGO ZŁA = Fannnis ♥ Te myśli Anji ,dobrze ,że Fannis poszedł wtedy ! Miał inne kontakty z kobietami ,a teraz spotyka Anję całą zapłakaną ,rozum wspaniałomyślny się się wyłączył ♥ Nikt jej nie kochał ..teraz ma Fannisa i tak ma zostać ma być szczęśliwa ten ma dać jej to szczęście itd ♥ Wiem ,że zrobisz coś by zniszczyć tą sielankę ,ale zapamiętaj me słowa : MAJĄ BYĆ RAZEM NA ZAWSZE ! Słownik dwa nowe słowa dołącz tam jeszcze kiedyś życie towarzyskie ♥ Nauczą ją śmiać się NA PEWNO NIE MA BATA ! Pierwotna wersja mówisz :D Opowiesz mi ją ♥ Nic nigdy nie jest do końca usunięte :D BTW masz to w swoim umyśle mnie to wystarczy :D Chyba mało napisałam w sumie nie wiem xD (a potem wiadomo ile tego wychodzi xD ) Pozdrawiam cieplutko ♥ PS (jak zawsze) Pamiętaj Norwegowie Cię czytają :D /Paula

    OdpowiedzUsuń
  3. Dwojka zagubionych ludzi, ale mam nadzieje, że Anja da sobie rade. Teraz Fannis jej pomoże, bo jak nie to skracam go o głowe (to w ogole sie jeszcze da?) wersja rozdziału jest mega i nawet nie narzekaj. Ja tam wcale tenczą nie rzyfałam, wszystkiego było pod dostadkiem, w sam raz i licze na wiecej takich. Oby Anja juz sie nie pogubiła, a nawet jeśli to żeby Fannis zawsze pomogł jej sie podnieść.
    Pozdrawiam, M. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Za dużo słodyczy jak na jeden rozdział ;) Fannis, jejku, jak ja zazdroszczę Anji... Mam nadzieję, że Anders jej pomoże, bo trochę zaniepokoiła mnie ta sytuacja...
    "Pierwotna wersja nigdy nie ujrzy światła dziennego"? - co ty tam napisałaś? xD
    Buziaki i czekam na next :***

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten rozdział nie podobał mi się tak bardzo jak poprzednie, ale i tak świetny. :) Tak jak tu jedna dziewczyna napisala ,,za dużo słodyczy''. Ale okej, podoba mi się. :) Pozdrawiam, SJF z ask'a / @Karisiak . :)

    OdpowiedzUsuń
  6. A dla mnie zajebisty jak każdy *__*
    Fannemel z jednej strony KRÓL NORWESKIEGO ZŁA, a z drugiej uroczy chłopak który chce być tylko przy Anji i nic go nie obchodzi co dzieje się w rzeczywistym świecie :*
    Jak ja bym chciałam mieć takiego fejma na blogu jak ty dziewczyno !!! Już cię nienawidzę <3
    Kocham jak każdy :3
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Dla mnie też jest zajebisty ten rozdział :)
    Właśnie wspaniale, że ,,tyle słodyczy" :D
    Czekam na jeszcze więcej i pamiętaj o informowaniu mnie! :P/ @dwiedyszki

    OdpowiedzUsuń
  8. Mi się bardzo podoba! Anja i Anders naprawdę siebie potrzebują i chyba w końcu to zrozumieli (bardziej lub mniej). A skoro nawet myślą o sobie jako o kimś ważnym, to chyba znak, że trzeba zainwestować z tą znajomość. Taka jakby szansa dla tej dwójki. Tylko nie jestem pewna, czy Anders tak do końca chce stracić tytuł Króla Norweskiego Zła i z deczka się tego obawiam :D
    I nie wiem czy chcę wiedzieć co w takim razie było w pierwotnej wersji :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń